Raczkowanie
Zarejestrowany: 2011-11
Wiadomości: 52
|
Kasa w związku - co wspólne, co moje, co jest fair?
Moja sytuacja pokrótce: mieszkam w UK od 15 lat. Od prawie 6 lat jestem w związku z facetem, Anglikiem. Ponad 3 lata temu wpakowałam się razem z nim w biznes, który zakończył się pół roku temu dośc dużą stratą pieniędzy (on stracił wszystkie oszczędności, ok Ł11,000, ja - połowę swoich, ok Ł30,000). Po wyrwaniu się z biznesu (jeśli kogoś interesują szczegóły, jest o tym osobny wątek) zrobiliśmy sobie kilka miesięcy wakacji (po trzech latach ciężkiej harówy non stop, po prostu musieliśmy złapać oddech). Naturalnie wyszło tak, że wydajemy moje pieniądze, z tego prostego powodu, że on swoich praktycznie nie ma. Zresztą to ja zasugerowałam urlop, no i to było kempingowanie, żadne luksusy. We wrześniu przenieśliśmy się do innego miasta, żeby "zacząć od nowa". Znaleźliśmy mieszkanie, musieliśmy zapłacić czynsz za pół roku z góry (jako że ja bez pracy, a on dopiero co zaczął pracę przez agencję). Ok, nie ma sprawy, zapłaciłam.
I teraz tak. Część pieniędzy z biznesu odzyskałam jako cash, długa historia, w każdym razie raz powiedziałam, że ma sens wydać gotówkę zanim zacznie się korzystać z pieniędzy z konta. Więc... Idziemy na zakupy - ja płacę. Trzeba kupić rowery, bo to dobry sposób na przemieszczanie się - ja zapłaciłam. Trzeba było zrobić MOT i jakieś naprawy w samochodzie - ja zapłaciłam. No dobra, w sumie to chcę, żeby on zaczął mieć coś na koncie, pracuje od dwóch miesięcy, więc powoli coś tam się odkłada. Gdy tankuje albo kupuje coś dla siebie, np. ubrania, płaci swoją kartą. Ok.
Dzisiaj zabrał się za sprzątanie, i znalazł pudełko po prostownicy do włosów, którą kupiłam kilka dni temu. Nie pokazałam mu jej, bo po pierwsze, to nic ważnego, a po drugie - miałam przeczucie, że coś mu nie podpasuje. No więc dzisiaj przynosi mi to pudełko i pyta jak dziecka, a co to, a kiedy kupiłam. No i po co kupiłam, skoro miesiąc temu sprzedałam na ebayu lokówkę? Potrzebne mi to? Przecież zwykle nie używam? A po co pieniądze wydawać, przecież nawet jeszcze nie pracuję?..
No i szlag mnie trafił. Owszem, nie pracuję. Mam zamiar zapisać się na szybki kurs prawa jazdy, czekam na papiery. Ale nawet nie o to chodzi. Zanim go poznałam, pracowałam sobie spokojnie i zbierałam oszczędności. Pojawił się on. Po dwóch latach bycia razem wyszedł pomysł biznesu, który nie wypalił (pomysł wyszedł od niego i jego ex-przyjaciółki, opis w innym wątku). Przez trzy lata harowaliśmy oboje jak dzikie osły, wyszliśmy z tego stratni. Nigdy mu nie wypomniałam, że gdyby nie jego pomysł, to nadal mieszkałabym w Londynie, miała pracę w dobrej kompanii i była happy. Przyjęłam na klatę stratę oszczędności i trzech lat życia. Nie jego wina, on mnie nie zmusił do niczego. Trudno. Ale do jasnej ch....., on teraz od pół roku żyje z moich pieniędzy, ja bez gadania opłacam wszystko, a on mi kur.ka wypomina, że kupiłam sobie prostownicę! Jakbym nie miała prawa wydawać swoich własnych pieniędzy, bo "niedługo trzeba council tax zapłacić i rachunki, a ty kupujesz takie niepotrzebne rzeczy...".
Kiedy mieszkaliśmy w Londynie i oboje pracowaliśmy, po połowie płaciliśmy czynsz i opłaty, za zakupy raz on raz ja, normalnie, bez liczenia się drobiazgowego ale sprawiedliwie. Ja jestem osobą, która zawsze miała kontrolę nad swoimi pieniędzmi, nie lubię niepotrzebnego wydawania, wolę zaoszczędzić i potem wydać na coś co naprawdę chcę kupić. On jest z innej szkoły, "bardziej normalnej" jak sam twierdzi - po pracy wyjść do pubu, do kina, wyjechać gdzieś na weekend itp - tzn korzystać z pieniedzy zamiast oszczędzać każdy grosz. Jakoś znaleźliśmy kompromis. Potem był biznes i nagle moja kasa się ulotniła, część odzyskałam. Dla mnie to trauma, nauczka od losu i kop w tyłek. Wiem doskonale, że nie mogę po prostu roztrwonić resztek oszczędności, i nie zamierzam tego robić - od trzech lat praktycznie nie kupowałam ciuchów czy butów, gotuję w domu żeby było taniej itp. Nie jesteśmy małżeństwem, nie mamy żadnej wspólnoty majątkowej - a dzisiaj wyszło na to, że on chyba uważa, że mamy! Że ja widocznie wydaję "nasze pieniądze"! Nigdy wcześniej mnie to nie spotkało. Wydałam swoje własne Ł30 i zostałam "przyłapana", poddana inwigilacji i zbesztana jak dzieciak. Czuję się upokorzona. Czuję, że on w ogóle nie powinien kwestionować tego, co ja robię z własnymi pieniędzmi. Ja się w jego wydatki nie wtrącam. A jednocześnie nie potrafię mu tego powiedzieć prosto w oczy. Bo wiem, że to go zrani, bo zasugeruje, że on nie ma prawa się wtrącać w moje sprawy. Powinnam dzisiaj była powiedzieć, "Tak, kupiłam sobie prostownicę. Pytasz po co? Bo uznałam że może mi być potrzebna. Mówisz że rzadko używam czegokolwiek? Ale chciałam mieć, żeby móc użyć. Wydałam pieniądze? Owszem. Swoje pieniądze. Nie rozumiem, dlaczego kwestionujesz to, w jaki sposob rozporządzam swoimi pieniędzmi. Uważam, że to moja sprawa, na co wydaję pieniądze, szczególnie jeżeli jest to tak niewielki wydatek. WIęc może skończmy ten temat?" A ja co? Cisza, a potem łzy jak grochy i bezładne gadanie o tym, że czuje się zagubiona po tym wszystkim z biznesem, że nie potrafię sie zebrać do kupy i zacząć szukać pracy, że mam doła wciąż... On się przejął i zaczął mnie przytulać, mówić że on mi pomoże, że będzie ok... Krótko mówiac, odwróciłam jego uwagę od tej nieszczęsnej prostownicy, od kwestii pieniędzy, ale nie powiedziałam, co tak naprawdę o tym wszystkim myślę x_X
Przesadzam? Mam rację?.
Bałagan z tym wszystkim @_@
Edytowane przez panna_felicjanna
Czas edycji: 2019-10-21 o 04:38
|