[stesia]

jakoś nie przypominam sobie ze szkolnych lat żebym miała pęcherze na rękach od zastrugiwania kredek i ołówków, a nie miałam żadnej wypasionej temperówki tylko jakąś najzwyklejszą. mam do tej pory taką zwykłą metalową kupioną za parę zł i mimo że ma przeszło 10 lat to dalej jest cała i bez problemu da się zastrugać ołówek, no może i nie jest za często używana ale wątpię że przy codziennym używaniu po roku nadawałaby się do wyrzucenia (w przeciwieństwie do najtańszych plastików które pamiętam że lubiły się łamać).


pamiętam w gimnazjum, jak mieliśmy coś malować to każdy musiał mieć własne farby i inne przybory, bo nauczycielka się zawsze darła żeby nie sępić bo ona ma ileś tam dzieci i wie ile to kosztuje, i żeby wszystko było podpisane że nasze, nawet się krzywo patrzyła jak ktoś miał pożyczone od młodszego rodzeństwa (gdzie na logikę powinna chyba wiedzieć że nie ma sensu żeby starsze dziecko które używa tego tylko i wyłącznie raz na jakiś czas miało osobny komplet).