Napisane przez Insolinium
Jestem z facetem od ponad roku, oboje jesteśmy na ostatnim roku studiów. Zamieszkaliśmy ze sobą niedawno, jednak od tego czasu codziennie wracam do domu i płaczę - czy to w poduszkę, czy pod prysznicem by mnie nikt nie usłyszał. Jestem cholernie przetyrana - studiuję dziennie dość wymagający kierunek, wieczorami i w weekendy pracuję, by się utrzymać. Nie ciągnę od rodziny ani złotówki, bo nie po to się wyprowadziłam, by musieć prosić o pieniądze. Na czym polega mój problem?
Facet pochodzi z odległej miejscowości, więc musiał znaleźć lokum na terenie miasta, gdzie studiujemy. Jego połowę czynszu opłacają rodzice, do tego dostaje od nich pieniądze na życie. Również studiuje dziennie, jednak wymiar godzin na uczelni spokojnie pozwoliłby mu na podjęcie pracy. A on nie chce. Wymyśla wypady tu i tam, a słysząc, że nie mogę sobie na to pozwolić, marudzi. Widzi, jaka jestem zdenerwowana, gdy wracam około 23 codziennie i widzę rozwalone łóżko, stertę prania i prasowania, a do jedzenia czeka na mnie kanapka (o ile sama ją sobie zrobię). Żyje tak, jakby żył sam, o odpowiedzialności i samodzielności nie ma mowy. Ja jestem odpowiedzialna za wszelkie "sprawy organizacyjne" od rozmów z właścicielem mieszkania po "zapytasz pana ile będziemy czekać?". Jestem jak matka, a nie mam siły na codzienne przypominanie o obowiązkach. Fakt, że po przypomnieniu o czymś zrobi to, jednak ja siedząc na uczelni nie chcę ustawiać memo w telefonie żeby napisać mu o zakupach, bo sam na to nie wpadnie. Ręce mi opadają i jestem poniekąd może zazdrosna o to, że on może się tak beztrosko opie****ać cały dzień. W zasadzie od wspólnego zamieszkania jedyne, co sprawiało że czułam się w domu dobrze to jest to, że seks był zawsze fantastyczny. Jednak przyszedł i ten czas, że nie mogę liczyć na żaden kontakt fizyczny, nawet przytulenie do snu. Nie mam gdzie się wynieść, bo rodzina pozbyla sie wszystkich moich rzeczy jak tylko się przeprowadziłam, a pokój został zagospodarowany tak, by mama miała swoje biuro - dostałam jasny komunikat, że to już nir jest moje. Zrozumiałe. Jednak czuję się każdego dnia zrozpaczona i zawiedziona rzeczywistością, którą sama sobie stworzyłam. Każda rzecz, która się wiąże z jakimkolwiek planem jest natychmiast tłamszona. Facet chce żyć tu i teraz, bawić się, grać na PS, a co ma być to będzie. Nie wiem, jak postąpić by móc poczuć się lepiej, by być chociaż trochę odciążoną i by czuć wsparcie i zainteresowanie sobą. Jak nie patrzeć, jesteśmy na siebie skazani bo zaznaczę raz jeszcze, nie mam gdzie się wynieść, a pokoju też nie mam możliwości by wynająć sama. Raczej szukam rozwiązania na niego, jak go zmotywować i pobudzić empatię, bo każda rozmowa o mnie kończy się jego płaczem że jest beznadziejny, bo mnie unieszczęśliwia (co jest bzdurą, bo kocham go i chcę z nim być) jednak jestem wykończona. Sama nie wiem czego oczekuję, może po prostu potrzebowałam to wypowiedzieć wreszcie, ubrać w słowa.
|