Napisane przez Marynna
Hej dziewczyny! Piszę ten post siedząc na balkonie wynajmowanego mieszkania. Za plecami leżą od tygodnia niewypakowane walizki. Widok na nasze piękne góry i słońce nie jest w stanie mnie pocieszyć.
Sytuacja rodzinna mnie paraliżuje. Mam 24 lata, a żyję w ciągłym stresie i strachu. Postanowiłam poszukać rady u Was.
Moja macocha przejęła kontrolę nad najbliższą rodziną i naszym majątkiem. Zamieniła moje dzieciństwo w piekło.
Mój ojciec przestał ogarniać życie, wspólnie z macochą dużo piją.
To wszystko okraszone jest płaszczykiem "idealnej rodziny". Lansowania się wśród otoczenia i naszej miejscowości.
Zaczęło się od śmierci mamy gdy miałam 3 lata. Zmarła w wypadku samochodowym za granicą. Wydawać się mogło że to był dramat dla całej rodziny. Jednak mama rzadko bywała w domu i nie układało jej się z ojcem. Ja niestety nawet jej nie pamiętam.
Kilka lat pózniej ojciec związał się z Asią. Tutaj muszę dodać że był takim typem ojca, który za bardzo wychowaniem dzieci się nie zajmował. Po prostu pracował, czasami obiad zrobił, kilka słów zamienił, a tak to siedział przy piwie z kumplami lub w garażu.
Po śmierci mamy dostał duże odszkodowanie za, które kupili z Asią dom w turystycznej miejscowości. Prowadzili turystykę agro przez kilka lat. Średnio im szło, ponieważ oboje nie potrafili zarządzać pieniędzmi. Żyliśmy raczej skromnie, jednak nie to było problemem.
Asia była wtedy po 40-stce. Wszyscy mieliśmy do niej super pozytywne podejście. (mam starszą siostrę i brata).
No i faktycznie dla mojego starszego o kilka lat rodzeństwa była do rany przyłóż.
Oni byli starsi, nie potrzebowali już tyle uwagi, opieki. Więc bardzo się im podlizywała i tym samym nastawiała ich przeciwko mnie.
Moje życie zamieniła w piekło. Bezustannie krytykowała, obrażała, poniżała, izolowała. Wszystko co zrobiłam to robiłam zle. Potrafiła mnie popchnąć czy nawet uszczypnąć. Jednak głównie królowała przemoc psychiczna.
W momencie gdy pojawiało się rodzeństwo lub rodzina, to nagle zmieniała się w aniołka i próbowała zrobić ze mnie przewrażliwione dziecko. Często kłamała w żywe oczy i właściwie to kłamstwa z jej strony do dziś są na porządku dziennym.
Przetrwałam tylko dzięki temu, że usunęłam jej się z drogi. Czyli nie miałam przy niej własnego zdania. Robiłam wszystko co chciała (i tak było wtedy zle). No i spędzałam całe dnie zamknięta w pokoju.
Bywało tak, że nie rozmawiałam z nikim przez tydzień lub więcej.
Tata wcale mnie nie bronił, lub robił to mega rzadko.
Ogólnie jeśli prosiłam kogoś o pomoc, to każdy myślał że ja wyolbrzymiam lub nie chciał się mieszać. Spowodowało to moje zamknięcie się w sobie.
Gdy dorastałam to Asia zrobiła się jakby hmm... Bardziej "miła".
Zaczęła mnie traktować poważniej i przestała znęcać się. Jednak nadal było to okraszone dogryzaniem i podkopywaniem wiary w siebie. Typu podchodzę do matur, a ona mi mówi że "i tak nie zdam". Zaczynam pracę "i tak sobie nie poradzę".
Tuż przed 18-stymi urodzinami wyprosiłam ich czy mogę wrócić do naszego starego domu. Znalazłam pracę w tamtej miejscowości.
Dom już wtedy był stary a teraz stał się ruiną. Wszędzie był grzyb, powybijane okna, podłoga załamana, dziurawy dach itp.
Tata z macochą w sumie tylko pomogli mi z oknami. Resztę zrobiłam sama w trakcie spędzonych tam lat.
Chociaż też nie wszystko, bo miałam gdzieś z tyłu głowy że mogą być z tym jakieś dziwne akcje. Więc zrobiłam sobie tylko 1 pokój z kuchnią i łazienką, że nadawał się do mieszkania i tyle.
W międzyczasie rodzice zakończyli działalność agro. W tym samym roku mój brat i siostra brali śluby więc zafundowali im wesele + każdy z nich dostał działkę. Mi powiedzieli, że jak będę się żeniła to też dostanę ten dom w którym mieszkam wraz tą ziemią.
