Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Wasza proza :krótkie opowiadania ,bajki, eseje , listy...
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2008-09-27, 22:05   #5
Martii=*
Zadomowienie
 
Avatar Martii=*
 
Zarejestrowany: 2006-10
Wiadomości: 1 713
Dot.: Wasza proza :krótkie opowiadania ,bajki, eseje , listy...

Moje zmyślone opowiadanie na polski:

Cytat:
Ten dzień zapamiętam do końca życia, jakby był wczoraj, chociaż było to trzy lata temu. Poznałam wtedy swoją jedyną kuzynkę, która niestety nie żyje. Kiedy się z nią pierwszy i ostatni raz widziałam, dała mi prawdziwą lekcję życia.
Pamiętam, że jechaliśmy wtedy do dalekiej rodziny - do dalszej kuzynki mojego taty. Nigdy się z nimi nie widziałam, mama też. Nie chciałam jechać, ale że to była rodzina, wypadało całą rodziną pojechać.
Do cioci Renaty i wujka Pawła przyjechaliśmy pociągiem, bo tata po trasie był zmęczony i tak jakoś wyszło. Na peron, wedle wcześniejszych ustaleń przyjechał wujek i zawiózł nas do domu. Przed oczami staje mi ten kremowy dom, piętrowy, z bordowym dachem i pięknym ogrodem.
W domu ciocia przywitała nas serdecznie i nie patrząc, czy jesteśmy głodni czy nie, dała nam wielką porcję pieczonego kurczaka z ziemniakami i sałatką. Po obiedzie gawędziliśmy, a właściwie rodzice, o pieniądzach, pracy, domu, i wielu innych rzeczach, których trzy lata temu nie mogłam jeszcze rozumieć. Wiadomo, sprawy dorosłych, ja siedziałam znudzona. Po prostu sprawdzał się mój czarny scenariusz - ciocia i wujek nie będą na mnie zwracali uwagi, pochłonięci rozmową z rodzicami. Oj, jak bardzo się myliłam!
Kiedy mijała już osiemnasta minuta niekończącej się rozmowy wujostwa z moimi rodzicami, ciocia nagle przerwała wszystkim, oznajmiając, że musi na chwilę wyjść, że zaraz wróci i żebyśmy na nią poczekali. Nie było jej około pięciu minut, a wujek zdążył opowiedzieć o spadochronach, które się nie otwierają, o prawidłowym wiązaniu krawata i o najprawdopodobniej najlepszym sposobie nieprzesolenia ziemniaków. Pamiętam, o czym rozmawiali, bo te tematy były dla mnie tak nudne i monotonne, że mama musiała mnie kilka razy upominać, bo ciągle szarpałam ją za rękaw ze zniecierpliwienia.
Wtedy w drzwiach pojawiła się ciocia obejmując nieznaną mi osobę, a dokładnie precyzując - dziewczynę, dość niską, mogła nie mieć metru sześćdziesiąt, ale za to była dość szczupła. Włosy miała czarne, pozbawione blasku, a twarz miała szarą, może nie kolor cery, ale ogólnie była jakaś szara. Z wyglądu miała może 19 lat. Jak się później dowiedziałam, miała 16 lat, a złudzenie, że była starsza, nasunęło mi się tylko przez szarą, zmęczoną twarz.
- Przedstawiam wam Monikę, naszą córkę - zakomunikowała ciocia, lekko wpychając ową Monikę do przetłoczonego przez nas salonu. Minęła może chwila, kiedy przywitaliśmy i zapoznaliśmy się z Moniką, zwłaszcza tata, chcąc wiedzieć, czy ma chłopaka i kiedy się żeni. Na szczęście tylko żartował, chociaż, jak popatrzyłam na Monikę, chyba wcale nie było jej do śmiechu. Ogólnie była osobą poważną, niezbyt skorą do żartów.
Po jakimś czasie, wujek zaproponował, żebym z Moniką poszła do jej pokoju, a oni porozmawiają, a ja w ten sposób przestanę się nudzić.
Bardzo podobał mi się wtedy Moniki pokój. Teraz mam zresztą podobny. Pokój nie był zbyt duży, raczej średni, a sam pokój był radosny, tak, że jak się wchodziło, od razu można było poczuć, że czuje się, że żyje. Nie wiem, czy da się to zrozumieć, żeby czytelnik mógł to zrozumieć, w każdym bądź razie, pokoik zachwycił mnie od razu.
Między Moniką a mną była wtedy znaczna różnica wieku - aż trzy lata, co w okresie dojrzewania jest dość znaczna różnica, bo o czym może rozmawiać dziewczyna, która idzie do liceum z dziewczynką z podstawówki, która bawi się lalkami i zakłada misiom kokardki na głowy? Jednak rozmawiałyśmy, całkiem szczerze i wtedy po raz pierwszy raz czułam się jak dorosła - ktoś mi zaufał, zwierzył mi się. Ale też, od razu nie zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw Monika zaproponowała, żebyśmy oglądnęły jakiś film, ale nie miałam specjalnie ochoty, bo film przecież można oglądnąć w domu.
