[chimay]

Napisane przez Wolha wRedna

Suszonych owoców za bardzo nie lubię. Jedynie chyba daktyle, ale je jem sobie ot tak z paczuszki. Właśnie się zaopatrzyłam kilka dni temu w prawie pół kg. Jeszcze nie otworzyłam w sumie.


W każdym razie zawsze w czasach mocnej diety daktyle i nerkowce ratują mnie przed drożdżówkami i innymi słodkościami. Zjem kilka, bo to też ma pierdyliard kalorii, ale zaspokojenie chęci na słodkie jest.

Kupujemy daktyle w opakowaniach po 1-2 kg w tureckim sklepie, pyszne są. Za surowymi nie przepadam.
Nie lubię też fig kaktusowych, ostatnio kupiłam po raz pierwszy. To znaczy smak jest ok, ale gdzieś tam uchowały się na nich niewidoczne dla oka kolce i powłaziły mi w skórę na palcach. Nie mogłam ich wyciągnąc, bo w ogóle ich nie widać i musiałam czekać, aż skóra sobie sama z nimi poradzi czyli zrobi się bąbel i pęknie usuwając ciało obce.

W ogóle nie lubię produktów, przy obróbce których trzeba się narobić np granatów. Czasem mój facet kupi, ale musi wtedy się babrać, bo mnie to strasznie wkurza.
Tak samo ziarna, wszelkie słoneczniki i dynie, jak mnie wnerwia to dłubanie, kupa roboty a mało jedzenia. Kupuję tylko bez łupin.