Przyczajenie
Zarejestrowany: 2024-05
Wiadomości: 3
|
Czy wybaczyłybyście??
Cześć
Wcześniejsze wpisy jakie tu czytałam były bardzo pomocne, więc postanowiłam, że też zwrócę się o pomoc osoby niezależne, które wypowiedzą się tylko na temat problemu na podstawie jego opisu.
Jestem 4,5 lata w związku, mieszkamy razem 4 lata, ogólnie to mój drugi partner (mam 30 lat, wcześniej 6 lat w związku w trakcie terapii okazało się, że z narcyzem :/, 2 lata przerwy na wyleczenie ran i później obecny związek).
Napiszę najpierw trochę o sobie. Jestem wrażliwą dziewczyną, niestety z domu, gdzie był alkohol u rodziców i współuzależnienie, co to miłość i bezpieczeństwo wiem z książek. W moim pierwszym chłopaku zakochałam się jak głupia, było to jak byłam w liceum, pierwszy raz ktoś się mną zainteresował i poczułam realną szansę wyrwania się z domu. Zawsze byłam bardzo pracowitą i odpowiedzialną dziewczyną, people pleaser z przymusu, stara malutka ogarniająca życie nieogarniających rodziców, co później przeniosłam jak się okazało na partnera. On sprytnie wykorzystał moje problemy i pierwsze 1,5 roku go praktycznie utrzymywałam, okazało się, że mnie zdradził, ale wybaczyłam. Później traktował mnie coraz gorzej, na szczęście w związku z DDA trafiłam na terapię i moja psycholog pomogła realnie spojrzeć na sytuację. Przed samym zaplanowanym rozstaniem odkryłam, że znowu mnie zdradzał i to ze swoją byłą, która go rzuciła przed tym jak zaczął spotykać się ze mną. Mieli cały czas ukryty kontakt, on nie przestał jej kochać, co powiedział mi na końcu i jak to stwierdził: cieszy się z rozstania, bo nic już nie mam do zaoferowania, a on to mnie w sumie nigdy nie kochał.
Nie ukrywam, walnęło mną to potwornie i teraz kiedy już to przetrawiłam jest lepiej, pracowałam na terapii indywidualnej i grupowej, natomiast siedzi we mnie ciągły strach przed odrzuceniem (lęk dziecięcy). Leczenie nie jest proste, ale z każdą wizytą, książką czy przełamywaniem starych schematów widzę, że idę do przodu.
Z obecnym partnerem byłam bardzo ostrożna, spotykaliśmy się, on pierwszy powiedział mi, że mnie kocha, ja powiedziałam, że powiem kiedy będę gotowa - uszanował to. Ogólnie pierwsze dwa lata super. Był wspierający, kochający, czułam, że jestem dla niego najważniejsza.
Pierwszy kryzys pojawił się, gdy okazało się, że nie opłacał podatku i narosły mu odsetki. Pomogłam mu wtedy, oddał mi szybko pieniądze.
Drugi kryzys, pojawił się rok później, gdy którejś soboty powiedział, że musi jechać na stację po jakiś olej, bo coś mu się dzieje z silnikiem na następnego dnia mieliśmy jechać w dłuższą trasę. Pojechał o 23, wrócił przed 2. Ja zasnęłam szybko i po przebudzeniu nie skumałam ile czasu minęło, natomiast rano mówię "ej coś tu jest nie tak". Pytam się co tak długo robił, powiedział, że szukał w kilku miejscach, ale nie mieli tego co chciał.
Niestety mając złe doświadczenia zrobiłam najgłupszą i uważam nie w porządku rzecz - weszłam mu na fejsa. Okazało się, że odwoził koleżankę z pracy po imprezie, bo mega mocno się spiła i zaoferował jej pomoc. Mieszkamy w Trójmieście, więc mamy ubery i inne bajery, więc nie rozumiałam, ale mówię okej, nie panikuj.
Nie powiedziałam od razu, że wiem tylko zaczęłam zadawać pytania, niestety kłamał bardzo aż w końcu wybuchłam i mówię, że wiem, że ściemnia. Bronił się tym, że jestem zaborcza i po tym co przeżyłam w poprzednim związku bał się mi powiedzieć żebym nie przeżywała teraz tak samo. Zabolało mnie to bardzo.
Miała nastąpić poprawa.
Niestety mnie to zjadło, wróciły stare lęki, lęk przed odrzuceniem, momentami paranoja i ciągły "pajęczy zmysł" szukający poszlak.
Coraz częściej odwoził ją do domu, rano po nią jeździł, pisali po pracy mimo, że pracują w drukarni czynnej do 21, to po powrocie też pisali. Bolało mnie i powiedziałam, że ma się ogarnąć, bo nie akceptuję aż takiej stopy znajomości. Mamy mało czasu dla siebie, on po pracy nie ma siły, w weekendy odpoczywa, pratycznie jestem sama większość czasu.
No i dochodzimy do września tego roku, gdzie w wakacje mocno zaczął o siebie dbać, jeszcze później wracać, olewać mnie i moje potrzeby. Płaczem, prośbą, groźbą, na spokojnie - żadne próby rozmowy nie przynosiły skutku, bo cytując "ciągle narzekam". Narzekaniem jest np. prośba o pomoc w sprzątaniu w domu, bo ja nie wyrabiam sama, a w ostatnim czasie robiłam wszystko i za siebie i za niego.
No i trzepnęło mnie znowu to uczucie zimna i zdecydowałam się wbić mu na telefon, a tam okazało się, że znowu ją wozi, więcej ona wysyłała mu zdjęcia, gdzie jest np. zasłonięta kołdrą tylko w kroczu, bo tak jej gorąco. On nie reagował na to, nie pisał jakiś sprośnych tekstów, ale ich żarty i sposób pisania mnie bolał. A nie przepraszam, były dwie rzeczy okropne: napisał, że jak się nie uspokoi to w robocie ugryzie ją w tyłek; że jest najlepszym co jej się w życiu trafiło; a raz po pijaku jej córka napisała do niego (wiedziała, że będzie na imprezie) czy będzie z mamą a on napisał że tak (mi tłumaczył, że to żarty i że czasem ta córka jest w drukarni to żartują - dłuższy wątek też, a i tak napisałam tyle tekstu, że szok).
Niestety wtedy też okazało się, że pewnej nocy, gdzie mi powiedział, że jedzie zabrać przyjaciela z wesela okazało się, że odwoził ją na pociąg w góry - wstał specjalnie o 3, stał z nią na peronie i czekał. Serce mi stanęło. Okazało się, że miała wracać akurat z tego urlopu (minęły 2 tygodnie) a on miał ją też odebrać z koleżanką. Powiedziałam mu, że wiem, rozpłakałam się, bo przypomniały mi się dosłownie emocje z ojcem jak wychodził z domu i kłamał, z byłym jak mnie zdradzał, a teraz człowiek, dla którego na nowo nauczyłam się kochać robi takie akcje. Wpadłam w panikę, miałam typowy atak, nie mogłam oddychać i zaczęłam błagać go żeby mnie nie zostawiał, a on powiedział, że jest za mało czasu i musi jechać, bo obiecał. Skamieniałam i tak czekałam aż wróci, oczywiście nie odbierał jak jechał z nimi. Po powrocie przeprosił, powiedział, że nie wie co się stało, że w wakacje przesadził i faktycznie nie mieliśmy dla siebie czasu, a on też nie chce mi dodawać problemów, bo jestem wiecznie smutna.
Terapeutka wiadomo, nie powie mi wprost po co pani w tym siedzi i niech pani ucieka, ale zadaje mi pytania, jak się czuję w tym związku i czy czuję się kochana.
Ja kochając nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, ale tłumaczę to sobie tym, że on może czuł się niekochany przeze mnie, bo nie miałam czasu w domu, bo robiłam szkolenia, dostałam awans i ogólnie spełniam marzenia zawodowe po latach ciężkiej pracy.
Tamta dziewczyna zupełne moje przeciwieństwo, pisałaby tylko o benisach i rasistowskich żartach. Usłyszałam raz, że jest wyluzowana, a ja to bym rozmawiała tylko na poważne tematy.
A i ostatnia rzecz, w aucie znalazłam list, gdzie okazało się, że nie płacił zusu przez cały czas naszego związku tłumacząc się, że nie ogarnął i wstydził się, a później było już tylko gorzej... zapłacił to z oszczędności ale kolejny raz jestem z kimś kto potrafił mnie tyle czasu okłamywać.
Jeśli ktoś dotrwa do końca, to bardzo dziękuję, tekst może być chaotyczny, bo w połowie się rozpłakałam i zaczęłam myśleć o sobie jak o idiotce. Ludzie dookoła mnie wspierają i mówią, że wyglądam jak cień samej siebie, ale ja ciągle wierzę, że może on się zmieni tak jak mówi, bo zrozumiał, że źle robił. Niestety o terapii swojej, czy par nie chce słyszeć, sam też ma trudną historię w domu i ja nie umiem go ranić, bo wiem jak to jest być krzywdzonym. Jest ogromnie pogubiony, a ja niestety wpadłam w schemat współuzależnienia, mimo że u nas alkoholu w domu nie ma. A jego zachowania są toksyczne, co więcej ja sama się zaczynam łapać na tym, że przez to wszystko wybucham i nie jestem okej zawsze.
W grudniu kończę 31 lat i nie tak sobie wyobrażałam ten rok 
Może to ja za dużo wymagam i jestem zbyt naciskająca? Ja jestem od niego bardziej ogarnięta i to co zauważyłam w ich relacji to ta koleżanka prosiła go o pomoc z każdą pierdołą, ja jestem taka, że sama googluje czy szukam rozwiązań, bo wiem że potrafię. Ale to podobno mało kobiece...
Jak wy to widzicie?
|