Przyczajenie
Zarejestrowany: 2023-08
Wiadomości: 4
|
Klątwa siedmiu lat? Niepewność w długoletnim związku
Hej, to mój pierwszy wątek - ale jestem na etapie, że muszę się komukolwiek wyżalić.
Mój związek przeżywa poważny kryzys.
Późną jesienią stuknie nam 7 lat razem - a w okolicach nowego roku 4 lata narzeczeństwa/mieszkania razem [m na kredyt wspólny]. Jeszcze 2 mce temu planowaliśmy się pobrać końcówką roku - co w obecnej sytuacji brzmi to nieco nierealnie.
Sprawa zaczęła się psuć mniej więcej parę miesięcy temu - ale epizody zaczęły się sporadycznie pojawiać do 1,5-2 lat temu (sporadycznie, np raz na 3-8 mcy). Pochodzę z rodziny gdzie jeden z rodziców nie stronił od alkoholu a drugi robił wszystko, aby zatuszować problem. Dzieciństwo wpoiło mi parę przykrych schematów jak artykulacja negatywnych emocji (tylko), przemilczanie krzywd i wątpliwości, a w efekcie pewnego stopnia oziębłość emocjonalną, powiązaną z cichymi dniami i chęcią odseparowania się.
Epizody tego typu były oczywiście wyłapywane przez partnera (dobry, kochający dom - ale z dominującą matką) i łagodzone - po paru godzinach ciszy wracaliśmy do normalnego życia. Niestety bez rozmowy. W efekcie oddalając się zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Partner nie pije, jest ułożony i wesoły - źródłem mojego "kryzysu domowego" była izolacja wywołana pracą zdalną.
Miarka przebrała się gdy wraz z początkiem mojego urlopu (ubiegły weekend) zmotywowana potrzebą bliskości, stworzyłam nam na lodówkę listę rzeczy do wdrożenia, aby żyło nam się fajniej. Dodałam tam naprawdę błahe rzeczy jak codzienny dotyk (jakikolwiek), wspólne spanie (od roku osobno), rytuał wspólnych wyjść i wybranej aktywności (planszówki). Jako że lista nie działała i dalej było między nami tak sobie - potrafimy siedzieć wspólnie przed TV wieczorami przez 2-3h i w sumie nie mówić o niczym - zmieniłam ją na bardziej zorientowaną na okienka na rozmowę, dotyk, komplementy itp.
Środa, wieczór: Gdy pokazałam partnerowi nową listę i chciałam - dla uspokojenia emocji - położyć się na jego kolanach, partner nie pozwolił mi, ciężko westchnął i powiedział że "wie że jesteśmy ze sobą długo, ale potrzebuje przemyśleć nasz związek, dodając że "chyba mamy jakiś kryzys".
Przyznałam mu rację i zapytałam, ile czasu potrzebuje - określił się na tydzień i "da odpowiedź". Dodał też, że będzie teraz dużo częściej wychodził - spędzał czas z kolegami. Powiedziałam tylko, że rozumiem, i że mam nadzieję, że znajdzie siłę, żeby nad nami popracować.
Czwartek: Oczywiście było to dla mnie ogromny szok i po niecałej godzinie zmyłam się wcześniej do łóżka, wypłakać się. Chcąc ratować naszą przyszłość, następnego dnia umówiłam się do psychoterapeuty na rozeznanie tematu (pierwsza wizyta) i zwierzenie z bieżącego kryzysu. Z ciężkim sercem i ściśniętym żołądkiem przepłakałam tam godzinę, odkrywając połączenie miedzy moim zachowaniem a mechanizmami obronnymi, znanymi z domu. Ustawiłam też kolejną wizytę - ale będzie dopiero za ok 10 dni.
Wróciłam do domu a partnera - zgodnie z zapowiedzią - nie było. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że ich męski wypad trwał do 3 w nocy. Od tej pory codziennie po zakończeniu pracy brał ciuchy na trening + dodatkowe 2-3 zestawy i jechał. A ja z żalu zaczęłam się budzić w nocy co 1-2h, sprawdzając, czy jest bezpieczny (w domu). W soboty już od 2 tygodni znikał z kolegą na rowery na cały dzień - ale jak wcześniej wracał o 23, tak teraz 3-4 to u niego norma.
Tak więc mamy okazję porozmawiać tylko do 13-14, chociaż zazwyczaj mija mnie z nieobecnym wzrokiem w drodze do łazienki odpowiadając na moje prośby o rozmowę że to "jeszcze za wcześnie". Odpowiedział tak na pytanie o jego emocje i nastawienie - moje przekazałam mu jak leżał obudzony w sobotę rano, wysłuchał; na pytanie czy już wie, co dalej i na pytanie o wspólną terapie w celu dokopania się do źródła problemu. Nie piszę mu smsów, bo jak raz napisałam, to odczytał po 20h...
Zauważyłam też, że zaczął o siebie dbać, nakupował trochę ciuchów i mocno dba o formę. Nadal wraca jak w zegarku o 3-3.30. Nadal odpowiada na moje zagadywanie o codzienne sprawy zdawkowo, max jednym słowem. Więcej odzywa się do kotów, chociaż od czasu naszego "konfliktu" mówi do nich głównie szeptem.
Jestem w totalnej rozsypce i nie wiem, co się dzieje.
Ale i tak najgorsze jak do tej pory wydarzyło się dzisiaj.
Widzicie, mam dziś urodziny. Praktycznie od zawsze czekaliśmy dzień przed na północ, żebym dostała pierwsza życzenia. Obiecał nawet że będzie nieco wcześniej. Gdy doczekałam północy sama totalnie się załamałam i w sumie ryczałam do tej 3, gdy wrócił.
Rano przyszłam gdy się nieco obudził i zapytałam, czy mogę się chociaż przytulić (odmówił), czy podjął już decyzję (jeszcze nie) i czy gdzieś wyjdziemy (nie, uczy się na kurs, który zaczyna na swoim urlopie - od poniedziałku). Jakoś po godzinie przyszedł z nieobecnym wzrokiem życzyć mi wszystkiego najlepszego i zaszył się w pokoju.
Naprawdę mi dzisiaj ciężko. Na tyle, że zadzwoniłam na pogotowie kryzysowe przepłakać swoje żale. Byłam sama na spacerze. Teraz siedzę i robię pranie. A on dalej się uczy (i na mnie nie patrzy jak się mijamy). I przygotował sobie już nawet komplet rzeczy na jutro (teraz namiętnie wszystkie ciuchy prasuje przed wyjściem - raz się nawet wrócił, żeby doprasować kołnierzyk).
Chciałam Was zapytać, czy spotkałyście się kiedyś z tego typu zachowaniem? Widzę winę w ciężkich czasach dla tego związku po swojej stronie, ale nie rozumiem jego ekstremalnej reakcji na moje próby rozwiązania go.
Dzisiaj mówił, że nie będzie nigdzie jechał, ale co z tego, jak 5 min na rozmowie ze mną go odstrasza a na propozycję obejrzenia wspólnie filmu przytaknął, ale nic w tym temacie nie robi.
|