Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Co to znaczy być "gotowym do związku"?
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2021-09-09, 02:53   #14
niepogodna
Raczkowanie
 
Avatar niepogodna
 
Zarejestrowany: 2019-12
Wiadomości: 472
Dot.: Co to znaczy być "gotowym do związku"?

Mogę odpowiedzieć tutaj, a co mi tam:



* przypadki były dwa, dla mnie o dwa za dużo

* obaj byli skrajnie różni: emocjonalny, dominujący ekstrawertyk vs zamknięty w sobie, nieporadny introwertyk, przypuszczam, że wybór drugiego był wynikiem porażki z pierwszym - wybrałam kogoś skrajnie różnego

* etap od 18 do 25 roku życia, czyli głównie studia

* "finalnie" - wchodziliśmy w związek, fascynacja z obu stron, wszystko super, po ok. 2 latach w obu przypadkach kryzys, mówili, że im zależy, ale w efekcie wychodziło na to, że dawali sobie spokój. Mnie się nigdy nie odechciewało. Odechciewa mi się czasem na etapie randek, jak już z kimś jestem jeszcze mi się nie zdarzyło.

* walka o związek = próba rozwiązania problemu poprzez rozmowę o nim, wspólne starania - obecnie. Kiedyś - najpierw próba rozmowy, ale jeśli partner nie chciał rozmawiać i obarczał winą tylko mnie, to w końcu zaczynałam myśleć, że faktycznie coś robię nie tak i próbowałam zmienić to zachowanie. Próby stawiania granic przeze mnie kończyły się kłótniami, cichymi dniami, a mnie tak zależało, że wolałam próbować być "lepsza" dla kogoś, niż go stracić. Oczywiście, miało to granice: nigdy nie zostałam wyzwana, poniżona, obrażona. Gdy zostałam zdradzona, sama odeszłam. W zasadzie to byłam głównie ofiarą gaslightingu.

* z jednym gadałam po zerwaniu, to obarczał winą mnie, bo "stałam się zwykła i nudna, a on chciał czegoś więcej", potem płakał, że chce wrócić, więc ucięłam kontakt. Z drugim się nie dało, choć próbowałam - uparcie wmawiał mi, że się nie zakochał wcale w innej i sobie zmyślam, a potem się okazało, że 2 dni po naszym rozstaniu wszedł z nią w związek. Jak mu zwróciłam uwagę, to zapytał, czy miał zostać zakonnikiem.

---------- Dopisano o 01:04 ---------- Poprzedni post napisano o 00:58 ----------

Oba związki ponad 3 letnie, na obu partnerach mi bardzo zależało, na tym drugim bardziej w sumie, bo byłam starsza i doszłam do etapu (miałam prawie 25 lat), że chcę razem mieszkać. Rozmawialiśmy o tym, obiecywał mi to, powiedział sam z siebie przy mnie swojemu ojcu, że chce się ze mną zaręczyć no i przy pierwszej lepszej okazji olał mnie dla innej, zamiast szczerze powiedzieć, że jednak dla niego poważna relacja to za wcześnie. Albo że nie chce być ze mną.

---------- Dopisano o 01:10 ---------- Poprzedni post napisano o 01:04 ----------

Także ja na dobrą sprawę nie wiem nawet, co poszło nie tak. Wiem, że nie zakochuję się łatwo, tzn. nie w co 2 czy co 3 napotkanym facecie, ale jeżeli już się zakocham, to na serio i widzę tego kogoś w moim życiu, chcę się z nim dzielić swoim światem i uczestniczyć w jego życiu, wspierać się wzajemnie, dobrze bawić, być przy tej osobie. Terapeutka mówi, że jestem dostępna emocjonalnie.

---------- Dopisano o 01:25 ---------- Poprzedni post napisano o 01:10 ----------

Na terapii przerabiałam temat rodziców, nie mam traum z dzieciństwa. Ogólnie w życiu, kontaktach z ludźmi jestem bardzo asertywna i mam wyraźne granice, zmieniało się to w relacjach z chłopakami, ale też chyba nie od razu. Jestem bardzo wrażliwa, łatwo u mnie o traumę, uraz. Z tego co pamiętam, to przed tym pierwszym związkiem i na jego początku miałam wyraźne granice, potem - chyba trochę z powodu popkultury, romansów, które czytałam i wyobrażałam sobie piękną miłość - zaczęłam się poświęcać dla związku, gdy partner się odsuwał. Trochę w myśl z romansów "będę walczyć o miłość, bo miłość zwycięża, a bohaterowie w filmach i książkach żyją długo i szczęśliwie dopiero po licznych perypetiach". No i po tym 1 związku już miałam jakąś traumę chyba (po tym, że na koniec powiedział, że mu się znudziłam, dla mnie to było abstrakcyjne - przecież mówił, że mnie kocha, miłość nie polega na "a, znudziłaś mi się"). Jak weszłam w 2 związek, to ze skrajnie różnym, chyba z myślą taką, że skoro nie wyszło z tamtym, to może wyjdzie z osobą o innym charakterze, może skoro ekstrawertyczny, szukający wrażeń się mną znudził, to stabilny, spokojny introwertyk się nie znudzi. No i bardzo się pomyliłam. Więc myślę, że moje trudności obecne są "wyuczone" w relacjach, nie wyniesione z domu, rodziny. Dla mnie miłość to zawsze było wielkie słowo i jak mówiłam komuś, że "kocham", to serio miałam to na myśli - automatycznie szło za tym zaufanie, gotowość do pomocy, wsparcia itd. No a potem się przekonałam, że to nie jest definicja każdego i zaczęły się schody.

---------- Dopisano o 01:33 ---------- Poprzedni post napisano o 01:25 ----------

Jak tak myślę teraz, to od kiedy zaczęłam być nastolatką, to miałam w kwestii miłości takie marzenie, z perspektywy czasu raczej nierealne, ale zdarzyło się moim dziadkom: spotkać kogoś, załóżmy mając te 16 lat, zakochać się, dorastać razem, zmieniać się razem, być przy sobie, budować przyszłość, przyjaźnić się, zostać ze sobą całe życie. Nigdy nie chciałam zmieniać, próbować - życie mnie zmusiło do tych zmian. Prawdopodobnie gdybym spotkała kogoś w wieku 16 czy 18 lat, kto chciałby ze mną być przez te wszystkie lata i byłoby nam po drodze, to byłabym z nim, kochałabym go i nawet bym nie pomyślała, że coś tracę nie "eksperymentując" z relacjami.

---------- Dopisano o 01:42 ---------- Poprzedni post napisano o 01:33 ----------

No i też miłość to jest dla mnie coś takiego, że jak kogoś kocham, to go kocham. Powiedziałam te słowa nie bez powodu, więc nie odkocham się, bo ktoś jest "nudny", utył, wyłysiał czy zaczął mniej zarabiać. Nie porzucę go, bo ma depresję czy zły czas w życiu. Jeśli odejdę, to dlatego, że ktoś źle mnie traktuje, ale nie tak po prostu, bo mi się znudziło. Dotychczas mi się nie nudziło i tyle. Są różne etapy związku nie wieczne motyle i fascynacja. Potem to przechodzi w coś trwalszego i to też piękne.

---------- Dopisano o 01:53 ---------- Poprzedni post napisano o 01:42 ----------

Aha, na koniec już, bo to może też być ważne. Nie kręcą mnie one night standy czy inne friends with benefits. Nie z powodu religii, światopoglądu - totalnie tego nie potępiam, niech każdy robi jak lubi. Ale ja mam np. trudności z odczuwaniem pociągu seksualnego do kogoś, gdy nie mam do niego uczuć, więc seks po imprezie z nowo poznanym, atrakcyjnym facetem dla mnie odpada. Jak miałam takie próby, czy nawet próby całowania z kimś tam, to zawsze się czułam w efekcie zażenowana i nie na miejscu. Friends with benefits też dla mnie odpada, bo przyjaźń + pożądanie = świetna baza dla miłości, więc szybko bym się zauroczyła albo zakochała i miałabym złamane serce. Oczywiście, odczuwam czasem coś takiego jak podniecenie na myśl o obcym, atrakcyjnym facecie, ale nie myślę w kategoriach "ale bym się z nim przespała", a raczej "ale bym go poznała i pogadała", automatycznie gdzieś tam jestem w stronę relacji. No ale ogółem przyjemność z seksu płynie dla mnie przede wszystkim nie z czynności, tylko z tego, że kogoś kocham, ufam mu, jesteśmy blisko. Po prostu jest ta więź emocjonalna, bez więzi seks wydaje mi się mocno mechaniczny i w sumie to wolę masturbację niż przygodę z kimś, kogo nie kocham.
__________________
Love has a nasty habit of disappearing overnight
niepogodna jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując