|
Konto usunięte
Zarejestrowany: 2020-11
Wiadomości: 253
|
Toksyczna rodzina, rodzic z depresją
Hej. Chciałabym opowiedzieć Wam możliwie krótko ale dokładnie moją historię i dowiedzieć się, co byście zrobiły na moim miejscu. Widziałam, że kiedyś był wątek o podobnej tematyce, aczkolwiek tu jest trochę inna+ dodatkowy problem. Do rzeczy.
Mam 27 lat z czego od kiedy pamiętam moja rodzina była zawsze dysfunkcyjna. Kłotnie rodziców, często bardzo głośne i agresywne. Pamiętam siebie jako kilkuletnią dziewczynkę robiącą mamie laurkę "mamo nie popełniaj samobójstwa" (tak, tego typu groźby były ze strony mojej mamy). Kiedy miałam 12 lat wzięli rozwód, ale nigdy nie ułożyli sobie życia na nowo, bo "zawsze coś". Więc 15 lat później wciąż mieszkają razem. Z czasem mama zaczęła dużo pić, depresja narastała. Jako dziecko bałam się prosić o potrzebne rzeczy tj. buty zimowe, kurtka, ogólnie ubrania. Finalnie bardzo często zimą chodziłam w adidasach, w kurtce z niedziałającym zamkiem. Mój tato wtedy bardzo mało zarabiał, mama jako nałogowa palaczka+ alkohol też w końcu tych pieniędzy nie miała. Jako ta średnia siostra miałam najgorzej- starsza studiowała w innym mieście, a młodsza zawsze była tą córeczką mamusi. Więc cała frustracja przechodziła na mnie- zdając sobie sprawę po wielu latach, najprawdopobniej po prostu obwiniała mnie o to, że mój tato dostał prawa rodzicielskie, nie ona. Mój wiek nastoletni, również okres buntu w tym nie pomagał, bardzo często miałyśmy spięcia o głupoty. W wieku 19-20 lat znalazłam pracę, wyprowadziłam się, 2 lata mieszkałam z chłopakiem (wynajmowaliśmy), niestety nasze drogi powoli się rozchodziły, mieliśmy inne oczekiwania. Wróciłam do rodziców, pół roku później zaczęło się najgorsze. Mama w końcu poszła na l4 ze względu na depresję, ale pogoda sprzyjała chodzeniu na działkę, gdzie po prostu się upijała. Każdego wieczoru pijana, awantury coraz gorsze. Kiedy mieszkałam u rodziców- również pracowałam na różne zmiany, kiedy chciałam iść wieczorem spać, to po prostu nie mogłam, bo mama siedziała w pokoju, sącząc dalej piwo, słuchając głośno muzyki. Aż pewnego dnia zwróciłam uwagę, że wstaję rano do pracy, że mogłaby to trochę uszanować. Skończyło się awanturą z wyzwiskami w moją stronę, że mam spadać (tu wulgarniejszy odpowiednik) z domu + następnego dnia jej próbą samobójczą. O tym dowiedziałam się miesiąc później, w dniu, który miał być dla mnie dobrym dniem, był dniem moich urodzin i dniem podpisania aktu notarialnego. Ponieważ zawsze byłam zawzięta jeśli chodzi o oszczędzanie, więc miałam pieniądze na wkład własny i tak jak mama powiedziała, tak zrobiłam. Ja się obwiniam do dzisiaj, że próbowała to zrobić po kłótni ze mną i do dzisiaj ona też co roku znajduje moment, żeby mi o tym przypomnieć. W tym najgorszym czasie podczas mieszkania u rodziców jak i po mojej wyprowadzce słyszałam dużo rzeczy, których nigdy nie powinnam słyszeć. Tato zrobił sobie ze mnie swoją "przyjaciółkę" i zwierzał mi się z bardzo intymnych szczegółów z ich żyć, o których najchętniej bym zapomniała.. Czułam w pewnym momencie jak już sama popadam w jakąś depresję. Ten zły czas trwał jeszcze około roku, różne sytuacje miały miejsce np. mama spotykająca się z patologicznym facetem. Ale w końcu zaczęło się stabilizować, oczywiście nie do końca, bo dalej miały miejsce różne chore sytuacje. Ale było już "normalniej", w końcu wróciła do pracy, alkohol ograniczyła. Niestety wielki uraz we mnie pozostał, widzę wiele moich zachowań z przeszłości i z teraz i wiem, że to wpływ tego, co było w domu. Staram się z tym walczyć. Poznałam kogoś, mieszkam teraz bardzo daleko od rodziny, wynajmuję moje mieszkanie (jedyny plus tej awantury, kupno mieszkania najlepszą decyzją w moim życiu). Wiem, że mogłabym być w końcu bardzo szczęśliwa. Ale nie umiem, bo za każdym razem rodzina mi to w jakiś sposób niszczy. Wieczne spięcia prawie każdego z każdym. Zero zainteresowania ze strony taty, ogromne różnice zdań apropo nawet ostatnich wydarzeń w kraju (PIS wyprał mózg mojemu tacie, że tak powiem), nawet agresywne. Często złośliwe komentarze mojej mamy, jakbym była złym człowiekiem, ale nie jestem. A to wszystko boli. Najchętniej bym się odcięła od rodziny. Czasem się cieszę, że przez tego wirusa mam wymówkę, bo lepiej nie podróżować, wiec nie muszę jechać w odwiedziny. Tylko że wygląda na to że moja mama ma nawrót depresji. Nie robi nic w kierunku, żeby sobie pomóc, a znowu obarcza nas swoimi problemami, jakbyśmy miały to tak po prostu rozwiązać. Teksty, że żałuje że 4 lata temu dostała szansę na nowe życie, bo mogłoby się skończyć, to na porządku dziennym. Przykre jest to słyszeć, że nawet my nie jesteśmy powodem, dla którego chciałaby żyć. I z jednej strony już nie daję rady, bo kosztem mojego zdrowia psychicznego, zdecydowałam się jej wybaczyć tamten okres, wspierałam ją, bo wiedziałam, że to choroba przez nią przemawiała. Czuję jak duży wpływ ma to na mój związek teraz, kiedy wiecznie chodzę zmartwiona, smutna. I to wszystko nawet kiedy jestem tak daleko.. Ale z drugiej strony to jednak moja mama, rodziny się nie wybiera, prawdopodobnie byłoby to bardzo samolubne, gdybym się po prostu odcięła.. A nigdy nie byłam takim samolubnym typem i gdyby znowu coś sobie zrobiła, to żyłabym w jeszcze większym poczuciu winy...
Pominęłam wiele sytuacji, bo nie chcę przedłużać tekstu, ale chętnie odpowiem na pytania. Przepraszam jeśli może być chaotycznie, naprawdę chciałam możliwie skrócić.
Nie oczekuję, że powiecie mi co mam zrobić. Chciałabym, żebyście mi napisały co Wy byście zrobiły na moim miejscu.
|