Ale problem z tą dyskusją jest taki, że wiele osób nie rozumie po prostu, jak działa język.
Tak, takie zmiany pewnie najdą za 20, 30 lat, choć mogą mi się one nie podobać (to moja opinia); będzie więcej feminatywów w nazwie zawodów (tak przypuszczam i o tym pisałam). A z kolei za następne dekady może przyjść moda językowa z Zachodu, gdzie już nawet pisze się "osoby rodzące" a nie "kobiety", mówi "they" itd.
To nie będzie tak, że słowo "chirurżka" będzie sobie istniało. Argument, że obecnie nazwy konferencji nie są zmieniane jest niedorzeczny, bo wiadomo że język się zmienia i w przyszłości tendencje społeczne będą bardziej w nim widoczne, także jeśli wprowadzimy żeńskie nazwy bezwzględnie wszędzie, to liczba mnoga też stanie się istotna. Język reaguje wolniej na zmiany.
Natomiast oskarżanie mnie o sympatyzowanie z patriarchatem, bo pisze tak, jak jest, że te nazwy nie są w uzusie, to naprawdę mnie dziwi

. Nie, nie jestem wyluzowana i nie mam dystansu w ogóle. Jestem wyczulona na wszelkie przejawy dyskryminacji. Ale fakt, że moim - i wielu ludzi - desygnatem słowa "lekarz" jest osoba wykonująca ten zawód, to nie widzę w tym nic złego, taki zasób leksykalny nabyłam; gdyby nikt mi nie pokazał, że stół to stół, to może myślałabym, że stół to lampa. Tak samo jak ktoś wziął mnie do lekarza i okazało się, że to kobieta, to tak to zapamiętałam.
Za to nie podoba mi się, że żyję w kraju, gdzie nie mam dostępu do aborcji, ba, nawet łatwego dostępu do tabletek po, gdzie często płace dla kobiet są niższe i gdzie muszę często wysłuchiwać jakichś seksualnych żarcików na swój temat i nadal sporo osób uważa, że to ok. Bolą mnie po prostu prawdziwe problemy, które są w tym kraju, a to, że zaczniemy mówić "lekarka", "chirurżka", to, uwierzcie, nic nie zmieni.
Zgadzam się w 100%; ta ekonomiczność języka jest istotna, w polskim mamy i tak sporo wyrazów ze zbitkiem trudnych do wymowy głosek. Nie jestem za tym, żeby ta tendencja wzrastała.