Wiem, że to temat z gatunku "first world problems", ale muszę się Was poradzić.
Gdy się poznaliśmy z moim chłopakiem, zarabiałam całkiem dobrze. On zresztą też. Często chodziliśmy do kina, jeździliśmy na wakacje, w zasadzie co miesiąc spędzaliśmy jakiś weekend na wyjeździe.
Niestety ja teraz zarabiam o wiele mniej (zmiana branży, zaczynam wszystko od nowa - skusiło mnie, aby spróbować czegoś ambitniejszego) i po opłaceniu rachunków miesięcznie na rozrywkę zostaje mi 50-100 zł. Nie mogę więc sobie pozwolić na kina i wyjazdy, nawet jeśli bym chciała. Mam wrażenie, że on nie do końca jeszcze to pojął

Co chwilę słyszę, że moglibyśmy pojechać do Berlina, do Hiszpanii, do Budapesztu na weekend itd. Uprzedzając: nie chcę, aby za mnie płacił.
Ostatnio był na tydzień w Grecji z kolegami, ja zostałam w domu.
Oczywiście rozumiem go, jest młody, ma jakieś tam pieniądze, to nie chce siedzieć w domu. Ja niestety muszę

I nie dość, że czuję, że go blokuję (choć on sam nie ma do mnie o to pretensji), to jeszcze czuję się przy nim... no jak uboga krewna. Na co dzień nie myślałabym może tak bardzo o tej różnicy, bo są ważniejsze rzeczy niż pieniądze, ale jeśli ktoś co chwilę proponuje ci wyjazdy, a ty wiesz, że cię na nie nie stać, choćbyś bardzo chciała, to ciężko czuć się z tym ok i o tym nie myśleć.
Inna sprawa - dziś np. poprosił, abym kupiła mu po drodze zakupy. Dla niego te śmieszne 40 zł to drobnostka, a dla mnie, w tym momencie, duża kwota. Przecież nie będę mu nagle przynosić paragonów i prosić o oddanie pieniędzy.
Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić.
Spotykamy się od dłuższego czasu i mamy niedługo razem zamieszkać. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo super nam się układa, i na pewno będzie dobrze, ale z drugiej... nie wiem, może przestaliśmy do siebie tymczasowo pasować, i ta różnica w poziomach życia będzie nie do przeskoczenia.