mogę dodać swoje 3 grosze?
w zeszlym roku, w styczniu jakoś poznałam całkiem sensownego gościa w necie. spotkalismy sie ze 3-4 razy, wczesniej duzo gadalismy. jednak stwierdzilam, ze to nie to, ze nie potrafie byc w zwiazku. i zerwalam kontakt.
teraz, po 11 miesiacach odezwalam sie do niego, b. sie ucieszyl. nadal jest sam. odezwalam sie, bo przechodze ciezki okres (ktos mnie wykorzystal i porzucil), pomyslalam ze moze A. bedzie lekiem na cale zlo (wiem, egoizm). b. milo sie nam gada na gg. mielismy sie spotkac dzisiaj, ale... stchórzyłam. wykrecilam sie- niby rodzinny obiad.
wiem, ze A. jest czlowiekiem, ktory nie skrzywdzi mnie, zapewni jako- taką stabilnosc i moze byc "lekiem" na moje rany. ale... strasznie mi ciazy cos, nie wiem co. poza tym nie jest porywajacej urody (wiem, ze to sie nie liczy, ale raczej mnie nie pociaga). wole starszych facetow (i choc jest starszy o 6 lat), to wyglada na b. mlodego. jest madry i to fascynuje. ale z kolei czasem czuje sie jak idiotka. irytuje mnie to, w jaki sposob mowi (dzisiaj sobie to przypomnialam), ale mojej przyjaciolki chlopak tez dziwne akcentuje wyrazy i teraz juz tego nie slysze (przyzwyczailam sie). A. pyta sie jak sie czuje (z racji moich problemow), jest dobry i jest swietnym materialem na przyjaciela.
ale... czy mam probowac cos rozkrecac, jesli mnie nie porwał jego całokształt? dac sobie czas? niby zwiazek powinien zaczac sie od wielkiego BUM, ale wszystkie ktore tak sie zaczynaly, byly moja kleska.
moja przyjaciolka powoli, powoli pracowala nad facetem, zmieniala go (pierwsze 6 miesiecy ich zwiazku bylo katastrofa) i w koncu udalo sie. swiata poza soba nie widzą, kochają się na zabój. ale ja nie wiem, czy potrafiłabym się tak męczyć.
czy to ma w ogole sens, powinnam się z nim zacząc znowu spotykac?
potrzebuje stabilizacji, kogos kto się mną zajmie. tylko czy to ma byc A.?
jesli teraz zniknę, to już kolejny raz nie będę wracać
