Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - trądzik różowaty
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2019-08-10, 15:51   #382
Wredna_Socjopatka
Przyczajenie
 
Avatar Wredna_Socjopatka
 
Zarejestrowany: 2017-10
Lokalizacja: Trójmiasto
Wiadomości: 6
Dot.: trądzik różowaty

Dołączam do grona osób użerających się z tym dziadostwem.

Walczę z trądzikiem różowatym od około półtora roku, choć myślę, że objawy, które miałam wcześniej (od 3-4 lat napadowy rumień, coraz więcej pajączków, uwrażliwienie cery, pokrzywki, wypryski z znienacka) były zapowiedzią tego koszmaru. Zdiagnozowana zostałam pomiędzy pierwszym a drugim stadium, gdy rumień przybrał stałą pozycję i pokazały się krostki oraz grudki. Początkowo załamka była totalna, bo nie dość, że twarz zawsze miałam jak z kamienia i nie robił na niej wrażenia nawet spirytus salicylowy, to do tego była nieskazitelna. Ominął mnie trądzik młodzieńczy, buzia była wypielęgnowana, gładka, nawilżona a piegi dodawały jej uroku. Teraz mam 34 lata i myślałam, że będzie już tylko lepiej, bo nawet jedna zmarszczka mnie nie dotknęła. Pamiętajcie, nigdy nie cieszcie się zbyt wcześnie.

Początkowo mój trądzik dermatolog uważała za kontaktowe zapalenie skóry i nakazała smarowanie Advantanem, który pogorszył sprawę. Jak to steryd, na chwilę było lepiej, po odstawieniu istny koszmar. Nic to, dermatolog wciąż kazała się smarować, bo skoro wraca, to znaczy że alergia a na to sterydy najlepsze. Rok temu podjęłam męską decyzję, won z tym badziewiem. Przeszłam piekło. Byłam bordowa, non stop rozpalona, usiana syfami, zajadami i suchymi plackami. Spięłam się w sobie i zaczęłam walczyć na własną rękę, co było dobrą decyzją.

Muszę nadmienić, że u mnie podłoże trądziku może leżeć w rozregulowanych totalnie niemal wszystkich hormonach, chorobach tarczycy, serca, przewodu pokarmowego oraz w nadciśnieniu. Również w tonie przyjmowanych leków i sypiących się nerkach.

Dieta akurat średnio u mnie zadziałała, bo od dawna nie jem pszenicy (alergia), gotuję głównie azjatycko, nie spożywam cukru oraz tłuszczów zwierzęcych. Nabiału nie odstawię pod groźbą kary śmierci, bo to moje główne pożywienie, ale wyeliminowałam cytrusy, kakao i pomidory. Kawy również nie odstawię, bo nie pogięło mnie do tego stopnia, by jednej rzeczy podporządkować całe życie, ale ograniczyłam jej spożycie i włączyłam picie mięty, pokrzywy oraz zielonej herbaty. Zażeram się burakami, czosnkiem, cebulą i kiełkami. A, i jestem abstynentką od 10 lat.

Co rzeczywiście mi pomogło to suplementacja probiotyków i jakiegoś Rutimaxu czy jak to się tam nazywa - tabletek z rutyną, selenem, cynkiem i witaminą C (którą swoją drogą mój organizm słabo toleruje).

