Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Kryzys swój i związku
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2023-07-04, 13:42   #1
HermiJona
Raczkowanie
 
Avatar HermiJona
 
Zarejestrowany: 2019-08
Wiadomości: 249

Kryzys swój i związku


Hej drogie Kobietki,
potrzebuję trzeźwego spojrzenia z zewnątrz. Kurczę, ciężko w kilku zdaniach opisać cały związek i kryzys jaki nastał. Postaram się streścić, bo potrzebuję - spojrzenia z innej perspektywy? Oboje jesteśmy trochę po trzydziestce. Poznaliśmy się przez Tindera, tuż przed pandemią - rozmowy zaiskrzyły i się spotykaliśmy - on z innego miasta, więc przyjeżdżał do mnie. Pisaliśmy ze sobą ok. 3 miesiące, spotykaliśmy się też ok. 4 - mieliśmy flow, było nam ze sobą przyjemnie - choć to ja narzekałam na brak dotyku z jego strony na początku:P. Potem wspólny wyjazd do jego miasta kilka razy, dotyk zaczął się pojawiać, szybko staliśmy się parą, wspólne góry, a potem ponieważ studiował w moim mieście i szukał tutaj pracy - rozmowa o pracę i po kilku dniach już u mnie mieszkał. Była to spontaniczna decyzja, trochę nieprzemyślana, ale nie wiedziałam co się za tym kryło...

Na początku było mi dziwnie, bo byłam ułożoną wcześniej singielką, w końcu wyszłam z rodzinnego gniazdka (mieszkanie rodziców, ale mieszkałam w nim sama), ale byliśmy w pewien sposób na siebie skazani, bo w pandemii izolacja itp.

