Pewnie powinnam umieścić ten wątek na podforum Seks, ale temat mocno zaczepia o sferę emocjonalną, poza tym tutaj jest większy ruch, a ja naprawdę mam straszny mętlik w głowie. Jesteśmy razem od około roku, na początku na odległość (chociaż nie jakąś ogromną), teraz już blisko. Ja jestem w połowie lat dwudziestych, on ma 30stkę. Związek uważam za udany, to było zauroczenie od pierwszego spotkania, podobne poczucie humoru, zainteresowania, chemia, myślałam że to jest TO. Jest tylko jeden problem. Seks. Na początku wszystko było "normalnie", w zasadzie to nawet szybciej niż przeciętna, poszliśmy do łóżka już na pierwszej randce, nic nie zwiastowało problemów. Spotykaliśmy się jako relacja "nieokreślona" przez jakiś czas, 3 miesiące? I też było okej, on wspominał coś, że zdarzają mu się problemy ze stanięciem na wysokości zadania, ale ja się z tym u niego nie spotkałam. Do czasu aż weszliśmy w oficjalny związek, on sam do tego dążył. I dosłownie tego samego wieczoru opadł mu w trakcie pierwszy raz. Nie przejęłam się tym wtedy, powiedziałam że to się zdarza. Od tego czasu było różnie, zazwyzaj jest tak, że na początku jest okej, a potem w trakcie pojawia się problem i mimo prób nie udaje się postawić go znowu (a ja, tak szczerze, czuję się coraz bardziej żałośnie próbując...). Wczoraj w nocy mieliśmy na ten temat rozmowę, powiedział mi, że nie wie czemu tak jest, że w poprzednich relacjach też miał taki problem i ma nadzieję, że uda się to jakoś naprawić. Że im bardziej poważny jest związek, tym gorzej jest z seksem. A ja? Ja już sama nie wiem jak się zachować. Na początku byłam wyrozumiała, starałam się to bagatelizować, ale czuję, że coraz bardziej spada mi samoocena, ciągle zastanawiam się co jest ze mną nie tak że go nie podniecam, zastanawiam się czy z inną byłoby mu lepiej. Pytałam go też jak często się masturbuje, powiedział mi, że jak jest sam to codziennie, czasem 2x dziennie (!), oczywiście przy porno - czyli to nie jest kwestia popędu jako takiego, tylko tego, że ja go nie podniecam, czułam się jakby dał mi w twarz. Najprostszą radą byłaby rezygnacja z porno, ale jak przebywamy razem dłużej (1-2 tygodnie) to po to nie sięga (to nie jest mój domysł, sam tak powiedział), a problem jest nadal. Moi byli faceci też oglądali czasem porno, nigdy nie miałam z tym problemu, bo to nie rzutowało na nasze życie seksualne, ale kiedy widzę jak to u nas wygląda to jestem zazdrosna o wszystko, o porno, o inne dziewczyny, moja samoocena szoruje po dnie. On mi cały czas powtarza, że to nie ma ze mną nic wspólnego, że to on ma problem, a ja mu się podobam, dużo jest między nami dotykania, przytulania, całowania, tylko nie seksu. Ja w wyniku tych niepowodzeń zaczęłam się dystansować, nie inicjuję już żadnych kontaktów seksualnych i on to zauważył, ale nie wiem czy potrafię inaczej. Kojarzy mi się to teraz ze stresem i kolejnym ciosem w moje niestabilne poczucie wartości. On cały czas próbuje się do mnie dobierać, wiem że mu na mnie zależy i nie chce mnie stracić, powiedział ostatnio, że nie chce mnie rozczarować... Kocham go, zależy mi na nim, nie mam pojęcia jak mam się zachowywać w tej sytuacji, jak mu odmawiam to mam wyrzuty sumienia, jak do czegoś dochodzi i znowu jest źle to mam gulę w gardle i mam ochotę powiedzieć coś złośliwego, ale duszę całą frustrację w sobie. Dzisiaj mi się ulało i jak zaczął coś inicjować to mu powiedziałam, żeby dał sobie spokój i zrobił sobie dobrze przy porno, ja mu nie będę przeszkadzać. Wiem, że jest mu przykro i że takie komentarze jeszcze pogarszają sprawę, ale podchodzę do tego BARDZO emocjonalnie

Chodzi mi po głowie zaproponowanie otwartego związku, ale wiem że on by tego nie chciał... Z kolei mnie paraliżuje perspektywa mierzenia się z tym problemem i mój pierwszy odruch to ucieczka w biały związek i realizowanie się seksualne z innymi ludźmi. Co robić?
