Przyczajenie
Zarejestrowany: 2020-03
Wiadomości: 5
|
czuję się jak nieudacznik. brak pracy
Cześć wszystkim. Czuje się teraz jakbym żyła w zawieszeniu, jak największa oferma. To co piszę wygląda jak użalanie się nad sobą, ale dziś jestem naprawdę bezsilna.
Mam 24 lata i od dziecka cierpię na fobię społeczną i poczucie bycia gorszą, płytkie kontakty z ludźmi, poczucie nijakości, osobowość unikająca, bojąca się ludzi, ich oceny, strach przed wyrażaniem własnego zdania. Zawsze myślę, że nikt mnie nie lubi, nie szanuje, bo jestem nic niewarta. Od 18 roku życia starałam się pracować- pomimo olbrzymiego strachu radziłam sobie nie najgorzej były to prace typu call center na wakacje, praktyki w szkołach językowych i inne wymagające kontaktu z ludźmi. Jeśli chodzi o ludzi z pracy to zawsze czułam się gorsza, wykluczona, pomijana. Oni byli przebojowi otwarci, może nie wszyscy w porządku, ale wina jest po mojej stronie- byłam odludkiem, stroniłam od nich, nie umiałam się otworzyć.
Ukończyłam licencjat na kierunku filologii francuskiej. W czasie pisania pracy licencjackiej zdarzyła się najgorsza rzecz w moim życiu- śmierć rodzica. Podświadomie nie chciałam iść na magistra w tym kierunku i nie wiem czym to było spowodowane- może początkiem depresji, może nie czułam „tego czegoś”. Mimo to pod naciskiem mamy rozpoczęłam studia magisterskie, przeprowadziłam się do miasta gdzie jest uczelnia (uczelnia jedna z lepszych w Polsce, koszty utrzymania w tym mieście są duże). Poszłam. Po to, żeby się wyrwać od tej traumy, żeby zacząć życie na nowo i może żeby też nie słuchać motywacji i narzekań mojej matki. Żałuję. Byłam na kilku zajęciach, ale nie dałam rady wtedy wychodzić z domu. Naprawdę, psychicznie czułam się fatalnie. Wstydzę się tutaj nawet napisać, boję się że odbierzecie to jako lenistwo.
Od listopada można powiedzieć że wegetuję, chodzę do sklepu po jedzenie, do lekarza. Nie pracuję. Czy starałam się sobie pomóc- tak. Byłam u psychiatry, który wykrył u mnie depresję, zapisałam się na psychoterapię, jednak leki mi nie pomogły. Psychoterapia zaczęła się miesiąc temu, potrzeba jeszcze bardzo dużo czasu. Brak pracy mnie dobija, ale ja po prostu..boję się wysłać cv, boję się odrzucenia (czuję że z moją fobią społeczną i nieśmiałością nikt mnie nie przyjmie i nie dam sobie rady). Znam dwa języki, może znalazłabym coś, ale lęk i strach mnie zatrzymuje. Czuję się strasznym nieudacznikiem, że nie skończyłam tych studiów, ale już nie ma powrotu.
Mam urlop dziekański i pobieram rentę rodzinną, z tego się utrzymuję, ale nie wiem co ze mną będzie. Nie widzę swojej przyszłości, okłamuję rodzinę, mama myśli że studiuje. Nie wiem co będzie z moją rentą rodzinną- ona nie jest duża, ale mała też nie- po prostu chciałabym iść do pracy, ale wtedy musiałabym zrezygnować z renty? Mam też wykrytą nerwicę i każdej nocy boje się, że będę miała problemy z urzędami, że będę musiała płacić jakieś kary itp. Martwię się o finanse. Drugą kwestią są też godziny psychoterapii- Pani jest konkretna i czuję że mnie rozumie, ale mam spotkania o 11, to też mogłby być problem, nie wiem jak to rozwiązać, strasznie zależy mi na tej terapii, bo to moja jedyna nadzieja. Wiem, ze leki mi nie pomogą na zawsze, biorę przeróżne leki jakieś 5lat i efekty są średnie. Teraz biorę lek przecwilękowy i pani przepisała mi nowy- paroksetynę, mam obawy przed jej braniem ale muszę spróbować skoro mi tak zaleciła.
Jak myślicie- czy da się naprawić to wszystko, ten czas który straciłam od listopada? Na studia nie wrócę, dlatego że nie będzie mi przysługiwała renta,w październiku tego roku będę miała już 25 lat, wzięłam ten urlop bo nie wiedziałam co robić, myślałam że się wyleczę, wrócę na studia w trybie zaocznym, ale na moim kierunku zapłaciłabym kosmiczne pieniądze.. Pani z mojej uczelni doradziła mi żebym skorzystała z urlopu i jak pokonam depresję to rozważę opcję powrotu (właściwie to zaczęcia studiów od początku) Gdybym nie porzuciła ich w tym roku, to wszystko by było dobrze jeśli chodzi o rentę, finanse, ale nie dałam rady. Czasem tego żałuję co mnie dobija, ale z drugiej strony te studia to nie była moja pasja, zrobiłam to pod wpływem presji. Jeśli Pomyślicie, że jestem głupia, przyznam wam rację- czuję się okropnie z tym, że płacę za wynajem spore pieniądze i nie robię nic. Do domu rodzinnego nie wrócę, bo moja mama nie zaakceptuje mojej decyzji o studiach, ciągle daje mi przykłady dzieci swoich koleżanek, które „są kimś” czyli lekarzami, informatykami, mają własne firmy. Daje mi do zrozumienia że też chciałaby mieć taką córkę.
Czy ktoś z Was miał podobą sytuację, jak rozwiązał to jeśli chodzi o rentę, o finanse, czy ten licencjat może wystarczyć na rynku pracy? Czasem myślę że to wszystko nie ma sensu i już nic ze mnie nie będzie, mam 24 lata a czuję się jak dziecko we mgle.
|