Co również mi pomogło (głównie na zaczerwienienie, które niemal zniknęło) to całkowita zmiana pielęgnacji pospolitej (czyli byle jakiej) na azjatycką/koreańską i odstawienie tłustych, chemicznych kremów. To był u mnie przełom. Przyznaję się bez bicia, że bardzo długi czas nią gardziłam i wyśmiewałam. Nie znosiłam koreańskich kosmetyków, które się kleiły i śmierdziały, ale przemogłam się i bardzo się z tego cieszę. Trzymam się wszystkich kroków poza złuszczaniem (nie złuszczam i już, poza tym przy używaniu Foreo Luny nie czuję takiej potrzeby). Największą zmianę wprowadziła u mnie esencja i dokładne oczyszczanie twarzy. Bzdurą jest, że przy trądziku różowatym trzeba omijać wodę i żele szerokim łukiem. Wiem po sobie, że podczas połebkowego oczyszczania twarzy micelami było gorzej, bo twarz była po prostu brudna. Więc teraz oczyszczam ją podwójnie. Olejem oraz delikatnym balsamem myjącym w połączeniu ze szczoteczką soniczną. Nic mnie potem nie piecze i nie ciągnie. Ba, nawet bym powiedziała, że twarz się wreszcie uspokoiła. Po oczyszczeniu leci wodnisty tonik, esencja, żelowy tonik, żel aloesowy, serum, maska w płachcie, emulsja oraz krem lub maska całonocna/żel z filtrem. Zawsze trzymam się wszystkich kroków i nigdy nie idę spać z nieumytą i nienawilżoną twarzą. Poprawę stanu skóry zauważyłam bardzo szybko. Stała się gładsza, wyciszona i doskonale nawilżona (pomimo lekkości produktów). Po około 7-8 miesiącach rumień praktycznie ustąpił i jestem jedynie lekko zaróżowiona na policzkach. Powraca, owszem, ale nigdy na stałe i odpuszcza po dwóch tabletkach wapna. Teraz głównie walczę z wypryskami Soolantrą, którą toleruję elegancko (szczęście i skóra przyzwyczajona do alkoholu w składzie) i Skinorenem. Soolantrę używam co drugi dzień na noc, Skinorenu raz w tygodniu na dzień. Na każde z nich zawsze po jakimś czasie nakładam krem. Skinorenu nigdy nie używam częściej, jeśli to zrobię, podrażnienie murowane a wraz z nim nawrót rumienia i wyprysk alergiczny. Nie używam innych kwasów, retinolu ani kosmetyków z witaminą C. Unikam podrażniania skóry. Nie wycieram ani nie wcieram. Oklepuję i wklepuję. Nie macam twarzy w ciągu dnia i zamiast podkładu i pudrów używam najzwyklejszej skrobi ziemniaczanej (która również bardzo mi pomogła) do przypudrowania filtrów. Nie maluję się. W ogóle.

Wybierając koreańskie kosmetyki, zawsze szukam w składzie niacynamidu, wąkroty, śluzu ślimaczego (który był moim największym wybawieniem), fermentowanych składników, aloesu, rumianku oraz witaminy E. Precz poszły wszystkie tłuściochy i większość niby dermokosmetyków, które mi osobiście przyniosły więcej szkody, niż pożytku. Ostał się jedynie Topialyse balsam do mycia oraz Dermedic Angio.

Moim ostatnim odkryciem i hitem jest również maseczka z płatków owsianych, zmielonych na pył i zalanych przegotowaną, ciepłą wodą. I tyle. Ciężko było mi uwierzyć, ale goi wypryski, łagodzi zaczerwienienie i cudownie wygładza skórę. W pogorszeniach stanu cery stosuję ją codziennie. Gdy jest stabilnie, 2-3 razy w tygodniu. Bardzo mi też pomaga przy alergiach skórnych, łagodzi świąd i pieczenie.

Warto walczyć z tym dziadostwem na własną rękę. Lekarze bardzo mało wiedzą o autoimmunologicznych i skórnych chorobach, bo nie znają na to leku i raczej nie palą się do jego szukania. Wmawiają, że są to choroby przewlekłe i nieuleczalne. Jedyne co potrafią, to pchać sterydy lub wypalające skórę smarowidła. Nie warto też szaleć i zamykać się w domu. Ja postanowiłam, że się nie dam i nie podporządkuję temu całego życia. W nosie mam kolejne wyrzeczenia, nakazy i zakazy (a w moim życiu i tak jest ich mnóstwo, nie chcę kolejnych). Wszystko się da. Zaakceptowałam siebie, swoje choroby i wygląd. Pielęgnacja cery ma być przyjemnością, a nie katorgą.

Nie ma to jednego rozwiązania. Ile ludzi, tyle metod, ale warto poszukać osobistego, złotego środka.

Edit:

Znalazłam kilka dni temu, przez czysty przypadek i nieco z przymusu ostateczne rozwiązanie mojego problemu. Głodówka. Leżałam sobie w szpitalu z problemami żołądkowymi. Nie jadłam, nie myłam (tylko tyle, co chusteczką morką dla dzieci) i nie nawilżałam twarzy przez 5 dni. Zniknęło wszystko. Wypryski, nierówności, nadmierna suchość. Nie wiem jak to się stało, ponieważ zaczęłam normalnie jeść i funkcjonować a efekt wciąż się utrzymuje. Może polepszyła się praca wątroby i stąd poprawa. Jeśli to rozwiązanie, to będę taką głodówkę przeprowadzać raz w miesiącu, przez 2-3 dni i zobaczymy co z tego będzie.

Wciąż jestem lekko zaróżowiona na policzkach, ale cała twarz jest gładziutka i zdrowo błyszcząca. Nie pamiętam, kiedy ostatnio moja buzia wyglądała tak dobrze. I zdrowo!

Edytowane przez Wredna_Socjopatka
Czas edycji: 2019-08-30 o 10:35
Wredna_Socjopatka jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując