Napisane przez emiliais
Niestety wracam na wątek, bo z racji rozstania po wieloletnim związku musiałam znów zacząć randkować. Mam do opisania dwóch dobrych agentów, ale nie dam rady opisać dwóch naraz, bo to by było zbyt wiele, więc zaczynam od pierwszego - T. 37 lat, stary kawaler, na początku wydawał się fantastycznym facetem, i tylko się zastanawiałam, dlaczego jest sam. Niedługo miałam się o tym boleśnie przekonać... Całe trzy miesiące razem, pierwszy miesiąc fajny, a potem jak już się zaangażowałam, to dopiero odsłonił karty, więc jeszcze trochę się z nim męczyłam i zdołał przez ten czas mnie nieźle dojechać psychicznie. Post długi, ale herbaty radzę nie robić, bo można się zapluć.
Pierwszy znak, który zignorowałam, a mógł dać mi do myślenia, że mogę mieć do czynienia z toksykiem: byliśmy umówieni na czwartek, a w środę T. pisze do mnie: "a może byś dziś olała trening?", ja na to, ale czemu? "no i zamiast jutro przyjechałabys dzis?", na co ja tłumaczę, że "muszę isc na trening bo się uduszę", a on, że nie udusze sie i nic mi nie bedzie, i namawial mnie zebym nie szla. Poszlam na trening mimo wszystko. Wtedy temat przycichl, ale w pozniejszym stadium relacji wrócił i koleś mi to wypomniał, że powinnam była olać ten trening, bo jak ludzie są zakochani to tak właśnie robią i że "wcale nie trzeba tak często chodzić na treningi". I jak ktoś jest zakochany to każdą chwilę chce spędzać z tą drugą osobą.
No ale póki co, pierwszy miesiąc związku, wszystko fajnie pięknie, wprawdzie przypadł akurat na pandemię, ale co tam, siedzieliśmy sobie razem w mieszkaniu, raz u mnie raz u niego. Tylko jak już wróciłam do siebie po dłuższym pobycie (tygodniu) u niego, to pan jakoś oziębił kontakt. Jak się w końcu spotkaliśmy, to oznajmił, że "jest mu ze mną zaje.biście dobrze, ale nie widzi życia ze mną", bo:
- nie domywam kubków, nie układam ubrań w szafie, zostawiałam odciski palców na lodowce i po ugotowaniu przeze mnie obiadu w kuchni pozostał rozsypany koperek. I w tej kwestii jest pozamiatane, bo na pewno już taka jestem i nie nauczę się lepiej zmywać kubków. Bo on też np. nigdy nie odkurza parapetu i nie zacząłby tego robić, gdyby jakaś laska go o to męczyła. Koniec, przeszkoda nie do przeskoczenia, trzeba się rozstać, bo on nie chce skończyć jak jego matka, która od 30 lat opierdala ojca o to, żeby wziął talerzyk jak je ciasto, a on ma to gdzieś i tego nie robi.
Jakby tego było mało, to:
- nie spędzaliśmy razem czasu (kisząc się razem na kwarantannie).... za cholerę nie byłam w stanie zrozumieć tego punktu, a on nie potrafił tego wyjaśnić. Rozmawialiśmy ze sobą, oglądaliśmy filmy, słuchaliśmy muzyki, ja na godzinę czy dwie poszłam poczytać książkę, a on w tym czasie oglądał telewizję. I to jest jego definicja "życia obok siebie i niespędzania razem czasu". Jak to analizowałam i prosiłam o wyjaśnienie gdzie jest problem, to stwierdzał tylko: "nie rozumiesz". No nie rozumiem.
- mój osobisty HIT: zarzucił mi, że zaraziłam go grzybicą stóp. Zaczęło się od tego, że powiedział mi, że mam "obrzydliwe stopy" i że na pewno mam grzybicę i mam iść do lekarza (zdążył mi już nawet kupić spray na grzybicę). Tłumaczyłam mu, że nie mam objawów grzybicy, a jedynie schodzi mi skóra. Typ nie odpuścił i był tak przekonany że mam grzybicę jakby miał co najmniej doktorat z medycyny w specjalizacji dermatologicznej. Typ tak po mnie skakał, że w końcu poszłam do podologa, który oglądał moje stopy 15 minut nie rozumiejąc po co przyszłam, bo mam, cytuję, "bardzo ładne i bardzo zdrowe stopy". "A ta schodząca skóra to pewnie stopa się pani w bucie przegrzała". I zabronił używać spreju na grzybicę, bo mi wysuszy skórę jeszcze bardziej. Co na to T.? "Jakiś głupi ten lekarz", "Pewnie sobie wyleczyłaś tę grzybicę w międzyczasie". Zamknął się, ale dalej się wzdrygał jak dotykałam go stopami. I leczył się domowymi sposobami na tę swoją urojoną grzybicę, którą go zaraziłam.
Było jeszcze kilka sytuacji, w których zrobił z siebie podobnie debila, idąc w zaparte i uważając się za eksperta w każdej dziedzinie. To z grzybicą jest moim ulubionym, ale najbardziej mnie wkurzył, jak się wymądrzał w dziedzinie, z której JA mam skończoną szkołę. A on ani teorii, ani praktyki. Ale cośtam na youtube obejrzał. I stał mi nad głową i kazał robić tak, jak on uważa. Kumacie to? Kilka lat szkoły, pokończone kursy, góra książek przeczytana, masa dyskusji odbytych ze specjalistami, prenumeraty branżowych czasopism. Wszystko psu w rzyć, bo on obejrzał kilka filmów na youtube i wie lepiej ode mnie.... I beton, i nie przetłumaczysz mu, że ani nie ma racji, ani nie jest autorytetem, żeby się wypowiadać. Zabić to za mało.
Typ miał dużo tekstów-szpil, które jeszcze długo do mnie wracały. "Kiedy kupisz sobie porządny motocykl?", albo "Jakbyś miała sobie kupić normalny samochód, to co byś kupiła?" Raz powiedziałam mu, że kumpel mi powiedział, że już dobrze jeżdżę motocyklem. Komentarz T.: "To było JESZCZE gorzej?" Raz mi powiedział: "Zrzuć bieg jak będziesz wyprzedzać." Jakbym była debilem, który pierwszy raz prowadzi pojazd z silnikiem spalinowym. Pewnie, że nie jestem idealnym kierowcą, ale on robił ze mnie niepełnosprawną pierdołę.
Komentował moją jazdę samochodem. Późny wieczór, pusta ulica. Zajęłam prawy pas, który służył do jazdy w w każdym kierunku. T. skomentował, że jestem "nieuprzejma", bo a nuż ktoś za mną chciałby skręcić w prawo na zielonej strzałce. Innym razem przepuściłam rowerzystę, choć nie musiałam i T. skomentował, że jestem "nadgorliwa".
Nie mógł zaakceptować tego, że proszę go żeby przyciszył muzykę w mieszkaniu albo tłumaczę, że przeszkadza mi jak cały czas leci w tle telewizor nadający jakieś pranie mózgu. To jest przeszkoda nie do przeskoczenia. Bo to że lubimy słuchać tej samej muzyki to za mało. Bo ja po pół godzinie mówię, że już nie mam ochoty i idę poczytać książkę. I w dodatku musi sam oglądać telewizję, bo ja nie lubię. Słuchając tego gościa miałam wrażenie, że on szuka swojego damskiego klona, który będzie w stu procentach lubił to samo co on i w każdej chwili miał dokładnie na to samo ochotę. Oczywiście twierdził że tak nie jest, ale dokładnie taki obraz się rysował z tego co mówił.
Miał pretensje, że śmiałam sobie kupić zegarek i nie spytać go o zdanie. Bo to oznacza, że nie uwzględniam go w swoim życiu. Wiadomo, że zegarek ma mnie się podobać, ale i tak powinnam go spytać o opinię, żeby poczuł się ważny. A tak to on ma wrażenie, że żyjemy obok siebie. Innym razem, biorąc pod uwagę tę sytuację, spytałam go o opinię jak sobie kupowałam jakąś rzecz. W końcu się zdecydowałam, o czym go poinformowałam. Następnego dnia pojechałam do sklepu dokonać zakupu i mu się pochwaliłam. A on.... ponownie miał pretensje. Bo nie powiedziałam, że teraz już jadę do sklepu i dokonuje zakupu. I jeszcze sama sobie w domu odpakowałam tę rzecz. Zatem nie uwzględniam go w swoim życiu. Najpierw są moje sprawy, a potem dopiero on. On się czuje jak mój kumpel, a nie chłopak. Nieraz takim tekstem rzucił, że jesteśmy jak kumple, a nie jak para. Tak mnie tym stwierdzeniem rozpieprzał, że nawet nie myślałam tłumaczyć, że nie wiem jak on z koleżankami, ale ja z żadnym kumplem ani seksu nie uprawiałam, ani nie spędzałam tyle czasu co z nim.
Tekst który rzucił już raczej pod koniec związku - atmosfera już i tak napięta. On mówił, że nie chce, żebyśmy zostawali u siebie na noc. Bo dla niego to bez sensu, bo jest tylko niewyspany, bo nie jest przyzwyczajony do spania z kimś. A poza tym ja śpię pod swoim kocem, więc jaki sens spać razem. No to mówię mu, że to dlatego, że ma za małą kołdrę i może by załatwił większą? A on: "innym dziewczynom nie przeszkadzało". Zatkało mnie. Mówię mu, żeby w takim razie wrócił do byłej. A on oburzył się na mnie, że mnie śmiał się nie spodobać ten tekst, i że przecież to oczywiste, że on żartował, no i generalnie obrócił to przeciwko mnie, że ze mną jest coś nie tak, że biorę na serio takie rzeczy.
W ogóle koleś był jakiś uwsteczniony i mam wrażenie, że z przymiotników znał głównie dwa: "c.hujowy" i "zaje.bisty". Typ się zatrzymał w rozwoju dwadzieścia lat temu. Nie umiał nigdy nazwać tego co przeżywa, nie umiał sobie poradzić z emocjami innymi niż radość - zarówno u siebie, jak i u innych. Ja nie mam z tym problemu, więc on miał problem z tym, że umiem otwarcie się na kogoś zdenerwować i przylepił mi od razu łatki, że jestem "nerwowa" i "agresywna". On za to był książkowym przykładem biernego agresora. A jak mu się włączała jakaś trudna emocja typu złość albo zazdrość, to z automatu przyklejał na twarz sztuczny uśmiech, żeby to ukryć i nie przyznawał się co przeżywa. Absurdalny był dla mnie widok, jak był czerwony ze złości, a się uśmiechał i cedził przez zęby "co ty odpier.dalasz" i udawał że nic nie jest w stanie zmącić jego pogody ducha.
"Zaje.biście doceniał" to, że trenuję sport (ale generalnie to lepiej żebym została w domu i oglądala z nim telewizję). "Zaje.biście docenił" to, że ugotowałam mu obiad (ale widać było, że w ogóle się nie cieszył i jedyne co miał do powiedzenia w tej kwestii to to, że zostawiłam brudny piekarnik).
Miał 37 lat i nigdy nie był tak naprawdę w normalnej, dojrzałej relacji. Zatrzymał się na etapie liceum, gdzie związek to beztroska i zrywanie się z lekcji, żeby się spotkać. Nigdy nie doświadczył związku dwóch dorosłych ludzi, którzy razem mieszkają. Miał na swoim koncie tylko coś, co on nazywał związkami i wspominał to jako szczęśliwe i udane relacje, a jak go dopytałam co poszło nie tak, to się okazało, że.... to były romanse. Ten typ trzy razy zaliczył relacje z zajętymi kobietami. Żadna nigdy nie odeszła od swojego faceta do niego. On żadnych wniosków z tego nie wyciągnął i wspominał te patozwiązki jako coś szczęśliwego i udanego. Ale to jeszcze nic. Najbardziej mnie rozpieprzył, jak oznajmił, że (uwaga) on ma większe ode mnie doświadczenie i wiedzę na temat związków, bo te jego (pato)związki były szczęśliwe, a ja - choć byłam pięć lat z jednym facetem, z którym wspólnie mieszkałam, to to się nie liczy, bo ten mój związek był "c.hujowy". Normalnie typ mnie zwalił z nóg swoją ignorancją i bezczelnością. Jakim prawem dyskredytuje pięć lat mojego życia i na jakiej podstawie stwierdza, że byłam pięć lat z facetem, z którym było "c.hujowo". A nawet jeśli, to wciąż jest to pięć lat doświadczenia w normalnym związku, gdzie ludzie mają siebie na wyłączność i pokonują trudności dnia codziennego. A nie romanse, potajemne spotkania i kradnięcie ulotnych chwil, zanim ona będzie musiała wrócić do swojego oficjalnego partnera... Brak mi słów na taką głupotę i ignorancję.
