Młodzieńcze rozterki... - Wizaz.pl

Wróć   Wizaz.pl > Kobieta > Intymnie

Notka

Intymnie Forum intymnie, to wyjątkowe miejsce, w którym podzielisz się emocjami, uczuciami, związkami oraz uzyskasz wsparcie i porady społeczności.

Odpowiedz
 
Narzędzia
Stary 2009-10-02, 23:46   #1
tellnoone
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 4

Młodzieńcze rozterki...


Pierwszy raz postaram się wyartykułować to, co mnie trapi - jakby nie patrzeć - obcym osobom. Nie M., nie moim przyjaciołom, ale właśnie Wam. Bo przecież będziecie mieć pobieżne, ale za to obiektywne zapatrzenie na sprawę.


Dla wielu z Was pewnie będzie to bezsensowny wpis mający na celu użalanie się nad sobą, lub wylewanie frustracji. Być może i tak, ale staram się jakoś to wszystko ogarnąć. Wiem, ludzie mają różne - o wiele poważniejsze - problemy (ja również)... jednak ta ważna sfera mojego życia nie daje mi spokoju.


Chodzi oczywiście o faceta...


Mojego M. poznałam przez Internet nieco ponad dwa lata temu. Kilka osób poznałam w sieci i są to bardzo dobre i owocne znajomości, ale głównie były to fora tematyczne. A jego poznałam na komunikatorze... Mieszkaliśmy w tym samym mieście, więc po wymianie wielu wiadomości - spotkaliśmy się. Nie zrobił na mnie rewelacyjnego wrażenia, ale jakoś się tak potoczyło, że ujrzałam w nim to coś. Na pierwszych spotkaniach widziałam zbyt pewnego siebie cwaniaka, ale potem od słowa do słowa zobaczyłam tego kogoś, kto potrafił mnie zrozumieć. Poznawaliśmy się intensywnie na platformie zwykłych znajomych. Był ewidentnie nie w moim typie, ale wyraźnie coś mnie do niego ciągnęło. Pewnego dnia postawił sprawę jasno - spytał czy może liczyć na coś więcej, niż na koleżeństwo. Był to czas kiedy byłam zadeklarowaną singielką (po dotkliwym zawirowaniu uczuciowym) i nie chciałam być z nikim. Tak się okazywało, że w międzyczasie „zniszczyłam” kilka przyjaźni odmawiając związku damsko-męskiego. Więc stwierdziłam: „spróbuję”, co samo w sobie było dziwne, że zaryzykowałam i postąpiłam inaczej, niż zwykle. Jednak nie wierzyłam w przyszłość tego związku... myślałam, że będziemy ze sobą z miesiąc i jakoś się rozejdzie. Ale cóż... była miła niespodzianka


Wszystko szło dobrze (jak zawsze jest na początku). Czułam, że spotkałam kogoś wyjątkowego, kogo tak bardzo chciałam mieć przy sobie. Pierwszy raz tak naprawdę się zakochałam i to było niesamowite. Nie widziałam żadnych „ale” - był tylko on i ja. Wprowadziłam go w krąg moich znajomych, on przedstawił mnie swoim... Jesteśmy z zupełnie innych światów. Ja wtedy troszeczkę hippisowałam, ceniłam sobie niezależność, koncerty, podróże... byłam takim niespokojnym duchem żyjącym muzyką i prozą. On obracał się w towarzystwie dresiarsko- metalowym, miał kapelę, był muzykiem. I niestety nie znosiłam chodzić na te koncerty, co on, bo nie potrafiłam pojąć ekspresji metalowej. Nie chciałam go także zabierać na moje, bluesowe Dżemy, festiwale itp., bo wiedziałam, że idzie na nie tylko ze względu na mnie, a tak naprawdę ani nie lubi tej muzyki, ani nie ma przyjemności z widowiska. Była też dziwna sprawa, że nie chciałam dzielić z nim tego mojego małego muzycznego świata, bo widziałam, że nic w nim nie widzi... na koncertach z nim czułam się nieswojo, bo nie mogłam go zostawić i polecieć w tłum, śpiewać, skakać, bawić się... bo wiedziałam, że on stoi pod ścianą i smęci. Nie mogłam go zostawić (bo czułam się nieswojo, że go olewam), ani nie mogłam patrzeć na to jak się bawią inni (bo aż mnie nosiło). Więc na koncerty chodzimy osobno... (chyba, że na jakąś poezję śpiewaną, czy coś...)


Była jedna wielka nieprzyjemność z jego strony - w czasie matur przyznał mi się, że miesiąc po tym jak „zaczęliśmy ze sobą chodzić”, to całował się ze swoją koleżanką. Jego tłumaczenie brzmiało: zawsze mnie coś do niej ciągnęło i chciałem sprawdzić co to jest. Potem zapewnił, że już się to nie powtórzy, przepraszał, płakał itp. Był poważny kryzys, bycie-nie bycie, łzy, pretensje... i największy ból, że powiedział mi to po 5 miesiącach... gorzkie słowa, które kiedyś mi powiedział: „obiecaj, że będziemy budować nasz związek na szczerości” oraz to, że znów przegrałam z jakąś dziewczyną i znowu byłam „tą drugą”. Nie wiem czy dobrze, czy niedobrze, ale zgodziłam się dać mu szansę.


I jesteśmy ze sobą już prawie dwa lata (bez dwóch miesięcy).
Byliśmy razem w Hiszpanii na wakacjach, poznaliśmy swoich rodziców, jeździliśmy na wycieczki, rozeszliśmy się raz, były ciche dni, czas zapomnienia i setki pytań : czy ja powinnam z nim być? I one ciągle wracają...
I muszę przyznać, że nigdy nie byłam w związku pełnym takich zawirowań. Wiele rzeczy w nim bardzo mnie rozjusza - jego uwagi, na które często reaguję płaczem, porównywanie do dziewczyn kolegów, chęć naprawiania świata od jutra - tzn. mnóstwo planów, obietnic bez pokrycia, lenistwo, to, że zawalił rok studiów, niemożność postawienia na swoim, przeciwstawienia się rodzicom... Zdaję sobie sprawę, że ja też nie jestem bez winy, bo (zwłaszcza ostatnio - z racji dużych problemów z hormonami) na wiele spraw reaguję alergicznie - płaczem. Czasem wydaje mi się, że jest wobec mnie tak szalenie nie fair...


