Nie kocham, czy ROCD? - Wizaz.pl

Wróć   Wizaz.pl > Kobieta > Intymnie

Notka

Intymnie Forum intymnie, to wyjątkowe miejsce, w którym podzielisz się emocjami, uczuciami, związkami oraz uzyskasz wsparcie i porady społeczności.

Odpowiedz
 
Narzędzia
Stary 2020-12-01, 15:07   #1
Misiawteczce
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2020-02
Wiadomości: 13

Nie kocham, czy ROCD?


Cześć,

długo zastanawiałam się, czy opisać tu swoją historię i poprosić was o pomoc w określeniu tego, co czuję i co powinnam zrobić, ewentualnie gdzie szukać pomocy.

Jestem ze swoim narzeczonym 5,5 roku. Teoretycznie za pół roku bierzemy ślub. Jest to mój pierwszy związek, nigdy wcześniej nie zakochałam się, więc też nie widziałam sensu bycia z kimś, kogo co najwyżej lubię.

Na początku było zakochanie, zachwycenie nim, ciągle chciałam z nim przebywać, nie miał wad, wszystko idealnie. Po 3 latach zamieszkaliśmy razem i to był moment, gdy powoli zaczęło się psuć. Jestem perfekcjonistką, ciężko było mi znieść, że – teraz chyba już to wiem – nie jest taki jak mój tata (który jest dla mnie „mężczyzną z krwi i kości” – zaradny, sam z siebie posprząta, ugotuje, wypierze; jak coś się zepsuje, to próbuje sam to naprawić; do tego jest dosyć postawny i „misiowaty”). Mój narzeczony zamiast samemu pokombinować, zobaczyć czy da się naprawić np. stukającą klamkę w drzwiach, woli dzwonić po swojego ojca albo po specjalistę i wydać kilka stów, bo „nie wie co z tym zrobić i boi się że zepsuje”. Do tego został wychowany w domu, w którym wszystkim zajmowała się mama (również pracująca na pełen etat), a tata siedział przy komputerze albo odpoczywał (mimo że pracował z domu). Narzeczony od początku wiedział, że u mnie w domu było inaczej, rodzice mieli partnerskie podejście; nie lubił zachowania swojego ojca i zgadzał się ze mną, że w naszym domu dzielimy obowiązki. Problem w tym, że ja byłam od dziecka przyzwyczajona do tego, że faceta nie trzeba prosić o umycie naczyń, bo po zjedzeniu obiadu te naczynia sam z siebie umyje, a nie odłoży tego do wieczora lub kolejnego dnia, mimo że do kuchni nie da się wejść. Tak samo mój narzeczony początkowo nie widział sam z siebie potrzeby odkurzania raz w tygodniu, mimo że w mieszkaniu latał kurz, albo posprzątania rzeczy ze stołu, mimo że nie było gdzie kubka postawić. Jego zachowanie zmieniało się stopniowo, z każdym miesiącem dostosowywaliśmy się do siebie – ja z częścią rzeczy odpuszczałam, narzeczony częściej bez mojego „ględzenia” angażował się w domu. Obecnie po latach mamy wypracowany własny system, nie muszę go prosić o nic, bo to co trzeba, ogarnia sam z siebie, a też ja nie panikuję, że jak weekend, to trzeba sprzątać. Wiele się razem nauczyliśmy, dotarliśmy się.
Mam wrażenie, że przez te ponad 2 lata wspólnego mieszkania trochę stracił w moich oczach. Częściej widzę go jako dużego chłopca, mimo że te czasy chodzenia za nim i przypominania o rzeczach, proszenia już minęły, a rzadziej jako faktycznie mężczyznę. Nie mogę się tego uczucia w żaden sposób pozbyć, chyba podświadomie bez przerwy porównuję go do swojego ojca i kwestionuję jego męskość, zaradność i to zarówno w zachowaniu, jak i w wyglądzie, mimo że przecież kiedyś zakochałam się w nim i pociągał mnie od początku. Próbuję w głowie zwalczać te myśli, ale one i tak wracają. Na co dzień jest mi z nim dobrze (chyba?), chociaż mam wrażenie, że czasami żyjemy już nie razem, tylko obok siebie – każdy coś tam sobie ogląda, czyta czy gra, coraz rzadziej chce nam się wspólnie coś robić, dopóki któreś z nas nie przypomni sobie, że dawno razem czegoś nie robiliśmy.

Wiem, że w związku to jest normalne, szczególnie kiedy mieszka się razem, każdy potrzebuje przestrzeni i porobienia swoich rzeczy. Normalnie nie mam nic przeciwko temu, że 4 dni z rzędu po prostu siedzimy w jednym pokoju i zajmujemy się swoimi sprawami, a 5. dnia wspólnie oglądamy serial. Dopiero po jakimś czasie nagle dopada mnie myśl, że „o kurczę, nie chce mi się z nim nic robić, chyba go nie kocham, skoro nie czuję potrzeby” i wtedy zaczynam się stresować i naprawdę czuć ten brak miłości. Często mamy też tak, że czułość przychodzi z jego strony – to on mnie częściej przytula, całuje, ja muszę sobie przypominać o tym, że takie rzeczy się robi, bo inaczej dosyć rzadko czuję potrzebę i robię to niejako „z obowiązku, bo tak robią kochające się osoby”. Pocałunki nie powodują też u mnie jakiejś ekscytacji, napadu czułości itp. i chyba tak jest już od 2 lat. Nie wiem na ile wynika to z faktu, że do niedawna mieszkaliśmy w kawalerce i siłą rzeczy spędzaliśmy w jednym pomieszczeniu większość czasu. Narzeczony też od kiedy zamieszkaliśmy razem coraz mniej się starał, musiałam mu przypominać że chciałabym czasem wyjść gdzieś albo żeby odłożył telefon przed spaniem i porozmawiał ze mną zamiast grać czy przeglądać Internet.

On też na początku nie był idealny, ja bardzo chciałam związku z nim, a on chciał się bawić i nie angażować ze względu na kilkumiesięczny wyjazd, który wtedy planował. Dopiero po kilku miesiącach, już na tym wyjeździe, przyznał, że się zakochał. Zawsze mnie za to przepraszał, a ja widziałam, że bardzo żałuje tego jak się zachowywał i chce mi wszystko wynagrodzić.
Za miesiąc musimy wpłacić większą zaliczkę za salę weselną, a od 3 tygodni mam w głowie tylko myśl, że to nie ten, nie kocham go i to nie ma sensu, powinnam odejść i znaleźć kogoś bardziej dopasowanego do mnie. Zaznaczę, że miewałam takie myśli już wcześniej, jakieś 2-3 razy mieliśmy taki kryzys, po rozmowie „rozstawaliśmy się” (w trakcie tego rozstania byłam absolutnie przekonana o jego słuszności, nie czułam NIC do niego, cieszyłam się, że się rozstajemy i mam „problem z głowy”), a po max godzinie-dwóch godziliśmy i dalej przez kilka tygodniu było między nami świetnie, ja zrozumiałam że go kocham i nie chcę stracić. Aż do następnego razu, kiedy znowu zaczynaliśmy żyć bardziej obok siebie, dochodziły drobne spięcia, narzeczony miewał gorszy czas, przez co nie był mną tak zainteresowany. Znowu powoli pojawiały się myśli, że nie pasujemy do siebie, to nie ten, a ja go nie kocham tak jak powinnam, bo gdybym kochała, to chciałabym z nim spędzać więcej czasu, miałabym ochotę na czułość, przytulanie i całowanie byłoby bardziej naturalne, a nie często w formie przypominajki. W łóżku też czułam, że to robi nie tak, tamto robi nie tak, wkurzałam się w głowie, dlaczego sam z siebie po takim czasie razem nie do końca wie co lubię i jak mnie najlepiej dotknąć. Nadal trudno mi poczuć z nim taką jedność, radość że się kochamy, a nie po prostu uprawiamy seks.

Mam też coś takiego, że porównuję nasz związek ze związkami znajomych, gdzie to wszystko idzie tak naturalnie, oboje są pewni że się kochają, zapatrzeni w siebie i widać to po nich. U nas tego często nie ma, chyba że jesteśmy właśnie w tym okresie po kłótni, albo akurat mamy okres lepszego dogadywania się i spijania sobie z Dziubków (chociaż w tym okresie i tak mam z tyłu głowy myśli, że „to nie ten”).

Zaznaczę, że rok przed tym jak zamieszkaliśmy razem byłam mobbingowana w pracy. Pracę zmieniłam, w nowej, w której pracowałam przez rok było super, aż po skończeniu studiów zapragnęłam lepiej płatnej posady i ponownie zmieniłam pracę – niestety jak się okazało, w nowym miejscu, choć nie tak ostro jak w poprzednim, również był stosowany mobbing. Pracę ponownie zmieniłam i obecnie mam najlepszy zespół, jaki mogłam sobie wymarzyć.

Doświadczenia z pracą wywołały u mnie pojawienie się nerwicy. Długo broniłam się przed pójściem po pomoc, ale narzeczony bardzo mnie wspierał i w końcu po kilku miesiącach prawie bezsennych nocy, zapisałam się do psychiatry. Nie dawałam już rady, czułam że straciłam całą radość życia, nie mogłam spać, chodziłam wiecznie wkurzona, przez co ciągle czepiałam się narzeczonego. Mój wtedy jeszcze chłopak wpadł wtedy na pomysł, że mi się oświadczy. Przyjęłam oświadczyny. Wtedy okres między nami był bez kłótni, ale też bez porywów, do tego problemy ze snem i niezdiagnozowana jeszcze wtedy nerwica. Było mi ciężko, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, czy cieszę się z tych zaręczyn. Czułam że powinnam, ale miałam też myśli, że chyba bardziej cieszę się nie z faktu, że będę jego żoną (bo znowu pojawiły się wątpliwości czy to ten), tylko że będzie ślub, wesele, spełnienie marzeń. Zaczęliśmy powoli wybierać salę, fotografa i choć byłam z tego powodu szczęśliwa, to te wątpliwości były gdzieś w podświadomości.

W międzyczasie narzeczony widząc że jestem kłębkiem nerwów, nie sypiam w nocy, namówił mnie do pójścia do psychiatry. Dostałam tabletki (Trittico), które brałam przez pół roku – pomogły, miałam odstawić. W czasie wizyt lekarz zawsze pytał mnie o samopoczucie, jak relacje z rodziną, w pracy, z narzeczonym, czy stresuję się ślubem itd. Odpowiadałam zgodnie z prawdą, że z narzeczonym świetnie, nie mamy problemów, nie stresuję się ślubem. Uznał, że to była nerwica która dała objawy dopiero w czasie, gdy w moim życiu się uspokoiło.

