Przyczajenie
Zarejestrowany: 2018-06
Wiadomości: 2
|
Jak odejść? Jak zostać? Co robić.. pomocy..
Witam,
jestem tu całkiem nowa, ale czuję, że wali się mój świat i może u was znajdę pomoc, bo nie wiem już, gdzie jej szukać... proszę pomóżcie spojrzeć obiektywnie... i choć będzie pewnie długo, to może ktoś dotrwa..
Zacznę od początku.
Od 12 lat jestem w związku, jest to mój pierwszy i jedyny partner. Od początku był o mnie zazdrosny, ale wtedy wydawało się to słodkie i miłe, z latami jednak przeradzało się w pełną kontrolę. Utrata znajomych, 24h na dobę spędzane razem, każdy wyjazd lub wyjście - wspólnie, do dziś nigdzie nie pojechałam sama na dłużej niż kilka godzin, mogłoby się niektórym wydawać - super, dba o Ciebie, chce być przy Tobie! Jednak po pewnym czasie kłótnie o moje domniemane zdrady zaczęły być na porządku dziennym, mimo że nigdy nie dałam ku temu powodów. Zaczęłam jeszcze bardziej się kontrolować, by nie powiedzieć czegoś "źle", czegoś co mogłoby spowodować kolejną kłótnię w domu (czuję, że zatraciłam samą siebie, zrezygnowałam ze swoich pasji). Dochodziło do tak paradoksalnych sytuacji jak zazdrość o męską część rodziny, o taniec z kuzynem na weselu czy rozmowę pod barem, nawet to, że usiadłam obok kogoś innego niż on mogło wywołać kłótnię. W kolejnych latach zaczął mnie wyzywać po alkoholu od idiotek, kretynek, puszczalskich, mówił, że nie chce ze mną być lub jak mi coś nie pasuje to mam wyjść i nie wracać. Zawsze tłumaczyłam to sobie alkoholem, złym dniem, humorem. Rano przychodził jak nigdy nic, przytulał, mówił, że kocha... Wiem, że się uzależniłam, nigdy nie wyobrażałam sobie życia bez niego, cieszyłam się każdą chwilą, bo na co dzień jest czuły, troskliwy, wspaniały, mój... jednak sytuacje, o których napisałam powyżej za każdym razem, z każdym rokiem zostawiały we mnie coraz to większą rysę, pęknięcie... zaczęłam zastanawiać się czy to jest życie, którego chcę, czy te złe chwile są normalne, dlaczego po tylu latach związku mimo sporych pieniędzy, które oboje zarabiamy, domu, wciąż się nie oświadczył, nie pomyślał o dzieciach, a rozmowy o tym zbywa... i... i właśnie wtedy znajomy wyznał mi, że się we mnie zakochał, że nie może przestać o mnie myśleć, że już dłużej nie może trzymać tego w sobie, bo gdy tylko jestem obok cały drży, robi wszystko, by tylko być w moim towarzystwie, nie wie co się z nim dzieje, nigdy czegoś takiego nie czuł. Zwaliło mnie to z nóg, wypierałam, mówiłam, że miło mi to słyszeć, ale przecież dobrze wie, że jestem w związku... Niestety popełniłam błąd - nie ucięłam naszych rozmów, słuchałam jak mówił mi piękne rzeczy, opowiadał o tym co czuje, o tym czego pragnie, podnosił mnie na duchu, rozumiał bez słów. Mimo tego, że nie jest w moim typie i nigdy wcześniej nie pociągał mnie fizycznie poczułam jakąś więź, uczucie ? nie wiem jak to opisać, chciałam tych rozmów, tych chwil, mimo, że nigdy nie pozwoliłam na nic więcej to stawał się coraz ważniejszy i bliższy... wiem też, że dałam mu przez to nadzieje, rozpaliłam jego wyobraźnię o tym, że może mogłabym kiedyś być jego... W tym czasie mój związek podupadł, kłóciliśmy się jeszcze więcej, odsunęłam się, ale też powiedziałam po raz kolejny wszystko co myślę, wszystko co mnie boli, to jak mnie traktuje, jak się do mnie zwraca i myślę o odejściu. Ku mojemu zdziwieniu przeprosił, obiecał zmianę, przestał mnie obrażać, poniżać, ale wciąż widział we mnie złość i brak efektów jego starań. Widziałam jak go to niszczy, jak boli go myśl o utracie mnie...
Myślałam, że jestem gotowa odejść, a tak naprawdę codziennie płaczę, budzę się z bólem w klatce piersiowej, nie mogę oddychać, nie umiem poradzić sobie z tym, że dopuściłam się zdrady psychicznej. Nie umiem poradzić sobie, z tym, że cokolwiek nie zrobię kogoś zranię. Nie wyobrażam sobie zostawić 12 lat mojego życia, mężczyzny, który mnie kocha, wszystkich rzeczy, które nas łączą (ale też nie wiem czy jego zmiana i starania są prawdziwe, czy za pół roku, rok lub kilka lat wszystko nie wróci do tego jakie było ? czy wciąż nie będę poniżana i kontrolowana na każdym kroku?) Zawsze myślałam, że takie sytuacje wymyślają tylko w filmach, ale teraz sama w niej jestem... Nie radzę sobie psychicznie. Nie umiem odejść, ale też nie umiem skrzywdzić tego drugiego. Wciąż myślę czy to właśnie przy nim nie jest moje miejsce, życie tak inne, ale może szczęśliwe, może to jest to czego pragnę? Jak można być pełnym tak sprzecznych emocji i uczuć?
Wykańczam się. Czuje się źle z samą sobą. Nienawidzę się za to jak postąpiłam, nienawidzę się za to jak się zachowuje. Czuje do siebie wstręt. Nie wiem co mam robić. Proszę pomóżcie jakimikolwiek słowami.
Wiem, że wszystko to moja wina.
Zrozpaczona.
|