Kolejna sprawa dotyczy seksu... czekaliśmy z tym 1,5 roku... on oczywiście nalegał wcześniej, ale ja chciałam, żeby to było poukładane i odpowiedzialne. Czekałam aż „będę gotowa”, jednak miałam ciągle wątpliwości. To śmieszne, ale stało się to po naszym chwilowym (tygodniowym) rozstaniu... Podziałała tutaj też z pewnością tęsknota. I oczywiście ja także czułam do niego niesamowity pociąg. I bach. Wiadomo - pierwszy raz - włożył, wyciągnął - bez rewelacji. Jednak zadbał o wszystko, atmosferę, mój komfort psychiczny itp. Było bardzo miło, choć nie poczułam zbyt wiele. Oczekiwałam fajerwerków, ale wiadomo jak jest za 1 razem... ale kolejne też takie były. Nie mogliśmy tego robić zbyt często, bo z ginekologicznych pobudek monitoruję cykl, nie mogę przyjmować pigułek i zażywam leki na pojawienie się owulacji. Poza tym nie mamy zbyt wiele okazji - i ja, i on, mieszkamy z rodzicami... a ja u niego mam fobię, bo mimo że ma zamknięte drzwi, nie chcę, żeby jego bracia wiedzieli, że wiadomo-co-robimy. Ale, ale... za kolejnymi razami też nie było fajerwerek, w sumie tylko raz było mi bardzo dobrze (choć on za każdym razem się starał, bo chciał, żebym także czerpała z tego przyjemność)... Do teraz uważam, że są ciekawsze i przyjemniejsze rzeczy niż seks.


Nie jestem jakaś przesadnie religijna, tak np. jak moja przyjaciółka. Ona z chłopakiem męczą się i czekają do ślubu (jednak oni naprawdę planują go już niedługo)... ja chyba nigdy nie chciałam, jednak po rozpoczęciu współżycia z M. czuję taki jakiś... niesmak? Żałuję, że odebrałam sobie frajdę z nocy poślubnej. Czasem irytuje mnie jak M. lekko podchodzi do seksu... (on ze mną także przeżył pierwszy raz). Myślę, że przez to czuje się pełnowartościowszym mężczyzną. Czuł presję otoczenia, co mi sam powiedział. Nie przemawiało to do mnie, aż w końcu się „stało”... i czasem bardzo żałuję. Bo ja nie mam przeświadczenia, że on będzie tym jedynym...


Nie potrafię sobie wyobrazić, że on będzie moim mężem. To okrutne, co mówię, ale boję się, że on nie zapewni mi warunków do życia. Przez zawalone studia, rozpoczęte nowe z podejściem, że szkoda mówić..., z podejściem, że i tak pracy nie znajdzie, z tymi swoimi strachami, lękami wysokości, niechęcią do ludzi („po co mam poznać Sebastiana? (mój dobry kolega) Przecież znajomość z nim nic mi nie da...) czasem, jak słucham jak użala się nad sobą, to mam ochotę krzyczeć: „co robisz facet? Tak chcesz mi udowodnić, że jesteś kandydatem na męża?”. A potem jak mu to mówię, to pyta - dlaczego z nim jestem, skoro „nie jest dobrym kandydatem”? Ileż mogę wierzyć w to, że jednak się zmieni... i nagle znajdzie pasję w studiowaniu, zapali się jakąś ideą, a potem nie stwierdzi, że to bez sensu... ech...


Czasem zastanawiam się czemu z nim jestem...
I czuję, że przez związek z nim coś straciłam. Na początku bolesne były spotkania w knajpie w wielkim gronie moich przyjaciół... wszyscy się śmiali, cieszyłam się, że ich w końcu zobaczyłam, ale M. zmula w kącie i ma pretensje, że zajmuję się moimi znajomymi, a nie nim... Albo w jednej chwili wielki foch na mnie, bo z nim nie rozmawiam... (nie moja wina, że on się nie odzywa, a ja rozmawiam ogólnie ze wszystkimi, każdy rzuca jakąś uwagę)... potem jeszcze powiedział, że go aż tak nie interesuje co tam u moich znajomych słychać itp. no to przestałam z nim chodzić do knajp, gdy mam zloty z przyjaciółmi. Bo jeśli ma cały wieczór marudzić, to po co? Ogólnie przez ten czas bycia z nim, moje życie trochę przygasło... o wiele mniej znajomych, prawie w ogóle nie chodzę na koncerty, nie chodzę na imprezy... o kilku kolegów on jest zazdrosny, niektórzy się odsunęli i nie chcą już się ze mną umawiać w knajpach. Jako, ze jestem zajęta, to już jestem mniej atrakcyjna, bo wiadomo, że nie będą się wtrącać M. … przygasłam, przestałam bywać w wielu miejscach. Czasem nasze życie ograniczało się do mojego domu, lub jego... i do galerii handlowych, ale na szczęście ostatnio jest coraz lepiej. Podobno mniej we mnie entuzjazmu, usunęłam się z „paczki”... A! I jeszcze wyjazdy w góry, bez których nie mogę żyć. Co roku z przyjaciółmi jedziemy gdzieś w góry. I M. też jeździ, ale tylko patrzy, żeby jak najmniej chodzić, zostawać w domku... wyjazdy traktuje jak możliwość bycia ze mną sam na sam bez rodziców, a ja widzę w nich wyprawę w miłym gronie... to też mnie wkurza...


Teraz, kiedy minął czas fascynacji i poznawania się mam jakąś dziwną świadomość, że coś jest nie tak. To, co czuję dobrze pokazuje myśl A. Czechowa: „Miłość daje znacznie mniej, niż się oczekiwało”... To straszna, brutalna... prawda. Kiedy nie jestem z nim, to snuję właśnie takie myśli, jak w całym tym poście, że jest mi źle, niedobrze... i w ogóle jestem kobietą nieszczęśliwą...
Ale kiedy go spotykam, pogłaskam po twarzy, poczuję jak pachnie jego skóra, jak pocałuje mnie w policzek... to przepadam, topnieję, nie umiem się gniewać... wiem, że kocham, nie potrafię sobie wyobrazić, jakby miało go nie być. Jak ostatnio mieliśmy „przerwę”, to samotne dni były wypełnione tylko myśleniem o nim... o tym co robi, co byśmy robili, gdybyśmy byli razem...


A czasem myślę, że powinnam sobie znaleźć kogoś zupełnie innego, niż on. Kogoś z kim można by rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Ktoś, kto by znalazł klucz do mnie (bo z M. to już rozmowy jest najmniej... generalnie rozmawiamy tylko o problemach, a w naszych spotkaniach nawet rozmowy brakuje). Ktoś z kim mogłabym posłuchać muzyki w milczeniu, porozmawiać o książkach, o pisaniu, podróżach, przygodach... ktoś kto by odmienił moje życie i pchnął w nie jakiś kolor... przeraża mnie takie myślenie. Ale czasem patrzę z zazdrością na partnerów koleżanek - tzn. nie persolanie, ale widząc, że im się układa. Bo u mnie i M. same problemy i pretensje Zwłaszcza jak „mają co robić”, bo my chyba nie mamy tak na co dzień...


Jeśli ktoś dotrwał do końca, to gratuluję... i dziękuję
i proszę o jakąś radę
Co robić? Co zrobić?


Może o wyprostowanie mojego myślenia, bo może szukam dziury w całym

Edytowane przez tellnoone
Czas edycji: 2009-10-02 o 23:47
tellnoone jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-03, 00:04   #2
Dotka90
Zakorzenienie
 
Zarejestrowany: 2009-01
Lokalizacja: stąd
Wiadomości: 36 831
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Wiesz, piszesz, że nie wyobrażasz sobie, jakby to było bez niego, ale ja mam dziwne wrażenie, że to może być po prostu przyzwyczajenie i rutyna.
W seksie Wam się nie układa i chyba nic z tym nie robicie (chyba, ze się mylę?), wiele rzeczy Cię w nim irytuje, żałujesz pierwszego razu z nim, a co najważniejsze - nie wyobrażasz sobie przyszłości z nim, dla mnie to sygnały mówiące o tym, ze powinnaś się poważnie zastanowić, czy chcesz być z nim dalej.
Mówisz, że kochasz, ale ja jakoś tego nie widzę...
Dotka90 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-03, 00:53   #3
Butterfly262
Raczkowanie
 
Avatar Butterfly262
 
Zarejestrowany: 2009-09
Lokalizacja: Łódź
Wiadomości: 126
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Przeczytałam kiedyś że każdy związek dzieli się na etapy...nie wiem czy o tym słyszałaś kiedy kolwiek niestety już dziś nie pamiętam dokładnie tych etapów coś mi tam świta w głowie na początku wszystko jest piękne i wspaniałe w drugim przychodzi chwila kryzysu która prawdopodobnie ty masz choć nie koniecznie a w trzecim wszytko powraca do normy kolejnych juz nie pamiętam Miałam podobny problem jak ty chwila zwątpienia inne gusta pod wieloma wzgledami itd jednak trwałam w tym wszystkim choć przyznam że nie było to łatwe jednak wszystko się szczęśliwie ułożyło Jeśli chodzi o radę...w każdym związku są chwile wzlotów i upadków nie zawsze musimy z drugą połówką patrzeć w tym samm kierunku jednak powinnyśmy akceptować i wspierać ją w wybranych dążeniach do celu. Nie prownuj swojego związku do innych mam tu na myśli twoch koleżanek bo one mają swoje problemy czasami dla nas błachyche a dla nich bardzo trudne nie do pokonania. Wspomnałaś o poblemach pojawiających się z waszych wspolnych wypadów...możecie równie dobrze spędzać czas osobno każde w swoim własnym gronie taki układ nie jest zły nie musicie przeciesz bywać wszędzie razem, każde z was ma swoje własne życię z którego nie musicie rezygnować i oddalać się od przyjaciół. Nie musimy z niczego rezygnować ani siebie ograniczać nawzajem czasami kompromis jest nam potrzebny i tolerancja sama miłość czasami nie wystarcza aby nas związek dobrze funkcionował
Butterfly262 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-03, 01:15   #4
kasandra82
Wtajemniczenie
 
Avatar kasandra82
 
Zarejestrowany: 2008-03
Wiadomości: 2 374
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Cytat:
Napisane przez tellnoone Pokaż wiadomość
A czasem myślę, że powinnam sobie znaleźć kogoś zupełnie innego, niż on. Kogoś z kim można by rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Ktoś, kto by znalazł klucz do mnie (bo z M. to już rozmowy jest najmniej... generalnie rozmawiamy tylko o problemach, a w naszych spotkaniach nawet rozmowy brakuje). Ktoś z kim mogłabym posłuchać muzyki w milczeniu, porozmawiać o książkach, o pisaniu, podróżach, przygodach... ktoś kto by odmienił moje życie i pchnął w nie jakiś kolor...
Sama napisałas jak rozwiązac swój problem Jak najbardziej masz rację, że nie chcesz sie zadowalać namiastką miłości, namiastką prawdziwego dojrzałego, partnerskiego związku. Sama widzisz że on nie jest dla ciebie, że zamiast rozkwitać i rozwijać się, ty coraz bardziej gaśniesz, odddalasz się od znajmych, pasji. Warto walczyć o to żeby być szczęśliwym, a ty w tym związku ewidentnie nie jesteś. Oczywiście że jak zerwaliście to myślałas co robi, gdzie jest, bo to normale, znasz go juz długo, przyzwyczaiłas sie do jego osoby i towarzystwa, ale to nie jest miłość. Pozatym przeżyłas z nim swój pierwszy raz, jest twoim pierwszym poważnym chłopakiem stąd ten sentyment do niego, zapewne każdy z nas pamięta swoja pierwszą miłość. Jednak idź do przodu, nie oglądaj się za siebie, nie pozwól aby ktoś lub coś hamowało twój rozwój, dąż do tego aby kochać całym sercem, bez zachamowań, aby poczuć jak to jest jest naprawde kochać i być kochaną, bo życie jest tylko jedno i nikt ci go potem nie zwróci. Obejrzyj sobie filmik w moim podpisie, pozdrawiam i życzę podjęcia trafnej decyzji
__________________



kasandra82 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-03, 07:51   #5
Wroclovianka
Zakorzenienie
 