- A może porozmawiamy? - zaproponowałam nieśmiało.
- O czym? - zdziwiła się Monika. - Jak chcesz, możemy pobawić się w dom. Albo w sklep.
- Nie chcę się w nic bawić - powiedziałam stanowczo, na co zdziwiła się Monika. - Chcę porozmawiać jak dorosła. Nikt nigdy mnie nie traktował poważnie i chcę z kimś porozmawiać. Nie wiem o czym, ważne, żeby to było szczere.
Widać, że nieco zatkało nieco zdziwioną Monikę. Usiadła na stołku, próbując coś powiedzieć, ale gdy tylko otworzyła usta, zaraz je zamknęła. I tak przez kilka minut. W końcu, kiedy doszła już do siebie, otworzyła w końcu usta.
- Może zaparzyć ci kawy? - zapytała głupio.
Wtedy ja się zdziwiłam. Może nie tak, jak Monika, kiedy jej powiedziałam, żebyśmy porozmawiały, ale jednak na swój sposób się zdziwiłam.
- Nie. Nie lubię. Ale może być kakao.
Zrobiła mi Monika kakao, i zasiadłyśmy przy stoliku na fotelach w jej pokoju.
- Więc o czym chcesz rozmawiać? - spytała mnie, kiedy niezdarnie poparzyłam się kakaem, wylewając część na spodnie. W związku z tym postanowiłam odłożyć kakao na stolik i zająć się nim w bardziej odpowiednim czasie, kiedy będzie miało bardziej odpowiednią temperaturę.
- Do której klasy chodzisz? - zapytałam prosto z mostu.
- Powinnam iść do pierwszej liceum - powiedziała, patrząc zagadkowo w sufit.
- Co masz na myśli, mówiąc że powinnaś iść? - zapytałam.
- Bo nie chodzę do szkoły.
- Fajnie masz - stwierdziłam.
- Wcale nie mam fajnie. A teraz pozwól, że zostawię cię na chwilkę samą, idę do łazienki.
Pozwoliłam mojej świeżo poznanej kuzynce pójść, nie protestując ani nie odzywając się, a chwilę jej nieobecności wykorzystać na rozmyślania. Jak to, nie chodzi do szkoły? Ciekawe dlaczego. Zaraz się jej zapytam.
Monika wróciła po chwili. Nie namyślając się ani chwili, wypaliłam:
- Dlaczego nie chodzisz do szkoły?
- A, bo nie mogę.
- Jak to, nie możesz? - nie ukrywałam zdziwienia.
- Po prostu - nie mogę - odpowiedziała mi, jeszcze bardziej patrząc się wymownie w sufit, jakby conajmniej mieli z niego zacząć zrzucać banknoty stuzłotowe. W związku z tym sama zaczęłam się patrzeć na sufit, sprawdzając, czy rzeczywiście czegoś tam nie ma.
Na suficie niczego nie było, za to Monika odzyskała głos po dłuższej chwili milczenia.
- Może i bym ci powiedziała, ale nie zrozumiesz tego. Jesteś... no, nie urażając cię, trochę mała na takie rzeczy.
W tym momencie wybuchnęłam, chociaż może to śmiesznie wyglądało, mając niespełna dwanaście lat.
- Mówiłam, że nikt ze mną nie chce rozmawiać jak z dorosłą! Zawsze traktuje się mnie jak nieodpowiedzialne dziecko!
- Ciii - zaczęła mnie uspokajać Monika, smutno się uśmiechając. - Poróbmy coś innego.
Na taką propozycję chętnie przystałam, uprzednio wypijając kakao.
- Pobawimy się lalkami? - zapytałam.
- Nie mam lalek, ale możemy porobić coś innego.
- A co? - zdziwiłam się szalenie, nie mogąc zrozumieć, jak można nie bawić się lalkami i robić coś innego.
Monika otworzyła szufladę i wyciągnęła talię kart.
- Umiesz grać w karty? - zapytała mnie.
- Umiem.
- A w co umiesz grać? - w jej głosie zabrzmiał smutek.
- W pokera! - wykrzyknęłam uradowana perspektywą zagrania w pokera.
Monika zaczęła rozdawać karty, powiedziała, że będziemy grały na zapałki bo na pieniądze jesteśmy obie za małe (powiedziała tak, żeby mi nie robić przykrości).
- A czemu karty w wachlarz układasz? - zapytałam, patrząc, jak Monika rozłożyła w karty, i bezczelnie zaczęła w nie patrzeć! - I dlaczego ja mam tylko pięć kart, a reszta jest na środku? - nie kryłam wzburzenia.
- To jest poker. Przecież umiesz grać.
