Przyczajenie
Zarejestrowany: 2020-06
Wiadomości: 22
|
mieszkanie z bałaganiarzami...
Hej Wizażanki. Jestem tu, aby otrzymać od was jakieś wskazówki lub chociaż słowa otuchy.
Od 6 lat jestem z moim TŻ. Od ponad 2 lat mieszkamy razem w jego domu rodzinnym. Rodzice narzeczonego są po rozwodzie, więc dom należy do przyszłego teścia. Mieszka on wraz z nami, ale od roku. Wcześniej przebywał za granicą, ponieważ tam pracował i zjeżdzał tylko na święta.
Niedawno zostaliśmy rodzicami, maleństwo ma prawie 4 miesiące.
Od listopada jestem w domu. Wiadomo wcześniej L4, teraz urlop macierzyński.
Okej, więc wygląda to tak:
Ja jestem niesamowitym czyściochem. W moim domu zawsze było czysto, każdy członek rodziny był nauczony ściągania butów przed wejściem, wyrzucania śmieci, mycia po sobie naczyń itp.
Jako, że mieszkam z dwoma chłopami to oczywiście sprzątanie zawsze spadało na moje barki. Kiedy jeszcze pracowałam miałam oczywiście mniej czasu, więc ogarniałam głownie w soboty. Miałam pracę w godzinach 10-18, więc zanim wróciłam do domu to szłam się myć i spać. Nie miałam czasu aż tak, żeby zwracać uwagi na szczegóły. Od kiedy siedzę w domu jest istny koszmar. Zawsze wiedziałam, że teść do najczystszych osób nie należy. Ale teraz to już przechodzi samego siebie. Jako, że jestem kobietą to dbam żeby wszystko w domu i dookoła niego było ładnie i schludnie. Mając więcej wolnego czasu posadziłam kwiatki. Kupiłam doniczki na balkon, na ganek i na schody. Pomyłam okna, zmieniłam firanki. Jak nigdy było pięknie. BYŁO. Non stop muszę chodzić i prosić o zdjęcie butów w domu, proszę o wyrzucenie po sobie butelki po mleku, włożeniu talerza do zlewu czy o wyrzucenie śmieci do kosza jak worek jest pełny. Dzień w dzień jest to samo. Wszędzie brudne gary, okruchy, puste butelki, kartony. Teść notorycznie korzysta z naszej toalety i obsikuje deskę, wychodzi na mokry balkon (nie ma daszku) i wraca do domu. Nie wymagałam od nich porządków tylko uszanowania mojej pracy. Wiem, że to żaden wyczyn, ale jednak trzeba trochę się nakombinować przy 4 miesiecznym dziecku i przy tym zadbać o dom, który dzień w dzień wygląda jak melina. Trwało to jakiś czas, aż w końcu nie wytrzymałam. Tata TŻa codziennie wymagał ode mnie obiadów. Nie mogły być to zupy, codziennie przywoził mi mięso, typu schab, karkówka, kurczak. Nie chcę wyjść na typową "madkę z bombelkiem", aczkolwiek dzień w dzień takich obiadów się nie robi, bo wolałabym wyjść z maluchem na spacer a nie stać przy garach. Rozmawiałam o tym wszystkim z narzeczonym, ale on kompletnie nie widzi problemu. Twierdzi, że tu mieszkam i powinnam mieć jakieś obowiązki. Przestałam osttanio gotować i sprzatać, bo wiem, że to najbardziej wkurza teścia. Po prostu mam dość wiecznego proszenia i błagania, żeby ktoś z łaski swojej uszanował czyjąś prace. Jak to widzicie, czy faktycznie powinnam po nich sprzątać? Dodam, że rozmowy nic nie dają. Tż rozmawiał z ojcem ale poprawa jest na góra 2 dni.
Proszę o pomoc
|