Avatar Wroclovianka
 
Zarejestrowany: 2007-12
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 3 181
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Cytat:
Napisane przez tellnoone Pokaż wiadomość
Pierwszy raz postaram się wyartykułować to, co mnie trapi - jakby nie patrzeć - obcym osobom. Nie M., nie moim przyjaciołom, ale właśnie Wam. Bo przecież będziecie mieć pobieżne, ale za to obiektywne zapatrzenie na sprawę.


Dla wielu z Was pewnie będzie to bezsensowny wpis mający na celu użalanie się nad sobą, lub wylewanie frustracji. Być może i tak, ale staram się jakoś to wszystko ogarnąć. Wiem, ludzie mają różne - o wiele poważniejsze - problemy (ja również)... jednak ta ważna sfera mojego życia nie daje mi spokoju.


Chodzi oczywiście o faceta...


Mojego M. poznałam przez Internet nieco ponad dwa lata temu. Kilka osób poznałam w sieci i są to bardzo dobre i owocne znajomości, ale głównie były to fora tematyczne. A jego poznałam na komunikatorze... Mieszkaliśmy w tym samym mieście, więc po wymianie wielu wiadomości - spotkaliśmy się. Nie zrobił na mnie rewelacyjnego wrażenia, ale jakoś się tak potoczyło, że ujrzałam w nim to coś. Na pierwszych spotkaniach widziałam zbyt pewnego siebie cwaniaka, ale potem od słowa do słowa zobaczyłam tego kogoś, kto potrafił mnie zrozumieć. Poznawaliśmy się intensywnie na platformie zwykłych znajomych. Był ewidentnie nie w moim typie, ale wyraźnie coś mnie do niego ciągnęło. Pewnego dnia postawił sprawę jasno - spytał czy może liczyć na coś więcej, niż na koleżeństwo. Był to czas kiedy byłam zadeklarowaną singielką (po dotkliwym zawirowaniu uczuciowym) i nie chciałam być z nikim. Tak się okazywało, że w międzyczasie „zniszczyłam” kilka przyjaźni odmawiając związku damsko-męskiego. Więc stwierdziłam: „spróbuję”, co samo w sobie było dziwne, że zaryzykowałam i postąpiłam inaczej, niż zwykle. Jednak nie wierzyłam w przyszłość tego związku... myślałam, że będziemy ze sobą z miesiąc i jakoś się rozejdzie. Ale cóż... była miła niespodzianka


Wszystko szło dobrze (jak zawsze jest na początku). Czułam, że spotkałam kogoś wyjątkowego, kogo tak bardzo chciałam mieć przy sobie. Pierwszy raz tak naprawdę się zakochałam i to było niesamowite. Nie widziałam żadnych „ale” - był tylko on i ja. Wprowadziłam go w krąg moich znajomych, on przedstawił mnie swoim... Jesteśmy z zupełnie innych światów. Ja wtedy troszeczkę hippisowałam, ceniłam sobie niezależność, koncerty, podróże... byłam takim niespokojnym duchem żyjącym muzyką i prozą. On obracał się w towarzystwie dresiarsko- metalowym, miał kapelę, był muzykiem. I niestety nie znosiłam chodzić na te koncerty, co on, bo nie potrafiłam pojąć ekspresji metalowej. Nie chciałam go także zabierać na moje, bluesowe Dżemy, festiwale itp., bo wiedziałam, że idzie na nie tylko ze względu na mnie, a tak naprawdę ani nie lubi tej muzyki, ani nie ma przyjemności z widowiska. Była też dziwna sprawa, że nie chciałam dzielić z nim tego mojego małego muzycznego świata, bo widziałam, że nic w nim nie widzi... na koncertach z nim czułam się nieswojo, bo nie mogłam go zostawić i polecieć w tłum, śpiewać, skakać, bawić się... bo wiedziałam, że on stoi pod ścianą i smęci. Nie mogłam go zostawić (bo czułam się nieswojo, że go olewam), ani nie mogłam patrzeć na to jak się bawią inni (bo aż mnie nosiło). Więc na koncerty chodzimy osobno... (chyba, że na jakąś poezję śpiewaną, czy coś...)


Była jedna wielka nieprzyjemność z jego strony - w czasie matur przyznał mi się, że miesiąc po tym jak „zaczęliśmy ze sobą chodzić”, to całował się ze swoją koleżanką. Jego tłumaczenie brzmiało: zawsze mnie coś do niej ciągnęło i chciałem sprawdzić co to jest. Potem zapewnił, że już się to nie powtórzy, przepraszał, płakał itp. Był poważny kryzys, bycie-nie bycie, łzy, pretensje... i największy ból, że powiedział mi to po 5 miesiącach... gorzkie słowa, które kiedyś mi powiedział: „obiecaj, że będziemy budować nasz związek na szczerości” oraz to, że znów przegrałam z jakąś dziewczyną i znowu byłam „tą drugą”. Nie wiem czy dobrze, czy niedobrze, ale zgodziłam się dać mu szansę.


I jesteśmy ze sobą już prawie dwa lata (bez dwóch miesięcy).
Byliśmy razem w Hiszpanii na wakacjach, poznaliśmy swoich rodziców, jeździliśmy na wycieczki, rozeszliśmy się raz, były ciche dni, czas zapomnienia i setki pytań : czy ja powinnam z nim być? I one ciągle wracają...
I muszę przyznać, że nigdy nie byłam w związku pełnym takich zawirowań. Wiele rzeczy w nim bardzo mnie rozjusza - jego uwagi, na które często reaguję płaczem, porównywanie do dziewczyn kolegów, chęć naprawiania świata od jutra - tzn. mnóstwo planów, obietnic bez pokrycia, lenistwo, to, że zawalił rok studiów, niemożność postawienia na swoim, przeciwstawienia się rodzicom... Zdaję sobie sprawę, że ja też nie jestem bez winy, bo (zwłaszcza ostatnio - z racji dużych problemów z hormonami) na wiele spraw reaguję alergicznie - płaczem. Czasem wydaje mi się, że jest wobec mnie tak szalenie nie fair...


Kolejna sprawa dotyczy seksu... czekaliśmy z tym 1,5 roku... on oczywiście nalegał wcześniej, ale ja chciałam, żeby to było poukładane i odpowiedzialne. Czekałam aż „będę gotowa”, jednak miałam ciągle wątpliwości. To śmieszne, ale stało się to po naszym chwilowym (tygodniowym) rozstaniu... Podziałała tutaj też z pewnością tęsknota. I oczywiście ja także czułam do niego niesamowity pociąg. I bach. Wiadomo - pierwszy raz - włożył, wyciągnął - bez rewelacji. Jednak zadbał o wszystko, atmosferę, mój komfort psychiczny itp. Było bardzo miło, choć nie poczułam zbyt wiele. Oczekiwałam fajerwerków, ale wiadomo jak jest za 1 razem... ale kolejne też takie były. Nie mogliśmy tego robić zbyt często, bo z ginekologicznych pobudek monitoruję cykl, nie mogę przyjmować pigułek i zażywam leki na pojawienie się owulacji. Poza tym nie mamy zbyt wiele okazji - i ja, i on, mieszkamy z rodzicami... a ja u niego mam fobię, bo mimo że ma zamknięte drzwi, nie chcę, żeby jego bracia wiedzieli, że wiadomo-co-robimy. Ale, ale... za kolejnymi razami też nie było fajerwerek, w sumie tylko raz było mi bardzo dobrze (choć on za każdym razem się starał, bo chciał, żebym także czerpała z tego przyjemność)... Do teraz uważam, że są ciekawsze i przyjemniejsze rzeczy niż seks.


Nie jestem jakaś przesadnie religijna, tak np. jak moja przyjaciółka. Ona z chłopakiem męczą się i czekają do ślubu (jednak oni naprawdę planują go już niedługo)... ja chyba nigdy nie chciałam, jednak po rozpoczęciu współżycia z M. czuję taki jakiś... niesmak? Żałuję, że odebrałam sobie frajdę z nocy poślubnej. Czasem irytuje mnie jak M. lekko podchodzi do seksu... (on ze mną także przeżył pierwszy raz). Myślę, że przez to czuje się pełnowartościowszym mężczyzną. Czuł presję otoczenia, co mi sam powiedział. Nie przemawiało to do mnie, aż w końcu się „stało”... i czasem bardzo żałuję. Bo ja nie mam przeświadczenia, że on będzie tym jedynym...


Nie potrafię sobie wyobrazić, że on będzie moim mężem. To okrutne, co mówię, ale boję się, że on nie zapewni mi warunków do życia. Przez zawalone studia, rozpoczęte nowe z podejściem, że szkoda mówić..., z podejściem, że i tak pracy nie znajdzie, z tymi swoimi strachami, lękami wysokości, niechęcią do ludzi („po co mam poznać Sebastiana? (mój dobry kolega) Przecież znajomość z nim nic mi nie da...) czasem, jak słucham jak użala się nad sobą, to mam ochotę krzyczeć: „co robisz facet? Tak chcesz mi udowodnić, że jesteś kandydatem na męża?”. A potem jak mu to mówię, to pyta - dlaczego z nim jestem, skoro „nie jest dobrym kandydatem”? Ileż mogę wierzyć w to, że jednak się zmieni... i nagle znajdzie pasję w studiowaniu, zapali się jakąś ideą, a potem nie stwierdzi, że to bez sensu... ech...


Czasem zastanawiam się czemu z nim jestem...
I czuję, że przez związek z nim coś straciłam. Na początku bolesne były spotkania w knajpie w wielkim gronie moich przyjaciół... wszyscy się śmiali, cieszyłam się, że ich w końcu zobaczyłam, ale M. zmula w kącie i ma pretensje, że zajmuję się moimi znajomymi, a nie nim... Albo w jednej chwili wielki foch na mnie, bo z nim nie rozmawiam... (nie moja wina, że on się nie odzywa, a ja rozmawiam ogólnie ze wszystkimi, każdy rzuca jakąś uwagę)... potem jeszcze powiedział, że go aż tak nie interesuje co tam u moich znajomych słychać itp. no to przestałam z nim chodzić do knajp, gdy mam zloty z przyjaciółmi. Bo jeśli ma cały wieczór marudzić, to po co? Ogólnie przez ten czas bycia z nim, moje życie trochę przygasło... o wiele mniej znajomych, prawie w ogóle nie chodzę na koncerty, nie chodzę na imprezy... o kilku kolegów on jest zazdrosny, niektórzy się odsunęli i nie chcą już się ze mną umawiać w knajpach. Jako, ze jestem zajęta, to już jestem mniej atrakcyjna, bo wiadomo, że nie będą się wtrącać M. … przygasłam, przestałam bywać w wielu miejscach. Czasem nasze życie ograniczało się do mojego domu, lub jego... i do galerii handlowych, ale na szczęście ostatnio jest coraz lepiej. Podobno mniej we mnie entuzjazmu, usunęłam się z „paczki”... A! I jeszcze wyjazdy w góry, bez których nie mogę żyć. Co roku z przyjaciółmi jedziemy gdzieś w góry. I M. też jeździ, ale tylko patrzy, żeby jak najmniej chodzić, zostawać w domku... wyjazdy traktuje jak możliwość bycia ze mną sam na sam bez rodziców, a ja widzę w nich wyprawę w miłym gronie... to też mnie wkurza...