- No, umiem - przyświadczyłam chętnie i zaczęłyśmy grać.
Wyrzuciłam na stół pierwszą kartę, dumna z siebie, bo wypadł mi król wino. "Na pewno ma mniejszą kartę ode mnie" - pomyślałam.
- Co ty robisz? - zapytała zdziwiona Monika.
- Gram w pokera. Obie wyrzucamy karty na stolik, a potem ta karta, która ma większą wartość... - zaczęłam.
- Przecież to nie poker, tylko wojna!
Jaka ja byłam trzy lata temu tępa! Biłam wszelkie rekordy na ziemi, a w księdze rekordów Guinessa w kategorii głupoty miałabym szczególne osiągnięcia.
Postanowiłam pogodzić się z porażką, którą się ogłupiłam, twierdząc, że poker to wojna. Odwróciłam kota ogonem.
- Pokażesz mi ogród?
- Pokażę. Ale jest mokro.
- Nie szkodzi - powiedziałam. - Chcę obejrzeć twój ogród.
Jeżeli z boku stałaby osoba bezstronna, widziałaby, że Monika najzwyczajniej w świecie ma mnie dość. Z drugiej strony ja, mając zaledwie dwanaście lat, nie widziałam różnicy między niechęcią a chęcią.
Ogród był ładny. Nie dlatego, że był duży, ale zielony i zadbany. W szóstej klasie, jeżeli ogród był zielony, to wystarczało mi, by twierdzić, że był ładny. A potem poszłyśmy do parku, nie było daleko. Wystarczyło przejść przez dwie ulice.
Mimo pory roku i godziny, w parku nie było dużo ludzi. Oprócz nas, jakaś kobiecina szła z małym pieskiem na spacer, na ławce dziewczyna czytała książkę... Zwykli ludzie, zwykły szary świat. Każdy ma swoje problemy, nie patrzy na problemy innych. Zupełnie inną osobę miałam u swojego boku. To w parku zwierzyła mi się z wszystkiego.
- Teraz wiem, że mogę ci zaufać - powiedziala mi Monika, kiedy stanęłyśmy koło stawu. - Wcale nie jesteś małolatą, jak cię na początku uważałam.
Przestałam patrzeć na łabędzie. Popatrzyłam na Monikę. Z jej oczy płynęły łzy.
- Posłuchaj, Martyna. Wiedz, że takich rzeczy nie mówię nikomu. Nie wie tego nikt oprócz mnie i moich rodziców. Mam raka.
Serce zaczęło mi bić coraz mocniej. Raka, Monika ma raka...! Ja również zaczęłam płakać.
- Mam przed sobą najwyżej rok życia.
Te słowa sprawiły, że zaczęłam już nieziemsko ryczeć i rzuciłam się Monice - dziewczynie, której nigdy w życiu nie znałam, i znałam ją niecałe dwie godziny - na szyję. Płakałyśmy obie, jak siostry, jak gdybyśmy się znały od lat. Trwało to może wieczność, chociaż były to dwie minuty.
Potem długo rozmawiałyśmy. Monika opowiadała mi o swoim dotychczasowym życiu - miała, o czym tylko zamarzyła, wściekała się, jeżeli coś nie szło po jej myśli, myślała tylko o sobie i liczyła dni do końca szkoły. A tak przecież nie powinno być.
Wtedy przyszła ta straszna wiadomość, że ma nowotwora złośliwego. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że to ją może spotkać, zawsze myślała "przecież mnie to nie może dotyczyć". Myliła się.
Dzięki Monice i tej jedynej, długiej i niezapomnianej rozmowie, wspólnym płaczu zrozumiałam, jak wiele straciła. Mogła tyle osiągnąć... I jedna, koszmarna diagnoza, teraz nie odlicza dni do końca szkoły, tylko do końca życia.
Dzięki Monice wiem, żeby cieszyć się tym, co się ma, więcej dawać niż brać, iść własną drogą i nie robić czegoś pod presją chwili. Codziennie wieczorem zastanawiam się, co w tym dniu było wspaniałego i cieszę się drobnymi rzeczami, nie tylko większymi sukcesami.
I to wszystko dzięki niej. Nie odkładam już niczego na później. Potem może być za późno...
Monika już nie żyje. Zmarła półtora roku po tej rozmowie. Byłam na jej pogrzebie. Nie mogłam zapomnieć jej słów: "ciesz się tym, co masz... Nigdy nie wiesz, kiedy odejdziesz".
Teraz, trzy lata po tym wydarzeniu, wiem, że Bóg postawił na mojej drodze Monikę, żeby mi to wszystko uświadomiła. Jestem zupełnie inną osobą, niż trzy lata temu. Może się zmieniłam dorastając, ale wiem, że śmierć Moniki nie była nadaremno.
Wszystko oczywiście wymyślone.
Martii=* jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując