Napisane przez amillia
No ale tracą. Książka w oryginale jest obiektywnie lepsza, bo jest dokładnie taka, jak zaplanował ją sobie autor i przekazuje dokładnie to, co chciał przekazać. Czemu wszystko zawsze musi być snobizmem, czemu ludzie sami sobie muszą wkręcać, że na pewno nic nie tracą, a w ogóle to wszyscy inni się mylą, byle tylko nie przyznać, że z pewnych powodów sięga się po kompromisy czy zastępstwa. Nie musi mnie być stać na Porsche żeby wiedzieć, że to lepszy samochód niż dwudziestoletni Fiat, nie muszę znać rosyjskiego żeby wiedzieć, że coś w przekładzie, który czytam na pewno zostało utracone.
Z obcych języków znam perfekcyjnie tylko angielski i w 99% przypadków kiedy obcowałam zarówno z przekładem jak i oryginałem, tłumaczenia są robione na kolanie, z potwornymi błędami, utratą wszelkim niuansów i nawiązań. Serio, ile można wałkować te dwie bajki Disneya, które psim swędem się udało dobrze przetłumaczyć, jak większość tłumaczeń to żaden wierny przekład, a fuszerka znudzonego studenta, który sobie dorabia na boku zanim jeszcze dobrze studiów nie skończył. Jak czasem się wybiorę na anglojęzyczny film do kina z polskimi napisami to aż człowieka dreszcz czasem przechodzi jakie bzdury tam wypisują.
Tym bardziej przykro jak oglądam coś np. po hiszpańsku, którego nie znam i wiem, że pewnie sporo ciekawych smaczków mnie omija, no ale co poradzę, jak nie znam to korzystam z tego co mam i w miarę możliwości w wolnym czasie się douczam języków, które mnie interesują. No ale sensu w ogóle nie widzę we wmawianiu sobie, że tłumaczenie na Netflixie jakiegoś znudzonego stażysty na pewno jest tak samo dobre ja oryginał i jak te snoby śmią śmieć wspomnieć, że pojawiają się w takich masówkach błędy i przeinaczenia.
|