Teraz, kiedy minął czas fascynacji i poznawania się mam jakąś dziwną świadomość, że coś jest nie tak. To, co czuję dobrze pokazuje myśl A. Czechowa: „Miłość daje znacznie mniej, niż się oczekiwało”... To straszna, brutalna... prawda. Kiedy nie jestem z nim, to snuję właśnie takie myśli, jak w całym tym poście, że jest mi źle, niedobrze... i w ogóle jestem kobietą nieszczęśliwą...
Ale kiedy go spotykam, pogłaskam po twarzy, poczuję jak pachnie jego skóra, jak pocałuje mnie w policzek... to przepadam, topnieję, nie umiem się gniewać... wiem, że kocham, nie potrafię sobie wyobrazić, jakby miało go nie być. Jak ostatnio mieliśmy „przerwę”, to samotne dni były wypełnione tylko myśleniem o nim... o tym co robi, co byśmy robili, gdybyśmy byli razem...


A czasem myślę, że powinnam sobie znaleźć kogoś zupełnie innego, niż on. Kogoś z kim można by rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Ktoś, kto by znalazł klucz do mnie (bo z M. to już rozmowy jest najmniej... generalnie rozmawiamy tylko o problemach, a w naszych spotkaniach nawet rozmowy brakuje). Ktoś z kim mogłabym posłuchać muzyki w milczeniu, porozmawiać o książkach, o pisaniu, podróżach, przygodach... ktoś kto by odmienił moje życie i pchnął w nie jakiś kolor... przeraża mnie takie myślenie. Ale czasem patrzę z zazdrością na partnerów koleżanek - tzn. nie persolanie, ale widząc, że im się układa. Bo u mnie i M. same problemy i pretensje Zwłaszcza jak „mają co robić”, bo my chyba nie mamy tak na co dzień...


Jeśli ktoś dotrwał do końca, to gratuluję... i dziękuję
i proszę o jakąś radę
Co robić? Co zrobić?


Może o wyprostowanie mojego myślenia, bo może szukam dziury w całym
Ty przy nim niedługo zgaśniesz na dobre, jak czegoś nie zrobisz. Do naprawy związku potrzeba dwóch osób - wiec jeżeli on nie wykaże chęci to nie bawiłabym się w kogoś komu zależy/kocha za 2 osoby. Pozostaje rozstać się i odżyć samej albo przy boku innego faceta. Musisz sobie odpowiedzieć czy dalej chcesz w tym związku tkwić? Czy czujesz się szczęśliwa przy nim? Bo to, ze macie inne zainteresowania to jeszcze nie przeszkoda, przeszkodą jest to, że nie potrafi/potrafcie ich zaakceptować (przynajmniej Twój TŻ ciągle smęci i marudzi, o sobie mało napisałaś - ale podejrzewam, że nie jesteś taka marudna jak on). Co do sexu - próbujecie coś z tym zrobić? Jeżeli razem czegoś nie zmienicie to rzeczywiście pozostanie rozstać się i pójść w swoją stronę.
__________________

Wizaż rządzi, Wizaż radzi, Wizaż nigdy Cię nie zdradzi
Wroclovianka jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-03, 11:25   #6
rozmarynek
Zadomowienie
 
Avatar rozmarynek
 
Zarejestrowany: 2006-09
Wiadomości: 1 362
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Cytat:
Napisane przez tellnoone Pokaż wiadomość
(...)
Teraz, kiedy minął czas fascynacji i poznawania się mam jakąś dziwną świadomość, że coś jest nie tak. To, co czuję dobrze pokazuje myśl A. Czechowa: „Miłość daje znacznie mniej, niż się oczekiwało”... To straszna, brutalna... prawda. Kiedy nie jestem z nim, to snuję właśnie takie myśli, jak w całym tym poście, że jest mi źle, niedobrze... i w ogóle jestem kobietą nieszczęśliwą...
Ale kiedy go spotykam, pogłaskam po twarzy, poczuję jak pachnie jego skóra, jak pocałuje mnie w policzek... to przepadam, topnieję, nie umiem się gniewać... wiem, że kocham, nie potrafię sobie wyobrazić, jakby miało go nie być. Jak ostatnio mieliśmy „przerwę”, to samotne dni były wypełnione tylko myśleniem o nim... o tym co robi, co byśmy robili, gdybyśmy byli razem...


A czasem myślę, że powinnam sobie znaleźć kogoś zupełnie innego, niż on. Kogoś z kim można by rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Ktoś, kto by znalazł klucz do mnie (bo z M. to już rozmowy jest najmniej... generalnie rozmawiamy tylko o problemach, a w naszych spotkaniach nawet rozmowy brakuje). Ktoś z kim mogłabym posłuchać muzyki w milczeniu, porozmawiać o książkach, o pisaniu, podróżach, przygodach... ktoś kto by odmienił moje życie i pchnął w nie jakiś kolor... przeraża mnie takie myślenie. Ale czasem patrzę z zazdrością na partnerów koleżanek - tzn. nie persolanie, ale widząc, że im się układa. Bo u mnie i M. same problemy i pretensje Zwłaszcza jak „mają co robić”, bo my chyba nie mamy tak na co dzień...
mg: jakbym czytala o swoim zwiazku... czulam sie identycznie!
BYlismy rok.
Rozstalismy sie z K. 3 miesiace temu, ale nie przestalismy sie spotykać (w zzamierzeniu na stopie koleżenskiej, co nie zawsze wychodzilo, bo ciągnęło nas strasznie do siebie). Często zastanawiam sie czy wrocic do niego. Tylko o czym bedziem rozmawiac?przez cale zycie o pogodzie? Nie mielismy zadnego wspolnego punktu zaczepienia,ja sie jaram malarstwem, teatrem,literatura,ogolni e świat mnie jara. Dla niego to flaki z olejem.
ja bardziej niz pocalunkow potrzebowalam rozmow,dyskusji, gddzie argument goni argument szlag mnie trafial kiedy na kazde, nawet najbardziej kontrowersyjne zdanie odpowiadał "yhym", "nie wiem", "nie zastanawialem sie nad tym i nie zamierzam,bo po co".

