Przyczajenie
Zarejestrowany: 2018-10
Wiadomości: 4
|
Wpakowałam się w okropną sytuację. Pomocy!
Cześć,
Cała ta sytuacja jest moją winą. I cierpię zasłużenie, ale nie mogę już tak dalej, bo zauważam u siebie bardzo niepokojące oznaki.
Od roku zdradzam męża (M) z innym (I). I nie wiem którego wybrać.
Od początku.
M poznałam w czerwcu 2014 roku. Od początku to ja tę znajomość pociągnęłam. Nawet o numer zapytałam pierwsza. M tylko napisał pierwszy smsa, resztę zrobiłam ja.
Zakochałam się, pomimo od początku komunikowanych problemów finansowych. Po 2 miesiącach, z różnych powodów, zamieszkaliśmy razem u niego. Początek był bajeczny. Wycieczki i fascynacja.
W listopadzie okazało się, że z powodu własnej beztroski, żeby nie powiedzieć głupoty M musi oddać Państwu 20 000 zł. To były dla nas wówczas ogromne pieniądze. Ja widząc jego strach przejęłam znów stery. Znalazłam i opłaciłam prawnika, jeździłam na spotkania i towarzyszyłam podczas rozpraw sądowych, przekonywałam, że damy sobie radę i, że jedna głupota nie określa człowieka.
Wspierałam, motywowałam, budowałam samoocenę i szukałam wyjścia.
Żeby spłacić dług musiał iść do prawdziwej pracy. Ta, którą znalazł zabijała go, ponieważ nie był w stanie fuknkcjonować normalnie po nocnej zmianie. Ciągle zmęczony, niezadowolony pracą a tydzień z nockami to była gehenna. Innej nie szukał, więc znowu ja znalazłam inną propozycję, napisałam cv, przygotowałam do rozmowy. Dostał tę pracę, ale ta okazało się bardzo stresująca ze względu na atmosferę w pracy. Jego samopoczucie bardzo odbijało się na moim. Oboje byliśmy chorzy ze stresu. Proponowałam dalsze poszukiwania, ale on był na etapie takiego zniechęcenia, że ja po raz kolejny, , tym razem bez jego wiedzy napisałam cv i wysłałam do nowego pracodawcy. W międzyczasie M się zwolnił a nowy pracodawca odpisał, że jest miejsce. Więc poszedł.
Mieliśmy trudną sytuację finansową. Wpadł na pomysł biznesowy, na który ja pożyczyłam dla niego pieniądze. Wierzyłam, że się uda. Nie udało. Więc oddałam pieniądze z własnej kieszeni.
Wprowadzając się, powiedziałam, że od tego momentu ma 1,5 roku, żeby się oświadczyć. Pół żartem, pół serio.
Oświadczył się, 5 dni przed terminem. Bez niespodzianki, w spontanicznej podróży zasponsorowanej przeze mnie. I zaczął się problem z kasą, bo jak zaręczyny to ślub.
Założyłam swoją firmę, pomogłam M założyć jego własną. Ale jego firma była sezonowa.
Zimą i wiosną obroty i rzeczy do zrobienia było mało. Liczyłam, ze pójdzie do pracy na etat, żeby zachować ciągłość dochodów.
Rok przed ślubem nie poszedł do pracy na zimę i wiosnę, bo dostał odszkodowanie za wypadek.
Już wtedy sygnalizowałam, że tak nie może być. Płakałam, prosiłam, tłumaczyłam, obiecał, że na następną zimę pójdzie.
W pamiętniku z tego okresu znalazłam notatki, że czuję się jak w klatce. Że nic nie przeżywam. Ciągle praca, dom, praca, dom. Nie mieliśmy dzieci, mogliśmy żyć. Ale on był zmęczony. Szkoda mu było pieniędzy. Zawsze coś ważniejszego do zrobienia. Nie naciskałam, starałam się przyjąć jego punkt widzenia. Nie mówiłam już, że chcę zwiedzać, żyć. Po prostu się zgodziłam, że żyjąc na wsi sobota to nie czas na odpoczynek tylko pracę.
W tym czasie zaczął się też problem męskości M. Zaczął zauważać, ze ja wszystkim steruję i znów stracił pewność siebie. Ja nie czułam, że mogę bezpiecznie jemu powierzyć nasze życie. Więc zaczęłam udawać, że to on rządzi. Ale nie ustawał w oskarżaniu mnie o zabieranie mu męskości. Doszło do tego, że przestałam się mu sprzeciwiać. Nie zgadzałam się, ale milczałam. Chciałam, żeby było dobrze.
