Stało się. Zareczyliśmy się po dwóch latach chodzenia ze sobą. Jesteśmy bardzo zgodną parą, jeszcze nie mieliśmy żadnych sprzeczek. On i ja, dwie poukładane i spokojne osoby. Chcieliśmy zorganizować małe wesele, do 50 osób. W gronie najbliższych osób. Wszystko układało się sielankowo.
Tata wyszedł z inicjatywą dofinansowania naszego przyjęcia i nie jest to mała kwota, bo do 20 tysięcy. Rodzice mojego narzeczonego chyba też, choć nie słyszałam o tym póki co. Mniejsza z tym. Nie jestem z tych osób, które wręcz żądają sfinansowania ślubu. Będziemy odkładać - z taką myślą wychodziłam i dalej się jej trzymam.
Tata jednak myśli o zaproszeniu na wesele rodziny, z którą widzimy się na zasadzie wesele/stypa. W sumie jest to jakieś 15-20 osób więcej, a to już robi różnicę. Zwłaszcza, że w takiej sytuacji dochodziły by koszty wynajmu pokoi na ten jeden dzień.
Rozumiem go poniekąd, ma jedną córkę i na pewno chciałby, żeby jego bliższa rodzina była na weselu. Zwłaszcza, że byłam z rodzicami na każdym weselu w tej rodzinie.
Mój narzeczony trwa dalej przy myśli "tylko najbliższa rodzina". Ja też, bo to w końcu NASZ dzień. Ale w głowie buzują różne myśli odnośnie tej rodziny, która jest dość liczna i z 50, robi się np. 65 osób.
Jakie są wasze perypetie tego typu? Jak wyjść z tego bez zgrzytów i z twarzą?
Wysłane z
aplikacji Forum Wizaz