W sierpniu tego roku miałam epizod, że znowu przyszły myśli, że go nie kocham, powinniśmy się rozstać, bo znajomi który brali ślub byli wyraźnie szczęśliwi z powodu tego ślubu, widać było, że się szczerze kochają. Przyszedł smutek, że ja tej pewności ze swojej strony względem narzeczonego nie mam, czuję wątpliwości. Zaczęłam wtedy czytać o ROCD, uznałam że objawy mi pasują. Poczułam ulgę, odpuściłam i było między nami dobrze. Czasem nachodziły mnie myśli, czy go kocham, odpowiadałam sobie wtedy w głowie „no jasne, jesteś głupia, o co ci chodzi?” i problem z głowy. Ostatnio wróciły nie tyle myśli, co wyraźne PRZEKONANIE, że go nie kocham, co najwyżej mi na nim zależy, żal mi tego co razem przeżyliśmy. Ostatnie 3 tygodnie były koszmarem, ciągłe huśtawki „kocham, nie kocham”, z częstszą pewnością że jednak nie kocham, a jedynie próbuję sobie wmówić te uczucia, bo żal mi nas, tego co razem przeżyliśmy, co razem mamy. Jednocześnie na myśl o rozstaniu czuję ulgę, że to się skończy, może znajdę kogoś dla mnie idealnego i nie będę miała ciągle wątpliwości z tyłu głowy. Czuję też strach, że popełnię największy błąd w życiu, bo przecież były okresy, gdy czułam że go kocham i może to chwilowe zwątpienie które zaraz minie, a ja znowu będę spokojna (chociaż z przeczuciem w głowie, że to nie ten facet – bo, co wiem że jest głupie i niesprawiedliwe – nie jest taki jak mój ojciec). Uspokajam się na moment, a potem narzeczony przychodzi z pracy i jednego dnia jest ok, czuję, że mi zależy i chce żeby było normalnie (chociaż nie umiem mu powiedzieć, że go kocham), a drugiego dnia odpycha mnie na jego widok, irytuje mnie jego głos, sposób w jaki mówi, jak się zachowuje, co mówi, jak się ubiera, że nie tak wygląda, że mógłby być wyższy, bardziej umięśniony itd. Czuję że mnie nie pociąga, bo nie jest idealny. Mam okropne wyrzuty sumienia przez te myśli, bo wiem że narzeczony jest najlepszym facetem jakiego spotkałam, takim który zrobiłby dla mnie wszystko. Kiedy pytam siebie, czy gdyby wyjechał na pół roku, to bym tęskniła, jest dla mnie oczywiste że tak. Kiedy zdarzało się, że wyjeżdżał na kilka dni na konferencję albo ze znajomymi, martwiłam się czy dojedzie bezpiecznie, jak się bawi, czy wszystko w porządku, tęskniłam aż wróci i wiem że nadal by tak było, ale kiedy jest obok, to nadal mam w głowie te same myśli, że to nie ten i nie powinnam brać z nim ślubu.
Zaznaczę jeszcze, że miesiąc temu przeprowadziliśmy się w zupełnie dla mnie nieznany rejon miasta, po drodze mieliśmy też problem z remontem, egzaminy, dużo pracy, plus zakaziliśmy się razem koronawirusem. Wszystko to sprawiło, że był ogrom stresu, nie mieliśmy za dużo czasu dla siebie. Przez to nabrałam chyba więcej dystansu do naszej relacji i zaczęłam ją analizować.
W końcu nie wytrzymałam, po wielu przemyśleniach i wewnętrznych dramatach postanowiłam z nim porozmawiać o tym, że nic nie czuję, wydaje mi się że nie jest tym kogo szukam i chciałabym się rozstać. Narzeczony bardzo się przejął, kocha mnie i nie chce żebym odchodziła. Każdy taki epizod w naszym wspólnym życiu mi wybaczał, ja po nim czułam że go kocham i było dobrze, ale nie tym razem. Ja przez te 3 tygodnie byłam kulką smutku, płaczu, przygnębienia, niezdecydowania. Z jednej strony w głowie czuję, że to nie jest ten facet, a z drugiej boję się go zostawić, bo nie wiem czy to co myślę jest prawdą, czy efektem niedoleczonej nerwicy. W jednym momencie chcę to ratować, czuję że mi zależy, płaczę że nie jest tak jak kiedyś, a przecież kiedyś czułam że kocham, a 10 minut później mam przekonanie, że trzeba to skończyć, nie ma sensu walczyć, bo przecież nie kocham i lepiej przerwać to teraz. Bardzo to przeżywam, mam wahania nastroju dosłownie co kilkadziesiąt minut. Wczoraj byłam przekonana że to ROCD, przytuliłam go i wewnętrznie poczułam nadzieję, że będzie dobrze i może go kocham. Dzisiaj zaczęłam się zastanawiać czy sobie tego ROCD nie wmawiam i zwyczajnie go nie kocham, a jedynie boję się odejść. Nie wiem czy to nerwica wróciła, czy to stres przedślubny, czy po prostu w końcu miałam odwagę przyznać przed sobą, że nie kocham, a jedyne co mnie jeszcze trzyma, to wspomnienia, sentyment i strach przed stratą.

Błagam, pomóżcie. Co o tym myślicie z własnego doświadczenia, gdzie iść, do kogo się zwrócić o pomoc? Zapisałam się już do psychiatry, ale wizyta dopiero za 2 tygodnie, a my za miesiąc musimy albo wpłacić kilkanaście tysięcy za wesele, albo zdecydować, że je przekładamy/rezygnujemy. No nijak to się nie zazębi. Z jednej strony nie chcę brać ślubu z takimi rozterkami, narzeczony powinien w takim dniu mieć pewność, że go kocham, a z drugiej boję się cokolwiek przekładać, bo samą salę rezerwowaliśmy 2,5 roku przed terminem ślubu. Boję się że odwołamy wszystko, potracimy kupę pieniędzy, zranię go, a okaże się, że to tylko ROCD, niedoleczona nerwica i niepotrzebnie odwoływaliśmy, bo mogliśmy być już małżeństwem.

Oczywiście naczytałam się już tych wszystkich poradników z neta, że na pewno go nie kocham, ale nie chcę tak się czuć. Chcę być pewna że kocham, że to jest to, wziąć z nim ślub, tak jak kiedyś marzyłam i nie mieć tych głupich rozterek i uczucia znudzenia i zirytowania nim. Chcę czuć się tak jak w tych najlepszych momentach, przestać porównywać go bez przerwy z moim ojcem i myśleć o nim, że nie jest męski. Jak to zrobić, jak sobie radzić? Narzeczony wie o wszystkim, jest mu ciężko, ale mówi że mnie kocha i przejdziemy przez to razem, mam podjąć najlepszą dla siebie decyzję, a jeśli zdecyduję się odejść – zaakceptuje to, chociaż będzie mu ciężko. Nie chcę go ranić, a boję się że zranię i zostając, kiedy mam wątpliwości, i odchodząc.

Przepraszam za tak długi post i dziękuję za przeczytanie go.
Misiawteczce jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-01, 17:17   #2
januszpolak
Zakorzenienie
 
Avatar januszpolak
 
Zarejestrowany: 2015-11
Wiadomości: 3 503
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Cytat:
Napisane przez Misiawteczce Pokaż wiadomość
Cześć,

długo zastanawiałam się, czy opisać tu swoją historię i poprosić was o pomoc w określeniu tego, co czuję i co powinnam zrobić, ewentualnie gdzie szukać pomocy.

Jestem ze swoim narzeczonym 5,5 roku. Teoretycznie za pół roku bierzemy ślub. Jest to mój pierwszy związek, nigdy wcześniej nie zakochałam się, więc też nie widziałam sensu bycia z kimś, kogo co najwyżej lubię.

Na początku było zakochanie, zachwycenie nim, ciągle chciałam z nim przebywać, nie miał wad, wszystko idealnie. Po 3 latach zamieszkaliśmy razem i to był moment, gdy powoli zaczęło się psuć. Jestem perfekcjonistką, ciężko było mi znieść, że – teraz chyba już to wiem – nie jest taki jak mój tata (który jest dla mnie „mężczyzną z krwi i kości” – zaradny, sam z siebie posprząta, ugotuje, wypierze; jak coś się zepsuje, to próbuje sam to naprawić; do tego jest dosyć postawny i „misiowaty”). Mój narzeczony zamiast samemu pokombinować, zobaczyć czy da się naprawić np. stukającą klamkę w drzwiach, woli dzwonić po swojego ojca albo po specjalistę i wydać kilka stów, bo „nie wie co z tym zrobić i boi się że zepsuje”. Do tego został wychowany w domu, w którym wszystkim zajmowała się mama (również pracująca na pełen etat), a tata siedział przy komputerze albo odpoczywał (mimo że pracował z domu). Narzeczony od początku wiedział, że u mnie w domu było inaczej, rodzice mieli partnerskie podejście; nie lubił zachowania swojego ojca i zgadzał się ze mną, że w naszym domu dzielimy obowiązki. Problem w tym, że ja byłam od dziecka przyzwyczajona do tego, że faceta nie trzeba prosić o umycie naczyń, bo po zjedzeniu obiadu te naczynia sam z siebie umyje, a nie odłoży tego do wieczora lub kolejnego dnia, mimo że do kuchni nie da się wejść. Tak samo mój narzeczony początkowo nie widział sam z siebie potrzeby odkurzania raz w tygodniu, mimo że w mieszkaniu latał kurz, albo posprzątania rzeczy ze stołu, mimo że nie było gdzie kubka postawić. Jego zachowanie zmieniało się stopniowo, z każdym miesiącem dostosowywaliśmy się do siebie – ja z częścią rzeczy odpuszczałam, narzeczony częściej bez mojego „ględzenia” angażował się w domu. Obecnie po latach mamy wypracowany własny system, nie muszę go prosić o nic, bo to co trzeba, ogarnia sam z siebie, a też ja nie panikuję, że jak weekend, to trzeba sprzątać. Wiele się razem nauczyliśmy, dotarliśmy się.
Mam wrażenie, że przez te ponad 2 lata wspólnego mieszkania trochę stracił w moich oczach. Częściej widzę go jako dużego chłopca, mimo że te czasy chodzenia za nim i przypominania o rzeczach, proszenia już minęły, a rzadziej jako faktycznie mężczyznę. Nie mogę się tego uczucia w żaden sposób pozbyć, chyba podświadomie bez przerwy porównuję go do swojego ojca i kwestionuję jego męskość, zaradność i to zarówno w zachowaniu, jak i w wyglądzie, mimo że przecież kiedyś zakochałam się w nim i pociągał mnie od początku. Próbuję w głowie zwalczać te myśli, ale one i tak wracają. Na co dzień jest mi z nim dobrze (chyba?), chociaż mam wrażenie, że czasami żyjemy już nie razem, tylko obok siebie – każdy coś tam sobie ogląda, czyta czy gra, coraz rzadziej chce nam się wspólnie coś robić, dopóki któreś z nas nie przypomni sobie, że dawno razem czegoś nie robiliśmy.

Wiem, że w związku to jest normalne, szczególnie kiedy mieszka się razem, każdy potrzebuje przestrzeni i porobienia swoich rzeczy. Normalnie nie mam nic przeciwko temu, że 4 dni z rzędu po prostu siedzimy w jednym pokoju i zajmujemy się swoimi sprawami, a 5. dnia wspólnie oglądamy serial. Dopiero po jakimś czasie nagle dopada mnie myśl, że „o kurczę, nie chce mi się z nim nic robić, chyba go nie kocham, skoro nie czuję potrzeby” i wtedy zaczynam się stresować i naprawdę czuć ten brak miłości. Często mamy też tak, że czułość przychodzi z jego strony – to on mnie częściej przytula, całuje, ja muszę sobie przypominać o tym, że takie rzeczy się robi, bo inaczej dosyć rzadko czuję potrzebę i robię to niejako „z obowiązku, bo tak robią kochające się osoby”. Pocałunki nie powodują też u mnie jakiejś ekscytacji, napadu czułości itp. i chyba tak jest już od 2 lat. Nie wiem na ile wynika to z faktu, że do niedawna mieszkaliśmy w kawalerce i siłą rzeczy spędzaliśmy w jednym pomieszczeniu większość czasu. Narzeczony też od kiedy zamieszkaliśmy razem coraz mniej się starał, musiałam mu przypominać że chciałabym czasem wyjść gdzieś albo żeby odłożył telefon przed spaniem i porozmawiał ze mną zamiast grać czy przeglądać Internet.