Teraz minęło już 2,5 roku jak mieszkamy ze sobą. Dotarliśmy się szybko jeśli chodzi o wspólne mieszkanie, podział obowiązków (facet i sprząta, i po zakupy pójdzie), każdy znalazł swoją wspólną przestrzeń i na tym polu spoko. Facet jest z konserwatywnej rodziny, w której rodzice niewiele poza "przynieść dobre oceny" rozmawiali ze swoimi dziećmi, jest też odludkiem, ma tylko jednego kolegę w swoim rodzinnym mieście, ogólnie jest rodzinny, spokojny domator. Też lubię spokój w domu, ale ja mam tysiąc pomysłów i słomiany zapał, lubię gamę emocji i jak coś się dzieje. Mieliśmy kłotnie na polach naszych różnic charakteru - mnie nie można było powiedzieć czegoś co się nie zgadza z moimi poglądami, bo wybuchałam. Przy nim nauczyłam się wyciszać, argumentować nieco bardziej i że mieć inne zdanie też jest ok, ale nie należy go nikomu narzucać.
W codzienności jest nam ze sobą dobrze, rozmawialiśmy, mamy jakieś wspólne punkty zaczepienia jeśli chodzi o zainteresowania, ale...pierwszym ale było, że on skupiał się głównie na ukończeniu studiów (prawo). Nie pracował! po tym jak przeniósł się do mojego miasta, poza krótkimi epizodami robienia praktyk - ale pracy szukał w "swojej działce". Stać go na studia, życie i rozrywki było - mówił, że ma odłożone pieniądze, ma też na giełdzie (tego dowiedziałam się dużo później) i z tego się utrzymuje. Nie mówię o jakichś luksusach, ot raz w miesiącu wyjście gdzieś, jakieś jedzonko na zachciewajkę, jakiś gadżet czasem, nic ponad podstawowe potrzeby. Był już na 4 roku studiów, i w jego planie było skończyć studia i iść na aplikację. Siedział w domu i cały czas się uczył. Namawiałam go, żeby chociaż jakąś dorywczą pracę sobie znalazł - odłoży więcej, nie będzie tylko tracił pieniędzy - ale kończyło się to spinami o wtrącanie w finanse. Odpuściłam na 1,5 roku - niech robi tak jak uważa.
Ogólnie jak pisałam - jest odludkiem, ma swoje jakieś schematy. Ja mam swoich znajomych, może nie głębokie relacje i nie widuję się z nimi często, ale ten brak kontaktów z ludźmi z jego strony mi jakoś tak przeszkadzał. Wychodził ze mną czasem do moich znajomych - ale układaliśmy sobie razem życie, proponowałam czasem aby znaleźć jakąś wspólną pulę znajomych - rowery, planszówki...
No i pies jest pogrzebany w szczegółach. Mieliśmy kilka większych kłótni, głównie jak wyjeżdżał do swojego miasta - a robi to co miesiąc, co kilka - i ja nie fair robiłam awantury, że mnie zostawia samą. Wiem, że sama mam kilka spraw do przepracowania z sobą - jakaś nieufna zazdrość o innych, obwinianie za swoje niepowodzenia drugiej połówki. Ale moja nieufność z nikąd się nie wzięła. Przyznałam się, że kilka razy sprawdziłam mu telefon - wynikało to z tej nieufności, bo partner mnie kilka razy okłamywał, a raczej plótł barwne historie...gdzie mówił, że z kimś się umówił inaczej, bo ktoś nie mógł - a wychodziło coś innego (głównie z tym kolegą); ale najgorsze jest że wyszło, o co chodziło w sprawach finansowych.
Półtora tygodnia temu wyjechał do swojego miasta załatwiać "sprawy z maklerem", żeby wyciągnąć kasę na aplikacje, egzamin itp. Nie było żadnego maklera, zostać chciał dłużej, żeby spędzić czas z ojcem - ale bał się to zakomunikować niby, bo bym zrobiła awanturę, że znowu mnie zostawia samą. Przyznaję, było tak kilka razy, ale potem się to poprawiało - przecież gdyby mi to tak przedstawić, nie zabroniłabym mu spędzić dłużej czasu z rodziną...i od tego wyjazdu zaczęło się rozplątywanie oczekiwań i kłamstw...a jeśli chodzi o finanse, jak wspomniałam, mówił że ma na giełdzie, nie pracował...powoli okazywało się, że pieniądze, które przychodzą na opłaty za mieszkanie, finansuje mu ojciec - to było po moim kolejnym drążeniu i kłótni, bo zwyczajnie z tych historii mi coś nie pasowało. Potem się okazało, że książki też mu czasem finansuje ojciec. Miałam czerwoną lampkę i po jego powrocie zapytałam, czy może mi udowodnić, że ten makler faktycznie był (potwierdzenie przelewu?) - jedyna ostateczna jakaś rzecz namacalna, która by potwierdziła, że to co wszystko mówił - że mam się nie martwić o pieniądze, że po "jego sposobie" mam dać mu załatwiać jego sprawy, że po studiach (teraz skończył) będzie się wszystko układać, że pójdzie pracować, będzie robił aplikację, w