Cześć
Zacznę od tego, że mam 19 lat. Jestem na pierwszym roku studiów. Marzyłam o tym, aby wyjechać na studia do innego miasta. Jednym z powodów było to, że co prawda w moim mieście jest mój kierunek, ale ten uniwersytet nie jest wysokiej rangi i chciałam studiować na lepszym. Druga kwestia była taka, że chciałam usamodzielnić się, wyprowadzić z domu i żyć na własny rachunek. Do tego czuję się zmęczona moim miastem, nie podoba mi się tu, chciałam zmian.
Ostatecznie nie złożyłam papierów nigdzie indziej

Czułam presję ze strony rodziców. Jak była mowa o dziennych w innym mieście to mama straszyła mnie, że co jeśli tata straci pracę, co ja wtedy zrobię. Jak proponowałam, abym udała się na zaoczne i pracowała na siebie to mnie przestrzegała, że studia zaoczne są bardzo trudne i nie pogodzę tego z pracą. Stwierdziłam, że nie mam wyjścia i poszłam do siebie. Kierunek mi się podoba, ludzie są super, ale mimo to ciągle mam z tyłu głowy, że to miało być inaczej. Miałam być na lepszym uniwersytecie, miałam się usamodzielnić, a tymczasem wylądowałam na uczelni niskiej w rankingach, na dziennych bez możliwości podjęcia pracy na cały etat, u mamusi na garnuszku. Czuję się nadal jak w liceum. To moja wina, bo nie umiałam się postawić, ale czuję żal do rodziców za to, bo mam wrażenie, że gdyby nie ich ciągłe gadanie i straszenie to bym podjęła słuszną dla siebie decyzję o wyjeździe.
Moi rodzice to przecudowni ludzie. Są to osoby, które kocham całym sercem. Mimo tego, że czasem są jakieś sprzeczki o głupoty to mogę na nich liczyć, martwią się o mnie, umiemy razem się śmiać i żartować. Mimo tego, czuję się przytłoczona mieszkaniem z nimi. Mam wrażenie jakbym nadal była dzieckiem, tak się ze mną obnoszą. Mama ciągle powtarza, że ja sobie bez nich nie poradzę. Czasem mocno przesadza. Jakoś tydzień temu miałyśmy sprzeczkę o to, że chciałam zostać sama w domu na weekend (jechali na wieś do rodziny). Matka się uparła, że ja sobie sama nie poradzę, ona nie może mnie zostawić. Nie jestem jakąś mistrzynią kuchni, ale umiem o siebie zadbać, nakarmić się, tylko matka tego nie zauważa. Ostatecznie pojechali, a ja nie umarłam z głodu, więc to o czymś świadczy

Robiłam sobie jedzenie w domu, nie jadłam na mieście

Teraz to wydaje mi się zabawne, ale była bardzo ostra awantura o to, że mam wystarczająco lat, abym mogła zostać sama, a nie specjalnie jechać do babci, żeby mnie 'pilnowała i się mną zajęła'

To tylko taki przykład, ale oznak tej nadopiekuńczości jest więcej i się czasem przejawia, co mocno mnie irytuje. Mogę jeszcze podać taki przykład, że niedługo mam dzień próbny w restauracji i raczej mnie przyjmą do tej pracy. Już były narzekania, że ja będę zmęczona, nie poradzę sobie jak będę pracować, że ja się w życiu jeszcze napracuję, po co mi to.. Taki fakt, że mam uczelnię 3 dni w tygodniu, a w resztę dni nic nie robię, więc mogę sobie spokojnie dorabiać bez uszczerbku na nauce

No tak jak mówię, rodziców mam dobrych, kochanych, ale mama mnie przytłacza. Nie mam problemu z tym, żeby iść na imprezę (chociaż prawie nie chodzę), jechać do chłopaka, pić alkohol, także daje mi wolność, mogę sobie robić co mi się podoba. Ale męczy mnie to, że mama ciągle mi wmawia, że ja tylko przeżyję u nich w domu, że mnie ze wszystkiego wyręcza, nie pozwala mi samej o siebie zadbać. Pamiętam jak w liceum całe dnie śledziła ten elektroniczny dziennik.. A ja bardzo dobrze się uczę. Mam wrażenie, że ona ma potrzebę wiecznego opiekowania się mną. Całe szczęście na studiach nie ma dostępu do takich informacji. Czuję jakby mnie miała zagłaskać na śmierć. Moje poczucie wartości przez to jest niskie, bo jak porównuję siebie i niektóre samodzielne osoby w moim wieku to czuję się jak przegryw życiowy, jak nadal takie małe i nieporadne dziecko.
Ostatnio wpadłam na pomysł, aby przenieść się na studia zaoczne, bo tyle co zarobię w tej pracy na weekendy to jest nic. A niezależność finansowa to pierwszy krok w stronę bycia dorosłym nie tylko na dowodzie. Wtedy mój chłopak (jesteśmy kilka miesięcy razem) zaproponował, żebym może przeprowadziła się do niego. Mieszka w innym mieście oddalonym o 50 km. Średnio by mi się chciało dojeżdżać na zajęcia, chociaż wychodziłoby na to samo, bo i tak do niego jeżdżę