On też na początku nie był idealny, ja bardzo chciałam związku z nim, a on chciał się bawić i nie angażować ze względu na kilkumiesięczny wyjazd, który wtedy planował. Dopiero po kilku miesiącach, już na tym wyjeździe, przyznał, że się zakochał. Zawsze mnie za to przepraszał, a ja widziałam, że bardzo żałuje tego jak się zachowywał i chce mi wszystko wynagrodzić.
Za miesiąc musimy wpłacić większą zaliczkę za salę weselną, a od 3 tygodni mam w głowie tylko myśl, że to nie ten, nie kocham go i to nie ma sensu, powinnam odejść i znaleźć kogoś bardziej dopasowanego do mnie. Zaznaczę, że miewałam takie myśli już wcześniej, jakieś 2-3 razy mieliśmy taki kryzys, po rozmowie „rozstawaliśmy się” (w trakcie tego rozstania byłam absolutnie przekonana o jego słuszności, nie czułam NIC do niego, cieszyłam się, że się rozstajemy i mam „problem z głowy”), a po max godzinie-dwóch godziliśmy i dalej przez kilka tygodniu było między nami świetnie, ja zrozumiałam że go kocham i nie chcę stracić. Aż do następnego razu, kiedy znowu zaczynaliśmy żyć bardziej obok siebie, dochodziły drobne spięcia, narzeczony miewał gorszy czas, przez co nie był mną tak zainteresowany. Znowu powoli pojawiały się myśli, że nie pasujemy do siebie, to nie ten, a ja go nie kocham tak jak powinnam, bo gdybym kochała, to chciałabym z nim spędzać więcej czasu, miałabym ochotę na czułość, przytulanie i całowanie byłoby bardziej naturalne, a nie często w formie przypominajki. W łóżku też czułam, że to robi nie tak, tamto robi nie tak, wkurzałam się w głowie, dlaczego sam z siebie po takim czasie razem nie do końca wie co lubię i jak mnie najlepiej dotknąć. Nadal trudno mi poczuć z nim taką jedność, radość że się kochamy, a nie po prostu uprawiamy seks.

Mam też coś takiego, że porównuję nasz związek ze związkami znajomych, gdzie to wszystko idzie tak naturalnie, oboje są pewni że się kochają, zapatrzeni w siebie i widać to po nich. U nas tego często nie ma, chyba że jesteśmy właśnie w tym okresie po kłótni, albo akurat mamy okres lepszego dogadywania się i spijania sobie z Dziubków (chociaż w tym okresie i tak mam z tyłu głowy myśli, że „to nie ten”).

Zaznaczę, że rok przed tym jak zamieszkaliśmy razem byłam mobbingowana w pracy. Pracę zmieniłam, w nowej, w której pracowałam przez rok było super, aż po skończeniu studiów zapragnęłam lepiej płatnej posady i ponownie zmieniłam pracę – niestety jak się okazało, w nowym miejscu, choć nie tak ostro jak w poprzednim, również był stosowany mobbing. Pracę ponownie zmieniłam i obecnie mam najlepszy zespół, jaki mogłam sobie wymarzyć.

Doświadczenia z pracą wywołały u mnie pojawienie się nerwicy. Długo broniłam się przed pójściem po pomoc, ale narzeczony bardzo mnie wspierał i w końcu po kilku miesiącach prawie bezsennych nocy, zapisałam się do psychiatry. Nie dawałam już rady, czułam że straciłam całą radość życia, nie mogłam spać, chodziłam wiecznie wkurzona, przez co ciągle czepiałam się narzeczonego. Mój wtedy jeszcze chłopak wpadł wtedy na pomysł, że mi się oświadczy. Przyjęłam oświadczyny. Wtedy okres między nami był bez kłótni, ale też bez porywów, do tego problemy ze snem i niezdiagnozowana jeszcze wtedy nerwica. Było mi ciężko, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, czy cieszę się z tych zaręczyn. Czułam że powinnam, ale miałam też myśli, że chyba bardziej cieszę się nie z faktu, że będę jego żoną (bo znowu pojawiły się wątpliwości czy to ten), tylko że będzie ślub, wesele, spełnienie marzeń. Zaczęliśmy powoli wybierać salę, fotografa i choć byłam z tego powodu szczęśliwa, to te wątpliwości były gdzieś w podświadomości.

W międzyczasie narzeczony widząc że jestem kłębkiem nerwów, nie sypiam w nocy, namówił mnie do pójścia do psychiatry. Dostałam tabletki (Trittico), które brałam przez pół roku – pomogły, miałam odstawić. W czasie wizyt lekarz zawsze pytał mnie o samopoczucie, jak relacje z rodziną, w pracy, z narzeczonym, czy stresuję się ślubem itd. Odpowiadałam zgodnie z prawdą, że z narzeczonym świetnie, nie mamy problemów, nie stresuję się ślubem. Uznał, że to była nerwica która dała objawy dopiero w czasie, gdy w moim życiu się uspokoiło.

W sierpniu tego roku miałam epizod, że znowu przyszły myśli, że go nie kocham, powinniśmy się rozstać, bo znajomi który brali ślub byli wyraźnie szczęśliwi z powodu tego ślubu, widać było, że się szczerze kochają. Przyszedł smutek, że ja tej pewności ze swojej strony względem narzeczonego nie mam, czuję wątpliwości. Zaczęłam wtedy czytać o ROCD, uznałam że objawy mi pasują. Poczułam ulgę, odpuściłam i było między nami dobrze. Czasem nachodziły mnie myśli, czy go kocham, odpowiadałam sobie wtedy w głowie „no jasne, jesteś głupia, o co ci chodzi?” i problem z głowy. Ostatnio wróciły nie tyle myśli, co wyraźne PRZEKONANIE, że go nie kocham, co najwyżej mi na nim zależy, żal mi tego co razem przeżyliśmy. Ostatnie 3 tygodnie były koszmarem, ciągłe huśtawki „kocham, nie kocham”, z częstszą pewnością że jednak nie kocham, a jedynie próbuję sobie wmówić te uczucia, bo żal mi nas, tego co razem przeżyliśmy, co razem mamy. Jednocześnie na myśl o rozstaniu czuję ulgę, że to się skończy, może znajdę kogoś dla mnie idealnego i nie będę miała ciągle wątpliwości z tyłu głowy. Czuję też strach, że popełnię największy błąd w życiu, bo przecież były okresy, gdy czułam że go kocham i może to chwilowe zwątpienie które zaraz minie, a ja znowu będę spokojna (chociaż z przeczuciem w głowie, że to nie ten facet – bo, co wiem że jest głupie i niesprawiedliwe – nie jest taki jak mój ojciec). Uspokajam się na moment, a potem narzeczony przychodzi z pracy i jednego dnia jest ok, czuję, że mi zależy i chce żeby było normalnie (chociaż nie umiem mu powiedzieć, że go kocham), a drugiego dnia odpycha mnie na jego widok, irytuje mnie jego głos, sposób w jaki mówi, jak się zachowuje, co mówi, jak się ubiera, że nie tak wygląda, że mógłby być wyższy, bardziej umięśniony itd. Czuję że mnie nie pociąga, bo nie jest idealny. Mam okropne wyrzuty sumienia przez te myśli, bo wiem że narzeczony jest najlepszym facetem jakiego spotkałam, takim który zrobiłby dla mnie wszystko. Kiedy pytam siebie, czy gdyby wyjechał na pół roku, to bym tęskniła, jest dla mnie oczywiste że tak. Kiedy zdarzało się, że wyjeżdżał na kilka dni na konferencję albo ze znajomymi, martwiłam się czy dojedzie bezpiecznie, jak się bawi, czy wszystko w porządku, tęskniłam aż wróci i wiem że nadal by tak było, ale kiedy jest obok, to nadal mam w głowie te same myśli, że to nie ten i nie powinnam brać z nim ślubu.
Zaznaczę jeszcze, że miesiąc temu przeprowadziliśmy się w zupełnie dla mnie nieznany rejon miasta, po drodze mieliśmy też problem z remontem, egzaminy, dużo pracy, plus zakaziliśmy się razem koronawirusem. Wszystko to sprawiło, że był ogrom stresu, nie mieliśmy za dużo czasu dla siebie. Przez to nabrałam chyba więcej dystansu do naszej relacji i zaczęłam ją analizować.
W końcu nie wytrzymałam, po wielu przemyśleniach i wewnętrznych dramatach postanowiłam z nim porozmawiać o tym, że nic nie czuję, wydaje mi się że nie jest tym kogo szukam i chciałabym się rozstać. Narzeczony bardzo się przejął, kocha mnie i nie chce żebym odchodziła. Każdy taki epizod w naszym wspólnym życiu mi wybaczał, ja po nim czułam że go kocham i było dobrze, ale nie tym razem. Ja przez te 3 tygodnie byłam kulką smutku, płaczu, przygnębienia, niezdecydowania. Z jednej strony w głowie czuję, że to nie jest ten facet, a z drugiej boję się go zostawić, bo nie wiem czy to co myślę jest prawdą, czy efektem niedoleczonej nerwicy. W jednym momencie chcę to ratować, czuję że mi zależy, płaczę że nie jest tak jak kiedyś, a przecież kiedyś czułam że kocham, a 10 minut później mam przekonanie, że trzeba to skończyć, nie ma sensu walczyć, bo przecież nie kocham i lepiej przerwać to teraz. Bardzo to przeżywam, mam wahania nastroju dosłownie co kilkadziesiąt minut. Wczoraj byłam przekonana że to ROCD, przytuliłam go i wewnętrznie poczułam nadzieję, że będzie dobrze i może go kocham. Dzisiaj zaczęłam się zastanawiać czy sobie tego ROCD nie wmawiam i zwyczajnie go nie kocham, a jedynie boję się odejść. Nie wiem czy to nerwica wróciła, czy to stres przedślubny, czy po prostu w końcu miałam odwagę przyznać przed sobą, że nie kocham, a jedyne co mnie jeszcze trzyma, to wspomnienia, sentyment i strach przed stratą.

Błagam, pomóżcie. Co o tym myślicie z własnego doświadczenia, gdzie iść, do kogo się zwrócić o pomoc? Zapisałam się już do psychiatry, ale wizyta dopiero za 2 tygodnie, a my za miesiąc musimy albo wpłacić kilkanaście tysięcy za wesele, albo zdecydować, że je przekładamy/rezygnujemy. No nijak to się nie zazębi. Z jednej strony nie chcę brać ślubu z takimi rozterkami, narzeczony powinien w takim dniu mieć pewność, że go kocham, a z drugiej boję się cokolwiek przekładać, bo samą salę rezerwowaliśmy 2,5 roku przed terminem ślubu. Boję się że odwołamy wszystko, potracimy kupę pieniędzy, zranię go, a okaże się, że to tylko ROCD, niedoleczona nerwica i niepotrzebnie odwoływaliśmy, bo mogliśmy być już małżeństwem.

Oczywiście naczytałam się już tych wszystkich poradników z neta, że na pewno go nie kocham, ale nie chcę tak się czuć. Chcę być pewna że kocham, że to jest to, wziąć z nim ślub, tak jak kiedyś marzyłam i nie mieć tych głupich rozterek i uczucia znudzenia i zirytowania nim. Chcę czuć się tak jak w tych najlepszych momentach, przestać porównywać go bez przerwy z moim ojcem i myśleć o nim, że nie jest męski. Jak to zrobić, jak sobie radzić? Narzeczony wie o wszystkim, jest mu ciężko, ale mówi że mnie kocha i przejdziemy przez to razem, mam podjąć najlepszą dla siebie decyzję, a jeśli zdecyduję się odejść – zaakceptuje to, chociaż będzie mu ciężko. Nie chcę go ranić, a boję się że zranię i zostając, kiedy mam wątpliwości, i odchodząc.

