Zadomowienie
Zarejestrowany: 2008-05
Lokalizacja: Ezoteryczny Poznań
Wiadomości: 1 106
|
Dot.: Nie odkładam życia na potem! - zmieniam się :-)
Cytat:
Napisane przez Little brown
no ja dziś czuję się trochę lepiej, ale jeszcze nie tak jak powinnam.
Coma, lipcowa87 z tego co pamiętam studiujecie pedagogikę i psychologię. W związku z tym chciałabym się o coś Was zapytać  . Zaczęłam ostatnimi czasy zastanawiać się nad pewną kwestią, a przyczyniło się do tego to, że przez ostatni rok jestem częstym świadkiem pewnych zachować  . Zastanawia mnie jak zapatruje się na to pedagogika i psychologia. Nie jestem jeszcze matkę i pewne rzeczy zrozumiem pewnie dopiero jak nią będę  ale czy jest cokolwiek negatywnego/złego/ nieodpowiedniego w tym, że rodzice (szczególnie przy innych ludziach) 'każą' (namawiają) swoje małe dziecko do pokazania czegoś/powiedzenia/zatańczenia/zaśpiewania itd? Zademonstrowania czegoś co ma zadziwić, rozśmieszyć, wprawić w zachwyt i wydanie pochwały  ? Nie chcę być zrozumiana opatrzenie. Nie chodzi mi o to, że źle to odbieram czy krytykuję ale po prostu się zastanawiam. Rozumiem, że każdy rodzic chce być dumny ze swojego dziecka, pochwalić się tym co ono potrafi, wprawić kogoś w zachwyt albo wywołać śmiech.
Jak idę z wizytą do swojego kuzyna lub odwiedzam dom rodzinny mojego Tż gdzie mieszka również jego siostra z dzieckiem. To baaardzo często słyszę: Kubuś no powiedz to i to, zatańcz, pokaż, powtórz, zaśpiewaj, pokaż minkę, pokaż jak się złościsz itp  Czy to nie jest tak, że takie małe dziecko traktuje się jak hmm 'marionetkę'? Nie wiem jak ubrać to w słowa, żeby nikt mi nie narzucał że "idę za daleko". Nie chce krytykować, ciekawa jestem co na ten temat myślicie 
|
Ja jestem w tej kwestii podobnego zdania co Coma, wszystko z wyczuciem i w pewnych granicach... Że może to zarówno pomóc nieśmiałemu dziecku w przezwyciężeniu lęku przed publicznością, jak i przeciwnie - spotęgować ten lęk. Mam fajny przykład w rodzinie - Miłosz (4 lata) i Adaś (4,5 lat) są właśnie w takim "koncertowym" wieku. Miłosz to zdecydowany ekstrawertyk i dusza towarzystwa, pierwszy do opowiadania co robił w przedszkolu, pierwszy do śpiewania piosenek i recytowania wierszyków. Nawet go prosić nie trzeba Adaś to z kolei całkowite przeciwieństwo Miłosza, mało się odzywa a proszony o zaśpiewanie piosenki chowa się za mamę - więc nikt go nie namawia na siłę, nie chce to nie. Ale jak Miłosz śpiewa, to Adaś staje obok niego i cichutko zaczyna mu akompaniować. Obaj są chwaleni po równo - mam nadzieję, że Adasiowi to pomoże przezwyciężyć nieśmiałość, czymkolwiek jest spowodowana. Ważne jest też żeby nie robić z dziecka głównej atrakcji wieczoru, bo potem wyrośnie taki egocentryk co będzie wielce zaskoczony że ktoś ma coś ważniejszego do roboty niż słuchanie jego piosenek, albo że są na świecie inni których piosenki też muszą zostać wysłuchane.
Przyszła mi do głowy inna kwestia związana z dziećmi na rodzinnych imprezach - robienie (często nieświadomie) pośmiewiska z dziecka. Moja mama uwielbia (do tej pory, a mam 23 lata!) opowiadać o tym jak to z czymś miałam problem, o coś się zezłościłam, no, różne historie. Dla niej śmieszne, dla mnie piekielnie krępujące. Rozmawiałam z nią o tym nie raz, prosiłam, ale ona twierdzi, że przesadzam. I robi to dalej. A mnie potem krew zalewa na samą myśl o kolejnej rodzinnej imprezie i o tym co mama wymyśli...
W ogóle chciałabym Was prosić o opinię, bo się dziś trochę z mamą posprzeczałam i sama już nie wiem kto ma rację. Ja i TŻ mieszkamy w tej samej miejscowości, właściwie w blokach obok siebie. W te święta będziemy jechali do domu osobno, bo ja wyjeżdżam już w poniedziałek a on dopiero w czwartek (dzień przed Wigilią). Stwierdziłam, że najlepiej będzie jeśli ja wezmę walizkę z naszymi bagażami, bo nie będzie tego dużo (większość moich rzeczy, on pewnie weźmie tylko jakieś spodnie i koszulę), walizkę tak naprawdę bierzemy tylko po to, że wiadomo, wracając z domu pewnie się jakiegoś jedzenia nabierze Ja jadę pociągiem bez przesiadki i ogólnie, będzie mniej ludzi. To po co on ma się cisnąć potem w tłoku z walizką jeszcze, skoro ja ją mogę wziąć? Nie wiem w ogóle po co wspominałam mamie o tej walizce podczas rozmowy telefonicznej, mniejsza o to, ale mama się oburzyła ogromnie że "No rób tak dalej, jasne, będziesz mu ZNOWU bagaże woziła". To "znowu" to dlatego, że ostatnio byłam w domu sama (bez TŻ) i wracałam z naprawdę ciężką i wypchaną walizką, w której było, owszem, kilka rzeczy dla TŻ - ale cała reszta to było moje swetry i moje słoiki z jedzeniem.
Tż wiem że weźmie tą walizkę jeśli mu powiem, że on ma z nią jechać, więc to nie problem, no, ale czy jest sens?
Kto przesadza? Bo ja już nie potrafię obiektywnie ocenić. Wiadomo, chodzi nie tyle o samą walizkę co o zasadę, że czemu kobita ma dźwigać skoro ma chłopa w domu
W ogóle mam dzisiaj fatalny nastrój, poza wyjściem do miasta w celu zorientowania się czy w salonie mają telefon który mam kupić nie zrobiłam NIC - wróciłam, zwinęłam się w kulkę pod kołdrę i przespałam do teraz.
Znów mam kryzys pt "Pójdę do pracy, choćby na produkcję, byle mieć jakieś pieniądze". Nakopcie mi, bo miałam postanowienie, że nie będę już sobie zaśmiecała CV i poszukam (znajdę!) coś porządnego i na dłużej. A z drugiej strony pieniądze też bardzo potrzebne :/
Ależ posta wyprodukowałam Rzadko się odzywam ale jak już walnę to z grubej rury
__________________
zaczynam 
53-52-51-50-49-48
Edytowane przez lipcowa87
Czas edycji: 2010-12-15 o 17:38
|