A co do chłopaków- też mi się wydaje, że mają w nosie trądzik. Często się zastanawiałam co jakiś koleś we mnie widzi, przecież jestem jednym chodzącym pryszczem. A tu się okazywało, że mu się podobam
Ten trądzik tak strasznie mi zrył samoocenę:/ I teraz, kiedy już jest tak dobrze- ja nadal się przejmuję. Kiedyś myślałam, że pozbędę się tradziku i się zmienię od razu wewnętrznie. Ale to zostaje, niestety. I nic nie pomoże, że 100 osób powie mi komplement. Bo zaraz myśl:to wszystko tylko zasługa kosmetyków...
Ale i tak jestem z siebie dumna, bo już nie wstydze się pokazywac bez makeupu jak gdzies spie poza domem. Kiedyś to nie do pomyślenia. SPAŁAM W MAKIJAŻU, fu... przecież to takie niezdrowe i nieprzyjemne.
Każdego dna staram się coraz bardziej akceptować. Teraz postanowiłam zmienić styl, bardziej podkreślać swoje atuty. Więcej się malować, tzn. dokładniej i ładniej oczy, bo zawsze je dość olewałam, a mam naprawdę w nich potencjał

chcę się podobać, skoro mam szansę, ale... boję się... boję się, ze nagle wszystko wróci, a nawet jak nie wróci-że nigdy siebie nie zaakceptuję.
Miałam niedawno taką sytuację:
jadłam w barze mlecznym szybki obiad, nie było prawie wolnych miejsc, więc spytałam takich starszych pań, czy jest wolne obok nich. One, że jasne. Po czym zaczęły mówić, że ledwo jak weszłam do baru to nie mogły ode mnie oderwać wzroku, taka jestem ładna i sympatyczna... i jaki mam piękny uśmiech i superfigurę... nie piszę tego po to, żeby się chwalić... tego dnia miałam
niezbyt fajną cerę , ale ładnie ją przykryłam... i postanowiłam na przekór temu
uśmiechać się do świata... i okazało się, że cera to nie jest to, co w życiu ważne...
czasem myślimy jak okropnie wyglądamy, a ktoś może się tego dnia w nas zakochać... najważniejsze jes to, co same o sobie myślimy, jak traktujemy świat...
jeśli witamy każdy dzień ponurą miną- ranimy siebie, a przez to świat, bo pozbawiamy innych poznania naszego uśmiechu i tego co w nas piękne... Ale jeśli po obudzeniu mówimy:
jaki piękny dzień, ciekawe co fajnego mnie dziś spotka?- nastrajamy się pozytywnie... i nieważne wtedy co mamy na twarzy... ludzie i tak zobaczą to , co miłe:nasz uśmiech i radość...
Czasem cieszę się, że mam(miałam) tradzik... bo nauczył mnie właśnie czerpania radości tam, gdzie na pozór nie powinno jej byc. Nauczył mnie niesamowitej tolerancji-dla innych, pozornie gorszych, brzydszych, grubszych... nauczył mnie wielu rzeczy i czasem cieszę się, że nie jestem jedną z tych pustych lal z nieskazitelną cerą, które mają innych w głębokim poważaniu, a kiedy idzie ktoś z pryszczami- obsmarowują go z góry na dół.
My, kochane/kochani(w końcu chłopców też tu mamy)-jesteśmy inni. I z czasem, oprócz gładkiej buzi zyskamy także wiele innych , pięknych rzeczy!