Pół roku przed ślubem, M miał szansę zarobić większą kasę, potrzebną na ślub i jego stare długi. Niestety w ostatnim momencie klient się wycofał. Ja widząc jego przerażenie znów pożyczyłam dla niego pieniądze od mojej rodziny. I znów. Nie poszedł do pracy, bo żył za to, co zostało po spłaconym długu.
Nie dał mi ani złotówki na ślub. Wszystko, oprócz obrączek, garnituru i zaproszeń opłaciłam sama.
Na zmówinach jego Mama powiedziała, ze nie ma i, że nam nie dołoży.
Prawdą jest, że proponował kredyt w banku, na który się nie zgodziłam. Bo bałam się, że trzeba będzie oddać dużo więcej niż weźmie. I że znów, spadnie to na mnie.
Przed ślubem byłam tak zaślepiona przez cel zarabiania pieniędzy, żeby nie pożyczać, że zupełnie się w tym zatraciłam. Kłóciliśmy się codziennie. Było bardzo źle. W dzień ślubu byłam zdrętwiała. Było mi miło, bo byłam w centrum uwagi, ale nie czułam jedności z M. On się źle czuł. Stres bardzo źle działał na jego zdrowie. Odczuwał bóle, nudności, szukał chorób. Wierzyłam mu i się bałam, dlatego opłaciłam na kilka miesięcy prywatną opiekę, żeby przebadał się gruntownie. Tak zrobił. Nic nie wyszło.
Po ślubie, za jego namową, kupiłam mu dużą maszynę do firmy. Pół roku po ślubie, w zimie sprzedał ją i znów nie poszedł do pracy.
Ja na etacie plus firma już drugi rok. Zarabiam nieźle. Chciałam, żeby nasz dom (bardzo stary, od cioci M) był przyjazny. Po kolei chciałam go remontować. Dałam na to 3 000 zł. On nie dał nic. Rozpoczął remont i okazało się, że dom można sprzedać. Więc ani remontu ani moich pieniędzy.
Po ślubie żyliśmy sielanką do września. Wypoczęłam po stresie i wysiłku i się obudziłam.
W pamiętniku we wrześniu pisałam, że czuję się jak w klatce. Żałowałam tego, że się zobowiązałam na całe życie. Mijaliśmy się, nie widzieliśmy się całymi dniami. Był w firmie całymi dniami, ale nadal utrzymywałam nas ja. Nie wiem na co szły jego pieniądze. Nie wiem czy w ogóle jakieś zarabiał. Każda próba rozmowy kończyła się na oskarżeniach, że najpierw go podnoszę na duchu a później gnoję.
Wspólnych pieniędzy nie mieliśmy. Najpierw dlatego, że on nie miał, żeby się dorzucać do budżetu, później dlatego, że ja już nie poruszałam tego tematu w obawie, żeby go nie urazić rozmową o kasie, której wiedziałam, ze nie ma. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Wszystkie moje sprawy były przyćmiewane przez jego kłopoty, niestety ale wyimaginowane choroby i bóle. Seks przestał sprawiać mi przyjemność, bo dla mnie trwał za krótko. W tłumionej złości nie chciałam inaczej kończyć niż z nim, a na drugą rundę nie miał ochoty. Później doszły zabawy, które mi nie odpowiadały, ale robiłam to dla niego, żeby mógł być męski. Ze wszystkim byłam sama. Nie jedliśmy razem, nie chodziliśmy na spacery. Obwiniałam się o to, że nie kocham go tak jak powinnam. Poczucie winy mam opisane w pamiętniku już w okolicach końca 2015 roku.
W listopadzie poznałam I. Broniłam się jak mogłam. Z tej perspektywy widzę, ze słabo, bo się nie udało. I był uważny, zaangażowany, od początku w pełni świadom, że mam M.
Słuchał, wspierał, pomagał, imponował mi, mogłam na niego zrzucić swoje kłopoty i on mnie z nich uwalniał. Ja nie umiałam się powstrzymać. Wpadłam w to. Po 3 miesiącach spotkałam się z nim jeszcze raz i poszło.
Od listopada do stycznia walczyłam o M. Dawałam mu szansę. Nie podołał. Dlatego, że nie chciał, a może też dlatego, że ja już nie umiałam docenić.
W grudniu odbyłam rozmowę. Powiedziałam, ze jestem nieszczęśliwa. Że chcę, żeby zaczął na nas pracować. Wykręcał się. Odbyliśmy tysiące rozmów w których padały argumenty od tego, że go gnoję po takie, że nie ma co odkładać kasy, bo jutro może być koniec świata.
Dałam czas do lata a później wyjeżdżam na wolontariat za granicę. Nie chciałam tam jechać, ale wiedziałam, ze muszę coś zrobić. Cały czas przypominałam o zbliżającym się terminie. Chodziłam po psychologach, byłam nawet u wróżki. Cały czas w kontakcie z I. Nadal wspierającym i zaangażowanym. M poszedł do pracy na kilka dni w maju, ale nasze relacje były już bardzo złe. Zero rozmowy. On wracał coraz później. Nie pytał mnie o nic, jeśli mówił to tylko on o sobie. Przestaliśmy ze sobą spać. Obwiniał mnie o nagły zwrot. Mówił, ze zawsze było dobrze, a teraz mi odbiło. Nie zauważał, ze znikam.
A ja znikałam, okropnie się czułam. Nie potrafiłam zerwać z I. Zaproponowałam wspólnego psychologa, ale nie chciałam już za niego płacić. Chciałam jego zdecydowanego działania. Nie otrzymałam. Po jednej wizycie nie poszliśmy więcej, bo terapia wyszłaby za drogo. 4 spotkania po 100 zł. Przed samym wyjazdem złapałam go na roksie. Nie przyznał się do spotkań. Mówił, że skoro nei chcę z nim spać to on sobie tylko ogląda obrazki. Nie drążyłam.
Znalazłam mu telefon, o którym nie wiedziałam. Pusto na nim. Żadnych połączeń ani smsów. Czysty telefon.
Przyszły wakacje. Wyjechałam. Przez pierwszy miesiąc się nie odzywał. Nie interesował się gdzie mieszkam, co robię, czy żyję. Zero kontaktu.
I ze mną pojechał, pobył ze mną pierwsze kilka dni, cały czas w kontakcie. Odwiedzał mnie czasem. Wspierał i pomagał. Nie było mnie 3 miesiące.
Przez ostatni M jakby się obudził. Chce się spotkać. Proponuje zacząć od nowa. Nie wie o I.
I jestem tu teraz. I nie wiem co robić. Mam taki dylemat i mętlik w głowie, że nie mogę funkcjonować. Na samą myśl o rozwodzie robi mi się niedobrze. Widzę M jako 2letniego chłopca przytulonego do mojej nogi. Jak mam go odrzucić? Był dla mnie dobry. Spokojny, czuły, nie podnosił głosu. Lubił się przytulać. Nigdy nie pisał z nikim.
Z kolei I zaczął naciskać. Czeka już prawie rok. Nie mówi tego wprost ale widzę jego zniecierpliwienie. Przez cały ostatni rok był dla mnie. Wspierał, czułam, że mam w nim ostoję. Uspokajał mnie i czułam się bezpiecznie. Teraz on oczekuje ode mnie zaangażowania. A ja raz, że nie mam sił się angażować. Oddałam wszystko co miałam M. A dwa, nadal potrzebuję wsparcia, bo nie umiem sobie poradzić sama. Dostaję go coraz mniej, bo jest zmęczony tą całą sytuacją. Rozumiem go. Zasługuje na więcej.
W tej chwili tak tęsknię za spokojem, że utożsamiam go z czasem spędzonym lata temu z M. Moja głowa zapomniała już jak było źle. Jak się dusiłam i chciałam żyć. Być otoczona opieką i bezpieczna.
W tej chwili chcę tylko uciec i nie czuć się tak, jak czuję.
Zerwałam kontakt z I, bo chcę mieć czystą głowę i możliwość swobodnego wyboru.
Ale nie jest mi łatwo. Rozpoczynam i kończę dzień łzami. Nie potrafię się skupić ani na firmie ani na etacie. Tęsknię za I, chociaż zdążyłam go już poznać z jego wadami. Równocześnie, nie jestem gotowa na podjęcie decyzji o rozwodzie. Impas nie może trwać, bo się boję o siebie, o M o I. Żaden z nich nie zasługuje na to, co im robię.
Pomocy.
I Drogie Panie, darujcie sobie, proszę, wyzwiska. Żadna z Was nie myśli o mnie tak źle jak ja o samej sobie.
|