Przyczajenie
Zarejestrowany: 2022-01
Wiadomości: 1
|
Rozstanie po kilkumiesięcznym związku i chęć powrotu
Hejo,
Na wstepie: jestem facetem, 25 lat, bez zadnego doswiadczenia w dluzszych zwiazkach. Zwykle wszelkie moje znajomosci z plcia przeciwna konczyly sie zanim sie na dobre zaczely, z woli mojej lub ich. Zwiazek o ktorym bede tu opowiadal byl pierwszym dluzszym w moim zyciu, co do ktorego bylem stuprocentowo pewien. Do zwiazku i do dziewczyny, z którą zaczalem sie spotykac. Pierwszy raz w zyciu poczulem, ze kogos kocham nad zycie i czulem sie kochany.
Poznalismy sie na integracji studenckiej i od razu zaiskrzylo. W trakcie tej integracji dowiedzialem sie, ze ma faceta. Po integracji nie mielismy kontaktu rowne dwa tygodnie, az do kolejnej integracji. Nie wiedzialem co myslec o tej sytuacji, nie wiedzialem czemu mimo ze ma faceta to tak dobrze mi sie z nia spedzilo praktycznie cala impreze. Ale no coz, sam sie do niej nie odezwalem, bo mialem zasady by nie odbijac zajetych dziewczyn. Sam bylem zdradzony kilka razy wiec wiem, ze to paskudne uczucie.
Po dwoch tygodniach jednak ona znowu sie pojawila na integracji. Byla zdystansowana z poczatku, po kilku kieliszkach otworzyla sie, pocalowalismy sie. Wiedzialem ze to to. Nasza znajomosc rozpalila sie niemozliwym do ogarniecia ogniem. Codziennie z nia mialem kontakt, glownie przez snapa. Mimo ze wiedzialem, ze ma faceta to moj wewnetrzny glos mowil mi „brnij w to, to jest to, to ona, na nią czekales tyle czasu”. Nie naciskalem na nią. W momencie gdy wracal temat jej faceta mowilem tylko, ze do niczego nie bede jej zmuszal, musi sama sie zastanowic czego chce. I w koncu zdecydowala. Wybrala mnie.
Zaczelo sie najcudowniejsze 8 miesiecy mojego zycia. Doslownie, to byla dziewczyna o ktorej marzylem cale zycie. Piekna, inteligentna, odrobine nizsza niz ja (a majac 195cm jednak ciezko znalezc dziewczyne, ktora nie bedzie przy mnie wygladala jakby byla moja córka ), no doslownie ideal. Wiedzialem ze chce z nia czegos wiecej, bylem stuprocentowo pewien swoich uczuc. Wyznalem jej milosc podczas ktoregos wyjscia, gdy siedzielismy wtuleni w siebie w samochodzie. Pamietam jej radosc, tez powiedziala ze mnie kocha. Najlepsze uczucie w zyciu, serio.
Od poczatku naszego zwiazku mowilem jej, ze ja nie jestem z ludzi ktorzy gdy sie cos psuje to biora nogi za pas. Ze ja chce naprawiac. Podobalo sie jej to.
Wychodze tez z zalozenia, ze znajac historie danego czlowieka mozna zrozumiec, dlaczego w danej chwili jest wlasnie taki a nie inny. Dlatego powoli, stopniowo zachecalem ją do otwierania sie na mnie, na opowiadanie mi swojej historii. Otworzyla sie, przekazywala mi coraz wiecej o swojej przeszlosci. Wraz z coraz wieksza iloscia informacji czulem, ze kocham ją coraz bardziej, ze chce ją chronic, ze chce by miala ze mną jak w bajce. Jednak mialem kurewski problem z zazdroscia wsteczna, co dopiero mialo zaczac przeszkadzac nam w le wzajemnym zyciu.
Dowiedzialem sie, ze nie bylem pierwszy, ani drugi, ani trzeci. Mowila, ze seks uprawiala tylko ze stalymi partnerami. Okej, rozumialem to, ale podswiadomie po pewnym czasie zaczelo mnie to meczyc. Wiem, ze na przeszlosc nie ma sie wplywu, ale w dalszym ciagu moja glowa nie byla w stanie tego akceptowac.