międzyczasie też załatwia rodzinny spadek - ziemię w okolicy rodzinnego miasta, w którym mielibyśmy zamieszkać...a okazało się, że jestem z facetem, który ma ogromny problem aspołeczny (nie umie rozmawiać z ludźmi, w trakcie tych praktyk też mu to jedna osoba powiedziała w aspekcie kontaktów z petentami, a w zawodzie prawa to jednak potrzebne), że nie potrafi komunikować swoich uczuć i potrzeb, bo nigdy tego nie miał i nie znał (nasz związek to raczej poważny, wcześniej był w studenckich relacjach) ani nie potrafił się przede mną otworzyć; że nie ma żadnej giełdy, pieniądze które miał skończyły się po pół roku naszego wspólnego mieszkania a te są od rodziny (która nie widzi w tym problemu) i ogólnie w tym aspekcie mnie okłamywał, bo uważał, że to odepchnie problem w czasie i po studiach, jak pójdzie na aplikację, to się zacznie lepiej układać bo zacznie pracować...pierwszy raz się tak mocno otworzył i powiedział o swoich problemach, rozbiłam tę otoczkę która była, ale też po tych wszystkich kłótniach, kiedy widziałam że mnie okłamuje, a to była sieć pięknie opowiadanych historii, coś we mnie już pękło...wiele razy komunikowałam, że musimy rozmawiać, żeby się otworzył, starałam się go wspierać, wiadomo że były też momenty gdzie ja nie byłam fajna albo miła - jednak szczerość w relacji dla mnie to podstawa, a to rozbiło już całkiem mnie i moje zaufanie. On też mi wiele dał, stabilizację, wyciszenie brzydkich cech charakteru, wsparcie gdy miałam depresję (na początku naszej relacji i potem około ponad roku), jakąś ostoję, w której czułam się bezpiecznie, a to runęło wraz z jego szczerym wyznaniem i jak nigdy, teraz mamy faktyczny kryzys.
Widzę, że on dopuścił do siebie w końcu złe postępowanie, że to nie była droga, zaczął nawet sam mówić o tych sygnałach, które ja wysłałam kiedy komunikowałam swoje potrzeby albo naciskałam go, w dobrej wierze, by się otworzył trochę, a on je jakoś nie widział albo ignorował. Zaczął teraz szukać pracy, bo dałam mu ultimatum - musi się odciąć od zasilania z zewnątrz i stanąć na własne nogi. Chce iść na terapię - ale na to są też potrzebne pieniądze, więc te wszystkie działania, naprawianie, bo widzę że mu zależy i wybrał życie ze mną, będą trwały...a ja? Ja się czuję rozbita, wypalona, nie mam sił już na walczenie o tę relację. Cieszę się, że w końcu zaczęliśmy jakoś ze sobą rozmawiać bardziej, że się zaczął uzewnętrzniać. Ale mam też efekt modliszki - unikam partnera, mogę z nim porozmawiać, ale dotyk, jego obecność mnie zbyt boli. I zaczęłam się zastanawiać nad tym, co dalej. Bo ten kryzys, te wyznania - to już było dla mnie za dużo, on też to widzi. I tak się od kilku dni szamocę, nie wiedząc co zrobić. Nie ma tu zerojedynkowej odpowiedzi. Widzę, że on chce powalczyć o to, ale ja na ten moment chciałabym być sama, mieć dłuuuuższy czas żeby siebie poukładać (zapisałam się na psycho, bo już nie wytribiłam). Nie wiem czy trochę nie uciekam przed odpowiedzialnością, nigdy wcześniej nie miałam takiego kryzysu w związku, a miałam ich kilka - wcześniejszy jak doszedł do takiego momentu, zakończyłam, bo nie mogłam znieść stosunku partnera do mnie ogólnie - a tu może, może jest jakaś nadzieja, że możnaby wspólnie nad tym popracować bo ogólnie...było dobrze? I stabilnie? Nie mam sił i nie wyobrażam sobie na ten moment pracowania nad związkiem, prób walki o niego - najpierw czuję, że muszę się zaopiekować sobą...ale mieszkamy razem i nie ma przestrzeni, żebym mogła dojść do siebie. Poprosiłam, aby na parę dni pojechał do swojego rodzinnego miasta....bo gdybym, gdybym chciala to zakończyć, to nie stać go na bycie obok, wynajęcie mieszkania...wróciłby do rodzinnego miasta i to raczej by nas pogrzebało...ale zaczęłam się zastanawiać nad przyszłością, on ma jakąś swoją wizję, ale ona wybiegała daleko, a ja się skupiałam na tym co tu i teraz, a z jego strony nie miałam odzewu co do tego...i kwestia tych wyjść, aktywizacji, znajomych, odludkowania...ja też mam z tym problem, nie aż taki, ale mam wrażenie, że jakoś jego bycie nie pomogło mi na zwalczanie mojej fobii, a ją potęgowało...mam taki mętlik, mam ochotę uciec od tego wszystkiego...nie wiem, co już robić.
HermiJona jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując