|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2025-05
Wiadomości: 10
|
Jak wyrwać się z pracy w sklepie?
Obecnie jestem w nienajlepszym stanie psychicznym i finansowym. Otóż zwolniłam się z pracy, a moje otoczenie, to, które było i te, które mam bardzo mnie demotywuje. Nawet nie chcę wysyłać żadnego cv.
Nie wiem jak to się dzieje, że widzę w ludziach same wady, a potem się na te wady gniewam, po czym odnajduję je w sobie samej. Jestem teraz przemęczona wszystkim. Jestem młoda, a od miesięcy mam podkrążone oczy i myślę tylko o pełnej degradacji mojego ciała kiedy tylko patrzę w swoje odbicie. I staram się sobie mówić "dobra, raz (teraz) się zepnę to potem się pozbieram, ale teraz jestem praktycznie na dnie. I wtedy przypomina mi się moja poprzednia szefowa - stary piernik, który mało że doprowadzał mnie do skrajnego przemęczenia (np. nie spałam w nocy, bo dopiero w nocy był czas na picie i sikanie), to ona jeszcze mną manipulowała w jakiś skrajnie psychiczny sposób. Np. kazała mi opowiadać o rzeczach intymnych i prywatnych, a jak raz się o czymś rozgadałam, bo i tak mnie zagadywała to raz mnie jakoś tak dziwacznie oceniła - minuta jej wywodu, zero przestrzeni w tej wypowiedzi na mój sprzeciw, co do jej interpretacji i jeszcze na koniec mi mówiła, co muszę, a czego nie muszę z racji tego o czym wspomniałam. A ja nawet nie pytałam o diagnozę. Innym razem kazała mi się zamknąć, bo ile można gadać - no tak, ile można - tyle razy ja jej chciałam to pytanie zadać. Ogólnie na mnie krzyczała. Nauczyła mnie takich procedur, że potem koledzy po fachu mnie wyśmiewali, że to jakaś patologia. Dzięki niej nauczyłam się, że po 6latach mycia i zamiatania podłogi w pracy nadal nie umiem tego zrobić. I generalnie do niczego się nie nadaję. I chciałam jeszcze wspomneić, że jak wypadł ostatnio jakiś jeden dzień wolny na majówkę to zorganizowała sobie wyjazd za granjcę. Kiedy mówiłam, że ja potrzebuję chociaż te obiecane pół etatu, żeby się chociaż utrzymać. Nie pozwalała mi nawet na jedzenie dorobić. W ogóle pytała mnie o to jaki mam czynsz i wydaje mi się, że na podstawie tego wyliczyła sobie ile najmniej może mi dać - gdyby nie to, że ja mam jeszcze kredyt, bo nie miałam z czego żyć jak mi jakiś pracodawca stwierdził, że mogę iść w siną dal. Uznałam te zachowanie mojej szefowej za kompletnie durne, kiedy zobaczyłam, że ona jeszcze ma pieniądze na jakąś jogę - gdzie mi trzeba szybko uciekać z miejsca pracy, żeby przypadkiem za światło nie trzeba było płacić - albo zabawki za 20tys. zł. Zbędne. Na dodatek oczerniała wszystkich za ich plecami. I na moją niekorzyść najwidoczniej się starałam. Odeszłam już kompletnie zażenowana, wkurzona i bez słowa. Ona oczywiście swoje pomysły, że pewnie bym chciała więcej pieniędzy - "ale ona nie może sobie na to pozwolić". Otóż pracowałam po dwóch latach kształcenia się po jakieś 40h w miesiącu i doprowadziła mnie do atkiego stanu, że po tym zwolnieniu ciągle mnie boli krzyż w wieku 24lat. Poza tym mobbing, prucie czterech liter, oczernianie, ona święta i przemądrzała. Byłam gotowa dużo poświęcić tylko po to, żeby mieć w życiu jakikolwiek progres. Teraz to chyba tylko i wyłącznie regres. Trafiłam na kołchoz. I choć tyle napisałam to jeszcze nie jest koniec tematu takiej "świętej" szefowej - ona się zachwalała, jaka to jest bogobojna. Ona mogła sobie pracować długo wg swoich warunków, ona sobie robiła przerwy nawet na zwykły ochrzan na kogoś. A ja nie myślałam, że sikać to będę na podłogę. Chociaż ledwo było czym. Ona uprawiała jakiś taki "pracoholizm" ale na zasadzie nerwicy i organizowania wszystkiego pod tylko jej potrzeby. I toteż tu sprawadzam tą religię. Jakieś takie poczucie spełniania się jako mesjasz. Dlatego boję się spróbować jakiejkolwiek pracy - nie chcę doprowadzać siebie do granic i na siłę siebie wyniszczać tak szybko - bo ja nie mam kasy na ekstra diety pudełkowe, jogi i wakacje nad morzem co dwa tygodnie. Moja minimalna za jakąś ćwiartkę etatu taka droga była. Po to się dwa lata uczyłam. I nie chcę sprowadzać swojego stanu mentalnego do takiego poziomu pazerności i braku śladów empatii. Dla niej empatia to było tylko narzędzie do przemocy psychicznej. I już zamierzam skończyć wątek tej jednej osoby - obśmiewała się przy mnie z niwiadomo kogo - że "jakaś praca w sklepie". Zdarzyło mi się pracować kiedyś w nawet takim prestiżowym supermarkecie. Kierownicy mnie niesamowicie wspierali i między innymi trafił się taki klient, że taka główna kierowniczna napomniała to samo "a bo kto niby może pracować w sklepie" - ludzie. To wszystko są ludzie. W tamtym sklepie byli chamscy, zacofani, kazali czekać, siku ważniejsze, a klient wyrozumiały, że kasjerka ma się napić i nawet pozwalał jej zjeść coś na kasie. Nawet właściciel przychodził uśmiechnięty na zakupy. I klienci nie mieli wielkich pretensji. Ale już tam nie pracuję. Boję się wracać do starych miejsc. Obawiam się, że brzydko się o mnie mówi i nie chcę się narzucać - zwalniam się głównie z poczucia braku przydatności, bo jestem bardzo pracowita. Natomiast w poprzednim sklepie, o czym było dosyć głośno na całą polskę, w supermarkecie jako kasjer miałam ronosić palety. Może jeszcze powinnam biegać jak pies za złodziejami. I tam też oszczędzali na mnie - a bo umowa im nie wygodna, a bo komuś dadzą inny etat na uopa. I generalnie szukali pretekstów do zwolnień dyscyplinarnych, mobbing. Przemęczyłam się tam trochę, bo najpierw na jednym punkcie było fajnie, na drugim dostałam godziny, a do trzeciego poszłam bo był blisko. I w trzecim się zaczęły cyrki na całego. Potrzebowałam godzin, bo przecież gdzieś indziej się nie chciało mi zapłacić. A jeszcze podczas pracy w żabce wymyślili mi kradzież na 1,5tys. zł przez co dostałam połowę za ganianie pod pejczem. Myślę, że kierownik to wziął do domu, że wziął sobie sztangi fajek, a mnie nie lubił. Na szczęście miałam tupet, żeby powiedzieć, żeby się potem nie dziwili, że nikt nie chce z nimi pracować, skoro tak się zachowują, bo jeszcze gburowaci byli. Niczego nie żałuję.
Ale znaleźć pracę w sklepie też już mi coraz trudniej, bo wiem, że w pewnych warunkach po prostu nie dam rady dłużej niż dwa miesiące i jeszcze będę miała rany na psychice. Pomyślałam, że mogę pójść do obsługi klienta, ale z jakiejś przyczyny nie jestem osobą porządaną. Ludzie nawet nie wierzą, że jako niska dziewczyna z baby-face jestem w stanie podnieść 25kg lub zrobić coś szybko. Nikt we mnie nie wierzy.
Bardzo chciałam zrobić sobie zaocznie zawód, żeby było mi chociaż łatwiej na inne sposoby. Moje kwalifikacje są warte mobbingu, a poza tym panuje powszechna opinia, że nie mam co liczyć na stosowne warunki czy wypłatę, bo zastąpić mnie może baba z ulicy. A to wszystko miał być tylko proces przejściowy ku celom większym. Nie zamierzam tyrać za miskę ryżu. Nawet nie chce mi się do religii przyznawać, kiedy przypomina mi się to stare próchno.
Jestem przerażona, że nigdy nie ostanę się w żadnej pracy i będę tam gdzie mnie wiatr poniesie. Najpewniej pod mostem. A nie ukrywam, że oczekiwałam od siebie czegoś więcej niż życie od pierwszego do pierwszego za jakąś minimalną. Dostałam nawet kiedyś komentarz, że moja minimalna to za dużo jak na stanie na obsłudze cały dzień.
Nie chcę rzucać słów na wiatr, ale czuję jakby kończyły mi się już możliwości "Tam już byłam, tam mnie nawet nie chcieli, tam mnie okłamali, tam nie mam prawa jazdy(nie będę)". I czasem sobie myślę, że chyba chciałabym pracować w korpo - żeby przynajmniej nie dostawać wilczego głodu po ciężko przepracowanej zmianie i nie wydawać pieniędzy na szlugi, które są dodatkową przerwą. A dodam sobie więcej patosu - nawet nie palę, bo mnie na to nie stać. Od biedy mam drażetki miętowe i cukierki z melissą. A powinnam chyba na morfinie czasem jechać.
Nikt we mnie nie wierzy - nikt nie wierzy, że mam rozmaite umiejętności, że jako dziewczyna umiem dodawać i rozumiem jak działa silnik, że lubię jak się w papierach wszystko zgadza, że wiem co to jest faktura i jak ją wystawić. Nikt we mnie nie wierzy. W mój angielski też nikt mi nie wierzy - poza obcokrajowcami, którzy uśmiechają się do moejgo potocznego. Nikt nie wierzy, że umiem gadać z Niemcami nawet jak nie używam niemieckiego. Nikt nie wierzy w to, że chcę i lubię się uczyć i dla fajnej roboty mogę się specjalnie douczyć czegoś. Wydaje mi się, że większość miejsc pracy oczekuje, że będę wstawać o 4tej rano, wracać w nocy o północy, a przez całą zmianę jeszcze będę się uśmiechać - chyba jak głupi do sera.
O jeszcze jednym zapomniałam - ostatnia szefowa wymyśliła mi wolontariat. A potem wymyśliła, że niby czegoś nie zrobiłam i chciała na mnie krzyczeć na to, że czegoś nie zrobiłam w swoim wolnym czasie, chociaż to w ogóle zmyślone było.
Nie wiem w jaką iść stronę i jak się do tego wszystkiego zabrać. Na domiar złego mam wadę -10 przez co nie mogę pracować za bardzo przy komputerze (każdy to neguje, ale efekty widzę po tym, że wada mi "wzrosła" z -6 do -9 od pracy przy komputerze i niewłaściwych powłok) oraz jak mi się te szkła zniszczą to będę musiała wyczarować dużą sumę na nowe.
I przypomnę, że w wielu miejscach czuję się bardzo źle. Nie utrzymuję kontaktów z rodziną i boję się mieć znajomych, bo myślę, że źle im wszystkim z oczu patrzy. I nie chcę się też z nikim kłócić, więc nawet nie angażuję się za bardzo. Przede wszystkim zero oczekiwań. Natomiast w szkole zaocznej mam niestety do czynienia z takimi ludźmi, których się nazywa, że pierwsze skrzypce muszą grać. Nie chcę upodabniać się do takich ludzi. Ale wystawiam tutaj ten wpis, bo przez tydzień udało mi się upaść nisko i nie podnoszę się, bo wydaje mi się, że to nie ma wielkiego sensu. Nie wiem jak się podnieść. Martwię się, że każda kolejna aplikacja, każde kolejne podejście to kolejny spalony most, a mi się kończą drogi ucieczki. Chciałabym nie tworzyć wokół siebie sztucznego zmyślonego halo. Ale chociaż mam 23lata to wysłałam aplikacje już chyba po całej mojej metropolii. Byłam nawet na rozmowie w macu, gdzie pytali mnie o jakąś osobowość - do przerzucania kartofli do frytury. Absurdalne pytania porównywalne do "ile piruetów jesteś w stanie zrobić, jak poślizgniesz się na oleju". Albo nie chcieli mnie do rozkładania kartonów w sieciówce, bo im nie potrzebne moje psychologiczne podejście - po co pytać?
Już nawet nie wiem gdzie bym mogła pasować. Jestem obrzydzona i tym moim zawodem i tymi sklepami... I chyba nigdzie mnie nie chcą. Zdarzyło mi się nawet rozsyłać przekłamane cv, które kompletnie nie pokrywało się z realiami, ale mogło poprzeć moje faktyczne kompetencje miękkie. Jednak uznałam, że ci ludzie są zbyt stereotypowi... A i tak nie chcieli mi płacić za dni próbne.
|