Przepraszam za tak długi post i dziękuję za przeczytanie go.
Nie będę cię diagnozować bo to forum ale powiem ci że jak dla mnie to jest ROCD. Gdybyś go nie kochała, to nie byłabyś zajęta czytaniem poradników "czy to co czuję to jest to" tylko błądziłabyś już myślami przy kolejnych opcjach. Zbliżająca się zaliczka triggerowała twoją nerwicę, ot co. Rzadko tak definitywnie coś radzę ale jak dla mnie to zamknij oczy i bierz ślub, bo zranisz siebie samą tą nerwicą. Nie ma czegoś takiego jak 100% pewność w miłości (dla osób z nerwicą oczywiście), tak samo jak nigdy nie ma pewności że na rękach nie ma śmiertelnego wirusa a jak wyjdziesz z domu to rozjedzie cię ciężarówka na najbliższych pasach. Mimo że to może być abstrakcyjne, to nadal jest to przynajmniej w jakimś stopniu prawdopodobne. Jako osoba z OCD widzę u ciebie ten schemat.

A i jako osoba z OCD jestem przekonana, że wypowiedzi w tym wątku tylko cię striggerują i odpalą jeszcze większe wątpliwości, będziesz je mielić w głowie, odtwarzać przed snem i kontrastować ze swoją codziennością. Ten wątek to zresztą kolejny sposób na upewnianie się. Przestań się upewniać, zamknij oczy na to wszystko, lecz się i wiedz, że pewności nigdy nie będzie. Te inne pary do których się porównujesz, zapewne sama wiesz że to absurd, ale dodam dla pewności - nic nie wiesz o tych rzekomo idealnych innych parach, a swoją codzienność oceniasz bardzo surowo. Może być tak, że twoja fiksacja na upewnianiu się odbiera ci przyjemność ze wspólnie spędzonego czasu i seksu, to częste w ROCD.
januszpolak jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-01, 17:19   #3
ChanLee
Raczkowanie
 
Avatar ChanLee
 
Zarejestrowany: 2014-07
Wiadomości: 324
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Zmarnowałaś gościowi dwa lata życia.
Tyle.
Zakończ związek i szukaj dalej, bo będzie jeszcze gorzej. W końcu zacznie się temat dzieci, ty będziesz do niego miała pretensje, że nie jest jak twój ojciec i w końcu się rozstaniecie, a dziecko będzie miało podzielonych rodziców.

Skoro go nie kochasz to po cholerę jeszcze ślub chcesz z nim brać? To są poważne decyzje i powinnaś być tego PEWNA, a wy nawet ze sobą nie bywacie chociaż mieszkacie razem. I tak planujesz to do starości czy jak?

Odwołajcie wszystko i się pożegnajcie. Dwie strony Worda na wytłumaczenie się, że nie traktujesz swojego faceta poważnie, siedzisz i marnujesz jego i SWÓJ czas.

Edytowane przez ChanLee
Czas edycji: 2020-12-01 o 17:23
ChanLee jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-01, 18:15   #4
d3e919e0e54b9500ffc4579bddf1b8e1b6f2b292_606ce7f24472e
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2019-02
Wiadomości: 105
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Cytat:
Napisane przez Misiawteczce Pokaż wiadomość
Cześć,

długo zastanawiałam się, czy opisać tu swoją historię i poprosić was o pomoc w określeniu tego, co czuję i co powinnam zrobić, ewentualnie gdzie szukać pomocy.

Jestem ze swoim narzeczonym 5,5 roku. Teoretycznie za pół roku bierzemy ślub. Jest to mój pierwszy związek, nigdy wcześniej nie zakochałam się, więc też nie widziałam sensu bycia z kimś, kogo co najwyżej lubię.

Na początku było zakochanie, zachwycenie nim, ciągle chciałam z nim przebywać, nie miał wad, wszystko idealnie. Po 3 latach zamieszkaliśmy razem i to był moment, gdy powoli zaczęło się psuć. Jestem perfekcjonistką, ciężko było mi znieść, że – teraz chyba już to wiem – nie jest taki jak mój tata (który jest dla mnie „mężczyzną z krwi i kości” – zaradny, sam z siebie posprząta, ugotuje, wypierze; jak coś się zepsuje, to próbuje sam to naprawić; do tego jest dosyć postawny i „misiowaty”). Mój narzeczony zamiast samemu pokombinować, zobaczyć czy da się naprawić np. stukającą klamkę w drzwiach, woli dzwonić po swojego ojca albo po specjalistę i wydać kilka stów, bo „nie wie co z tym zrobić i boi się że zepsuje”. Do tego został wychowany w domu, w którym wszystkim zajmowała się mama (również pracująca na pełen etat), a tata siedział przy komputerze albo odpoczywał (mimo że pracował z domu). Narzeczony od początku wiedział, że u mnie w domu było inaczej, rodzice mieli partnerskie podejście; nie lubił zachowania swojego ojca i zgadzał się ze mną, że w naszym domu dzielimy obowiązki. Problem w tym, że ja byłam od dziecka przyzwyczajona do tego, że faceta nie trzeba prosić o umycie naczyń, bo po zjedzeniu obiadu te naczynia sam z siebie umyje, a nie odłoży tego do wieczora lub kolejnego dnia, mimo że do kuchni nie da się wejść. Tak samo mój narzeczony początkowo nie widział sam z siebie potrzeby odkurzania raz w tygodniu, mimo że w mieszkaniu latał kurz, albo posprzątania rzeczy ze stołu, mimo że nie było gdzie kubka postawić. Jego zachowanie zmieniało się stopniowo, z każdym miesiącem dostosowywaliśmy się do siebie – ja z częścią rzeczy odpuszczałam, narzeczony częściej bez mojego „ględzenia” angażował się w domu. Obecnie po latach mamy wypracowany własny system, nie muszę go prosić o nic, bo to co trzeba, ogarnia sam z siebie, a też ja nie panikuję, że jak weekend, to trzeba sprzątać. Wiele się razem nauczyliśmy, dotarliśmy się.
Mam wrażenie, że przez te ponad 2 lata wspólnego mieszkania trochę stracił w moich oczach. Częściej widzę go jako dużego chłopca, mimo że te czasy chodzenia za nim i przypominania o rzeczach, proszenia już minęły, a rzadziej jako faktycznie mężczyznę. Nie mogę się tego uczucia w żaden sposób pozbyć, chyba podświadomie bez przerwy porównuję go do swojego ojca i kwestionuję jego męskość, zaradność i to zarówno w zachowaniu, jak i w wyglądzie, mimo że przecież kiedyś zakochałam się w nim i pociągał mnie od początku. Próbuję w głowie zwalczać te myśli, ale one i tak wracają. Na co dzień jest mi z nim dobrze (chyba?), chociaż mam wrażenie, że czasami żyjemy już nie razem, tylko obok siebie – każdy coś tam sobie ogląda, czyta czy gra, coraz rzadziej chce nam się wspólnie coś robić, dopóki któreś z nas nie przypomni sobie, że dawno razem czegoś nie robiliśmy.

Wiem, że w związku to jest normalne, szczególnie kiedy mieszka się razem, każdy potrzebuje przestrzeni i porobienia swoich rzeczy. Normalnie nie mam nic przeciwko temu, że 4 dni z rzędu po prostu siedzimy w jednym pokoju i zajmujemy się swoimi sprawami, a 5. dnia wspólnie oglądamy serial. Dopiero po jakimś czasie nagle dopada mnie myśl, że „o kurczę, nie chce mi się z nim nic robić, chyba go nie kocham, skoro nie czuję potrzeby” i wtedy zaczynam się stresować i naprawdę czuć ten brak miłości. Często mamy też tak, że czułość przychodzi z jego strony – to on mnie częściej przytula, całuje, ja muszę sobie przypominać o tym, że takie rzeczy się robi, bo inaczej dosyć rzadko czuję potrzebę i robię to niejako „z obowiązku, bo tak robią kochające się osoby”. Pocałunki nie powodują też u mnie jakiejś ekscytacji, napadu czułości itp. i chyba tak jest już od 2 lat. Nie wiem na ile wynika to z faktu, że do niedawna mieszkaliśmy w kawalerce i siłą rzeczy spędzaliśmy w jednym pomieszczeniu większość czasu. Narzeczony też od kiedy zamieszkaliśmy razem coraz mniej się starał, musiałam mu przypominać że chciałabym czasem wyjść gdzieś albo żeby odłożył telefon przed spaniem i porozmawiał ze mną zamiast grać czy przeglądać Internet.

On też na początku nie był idealny, ja bardzo chciałam związku z nim, a on chciał się bawić i nie angażować ze względu na kilkumiesięczny wyjazd, który wtedy planował. Dopiero po kilku miesiącach, już na tym wyjeździe, przyznał, że się zakochał. Zawsze mnie za to przepraszał, a ja widziałam, że bardzo żałuje tego jak się zachowywał i chce mi wszystko wynagrodzić.
Za miesiąc musimy wpłacić większą zaliczkę za salę weselną, a od 3 tygodni mam w głowie tylko myśl, że to nie ten, nie kocham go i to nie ma sensu, powinnam odejść i znaleźć kogoś bardziej dopasowanego do mnie. Zaznaczę, że miewałam takie myśli już wcześniej, jakieś 2-3 razy mieliśmy taki kryzys, po rozmowie „rozstawaliśmy się” (w trakcie tego rozstania byłam absolutnie przekonana o jego słuszności, nie czułam NIC do niego, cieszyłam się, że się rozstajemy i mam „problem z głowy”), a po max godzinie-dwóch godziliśmy i dalej przez kilka tygodniu było między nami świetnie, ja zrozumiałam że go kocham i nie chcę stracić. Aż do następnego razu, kiedy znowu zaczynaliśmy żyć bardziej obok siebie, dochodziły drobne spięcia, narzeczony miewał gorszy czas, przez co nie był mną tak zainteresowany. Znowu powoli pojawiały się myśli, że nie pasujemy do siebie, to nie ten, a ja go nie kocham tak jak powinnam, bo gdybym kochała, to chciałabym z nim spędzać więcej czasu, miałabym ochotę na czułość, przytulanie i całowanie byłoby bardziej naturalne, a nie często w formie przypominajki. W łóżku też czułam, że to robi nie tak, tamto robi nie tak, wkurzałam się w głowie, dlaczego sam z siebie po takim czasie razem nie do końca wie co lubię i jak mnie najlepiej dotknąć. Nadal trudno mi poczuć z nim taką jedność, radość że się kochamy, a nie po prostu uprawiamy seks.

Mam też coś takiego, że porównuję nasz związek ze związkami znajomych, gdzie to wszystko idzie tak naturalnie, oboje są pewni że się kochają, zapatrzeni w siebie i widać to po nich. U nas tego często nie ma, chyba że jesteśmy właśnie w tym okresie po kłótni, albo akurat mamy okres lepszego dogadywania się i spijania sobie z Dziubków (chociaż w tym okresie i tak mam z tyłu głowy myśli, że „to nie ten”).

Zaznaczę, że rok przed tym jak zamieszkaliśmy razem byłam mobbingowana w pracy. Pracę zmieniłam, w nowej, w której pracowałam przez rok było super, aż po skończeniu studiów zapragnęłam lepiej płatnej posady i ponownie zmieniłam pracę – niestety jak się okazało, w nowym miejscu, choć nie tak ostro jak w poprzednim, również był stosowany mobbing. Pracę ponownie zmieniłam i obecnie mam najlepszy zespół, jaki mogłam sobie wymarzyć.