Wiekszosc zycia trzymalem w sobie emocje i uczucia, nie uzewnetrznialem sie. Ona to zaczela zauwazac, mowila zebym sie otworzyl, zebym sobie pozwolil na mowienie o tym co mnie boli i z czym mam problem. W koncu sie zaczalem otwierac. Powoli, bardzo powoli, bo bylo to dla mnie cos nowego, cos czego sie balem. I ktoregos dnia powiedzialem jej, ze mega mnie meczy jej przeszlosc. Nie chcialem jej sprawic przykrosci ale widzialem, ze ją to bolalo. Mowila, ze robila to wszystko, by chociaz przez chwile poczuc cieplo, ktorego tak jej brakowalo w zyciu.
W koncu zrozumialem i zaakceptowalem ten fakt, przestalo mi to przeszkadzac, zrozumialem ze skoro ze mna jest to mnie kocha. I tylko to sie liczylo.
Ona mojej historii poznac nie chciala. Dwa razy zaczalem temat, za kazdym razem byla wyraznie zdenerwowana, dlatego nie zaczynalem tego juz nigdy. Czekalem az sama o cos zapyta.
Wiadomo, czasem zdarzaly sie zgrzyty, klotnie. Charaktery mamy raczej uparte i jak ktoremus na czyms zalezalo to dazylismy by to osiagnac. Od poczatku ciagle staralem sie wymyslac jakies wyjscia, czasem bardziej,czasem mniej udane. Probowalem ją zmotywowac do wymyslenia czegos od siebie, czegokolwiek. Wymyslila cos raz, na cale osiem miesiecy. Bolalo mnie to, tym bardziej gdy przy jednej ze sprzeczek jej to wypomnialem, a ona nie byla w stanie nawet zaprzeczyc, ze nie wymyslala zadnych wyjsc, a ode mnie tego wymagala.
Bylem strasznie zaborczy. Chcialem wiedziec co robi na biezaco, balem sie, tak cholernie sie balem zdrady. Przezylem ją juz kiedys i tutaj mimo, ze calym sercem ją kochalem to wlasnie tej zakichanej zdrady sie balem. A nie dawala mi zadnych przeslanek do tego, ze by mi to mogla zrobic.
No i przyszedl moment, na przelomie pazdziernika i listopada. Duzo pracy, praca w weekendy, co drugi weekend studia, na ktore chodzi razem ze mna, do tego ciagle niewyspanie, wizyty u niej kiedy moglem. Zaczely sie u mnie epizody depresyjne. Zaczalem czuc wszechogarnijaca beznadzieje. Doslownie, jakbym przestawal cokolwiek czuc. Powiedzialem jej o tym. Zareagowala bardzo, bardzo zle. Nie chcialem by sie tak czula. Myslalem juz, by to skonczyc, by nie robic jej przykrosci. Nie moglem tego zrobic. Chcialem walczyc z ta depresja, dla niej. Dla nas.
Po troche ponad tygodniu moj stan psychiczny zaczal sie poprawiac, depresja ustapila, wszystkie emocje i uczucia do niej wrocily ze zdwojona sila. Cieszylem sie kazda minuta z nia.
W miedzyczasie ona zaczela miec gorszy okres w pracy, ciagle chodzila smutna. W koncu poszla do lekarza. Wczesniej juz miala epizody zwiazane ze zdrowiem psychicznym, ciezkie epizody, wizyty w szpitalu. I teraz diagnoza - dwubiegunówka. Nie wiedizalem co to, przeczytalem ze dwa ogolnikowe artykuly, nie wydawalo mi sie to straszne ale postanowilem, ze pomoge jej z tym. Zaczela brac leki.
Poczatek grudnia. Przestala brac te leki, bo a to zapomniala ich do pracy, a to zapomniala je wziac, a to sie z przyjaciolka na wino umowila. A pigul nie mozna z alkoholem laczyc. I finalnie przestala je brac w ogole. W miedzyczasie mialem integracje w pracy, ona wtedy byla u psiapsi na winie. Upilismy sie, oboje. Zadzwonila do mnie, poklocilismy sie. Nie wiem o co. Zerwala ze mna.
Na drugi dzien sie odezwalem, zabralem ja na randke. Przeprosilem, znow bylismy razem.
Ale potem przyszly swieta, mialem znow gorszy humor, w wigilie przez splot wydarzen prawie sie okazalo, ze by do mnie nie przyjechala. Bylem zly, niestety dosc wyraznie. Udalo sie, przyjechala. Bylo cudownie, cieszyla sie z prezentu.
Potem, przez to ze zmienila prace i pracowala w pierwszy i drugi dzien swiat, widzielismy sie dopiero wieczorem drugiego dnia. Ten dzien to w ogole byla jakas porazka, wszystko mi sie doslownie rozlatywalo w rekach. Spalem u niej, a przynajmniej probowalem. Mialem koszmary, nie moglem usnac, pamicznie sie czegos balem. Lezalem wtulony w nia. W koncu kolo 5:00, po niecalych 2 godzinach snu wstalem i pojechalem do pracy. To byl ostatni raz gdy razem spalismy.
Mijal tydzien, widzialem ze jakos niewiele pisze, malo sie odzywa. W koncu mnie zaprosila do siebie, na nastepna noc. Czekalem. Dnia ktorego mnie zaprosila powiedziala, ze no jednak nie. Zapytalem ja o co chodzi. Powiedziala mi.
Powiedziala, ze przestala cokolwiek do mnie czuc, ze nie kocha mnie juz, ze nie umiem sprawic by czula sie wyjatkowo, ze nawet uczucia jej dawkuje i ze nie potrafie nawet glupich kwiatow jej kupic. To prawda, panicznie balem sie kupic kwiatow, przez swoja przeszlosc, o ktorej ona nie chciala nigdy sluchac. Powiedziala ze potrzebuje przestrzeni. Plakala. Nie moglem tego przyjac, zwyczajnie moj mozg to wypieral. Rowniez plaklem. Widzielismy sie wtedy. Przytulalismy, plakalismy razem, pytalem kiedy sie to zaczelo. Powiedziala, ze to wtedy gdy sam powiedzialem, ze „coraz mniej czuje”. Tak cholernie zaluje tych slow, ze sie wtedy otworzylem… balem sie cholernie tej przerwy, balem sie ze ktos sie moze pojawic w jej zyciu i pojde w odstawke. Nie zanegowala tego, mowiac ze nie chce mi dawac zludnej nadziei. Piwiedziala ze nadal chce utrzymywac ze mna kontakt. To bylo dwa dni przed Sylwestrem.
Powiedziala, ze nadal chce go spedzic razem ze mna ale i tak mowila, ze musi to przemyslec i nadal chce przestrzeni.
Gdy zapytalem czy moge to naprawic to mowila, ze wczesniej byl na to czas. Ze mowila, krzyczala czego potrzebuje. Tak, robila to. A ja bylem gluchy. Uslyszalem to dopiero gdy sie wszystko posypalo.
Szczerze przez caly okres zwiazku zawsze bylem gdy miala zly humor, przyjezdzalem z kinderkami, z tymbarkiem (lubilismy te teksty pod kapslami, zawsze byly na miejscu), gdy byla chora tez bylem przy niej, przywozilem saszetki na przeziebienie. Staralem sie dbac o nia jak najlepiej. Ale nie slyszalem jej wolania o cokolwiek co sprawiloby, ze poczulaby ske wyjatkowo. Mialem problem wymyslec romantyczna randke, nigdy tego nie robilem i mowilem jej o tym wprost. Mowila ze wystarczy glupi spacer i kawa. I tak zrobiem kilka razy, ale nie chcialem byc powtarzalny. Teraz zaluje.
Na do widzenia sie przytulilismy, wyszeptalem jej do ucha, ze nie chce jej nigdy puscic.