Ale rano człowiek zaspany to taki dojazd pociągiem i tułanie się po mieście z dworca nie jest zbytnio optymistyczne. Ukochany rzucił pomysł, że może jest możliwość, abym przeniosła się na uczelnię w jego mieście. Sądziłam, że to niemożliwe, bo ten uniwerek jest dużo wyższej renomy od mojego, więc raczej by mnie nie chcieli. No, ale tak sobie myślę, a tam zadzwonię sobie zapytać. Okazało się, że nie powinno być problemu z przeniesieniem się na ten uniwerek na zaoczne, jeśli u siebie zaliczę pierwszy semestr i dostanę zgodę na przeniesienie od swojej uczelni (czytałam, że to tylko formalność, bo dziekan przecież nie będzie mnie trzymał siłą). Najważniejsze jest to, że ten docelowy uniwersytet mnie chce. Jutro mam iść porozmawiać z prodziekanem tej uczelni, dowiedzieć się co i jak, jak to wszystko załatwić jak mi radziła Pani z dziekanatu. Przeszukałam cały regulamin mojej i tej docelowej uczelni, wszystko wskazuje na to, że powinnam bez problemu się przenieść po 1 semestrze. Różnic programowych nie ma jakoś drastycznie wielu, ale jestem w stanie przysiąc, że gdyby mnie tam wzięli to całe swoje siły bym dała, żeby bez problemowo te różnice programowe pozaliczać śpiewająco. Lubię się uczyć, to dla mnie nie problem. Spełniłoby się moje marzenie o uniwersytecie z renomą, życiu na swój koszt, mieszkanie z ukochanym do tego

Jestem pewna, że tego chcę. Już nawet mam upatrzone parę miejsc pracy w tym mieście. A na start pewnie zużyję moje pieniądze z dorywczej pracy zanim mnie gdzieś przyjmą, żeby nie obciążać ukochanego. Ostatnie czego bym chciała to zamiast kasy rodziców brać kasę chłopaka
Czuję jednak stres, jeśli chodzi o moich rodziców. Boję się, że nie pozwolą mi się wyprowadzić. Jestem pewna, że zaczną się śmiać, że wymyślam, oszalałam, i zabronią mi tego zrobić. Będą mówić, że zaraz do nich wrócę, bo nie dam sobie rady. Pewnie będzie gadka, że z chłopakiem znam się krótko. No to nie jest długi związek, ale jak się rozstaniemy to wyprowadzę się na inną stancję i tyle. A póki co, to mam lepiej z nim, bo dużo mniej będę płacić niż bym miała sama mieć pokój. Zresztą na ten moment jest między nami w porządku, traktujemy się oboje poważnie. Rodzice kupili teraz dla siebie nowe mieszkanie i już mama się mnie pyta jak chcę mieć urządzone w swoim pokoiku jak skończymy remont.. A ja nie mam zamiaru tam mieszkać. Czuję duże wyrzuty sumienia, bo zranię moją mamę, ona tego nie przeżyje. Jestem pewna, że jak pisnę słowo to będzie ciąg dni awantur, szantażowanie, zabranianie.. Ja nie mam na to siły. Obawiam się, że jak będę tego słuchać to zrezygnuję z tej przeprowadzki, a to dla mnie szansa na dorosłość i dobry uniwersytet.
Może któraś z was miała podobną sytuację z rodzicami, możecie mi powiedzieć jak to się u was skończyło, jak potem wyglądały wasze relacje z nimi? W jaki sposób najlepiej porozmawiać? Ostatnio się stresuję tym okropnie, mam jeszcze parę miesięcy, ale też nie chcę informować rodziców o tym na ostatnią chwilę..