Strasznie tesknie za jego zapahem, ciepłem. Ale nie zaluje ze zerwalismy. TO jest taki nowy oddech.
Chociaz pewnie zmiekne i bedziemy z powrotem razem pytanie tylko na jak dlugo

Trzymaj sie cieplutko i nie boj sie zerwac. Jesli tego chcesz
__________________
"Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie jak go wskrzesić."

Albert Einstein


rozmarynek jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-03, 11:48   #7
Ewik86
Zakorzenienie
 
Avatar Ewik86
 
Zarejestrowany: 2009-03
Lokalizacja: mazowieckie
Wiadomości: 6 051
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Tak sobie czytałam Twój post i pomyślałam, że jesteście od siebie bardzo różni: pod względem charakteru, zainteresowań, spojrzenia na świat...
Z tego co opisałaś nie wygląda to dobrze- Ty kiedyś dusza towarzystwa, śmiejąca się, uwielbiająca spędzać czas ze znajomymi, a teraz? Tak jak jedna z wiażanek napisała "niedługo zgaśniesz na dobre". Myślę sobie, że powinno to wyglądać odwrotnie- przy szczęśliwym związku powinnaś rozkwitnąć jeszcze bardziej. Nie rozumiem podejścia Twojego faceta- wszędzie mu z Tobą źle, najlepiej jakbyście zamknęli się w domu i nigdzie nie wychodzili... Myślę, że wdarła się rutyna między Was- początki owszem są czarujące, ale później przychodzi codzienność, bo już się znacie, bo już niczego nie koloryzujecie... Oczekujesz czegoś innego, a On Ci tego nie daje. Zastanów się czy chcesz takiego życia i czy naprawdę Go kochasz...
__________________
Niebo czuwa nad tymi, którzy odeszli.





Dominika

Alicja
Ewik86 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Najlepsze Promocje i Wyprzedaże

REKLAMA
Stary 2009-10-03, 20:15   #8
tellnoone
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 4
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Dziękuję, Dziewczyny! Wasze odpowiedzi dały mi dużo do myślenia...


Zdziwiłam się, że przez nikogo nie zostałam zjechana za to, że jestem niezdecydowana, postępuję wobec niego nie fair i sama nie wiem czego chcę.


@Dotka90 - wydaje mi się, że to miłość... ale gdybym była tego pewna, nie byłby tych rozterek, prawda? Kiedy się kocha, to przechodzi się przez przeszkody i prze dalej, a nie zastanawia się przy każdej przykrości: czy to ma sens? Bardzo często przy nim płaczę... właściwie ostatnio. Bardzo wiele jego uwag, czy porównań wywołuje łzy... np. niedawno spędziliśmy razem cały dzień, potem mieliśmy iść na akademiki na piwo z jego kolegami. Ale ja musiałam wrócić do domu, więc wróciłam. On poszedł sam. Poznał tam dziewczynę jego najlepszego kumpla K. Siedzieli do późna, fajnie było itp. A na następny dzień był u mnie na obiedzie, rozmawialiśmy. On opowiadał wrażenia z poznania nowej dziewczyny K.
Po czym taka uwaga:
"bo wiesz, ta sylwia k. mieszka na kurdwanowie i widzisz jak jej na nim zalezy? zadzwonil do niej czy by nie przyjechala na akademiki na chwile zeby sie z nim zobaczyc - to zaraz przyjechala, az z kurdwanowa! a jak się odstrzeliła, mówię Ci"
a ja...
kęs obiadu i od razu cała zalana łzami...
Albo jak ostatnio nie widzieliśmy się dłużej, to pojechałam do niego wypachniona, wydepilowana, naolejkowana, wystrojona, założyłam ładną bielizną... i sama chcąc jakiegoś dreszczyku, czy po prostu zainteresowania jako kobietą... powiedział, że jest zmęczony i właściwie cały dzień leżeliśmy obok siebie, a on drzemał. A ja leżałam obok niego, nie mogąc wyjść z podziwu, jeszcze nigdy nie czułam się tak nieatrakcyjna. To smutne, ze nie ma dziewczyny, nad którą się wszyscy rozpływają.


@Butterfly262 - wypady... można na nie jeździć osobno, ale wiesz... idąc spotkać się z przyjaciółmi chciałabym, żeby i oni cieszyli się z obecności M. … oni go lubią, często bronią, tłumaczą mi jego zachowanie... a nagle M. mi wypali, że nie interesuje się tym, co u nich słychać, siedzi obrażony na cały świat w knajpie... chciałabym się dzielić moim szczęściem. A mam izolować przyjaciół od niego? Boję się też tego, że jeśli się z nim rozejdę - sama utracę na wartości. To absurdalne, ale boję się, że utracę cząstkę siebie, zabierze ode mnie to, co miałam dobrego. I zostanę sama, a ta moja „iskra” sprzed 2 lat nie wróci. I zostanę sama, nudna, bezbarwna, na dodatek bez M. oraz starych przyjaciół i wariackiego usposobienia. A może to nie jego wpływ, tylko chronicznie poważnieję? Dojrzewam? Starzeję się i to normalne, że niektórze rzeczy przestają mnie bawić? Czasy liceum się skończyły...
Kiedyś kumpel powiedział mi, że to właśnie przez M. gasnę... ten kolega mi to powiedział, kiedy świeżo wrócił z autostopowej podróży po Europie, a mnie aż ściskało serce, że z M. nigdy nawet nie będę w ogóle mogła pomarzyć o czymś takim...