Ogólnie jest to mniej warte niż działki jakie dostało rodzeństwo, ale nawet nie śmiałam narzekać. Byłam bardzo wdzięczna i szczęśliwa że będę miała coś swojego.
Przez kolejne lata relacje mieliśmy poprawne. Rzadko rozmawialiśmy, oni nigdy nie szukali kontaktów. Ja również nie, rodzeństwo każdy w swoją stronę. Nigdy nie byliśmy zżyci.
No i mamy rok 2021. Zaręczyłam się, włożyliśmy z moim jakieś 5 tysięcy w ten domek. + Ja wcześniej pewnie około 10 tysięcy.
Poszłam do rodziców z ogłoszeniem, że bierzemy ślub we wrześniu.
Wiecie co ja miałam już takie podejście, że nigdy nie mogłam na nich liczyć. Nawet szczerze porozmawiać, bo cokolwiek negatywnego im się powiedziało to albo kłamali, albo udawali że nie pamiętają. Najczęściej jednak był foch i oskarżanie że jestem niewdzięczna.
Więc stwierdziłam że za te wszystkie cierpienia to chociaż dostanę tą starą chatkę z kawałkiem ziemi i nara.
Kontakt próbowałam z nimi odbudować wielokrotnie kiedyś i za każdym razem byłam odrzucana lub pomijana. Więc tylko same przykrośći.
Przychodzę do ojca mówię co i jak i obiecał mi przepisać. Zdziwiłam się, że poszło tak łatwo! Mija miesiąc, drugi nic.. Znowu idę i znowu obietnice i .. cisza.
Przyszłam z notariuszem, wszystko opłacone i gotowe. No i nagle że NIE, bo muszą być przy tych przepisach wszyscy.
(dlaczego to nie wiem, co to za argument też nie wiem).
Nagle Asia mówi, że przepiszą mi ale uwaga.. ONI CHCĄ TAM WIECZYSTE UŻYTKOWANIE... Szczęka mi opadła.
Nie wytrzymałam i zaczęłam im wypominać to dzieciństwo, brak wsparcia, poryczłam się głupia... Oczywiście próbowali ze mnie zrobić przewrażliwioną znowu. Ojciec nawet wyleciał z tekstami, że miałam wszystko co chciałam i niczego mi nie brakowało.
Potem się przez 3 miesiące leczyłam u psychoterapeuty po tym spotkaniu.
Asia coś jeszcze mówiła, że ona chce tam róże i kwiaty sadzić.
(W sensie w tej mojej chatce jakieś 10 km od nich).
Temat umarł i stwierdziliśmy z moim że kupujemy mieszkanie.
Właśnie jesteśmy w trakcie i wyprowadzamy się w przyszłym miesiącu. Musze teraz tam jechać i oddać im kluczę, przepisać rachunki.. Wiecie takie formalności. Zastanawiam się co zrobić, czy próbować jeszcze walczyć o tą chatkę czy słowem się nie odezwać?
Jeśli chodzi o nich to oni udają że nic wtedy się nie stało. Normalnie do mnie rozmawiają o pogodzie lub jak gdzieś mnie spotkają o jakiś pierdołach.
Przemyślałam, przegadałam to z psychoterapeutą i moim. Plan jest taki, że zaprosimy ich na kawę i powiemy o mieszkaniu + że ja z tej chatki nie rezygnuję no i że czekam aż mi ją przepiszą.
Tylko powiem Wam szczerze dziewczyny, że sama nie wiem jak z takimi ludzmi postąpić.
Ja już postanowiłam, że po wyprowadzce kontaktu z nimi żadnego nie chcę. Zawiedli mnie na maska. Moje rodzeńśtwo siedzi cicho, bo swoje dostali i nikt nawet nie pomyślał się za mną wstawić.
To też nie jest tak, że rodzice zostaną bez niczego, bo mają swój dom i sad z dużym ogrodem.
Kontaktów z nimi po tym naprawiać nawet nie chce, bo im nigdy nie zależało.
Co sądzicie i co polecacie zrobić? Naprawdę nie jestem zdecydowana, jestem mentalnie przygotowana że mogę nic nie dostać i jeśli to cena mojej wolności to okej.
Z drugiej jednak strony czuje ogromną niesprawiedliwość i wręcz jak o tym myślę to mam ochotę zrobić im krzywdę.
Jednak mściwa nigdy nie byłam.
Będę wdzięczna za rady, dotyczące nadchodzącej rozmowy i całej sytuacji oraz wasz komentarz. Niestety nie trafiłam w loterii rodzinnej, całe szczęście że mój ukochany to prawdziwy skarb.
|