Napisala do mnie w nocy, ze musimy sie spotkac po jej pracy. Przyjechala, powiedziala ze o tym myslala, ze potrzebuje przestrzeni i ze musimy sie rozstac. Zmienila zdanie, nie chce spedzac razem Sylwestra. Ze chce zostac przyjaciolmi. Powiedzialem jej, ze ona mnie zna, ze wie ze ja nie dam rady przyjaznic sie z nia, ze nadal ją kocham. Plakala bardzo duzo w czasie gdy sie rozstawalismy. Ja tez. Nie pozwolila mi sie nawet dotknac, a tak bardzo chcialem wytrzec jej lzy.
Na pozegnanie, przed wyjsciem z auta, polozylem chusteczki obok niej, zlapalem za klamke, odwrocilem sie do niej, spojrzalem jej w oczy i powiedzialem „kocham Cie Skarbie” i wyszedlem. Zanim trzasnely drzwi uslyszalem, ze glosniej zaszlochala. To byl dzien przed Sylwestrem. Jak wrocila do domu napisala mi o tym, zyczyla dobrej nocy. Na drugi dzien napisla dzien dobry, zamienilismy kilka slow. Pod wieczor powiedziala, ze na Sylwestra idzie do kolezanki i jej faceta. Ja poszedlem na piate kolo u wozu do przyjaciela. Nie pilem, balem sie zeby nie popelnic glupoty typu wydzwanianie i wypisywanie do niej. I mialem nadzieje, ze ona napisze zebym do niej przyjechal.
Nie napisala.
Szanowalem jej decyzje o przestrzeni przez 4 dni. Czwartego dnia, po kilku dniach myslenia nad naszym zwiazkiem, wszystkimi plusami, minusami i moimi bledami napisalem do niej, ze chce sie spotkac, ze musimy porozmawiac. Wzialem kwiaty, chcialem jej powiedziec ze zrozumialem swoje bledy, ze wiem jak je naprawic i ze nie pozaluje jezeli da mi szanse, ale tez ze rozumiem czemu jest tak jak jest i ze szanuje jej decyzje o potrzebie przestrzeni i rozstaniu. Chcialem jej dac tylko sygnal. I czekac. Dac jej przestrzen, o ktora prosila.
Spotkalismy sie, noe przyjela kwiatow, znowu plakala gdy zaczalem mowic. Gdy wyciagnalem kwiaty odmowila ich. Nie chciala ich przyjac. Zaplakana mowila, ze juz za pozno, ze wczesniej byl czas by to naprawiac. Mowila, ze dobrze jej z samotnym zyciem. W bagazniku samochodu nadal mam jej rolki. Przypomnialem jej o nich gdy juz bylismy pod jej domem. Powiedziala, ze moze je zabrac, ale po chwili sie zreflektowala i powiedziala, ze moze je kiedy indziej wziac. Poszla do domu. Wiecej jej nie widzialem.
Minely dwa tygodnie od naszego zerwania. Powoli dochodze do siebie, wiem juz co zepsulem, wiem jak to naprawic. Nie wiem tylko, czy bede mial okazje i tego tak sie boje. Nie jestem idealny, nikt nie jest, ona tez. Jednak wlasnie ta nieidealnosc tak mi sie w niej podobala. Do szalenstwa.
Rozmawialem z psychologiem, wiem jak naprawic skrzywienia ktore dostalem od dorastania z ojcem alkoholikiem wiecznie marudzacym na zycie. Niestety to marudzenie i czepialstwo przeszlo na mnie. Walcze z tym i to zwalcze.
Porownywalem sie czesto, w myslach, do jej bylych. Czesciej teraz, po zerwaniu. Wiem ze do innych wracala, mimo ze ją bili, krzywdzili i zdradzali. Ja nigdy w zyciu tego bym nie zrobil i ona dobrze o tym wie. Dlatego nie rozumiem czemu nie chce mi dac tej szansy.
Na zakonczenie tego przydlugiego opowiadania mam sporo pytan, do Was: myslicie ze ona w koncu zrozumie, ze moje uczucia do niej sa prawdziwe? Ze jestem w stanie sie zmienic? Ze nasze ostatnie spotkanie moglo cokolwiek zmienic na moja korzysc? I czy jest cokolwiek co moge zrobic bez naruszania jej przestrzeni by jakkolwiek naprawic to i sprawic, by znow dala mi w sobie rozpalic milosc do mnie?
|