Cześć Dziewczyny,
otóż mam taki dylemat... Od jakiegoś czasu planowałam wyjście na ślub koleżanki z pracy. Miałam już zaklepaną wizytę u kosmetyczki, fryzjera, itd.. Cieszyłam się, że będzie okazja, aby ładnie się ubrać, uczesać, umalować itp.
W pracy miało być zastępstwo dla osób, które się na to wesele wybierają
I nagle okazało się, że w dniu wesela muszę przyjść do pracy (między 8 a 12). No bo tego zastępstwa jednak nie będzie. I mamy przyjść do pracy.
Wiem, że to brzmi niefajnie i najważniejsza jest panna młoda, ale ja też chciałam jakoś wyglądać.
No i zostałam: bez fryzjera, kosmetyczki i z radosną wizją zapieprzania w sobotę przed imprezą, na którą chciałam się spokojnie przygotować.
Do pracy muszę wstać i dojechać (czyli od 6 rano będę na nogach).
Szefowa stwierdziła, że robię "z igły widły". Inni też wolnego nie mają.
Ok, ale gdybym wiedziała, że taka sytuacja może nastąpić, to zdecydowałabym się iść albo nie, ale ze świadomością na co się decyduje. A ja wciąż słuchałam, że zastępstwo będzie, więc klepnęłam fryzjera i kosmetyczkę, bo sama uczesać i umalować się (niestety) jakoś ekstra nie umiem...
Jestem tak zła, że straciłam ochotę na to wyjście. I teraz słucham tylko, że jestem egoistką i zależy mi na wyglądzie własnym, a nie na tym, żeby koleżance było miło.
Już sama nie wiem. Udawać, że się nic nie stało, czy jednak "wygarnąć", że jest to nie w porządku i zasygnalizować, że na przyszłość wolałabym uniknąć podobnych sytuacji?