Doświadczenia z pracą wywołały u mnie pojawienie się nerwicy. Długo broniłam się przed pójściem po pomoc, ale narzeczony bardzo mnie wspierał i w końcu po kilku miesiącach prawie bezsennych nocy, zapisałam się do psychiatry. Nie dawałam już rady, czułam że straciłam całą radość życia, nie mogłam spać, chodziłam wiecznie wkurzona, przez co ciągle czepiałam się narzeczonego. Mój wtedy jeszcze chłopak wpadł wtedy na pomysł, że mi się oświadczy. Przyjęłam oświadczyny. Wtedy okres między nami był bez kłótni, ale też bez porywów, do tego problemy ze snem i niezdiagnozowana jeszcze wtedy nerwica. Było mi ciężko, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, czy cieszę się z tych zaręczyn. Czułam że powinnam, ale miałam też myśli, że chyba bardziej cieszę się nie z faktu, że będę jego żoną (bo znowu pojawiły się wątpliwości czy to ten), tylko że będzie ślub, wesele, spełnienie marzeń. Zaczęliśmy powoli wybierać salę, fotografa i choć byłam z tego powodu szczęśliwa, to te wątpliwości były gdzieś w podświadomości.

W międzyczasie narzeczony widząc że jestem kłębkiem nerwów, nie sypiam w nocy, namówił mnie do pójścia do psychiatry. Dostałam tabletki (Trittico), które brałam przez pół roku – pomogły, miałam odstawić. W czasie wizyt lekarz zawsze pytał mnie o samopoczucie, jak relacje z rodziną, w pracy, z narzeczonym, czy stresuję się ślubem itd. Odpowiadałam zgodnie z prawdą, że z narzeczonym świetnie, nie mamy problemów, nie stresuję się ślubem. Uznał, że to była nerwica która dała objawy dopiero w czasie, gdy w moim życiu się uspokoiło.

W sierpniu tego roku miałam epizod, że znowu przyszły myśli, że go nie kocham, powinniśmy się rozstać, bo znajomi który brali ślub byli wyraźnie szczęśliwi z powodu tego ślubu, widać było, że się szczerze kochają. Przyszedł smutek, że ja tej pewności ze swojej strony względem narzeczonego nie mam, czuję wątpliwości. Zaczęłam wtedy czytać o ROCD, uznałam że objawy mi pasują. Poczułam ulgę, odpuściłam i było między nami dobrze. Czasem nachodziły mnie myśli, czy go kocham, odpowiadałam sobie wtedy w głowie „no jasne, jesteś głupia, o co ci chodzi?” i problem z głowy. Ostatnio wróciły nie tyle myśli, co wyraźne PRZEKONANIE, że go nie kocham, co najwyżej mi na nim zależy, żal mi tego co razem przeżyliśmy. Ostatnie 3 tygodnie były koszmarem, ciągłe huśtawki „kocham, nie kocham”, z częstszą pewnością że jednak nie kocham, a jedynie próbuję sobie wmówić te uczucia, bo żal mi nas, tego co razem przeżyliśmy, co razem mamy. Jednocześnie na myśl o rozstaniu czuję ulgę, że to się skończy, może znajdę kogoś dla mnie idealnego i nie będę miała ciągle wątpliwości z tyłu głowy. Czuję też strach, że popełnię największy błąd w życiu, bo przecież były okresy, gdy czułam że go kocham i może to chwilowe zwątpienie które zaraz minie, a ja znowu będę spokojna (chociaż z przeczuciem w głowie, że to nie ten facet – bo, co wiem że jest głupie i niesprawiedliwe – nie jest taki jak mój ojciec). Uspokajam się na moment, a potem narzeczony przychodzi z pracy i jednego dnia jest ok, czuję, że mi zależy i chce żeby było normalnie (chociaż nie umiem mu powiedzieć, że go kocham), a drugiego dnia odpycha mnie na jego widok, irytuje mnie jego głos, sposób w jaki mówi, jak się zachowuje, co mówi, jak się ubiera, że nie tak wygląda, że mógłby być wyższy, bardziej umięśniony itd. Czuję że mnie nie pociąga, bo nie jest idealny. Mam okropne wyrzuty sumienia przez te myśli, bo wiem że narzeczony jest najlepszym facetem jakiego spotkałam, takim który zrobiłby dla mnie wszystko. Kiedy pytam siebie, czy gdyby wyjechał na pół roku, to bym tęskniła, jest dla mnie oczywiste że tak. Kiedy zdarzało się, że wyjeżdżał na kilka dni na konferencję albo ze znajomymi, martwiłam się czy dojedzie bezpiecznie, jak się bawi, czy wszystko w porządku, tęskniłam aż wróci i wiem że nadal by tak było, ale kiedy jest obok, to nadal mam w głowie te same myśli, że to nie ten i nie powinnam brać z nim ślubu.
Zaznaczę jeszcze, że miesiąc temu przeprowadziliśmy się w zupełnie dla mnie nieznany rejon miasta, po drodze mieliśmy też problem z remontem, egzaminy, dużo pracy, plus zakaziliśmy się razem koronawirusem. Wszystko to sprawiło, że był ogrom stresu, nie mieliśmy za dużo czasu dla siebie. Przez to nabrałam chyba więcej dystansu do naszej relacji i zaczęłam ją analizować.
W końcu nie wytrzymałam, po wielu przemyśleniach i wewnętrznych dramatach postanowiłam z nim porozmawiać o tym, że nic nie czuję, wydaje mi się że nie jest tym kogo szukam i chciałabym się rozstać. Narzeczony bardzo się przejął, kocha mnie i nie chce żebym odchodziła. Każdy taki epizod w naszym wspólnym życiu mi wybaczał, ja po nim czułam że go kocham i było dobrze, ale nie tym razem. Ja przez te 3 tygodnie byłam kulką smutku, płaczu, przygnębienia, niezdecydowania. Z jednej strony w głowie czuję, że to nie jest ten facet, a z drugiej boję się go zostawić, bo nie wiem czy to co myślę jest prawdą, czy efektem niedoleczonej nerwicy. W jednym momencie chcę to ratować, czuję że mi zależy, płaczę że nie jest tak jak kiedyś, a przecież kiedyś czułam że kocham, a 10 minut później mam przekonanie, że trzeba to skończyć, nie ma sensu walczyć, bo przecież nie kocham i lepiej przerwać to teraz. Bardzo to przeżywam, mam wahania nastroju dosłownie co kilkadziesiąt minut. Wczoraj byłam przekonana że to ROCD, przytuliłam go i wewnętrznie poczułam nadzieję, że będzie dobrze i może go kocham. Dzisiaj zaczęłam się zastanawiać czy sobie tego ROCD nie wmawiam i zwyczajnie go nie kocham, a jedynie boję się odejść. Nie wiem czy to nerwica wróciła, czy to stres przedślubny, czy po prostu w końcu miałam odwagę przyznać przed sobą, że nie kocham, a jedyne co mnie jeszcze trzyma, to wspomnienia, sentyment i strach przed stratą.

Błagam, pomóżcie. Co o tym myślicie z własnego doświadczenia, gdzie iść, do kogo się zwrócić o pomoc? Zapisałam się już do psychiatry, ale wizyta dopiero za 2 tygodnie, a my za miesiąc musimy albo wpłacić kilkanaście tysięcy za wesele, albo zdecydować, że je przekładamy/rezygnujemy. No nijak to się nie zazębi. Z jednej strony nie chcę brać ślubu z takimi rozterkami, narzeczony powinien w takim dniu mieć pewność, że go kocham, a z drugiej boję się cokolwiek przekładać, bo samą salę rezerwowaliśmy 2,5 roku przed terminem ślubu. Boję się że odwołamy wszystko, potracimy kupę pieniędzy, zranię go, a okaże się, że to tylko ROCD, niedoleczona nerwica i niepotrzebnie odwoływaliśmy, bo mogliśmy być już małżeństwem.

Oczywiście naczytałam się już tych wszystkich poradników z neta, że na pewno go nie kocham, ale nie chcę tak się czuć. Chcę być pewna że kocham, że to jest to, wziąć z nim ślub, tak jak kiedyś marzyłam i nie mieć tych głupich rozterek i uczucia znudzenia i zirytowania nim. Chcę czuć się tak jak w tych najlepszych momentach, przestać porównywać go bez przerwy z moim ojcem i myśleć o nim, że nie jest męski. Jak to zrobić, jak sobie radzić? Narzeczony wie o wszystkim, jest mu ciężko, ale mówi że mnie kocha i przejdziemy przez to razem, mam podjąć najlepszą dla siebie decyzję, a jeśli zdecyduję się odejść – zaakceptuje to, chociaż będzie mu ciężko. Nie chcę go ranić, a boję się że zranię i zostając, kiedy mam wątpliwości, i odchodząc.

Przepraszam za tak długi post i dziękuję za przeczytanie go.
Hej znam pary, w ktorych przed slubem byly wątpliwosci i okazalo sie po latach ze te pary są zgodne i szczęśliwe.

Ciężko doradzić Ci, bo pytanie czy go kochasz czy moze twoje watpliwosci sa tymczasowe? Mi psycholog powiedziala ze nie warto podejmowac szybko decyzji i uwazam ze powinnas sie wstrzymac ze slubem ale zastanowic sie wlasnie czy go kochasz? A jesli tak, to za co? Co jest dla Ciebie priorytetem w życiu? Czy to, że facet jest złotą rączką? Wątpię!

Idealu można szukać całe życie i warto po prostu uświadomić sobie co jest najważniejsze dla nas. Może powinnaś do tego dojrzeć?
Facet powinien byc partnerem a nie imponować. Niestety duzo kobiet naczytalo się jakis romansidel i oczekuje idealu. Zastanow się za co go cenisz. Powiedz mu smiało jakie masz oczekiwania.

Co jest natomiast dla mnie niepokojące to że wy sie juz kilka razy rozstawaliscie i nawet teraz mu zakomunikowalas ze chcesz sie rozstać. To znaczy chyba ze liczysz się z tym rozstaniem i nie jest dla Ciebie to bolesne.

Poki masz takie wątpliwości nie warto wplacac zaliczki. Może warto więcej z nim rozmawiać i więcej czasu wspólnie spędzać ? Czemu wlasciwie tego nie robicie?

Z drugiej strony mozesz się tez wyprowadzić od niego i pożyć trochę własnym życiem i zobaczyc jak się z tym czujesz?
d3e919e0e54b9500ffc4579bddf1b8e1b6f2b292_606ce7f24472e jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-01, 18:26   #5
Misiawteczce
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2020-02
Wiadomości: 13
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

[1=d3e919e0e54b9500ffc4579 bddf1b8e1b6f2b292_606ce7f 24472e;88329740]Hej znam pary, w ktorych przed slubem byly wątpliwosci i okazalo sie po latach ze te pary są zgodne i szczęśliwe.

Ciężko doradzić Ci, bo pytanie czy go kochasz czy moze twoje watpliwosci sa tymczasowe? Mi psycholog powiedziala ze nie warto podejmowac szybko decyzji i uwazam ze powinnas sie wstrzymac ze slubem ale zastanowic sie wlasnie czy go kochasz? A jesli tak, to za co? Co jest dla Ciebie priorytetem w życiu? Czy to, że facet jest złotą rączką? Wątpię!

Idealu można szukać całe życie i warto po prostu uświadomić sobie co jest najważniejsze dla nas. Może powinnaś do tego dojrzeć?
Facet powinien byc partnerem a nie imponować. Niestety duzo kobiet naczytalo się jakis romansidel i oczekuje idealu. Zastanow się za co go cenisz. Powiedz mu smiało jakie masz oczekiwania.

Co jest natomiast dla mnie niepokojące to że wy sie juz kilka razy rozstawaliscie i nawet teraz mu zakomunikowalas ze chcesz sie rozstać. To znaczy chyba ze liczysz się z tym rozstaniem i nie jest dla Ciebie to bolesne.

Poki masz takie wątpliwości nie warto wplacac zaliczki. Może warto więcej z nim rozmawiać i więcej czasu wspólnie spędzać ? Czemu wlasciwie tego nie robicie?

Z drugiej strony mozesz się tez wyprowadzić od niego i pożyć trochę własnym życiem i zobaczyc jak się z tym czujesz?[/QUOTE]

To nie jest tak, że nie spędzaliśmy ze sobą w ogóle czasu. Spędzaliśmy, ale to była bardziej rozmowa co w pracy, co wydarzyło się w ciągu dnia, a potem każde szło do swoich zajęć. Czasami oglądaliśmy coś razem albo wychodziliśmy do znajomych. Narzeczony miał bardzo ciężkie ostatnie pół roku, dużo pracował, ale też mówił, że nie czuje żadnych uczuć, ani smutku, ani radości, czuł się pusty. Ten stan już mu podobno przeszedł. Może dlatego ani ja, ani on nie inicjowaliśmy nowych wspólnych rozrywek.
Misiawteczce jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-01, 22:37   #6
Voytkova
Zadomowienie
 
Zarejestrowany: 2013-12
Wiadomości: 1 451
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Nikt ci tu raczej nie postawi diagnozy czy to ROCD czy nie bo od tego jest psychiatra .Dlatego z decyzja co do ślubu wstrzymaj się do wizyty a jak będą nadal jakiś wątpliwości to lepiej ślub przełożyć .


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Voytkova jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 01:01   #7
43f4c6e05089aac1c48e760c19dfc261ffa43875_658383801b065
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2020-10
Wiadomości: 7 306
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Treść usunięta

Edytowane przez 43f4c6e05089aac1c48e760c19dfc261ffa43875_658383801b065
Czas edycji: 2023-12-05 o 06:08
43f4c6e05089aac1c48e760c19dfc261ffa43875_658383801b065 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Najlepsze Promocje i Wyprzedaże

REKLAMA
Stary 2020-12-02, 06:31   #8
Rozowa_mysz
Raczkowanie
 
Zarejestrowany: 2016-12
Wiadomości: 182
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Ciekawe co by było gdyby wątek pisał facet i porównywał swoją narzeczoną do niedoścignionego wzoru jakim jest... Mamusia.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz
Rozowa_mysz jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 06:44   #9
Ellen_Ripley
Zakorzenienie
 
Avatar Ellen_Ripley
 
Zarejestrowany: 2018-04
Wiadomości: 20 853
Cool Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

[1=43f4c6e05089aac1c48e760 c19dfc261ffa43875_6583838 01b065;88330690]Treść usunięta[/QUOTE]

Dokładnie. To nie jakiś chwilowy kryzys uczuć.
__________________
Żegnaj Wizaż Forum. Tyle lat za nami. Witaj Życie po Wizażu (Discord). Wszystko przed nami.
Ellen_Ripley jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 07:40   #10
f4dc90dff2e2b615c19266a8122ebdaa1aaf3285_639bb50290b9a
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2018-01
Wiadomości: 3 487
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Żeby można było mówić o ROCD musiałaby wystąpić natrętne myśli dotyczące wątpliwości na temat sensu relacji lub nieodparta chęć jej zakończenia przy równoczesnym braku przesłanek rzeczowych w tym zakresie. Mówiąc prościej miałabyś wątpliwości pomimo że obiektywnie partner spełnia kryteria ktore warunkują go do bycia Twoim partnerem. Tutaj sama piszesz że: seks i romantyzm leży, więź między wami żadna bo każdy cos tam sobie "dłubie" w ciągu dnia. Jesteś rozczarowana nim jako facetem który jawi Ci się jako małomęski gdyż nie potrafi naprawić zlewu. Serio doszukujesz się problemu w swojej psychice? Moim zdaniem facet Ci kompletnie nie leży i tyle. Próbujesz trwać w tym związku tylko po co? Nie chce Ci się szukać dalej i wolisz kurczowo trzymać się tego co masz? Okej, tylko nie twórz sobie do tego problemów psychicznych bo sama siebie tym dodatkowo krzywdzisz. Wiem że lepiej byłoby mieć zaburzenia bo wtedy pozostałaby nadzieja że jeszcze da się to uratować ale moim zdaniem Ty wiesz że sama szukasz sobie wymówek aby nie odejść. Po prostu tego się boisz i piszę to z perspektywy osoby ktora odwołala swój do połowy i zoorganizowany ślub. Nigdy tej decyzji nie żałowałam pomimo że miałam wątpliwości czy robię dobrze.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz
f4dc90dff2e2b615c19266a8122ebdaa1aaf3285_639bb50290b9a jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 07:41   #11
cava
Zakorzenienie
 
Avatar cava
 
Zarejestrowany: 2007-02
Wiadomości: 22 101
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Cytat:
Napisane przez Rozowa_mysz Pokaż wiadomość
Ciekawe co by było gdyby wątek pisał facet i porównywał swoją narzeczoną do niedoścignionego wzoru jakim jest... Mamusia.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz
Też na to zwróciłam uwagę.

Uważam ze autorka wątku powinna przełożyć ślub i pójść na terapie, bo cały ten toksyczny perfekcjonizm trzeba najpierw wyplewić z psychiki, zanim w ogóle dotrze się do zaleczania reszty pomniejszych nerwic.

Bo ja tu nie widzę problemów uczuciowych, tylko jedno wielkie nerwicowe zabużenie.

Partner też powinien iść na terapię, bo nikt poprawnie funkcjonujący psychicznie, nie pozwoliłby na takie traktowanie siebie i tkwienie w takiej emocjonalnej wirówce.
__________________
Cava

Z salamandrą w dłoni szedłem przez powierzchnię komety.
Liz Williams
cava jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Okazje i pomysły na prezent

REKLAMA
Stary 2020-12-02, 08:33   #12
tinkerver2
Zakorzenienie
 
Avatar tinkerver2
 
Zarejestrowany: 2018-06
Wiadomości: 11 110
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Po pierwsze - facet nie jest twoim ojcem, i nim nie będzie. Mój mąż raz jeden jedyny, 4 lata temu, mi tak powiedział - "dlaczego nie prasujesz ubrań ubrań przed włożeniem do szafy? A moja mama prasowała! " to mu kazałam iść do mamy i od tej pory sam sobie składa pranie, wkłada do szafki i... Nie prasuje go
Porównywanie go do tatusia nic nie da. I jest chamskie.
Druga sprawa - nie wiem jacy ludzie po X latach związku sobie spijają z dziubkow. Kocham mojego męża najbardziej na świecie, to spoko gość ale zdecydowanie nie spijamy sobie z dziubkow, nie mam do niego jakichś wybuchów uczuć. Też nie spędzamy razem nie wiadomo jak dużo czasu, też dużo rzeczy robimy obok siebie, ale ja sobie to cenię akurat.
I nie wiem jakie małżeństwo wygląda tak, że ludzie ciągle robią coś razem, zawsze są ze sobą zgodni, i są idealnie dopasowani. Nie wiem, nie znajdziesz raczej chłopa, który będzie idealny, dopasowany do ciebie w 100%, bedzie odgadywał twoje myśli i będzie perfekcyjny. Ludzie to ludzie, mają wady, ty również masz, ja mam, on ma, mój mąż ma. Tylko trzeba się zdecydować, czy te wady dyskwalifikują osobę X jako partnera, czy jesteśmy w stanie z nimi żyć. Jak będziesz szukała ideału, to nigdy nie znajdziesz, bo każdy facet będzie "nie taki", nie taki jak Twój ojciec.
No ale - ja mojego typa do nikogo nie porównuję, rozmawiam z nim, jak mi coś nie pasuje, to mu mówię wprost.
Z drugiej strony, po tym co piszesz, ty go wyraźnie nie kochasz, więc ja bym się rozstała.


Wysłane z mojego moto g(8) power przy użyciu Tapatalka
tinkerver2 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 09:56   #13
natash88
Wtajemniczenie
 
Avatar natash88
 
Zarejestrowany: 2010-07
Lokalizacja: Poznań
Wiadomości: 2 128
Red face Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

A czy Ty przepracowujesz te nerwicę? Psychoterapia? Plus farmakoterapia?
__________________
zakochana w sobie od urodzenia

natash88 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 11:21   #14
Luxanna
Zadomowienie
 
Avatar Luxanna
 
Zarejestrowany: 2014-09
Lokalizacja: z miasta
Wiadomości: 1 256
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Też mnie uderzyło to porównywanie do ojca. To się powinno przepracować. Dodatkowo skoro masz nerwicę to jestem zdziwiona, że nie masz regularnego kontaktu z psychiatrą.
Może i to ROCD, nie mnie to oceniać, jednak widzę tutaj dodatkowe czynniki i to wszystko razem daje straszny obraz, facet będzie skrzywdzony w tej relacji.
__________________
"Zbyt wiele w życiu widziałem, żeby nie wiedzieć, że kobiece przeczucia bywają cenniejsze niż wnioski analityka."
Luxanna jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 13:25   #15
43f4c6e05089aac1c48e760c19dfc261ffa43875_658383801b065
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2020-10
Wiadomości: 7 306
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Treść usunięta

Edytowane przez 43f4c6e05089aac1c48e760c19dfc261ffa43875_658383801b065
Czas edycji: 2023-12-05 o 06:08
43f4c6e05089aac1c48e760c19dfc261ffa43875_658383801b065 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 13:44   #16
f4dc90dff2e2b615c19266a8122ebdaa1aaf3285_639bb50290b9a
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2018-01
Wiadomości: 3 487
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Cytat:
Napisane przez Misiawteczce Pokaż wiadomość
Cześć,

długo zastanawiałam się, czy opisać tu swoją historię i poprosić was o pomoc w określeniu tego, co czuję i co powinnam zrobić, ewentualnie gdzie szukać pomocy.

Jestem ze swoim narzeczonym 5,5 roku. Teoretycznie za pół roku bierzemy ślub. Jest to mój pierwszy związek, nigdy wcześniej nie zakochałam się, więc też nie widziałam sensu bycia z kimś, kogo co najwyżej lubię.

Na początku było zakochanie, zachwycenie nim, ciągle chciałam z nim przebywać, nie miał wad, wszystko idealnie. Po 3 latach zamieszkaliśmy razem i to był moment, gdy powoli zaczęło się psuć. Jestem perfekcjonistką, ciężko było mi znieść, że – teraz chyba już to wiem – nie jest taki jak mój tata (który jest dla mnie „mężczyzną z krwi i kości” – zaradny, sam z siebie posprząta, ugotuje, wypierze; jak coś się zepsuje, to próbuje sam to naprawić; do tego jest dosyć postawny i „misiowaty”). Mój narzeczony zamiast samemu pokombinować, zobaczyć czy da się naprawić np. stukającą klamkę w drzwiach, woli dzwonić po swojego ojca albo po specjalistę i wydać kilka stów, bo „nie wie co z tym zrobić i boi się że zepsuje”. Do tego został wychowany w domu, w którym wszystkim zajmowała się mama (również pracująca na pełen etat), a tata siedział przy komputerze albo odpoczywał (mimo że pracował z domu). Narzeczony od początku wiedział, że u mnie w domu było inaczej, rodzice mieli partnerskie podejście; nie lubił zachowania swojego ojca i zgadzał się ze mną, że w naszym domu dzielimy obowiązki. Problem w tym, że ja byłam od dziecka przyzwyczajona do tego, że faceta nie trzeba prosić o umycie naczyń, bo po zjedzeniu obiadu te naczynia sam z siebie umyje, a nie odłoży tego do wieczora lub kolejnego dnia, mimo że do kuchni nie da się wejść. Tak samo mój narzeczony początkowo nie widział sam z siebie potrzeby odkurzania raz w tygodniu, mimo że w mieszkaniu latał kurz, albo posprzątania rzeczy ze stołu, mimo że nie było gdzie kubka postawić. Jego zachowanie zmieniało się stopniowo, z każdym miesiącem dostosowywaliśmy się do siebie – ja z częścią rzeczy odpuszczałam, narzeczony częściej bez mojego „ględzenia” angażował się w domu. Obecnie po latach mamy wypracowany własny system, nie muszę go prosić o nic, bo to co trzeba, ogarnia sam z siebie, a też ja nie panikuję, że jak weekend, to trzeba sprzątać. Wiele się razem nauczyliśmy, dotarliśmy się.
Mam wrażenie, że przez te ponad 2 lata wspólnego mieszkania trochę stracił w moich oczach. Częściej widzę go jako dużego chłopca, mimo że te czasy chodzenia za nim i przypominania o rzeczach, proszenia już minęły, a rzadziej jako faktycznie mężczyznę. Nie mogę się tego uczucia w żaden sposób pozbyć, chyba podświadomie bez przerwy porównuję go do swojego ojca i kwestionuję jego męskość, zaradność i to zarówno w zachowaniu, jak i w wyglądzie, mimo że przecież kiedyś zakochałam się w nim i pociągał mnie od początku. Próbuję w głowie zwalczać te myśli, ale one i tak wracają. Na co dzień jest mi z nim dobrze (chyba?), chociaż mam wrażenie, że czasami żyjemy już nie razem, tylko obok siebie – każdy coś tam sobie ogląda, czyta czy gra, coraz rzadziej chce nam się wspólnie coś robić, dopóki któreś z nas nie przypomni sobie, że dawno razem czegoś nie robiliśmy.

Wiem, że w związku to jest normalne, szczególnie kiedy mieszka się razem, każdy potrzebuje przestrzeni i porobienia swoich rzeczy. Normalnie nie mam nic przeciwko temu, że 4 dni z rzędu po prostu siedzimy w jednym pokoju i zajmujemy się swoimi sprawami, a 5. dnia wspólnie oglądamy serial. Dopiero po jakimś czasie nagle dopada mnie myśl, że „o kurczę, nie chce mi się z nim nic robić, chyba go nie kocham, skoro nie czuję potrzeby” i wtedy zaczynam się stresować i naprawdę czuć ten brak miłości. Często mamy też tak, że czułość przychodzi z jego strony – to on mnie częściej przytula, całuje, ja muszę sobie przypominać o tym, że takie rzeczy się robi, bo inaczej dosyć rzadko czuję potrzebę i robię to niejako „z obowiązku, bo tak robią kochające się osoby”. Pocałunki nie powodują też u mnie jakiejś ekscytacji, napadu czułości itp. i chyba tak jest już od 2 lat. Nie wiem na ile wynika to z faktu, że do niedawna mieszkaliśmy w kawalerce i siłą rzeczy spędzaliśmy w jednym pomieszczeniu większość czasu. Narzeczony też od kiedy zamieszkaliśmy razem coraz mniej się starał, musiałam mu przypominać że chciałabym czasem wyjść gdzieś albo żeby odłożył telefon przed spaniem i porozmawiał ze mną zamiast grać czy przeglądać Internet.

On też na początku nie był idealny, ja bardzo chciałam związku z nim, a on chciał się bawić i nie angażować ze względu na kilkumiesięczny wyjazd, który wtedy planował. Dopiero po kilku miesiącach, już na tym wyjeździe, przyznał, że się zakochał. Zawsze mnie za to przepraszał, a ja widziałam, że bardzo żałuje tego jak się zachowywał i chce mi wszystko wynagrodzić.
Za miesiąc musimy wpłacić większą zaliczkę za salę weselną, a od 3 tygodni mam w głowie tylko myśl, że to nie ten, nie kocham go i to nie ma sensu, powinnam odejść i znaleźć kogoś bardziej dopasowanego do mnie. Zaznaczę, że miewałam takie myśli już wcześniej, jakieś 2-3 razy mieliśmy taki kryzys, po rozmowie „rozstawaliśmy się” (w trakcie tego rozstania byłam absolutnie przekonana o jego słuszności, nie czułam NIC do niego, cieszyłam się, że się rozstajemy i mam „problem z głowy”), a po max godzinie-dwóch godziliśmy i dalej przez kilka tygodniu było między nami świetnie, ja zrozumiałam że go kocham i nie chcę stracić. Aż do następnego razu, kiedy znowu zaczynaliśmy żyć bardziej obok siebie, dochodziły drobne spięcia, narzeczony miewał gorszy czas, przez co nie był mną tak zainteresowany. Znowu powoli pojawiały się myśli, że nie pasujemy do siebie, to nie ten, a ja go nie kocham tak jak powinnam, bo gdybym kochała, to chciałabym z nim spędzać więcej czasu, miałabym ochotę na czułość, przytulanie i całowanie byłoby bardziej naturalne, a nie często w formie przypominajki. W łóżku też czułam, że to robi nie tak, tamto robi nie tak, wkurzałam się w głowie, dlaczego sam z siebie po takim czasie razem nie do końca wie co lubię i jak mnie najlepiej dotknąć. Nadal trudno mi poczuć z nim taką jedność, radość że się kochamy, a nie po prostu uprawiamy seks.

Mam też coś takiego, że porównuję nasz związek ze związkami znajomych, gdzie to wszystko idzie tak naturalnie, oboje są pewni że się kochają, zapatrzeni w siebie i widać to po nich. U nas tego często nie ma, chyba że jesteśmy właśnie w tym okresie po kłótni, albo akurat mamy okres lepszego dogadywania się i spijania sobie z Dziubków (chociaż w tym okresie i tak mam z tyłu głowy myśli, że „to nie ten”).

Zaznaczę, że rok przed tym jak zamieszkaliśmy razem byłam mobbingowana w pracy. Pracę zmieniłam, w nowej, w której pracowałam przez rok było super, aż po skończeniu studiów zapragnęłam lepiej płatnej posady i ponownie zmieniłam pracę – niestety jak się okazało, w nowym miejscu, choć nie tak ostro jak w poprzednim, również był stosowany mobbing. Pracę ponownie zmieniłam i obecnie mam najlepszy zespół, jaki mogłam sobie wymarzyć.

Doświadczenia z pracą wywołały u mnie pojawienie się nerwicy. Długo broniłam się przed pójściem po pomoc, ale narzeczony bardzo mnie wspierał i w końcu po kilku miesiącach prawie bezsennych nocy, zapisałam się do psychiatry. Nie dawałam już rady, czułam że straciłam całą radość życia, nie mogłam spać, chodziłam wiecznie wkurzona, przez co ciągle czepiałam się narzeczonego. Mój wtedy jeszcze chłopak wpadł wtedy na pomysł, że mi się oświadczy. Przyjęłam oświadczyny. Wtedy okres między nami był bez kłótni, ale też bez porywów, do tego problemy ze snem i niezdiagnozowana jeszcze wtedy nerwica. Było mi ciężko, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, czy cieszę się z tych zaręczyn. Czułam że powinnam, ale miałam też myśli, że chyba bardziej cieszę się nie z faktu, że będę jego żoną (bo znowu pojawiły się wątpliwości czy to ten), tylko że będzie ślub, wesele, spełnienie marzeń. Zaczęliśmy powoli wybierać salę, fotografa i choć byłam z tego powodu szczęśliwa, to te wątpliwości były gdzieś w podświadomości.

W międzyczasie narzeczony widząc że jestem kłębkiem nerwów, nie sypiam w nocy, namówił mnie do pójścia do psychiatry. Dostałam tabletki (Trittico), które brałam przez pół roku – pomogły, miałam odstawić. W czasie wizyt lekarz zawsze pytał mnie o samopoczucie, jak relacje z rodziną, w pracy, z narzeczonym, czy stresuję się ślubem itd. Odpowiadałam zgodnie z prawdą, że z narzeczonym świetnie, nie mamy problemów, nie stresuję się ślubem. Uznał, że to była nerwica która dała objawy dopiero w czasie, gdy w moim życiu się uspokoiło.

W sierpniu tego roku miałam epizod, że znowu przyszły myśli, że go nie kocham, powinniśmy się rozstać, bo znajomi który brali ślub byli wyraźnie szczęśliwi z powodu tego ślubu, widać było, że się szczerze kochają. Przyszedł smutek, że ja tej pewności ze swojej strony względem narzeczonego nie mam, czuję wątpliwości. Zaczęłam wtedy czytać o ROCD, uznałam że objawy mi pasują. Poczułam ulgę, odpuściłam i było między nami dobrze. Czasem nachodziły mnie myśli, czy go kocham, odpowiadałam sobie wtedy w głowie „no jasne, jesteś głupia, o co ci chodzi?” i problem z głowy. Ostatnio wróciły nie tyle myśli, co wyraźne PRZEKONANIE, że go nie kocham, co najwyżej mi na nim zależy, żal mi tego co razem przeżyliśmy. Ostatnie 3 tygodnie były koszmarem, ciągłe huśtawki „kocham, nie kocham”, z częstszą pewnością że jednak nie kocham, a jedynie próbuję sobie wmówić te uczucia, bo żal mi nas, tego co razem przeżyliśmy, co razem mamy. Jednocześnie na myśl o rozstaniu czuję ulgę, że to się skończy, może znajdę kogoś dla mnie idealnego i nie będę miała ciągle wątpliwości z tyłu głowy. Czuję też strach, że popełnię największy błąd w życiu, bo przecież były okresy, gdy czułam że go kocham i może to chwilowe zwątpienie które zaraz minie, a ja znowu będę spokojna (chociaż z przeczuciem w głowie, że to nie ten facet – bo, co wiem że jest głupie i niesprawiedliwe – nie jest taki jak mój ojciec). Uspokajam się na moment, a potem narzeczony przychodzi z pracy i jednego dnia jest ok, czuję, że mi zależy i chce żeby było normalnie (chociaż nie umiem mu powiedzieć, że go kocham), a drugiego dnia odpycha mnie na jego widok, irytuje mnie jego głos, sposób w jaki mówi, jak się zachowuje, co mówi, jak się ubiera, że nie tak wygląda, że mógłby być wyższy, bardziej umięśniony itd. Czuję że mnie nie pociąga, bo nie jest idealny. Mam okropne wyrzuty sumienia przez te myśli, bo wiem że narzeczony jest najlepszym facetem jakiego spotkałam, takim który zrobiłby dla mnie wszystko. Kiedy pytam siebie, czy gdyby wyjechał na pół roku, to bym tęskniła, jest dla mnie oczywiste że tak. Kiedy zdarzało się, że wyjeżdżał na kilka dni na konferencję albo ze znajomymi, martwiłam się czy dojedzie bezpiecznie, jak się bawi, czy wszystko w porządku, tęskniłam aż wróci i wiem że nadal by tak było, ale kiedy jest obok, to nadal mam w głowie te same myśli, że to nie ten i nie powinnam brać z nim ślubu.
Zaznaczę jeszcze, że miesiąc temu przeprowadziliśmy się w zupełnie dla mnie nieznany rejon miasta, po drodze mieliśmy też problem z remontem, egzaminy, dużo pracy, plus zakaziliśmy się razem koronawirusem. Wszystko to sprawiło, że był ogrom stresu, nie mieliśmy za dużo czasu dla siebie. Przez to nabrałam chyba więcej dystansu do naszej relacji i zaczęłam ją analizować.
W końcu nie wytrzymałam, po wielu przemyśleniach i wewnętrznych dramatach postanowiłam z nim porozmawiać o tym, że nic nie czuję, wydaje mi się że nie jest tym kogo szukam i chciałabym się rozstać. Narzeczony bardzo się przejął, kocha mnie i nie chce żebym odchodziła. Każdy taki epizod w naszym wspólnym życiu mi wybaczał, ja po nim czułam że go kocham i było dobrze, ale nie tym razem. Ja przez te 3 tygodnie byłam kulką smutku, płaczu, przygnębienia, niezdecydowania. Z jednej strony w głowie czuję, że to nie jest ten facet, a z drugiej boję się go zostawić, bo nie wiem czy to co myślę jest prawdą, czy efektem niedoleczonej nerwicy. W jednym momencie chcę to ratować, czuję że mi zależy, płaczę że nie jest tak jak kiedyś, a przecież kiedyś czułam że kocham, a 10 minut później mam przekonanie, że trzeba to skończyć, nie ma sensu walczyć, bo przecież nie kocham i lepiej przerwać to teraz. Bardzo to przeżywam, mam wahania nastroju dosłownie co kilkadziesiąt minut. Wczoraj byłam przekonana że to ROCD, przytuliłam go i wewnętrznie poczułam nadzieję, że będzie dobrze i może go kocham. Dzisiaj zaczęłam się zastanawiać czy sobie tego ROCD nie wmawiam i zwyczajnie go nie kocham, a jedynie boję się odejść. Nie wiem czy to nerwica wróciła, czy to stres przedślubny, czy po prostu w końcu miałam odwagę przyznać przed sobą, że nie kocham, a jedyne co mnie jeszcze trzyma, to wspomnienia, sentyment i strach przed stratą.

Błagam, pomóżcie. Co o tym myślicie z własnego doświadczenia, gdzie iść, do kogo się zwrócić o pomoc? Zapisałam się już do psychiatry, ale wizyta dopiero za 2 tygodnie, a my za miesiąc musimy albo wpłacić kilkanaście tysięcy za wesele, albo zdecydować, że je przekładamy/rezygnujemy. No nijak to się nie zazębi. Z jednej strony nie chcę brać ślubu z takimi rozterkami, narzeczony powinien w takim dniu mieć pewność, że go kocham, a z drugiej boję się cokolwiek przekładać, bo samą salę rezerwowaliśmy 2,5 roku przed terminem ślubu. Boję się że odwołamy wszystko, potracimy kupę pieniędzy, zranię go, a okaże się, że to tylko ROCD, niedoleczona nerwica i niepotrzebnie odwoływaliśmy, bo mogliśmy być już małżeństwem.

Oczywiście naczytałam się już tych wszystkich poradników z neta, że na pewno go nie kocham, ale nie chcę tak się czuć. Chcę być pewna że kocham, że to jest to, wziąć z nim ślub, tak jak kiedyś marzyłam i nie mieć tych głupich rozterek i uczucia znudzenia i zirytowania nim. Chcę czuć się tak jak w tych najlepszych momentach, przestać porównywać go bez przerwy z moim ojcem i myśleć o nim, że nie jest męski. Jak to zrobić, jak sobie radzić? Narzeczony wie o wszystkim, jest mu ciężko, ale mówi że mnie kocha i przejdziemy przez to razem, mam podjąć najlepszą dla siebie decyzję, a jeśli zdecyduję się odejść – zaakceptuje to, chociaż będzie mu ciężko. Nie chcę go ranić, a boję się że zranię i zostając, kiedy mam wątpliwości, i odchodząc.

Przepraszam za tak długi post i dziękuję za przeczytanie go.
Cytuję:
- Mam wrażenie, że przez te ponad 2 lata wspólnego mieszkania trochę stracił w moich oczach. Częściej widzę go jako dużego chłopca, mimo że te czasy chodzenia za nim i przypominania o rzeczach, proszenia już minęły, a rzadziej jako faktycznie mężczyznę.
- Zaznaczę, że miewałam takie myśli już wcześniej, jakieś 2-3 razy mieliśmy taki kryzys, po rozmowie „rozstawaliśmy się” (w trakcie tego rozstania byłam absolutnie przekonana o jego słuszności, nie czułam NIC do niego, cieszyłam się, że się rozstajemy i mam „problem z głowy”
- mam wrażenie, że czasami żyjemy już nie razem, tylko obok siebie
- to on mnie częściej przytula, całuje, ja muszę sobie przypominać o tym, że takie rzeczy się robi, bo inaczej dosyć rzadko czuję potrzebę i robię to niejako „z obowiązku, bo tak robią kochające się osoby”. Pocałunki nie powodują też u mnie jakiejś ekscytacji, napadu czułości itp
- W łóżku też czułam, że to robi nie tak, tamto robi nie tak, wkurzałam się w głowie, dlaczego sam z siebie po takim czasie razem nie do końca wie co lubię i jak mnie najlepiej dotknąć.
- Było mi ciężko, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, czy cieszę się z tych zaręczyn. Czułam że powinnam, ale miałam też myśli, że chyba bardziej cieszę się nie z faktu, że będę jego żoną (bo znowu pojawiły się wątpliwości czy to ten), tylko że będzie ślub, wesele, spełnienie marzeń

Nie rozumiem jak ktoś świadomie może trwać w czymś tak beznadziejnym
f4dc90dff2e2b615c19266a8122ebdaa1aaf3285_639bb50290b9a jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 16:00   #17
skara
Zakorzenienie
 
Avatar skara
 
Zarejestrowany: 2007-03
Lokalizacja: Hiszpania
Wiadomości: 5 028
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Nie wiem czym jest ROCD, ale to nie wygląda na dobry moment na ślub. Masz dużo wątpliwości a ślub w sumie nie jest ci do niczego potrzebny. Poczekaj, spróbuj jakoś sobie w głowie poukładać pewne sprawy i wtedy podejmij decyzję czy wóz czy przewóz.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz
skara jest teraz online Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 18:38   #18
DarkChocolate666
Zakorzenienie
 
Avatar DarkChocolate666
 
Zarejestrowany: 2011-04
Lokalizacja: ;-)
Wiadomości: 4 049
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Jezeli czujesz ulge na sama mysl o przestaniu bycia razem, to milosc juz uleciala z wiatrem i jest tylko przyzwyczajenie. Moze wyjedz gdzies na 2 tyg, odseparuj sie na jakis czas i zobacz czy za nim tesknisz, czy jednak wolisz byc sama.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz
__________________
All I wanna do is get high by the beach.
DarkChocolate666 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-02, 19:03   #19
Hultaj
BAN stały
 
Zarejestrowany: 2007-12
Wiadomości: 27 877
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

tylko dodam że odsetek facetow którzy sami z siebie wyrywają się do sprzątania układania itp raczej jest dość niewysoki więc pokładanie w tym wzorca męskosci że ktoś rwie sie wynosić szklanki może być dość zwodnicze. w sensie nie zdziw się jak po rozstaniu zawęzisz sobie silnie grupę możliwości.

Edytowane przez Hultaj
Czas edycji: 2020-12-02 o 19:05
Hultaj jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Okazje i pomysły na prezent

REKLAMA
Stary 2020-12-02, 20:01   #20
Misiawteczce
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2020-02
Wiadomości: 13
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Dziękuję za wszystkie wypowiedzi. Bolą okropnie, ale sama wiem, że to głównie ja rozwalam/rozwaliłam ten związek. Pod kontrolą psychiatry byłam przez pół roku, później stwierdził, że skoro sypiam już normalnie, to nie muszę więcej brać leków ani przychodzić na wizyty, więc w efekcie brałam je krótko.

Wiem że go ranię, uświadomiłam sobie to, jest mi z tym okropnie. Nie chcę tak się czuć ani myśleć o nim, chciałabym go szczerze kochać, ale nie wiem czy jeszcze potrafię. Nie wiem jak przypomnieć sobie te nasze najlepsze czasy, kiedy liczył się tylko on, albo jak w pełni zaakceptować wady. Chyba faktycznie powinniśmy się rozstać, chociaż im bardziej to jest realne, tym ciężej mi to zrobić, jednocześnie wiem że powinnam, ale płaczę na samą myśl. Niemniej naprawdę dziękuję za wszystkie wypowiedzi, bardzo mi były potrzebne, żeby ułożyć sobie parę rzeczy w głowie. Mam umówionego psychologa, chyba faktycznie powinnam przepracować sama to wszystko.
Misiawteczce jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-03, 08:52   #21
natash88
Wtajemniczenie
 
Avatar natash88
 
Zarejestrowany: 2010-07
Lokalizacja: Poznań
Wiadomości: 2 128
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Cytat:
Napisane przez Misiawteczce Pokaż wiadomość
Dziękuję za wszystkie wypowiedzi. Bolą okropnie, ale sama wiem, że to głównie ja rozwalam/rozwaliłam ten związek. Pod kontrolą psychiatry byłam przez pół roku, później stwierdził, że skoro sypiam już normalnie, to nie muszę więcej brać leków ani przychodzić na wizyty, więc w efekcie brałam je krótko.

Wiem że go ranię, uświadomiłam sobie to, jest mi z tym okropnie. Nie chcę tak się czuć ani myśleć o nim, chciałabym go szczerze kochać, ale nie wiem czy jeszcze potrafię. Nie wiem jak przypomnieć sobie te nasze najlepsze czasy, kiedy liczył się tylko on, albo jak w pełni zaakceptować wady. Chyba faktycznie powinniśmy się rozstać, chociaż im bardziej to jest realne, tym ciężej mi to zrobić, jednocześnie wiem że powinnam, ale płaczę na samą myśl. Niemniej naprawdę dziękuję za wszystkie wypowiedzi, bardzo mi były potrzebne, żeby ułożyć sobie parę rzeczy w głowie. Mam umówionego psychologa, chyba faktycznie powinnam przepracować sama to wszystko.
Z mojego doświadczenia często takie objawy (wątpliwości co do związku) u osób z objawami nerwicowymi są tylko przykrywką prawdziwego problemu (dysfunkcyjnymi przekonaniami). Kiedyś się stresowałaś czymś innym, dziś związkiem (nie mówię, że na pewno tak jest i nie masz podstaw, nie wiem) - ALE: przepracuj podstawę lęków! Psychoterapia, a nie tylko psychiatra - psychiatra to farmakoterapia na jakiś czas, a warto by się przyjrzeć swoim schematów, które powodują, że 'musze się non stop czymś zamartwiać i mieć wątpliwości'.
__________________
zakochana w sobie od urodzenia

natash88 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2020-12-05, 17:04   #22
578537b29e2e39e1d6e3dc9dfc9821e485b809af_62f97e73ceb2a
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2012-07
Wiadomości: 3 521
Dot.: Nie kocham, czy ROCD?

Marnujesz facetowi czas. Spotykałam się kiedyś z chłopakiem takim jak Ty. Dżizas, najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Jeśli nie chcesz z kimś być, to powiedz mu o tym (już powiedziałaś, więc postąpiłaś słusznie) i odejdź. On Cię kocha, więc się złapał jakiejś nadziei. Jego błąd. Może nie jest doświadczony, brak mu wystarczającej pewności siebie, żeby olać kogoś, kto go nigdy nie chciał i nie chce. Dla jego dobra powinnaś odejść, odciąć się, dać mu szansę na znalezienie dziewczyny, która nie będzie musiała chodzić do psychologa, żeby wiedzieć, że go kocha.
578537b29e2e39e1d6e3dc9dfc9821e485b809af_62f97e73ceb2a jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Odpowiedz

Nowe wątki na forum Intymnie


Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości)
 
Narzędzia

Zasady wysyłania wiadomości
Nie możesz zakładać nowych wątków
Nie możesz pisać odpowiedzi
Nie możesz dodawać zdjęć i plików
Nie możesz edytować swoich postów

BB code is Włączono
Emotikonki: Włączono
Kod [IMG]: Włączono
Kod HTML: Wyłączono

Gorące linki


Data ostatniego posta: 2020-12-05 17:04:53


Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 12:10.