Hej wizażanki. Lockdown nie robi mi dobrze na psychę, więc przychodzę z taką kwestią.
Swoje dobre/złe samopoczucie i szczęście uzależniam od innych.
Dzisiaj to sobie uświadomiłam. Jestem po kłótni z chłopakiem, nie odzywamy się do siebie, on ma teraz gorszy czas, u mnie niestety też nie jest najlepiej. Od kilku dni płaczę bez powodu, trudno jest mi wstać z łóżka, nie mogę się na niczym skupić. Jestem nieszczęśliwa. Bywało tak już wcześniej. Miałam takie napady, i teraz uzmysłowiłam sobie, że miały one miejsce zazwyczaj w sytuacjach, gdy czuję się w pewien sposób nieakceptowana czy zaniedbana przez osobę, na której mi zależy. Wiem, że muszę mieć ciągłe potwierdzenie tego, że jestem ważna i "potrzebna" - właśnie dla mojego chłopaka, dla przyjaciół - mimo, że pewne nieporozumienia zdarzają się w każdych relacjach, i to jest naturalne, to moje samopoczucie i samoocena drastycznie spadają po tym, jak nie mam tej ciągłej pewności, że nadal jestem przez nich kochana (mimo, że podświadomie wiem, że nie da się od tak przestać kogoś kochać, po jakiejś beznadziejnej, zupełnie niepotrzebnej wymianie zdań czy kłótni). Ciągle jestem niepewna i ciągle uzależniam to, czy jestem szczęśliwa, od akceptacji innych. Jestem bardzo podatna na wpływy osób, które mnie otaczają, i np. gorszy humor u mojego chłopaka spowodowany np. problemami w pracy, od razu udziela się i mnie - bo nie poświęca mi w 100% uwagi, nie jest czuły i wylewny jak zawsze. Mimo, że wiem, że sama robię to samo, gdy mam gorszy dzień, bo to jest naturalna reakcja każdego człowieka. Nie można być zawsze zadowolonym. Jednak widzę, że w moim przypadku, takie sytuacje totalnie ryją mi psychikę.
Jak sobie poradzić z takim problemem? Może któraś z Was miała podobnie? Czy może czas zacząć psychoterapię?
Wiem, że to wynika stricte z moich problemów związanych z brakiem samoakceptacji i przeraźliwym lękiem przed odrzuceniem.