Czy uważacie, że w wieku 30 lat kompletny brak swoich znajomych to coś bardzo dziwnego?
Pytam o opinię z zewnątrz, ponieważ ja jestem w takiej sytuacji: nie mam znajomych, kolegów, koleżanek, wszystko rozpadło się po liceum i studiach. Nie bardzo miałam też okazję zawrzeć nowe znajomości w pracy, bo jeśli już udało się gdzieś zahaczyć to była to praca w pojedynkę i niesprzyjająca socjalizowaniu się.
Ja zdążyłam się do tego braku znajomych przyzwyczaić i teraz średnio mi to przeszkadza (choć kiedyś bardzo to przeżywałam), natomiast tż chyba zaczyna to ciążyć

Coraz częściej wspomina, że nie można tak żyć, że powinnam gdzieś wychodzić tak jak on wychodzi ze swoimi kolegami. Że człowiek dziczeje. Czasem słyszę: "Weź znajdź sobie jakąś koleżankę i idź gdzieś", jak mnie to denerwuje...
Co wy sądzicie? Bo przez niego już sama zaczęłam się zastanawiać, czy to ja jestem jakaś lekko nienormalna, że już nie zabiegam o koleżanki, a wyjścia z jego (tżta) znajomymi (dla mnie w sumie z obcymi) są dla mnie zupełnie obojętne?