Już jak się rozstawaliśmy, doradziłam mu - zupełnie szczerze, z dobrego serca i bez złośliwości - że powinien się udać na terapię. Zareagował, jakbym mu co najmniej w pysk dała. "Jak mogłaś kazać mi iść się leczyć!". Przeżywał to potwornie. Spytałam go, czemu to tak odebrał i czemu uważa to za taką hańbę, i czy ja mam się wstydzić tego, że sama na terapii kiedyś byłam. Powiedział- jak zwykle, nie to co szczerze uważał, tylko to co wydawało mu się, że powinien powiedzieć - że "zaje.biście to szanuje, że ktoś był na terapii". Ale oczywiście sam uważał za hańbę że miałby pójść i przeżywał to jeszcze długo, bo słyszałam od wspólnego kolegi, że mu się żalił, że go na terapię wysłałam... (swoją drogą koledze, który też terapię odbył)
Podczas tej rozmowy spytał jeszcze, dlaczego moim zdaniem ma iść na terapię. No to mu wymieniłam jego toksyczne zachowania, nad którymi uważam, że musi popracować. Był strasznie oburzony, bo to "się nie zgadza z tym wszystkim co on wcześniej mówił" i że go "niesprawiedliwie oceniłam i skrytykowałam". Więc spytałam go, to co to niby jest, jak on ocenia moje zachowania? Na co stwierdził, że wtedy to to są "obserwacje".
On był zły o moją "niesprawiedliwą krytykę" a ja mu tłumaczyłam, że powiedzenie mu szczerze tego wszystkiego dużo mnie kosztowało i zrobiłam to dla jego dobra. To wtedy rzucił swoim standardowym tekstem, że "zaje.biście to docenia", choć tak naprawdę miał to w dupie i zupełnie się do mnie zdystansował po tej rozmowie. Wolał sobie zostawić w swoim życiu klakierów, którzy się z nim zgadzają. Jak ktoś się z nim nie zgadzał, to był głupi albo mu zazdrościł. Np. jak żonaci kumple go krytykowali, to z zazdrości, bo chcieliby być singlami tak jak on. (Ta. Tylko w jego głowie każdy z jego kumpli jakby miał szansę, rzuciłby swoją rodzinę, żeby się zamknąć w tym jego samotnym, neurotycznym świecie)
Jak już mi kompletnie spadły klapki z oczu, to nie mogłam uwierzyć, że w ogóle w jakiejkolwiek formie dopuściłam takiego żałosnego i bezwartościowego typka do swojego życia. Dałam mu bardzo dużo, a nie był wart funta kłaków i niczego nie docenił (mimo tych swoich żałosnych pustych tekstów, że "zaje.biście docenił"). Na dzień dzisiejszy najchętniej bym mu tylko dała strzała przez ten pusty łeb. Szkoda mi było choć slowo więcej sobie strzępić w jego stronę. Więc jak przyjechał po swoje rzeczy, to tylko podziękowałam i poszłam. A on następnego dnia napisał: "Tak z czystej ciekawości, czy Ty masz do mnie jakiś żal o coś?". Odpisałam mu na odwal się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Na co on: "Aha, czyli jednak foch. Dobra. Nie wnikam." ............ KURTYNA
|