@ Kasandra82 - hm... być może konkretnie powiedziałam czego mi brak, ale jeśli to jest myślenie o nieistniejących książętach na białych koniach? Jeśli moje myślenie „chciałabym...” jest nazbyt życzeniowe? I nie powinnam wymyślać i wymagać tak wielu rzeczy... Może nie potrafię docenić tego, co on mi daje? Albo wciąż widzę ciemną stronę, zamiast pozytywnej.


@ Wroclovianka - to nie jest tak, że nic nie staramy się polepszyć w naszym seksie... ale jakoś nie ma na to specjalnie większych okazji... i często ja nie chcę, bo czasem nawet w trakcie jestem tak strasznie rozdwojona w tym wszystkim... ogólnie to boję się nieplanowanej ciąży, a seks w ogóle mógłby dla mnie nie istnieć (poza czasem totalnego wyposzczenia). Mamy bardzo małe pole do popisu, niestety, na „okazję” do seksu musimy długo czekać, żeby miał wolny dom... i ciągle ta myśl dlaczego my to robimy... to smutne, ale nie mogę się skupić na przyjemności, gdyż w mojej głowie są same wątpliwości.


@ rozmarynek - my właśnie tak się rozeszliśmy, ale to było kwestią czasu, że wrócimy do siebie. Nie chciał ze mną stopy przyjacielskiej, wolał, żebyśmy się nie widywali. Przez te rozstanie - przyznam - wiele odżyło, wszystko było inaczej, nawet zwykłe trzymanie się za ręce było czymś wspaniałym. Ale on już chyba zapomniał po co to wszystko było. A ja w czasie tego rozstania byłam zbyt mało stanowcza... nie byłam silna i zdecydowana co do tego wszystkiego. I to był mój błąd. Mógł mnie łatwo obłaskawić przytuleniem, albo pocałunkiem...


@ Ewik86... Bardzo się zmieniłam. Już brakuje w moim życiu spontanicznych wypadów na piwo, niektórych znajomych zupełnie od siebie odsunęłam. A np. jak z nim jadę w góry, idziemy na szlak - wie na co się „godziliśmy” jadąc w góry, a on mówi: zostańmy w domku, po co pójdziemy, beznadziejna pogoda, długa trasa, w ogóle to czarny szlak! A jak już pójdzie, to wciąż smęci... w efekcie czego znajdujemy się na uboczu...
tellnoone jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-03, 21:19   #9
Elfir
Zakorzenienie
 
Avatar Elfir
 
Zarejestrowany: 2006-07
Lokalizacja: Poznań
Wiadomości: 14 836
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

W miłości jest pożądanie (w miłości oczywiscie partnerskiej) - u ciebie tego nie ma.
On jest jak...przyjaciel albo brat. Jakoś mdło wypada opis twojej deklarowanej miłosci do niego. Natomiast jest sporo lojalnosci.
Obawiem sie ze z czasem zakreci sie wokół ciebie ktos, kto wywoła zar w sercu i wtedy to bedziesz miała dylemat...
__________________
https://wizaz.pl/forum/showthread.ph...story by Elfir

***
Kiedy stwórca składał ten świat, miał mnóstwo znakomitych pomysłów, jednak uczynienie go zrozumiałym jakoś nie przyszło mu do głowy.
T.Pratchett
Elfir jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-04, 01:23   #10
Dotka90
Zakorzenienie
 
Zarejestrowany: 2009-01
Lokalizacja: stąd
Wiadomości: 36 831
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Może własnie jakby ktoś się koło niej zakręcił i wywołał tę iskierkę zainteresowania, pożądania i namiętności, to łatwiej by jej się było zdecydować, żeby skończyć to, co raczej nie ma już w tym momencie racji bytu
Dotka90 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-04, 08:01   #11
Gwiazdeczka1978
Zakorzenienie
 
Avatar Gwiazdeczka1978
 
Zarejestrowany: 2008-05
Wiadomości: 8 299
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Od poczatku widziałas, ze nie pasujecie do siebie.Zignorowałas to, a teraz to wychodzi.
Gwiazdeczka1978 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2009-10-04, 10:30   #12
bubus900
Zakorzenienie
 
Zarejestrowany: 2008-07
Lokalizacja: dom
Wiadomości: 3 687
Dot.: Młodzieńcze rozterki...

Wiedząc, że do siebie nie pasujecie zrobiłaś sobie krzywdę. Brzmi to dość brutalnie, ale tak niestety jest. Od początku czułaś, że to się może nie udać. Weszłaś w cały ten układ świadomie, znając 'prawdę' wiedząc jak jest. Nie zorientowałaś się w 'trakcie trwania związk', że do siebie nie pasujecie, wiedziałaś to wcześniej, a to całkowicie zmienia postać rzeczy.Jesteście z dwóch zupełnie innych bajek, trudno w tym przypadku znaleźć ten złoty środek. Ta sytuacja bardzo przypomina mi kawałek mojego życia teraz już z ex. Niby dobrze, ale ... No właśnie, cały czas jest to ale. To jest przywiązanie, nie znajdziesz obok niego szczęścia. Podświadomie wiesz, że to nie jest facet dla Ciebie, ale odsuwasz te myśli... Posłuchaj siebie.
Możecie coś prówać zmieniać, ale coś czuję ,że te zmiany będą takie na siłe, bez entuzjazmu, bez szczerych chęci. Ktoś będzie musiał się poświęcić, udawać kogoś kim nie jest ... To nie jest miłość.
__________________
Jest git
bubus900 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Odpowiedz

Nowe wątki na forum Intymnie


Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości)
 

Zasady wysyłania wiadomości
Nie możesz zakładać nowych wątków
Nie możesz pisać odpowiedzi
Nie możesz dodawać zdjęć i plików
Nie możesz edytować swoich postów

BB code is Włączono
Emotikonki: Włączono
Kod [IMG]: Włączono
Kod HTML: Wyłączono

Gorące linki


Data ostatniego posta: 2014-01-01 00:00:00


Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 08:29.