Cześć kochane Mamuśki!
Staram się Was nadrobić ale nie jest to taki proste

.
Na początku gratuluję rozpoczętych tygodni, miesięcy i udanych wizyt.
Doczytałam, że Muminek była w szpitalu, mam nadzieję, że to nic poważnego... Przeczytałam też incydent z Ivoncią... Przykra sprawa, bo faktycznie niefajnie się jej sytuacja prezentuje. Ja też mieszkałam z moim przyszłym mężem przez 4 lata z jego rodzicami i powiem szczerze, że dobrze się nam mieszkało - na wszystko mieliśmy pieniądze (oboje pracujemy), odkładaliśmy na usamodzielnienie się. Na początku w planach mieliśmy budowę domu - nawet załatwiliśmy wszystkie formalności - ale zmieniliśmy plany i postanowiliśmy kupić nowe mieszkanie, było to dla nas najwygodniejsze rozwiązanie. Zatem wzięliśmy kredyt, kupiliśmy własne mieszkanko i wyprowadziliśmy się. W czerwcu będzie rok jak mieszkamy osobno i jest super

. Potem ślub, dzidźka i życie toczy się dalej.
Moja historia brzmi bardzo ładnie i bajkowo ale nie zawsze tak było... Miałam ciężkie życie z moimi rodzicami, w domu ciągłe kłótnie, brakowało pieniędzy... Gdy miałam 20 lat i przyszłam do domu o godz. 22 zamiast o 21 (kiedy wyszłam z domu o 20 i mówiłam, ze będę za 2 h) miałam drzwi zamknięte na łańcuch i miałam sobie radzić sama. Byłam tego wieczoru z moim Radkiem, dzwoniliśmy do drzwi przez 2 h żeby rodzice mnie wpuścili... Byli nieugięci

. To było 16 grudnia 2007 roku, czyli tuż przed świętami. Radek podjął decyzję, że przenocuję u niego a jutro zobaczymy co dalej. Szliśmy w mrozie 5 km do domu jego rodziców... Było mi zimno i strasznie wstyd. Jego mama otworzyła nam drzwi i o nic nie pytając powiedziała do mnie: idź się umyj i połóż się spać, jutro pogadamy. Następnego dnia Radek pojechał do pracy, to była sobota (ja byłam na stażu od pn. do pt.), moja przyszła teściowa zrobiła kawę i opowiedziałam jej co sie wydarzyło. Postanowiła, że jak do świąt sytuacja się nie wyjaśni to w 2 święto pojedziemy po moje rzeczy. Niestety rodzicom nie zależało na zgodzie

. Byłam załamana, zamieszkałam w domu Radka rodziców. Postanowiłam sobie jedno - dać sobie radę, skończyć studia (byłam na 2 roku), po stażu znaleźć pracę i wspomóc moich przyszłych teściów w miarę możliwości. Nie powiem, że było łatwo ale dałam radę! Zrobiłam inżynierkę, potem magisterkę (zresztą za studia od początku płaciłam sama, nawet jak mieszkałam z moimi rodzicami), miałam i mam nadal dobrą pracę, pomagałam moim teściom jak tylko mogłam (sprzątałam, gotowałam itp.). Kiedyś moja teściowa powiedziała, że
nie sztuką jest kogoś odepchnąć, sztuką jest wyciągnąć do kogoś rękę - piękne słowa. 2 lata później kontakty z rodzicami się poprawiły, w kolejnym roku Radek poprosił mnie o rękę - dostał zgodę mojego ojca. Tata mój od roku nie żyje, mama urwała z nami kontakt po tym jak znalazła sobie faceta... Bardzo przykro się stało

. Jednak nie poddajemy się, kochamy się z mężem i wiemy, że musimy liczyć na siebie by dalej żyć. Od wielu lat moja teściowa jest moją przyjaciółką i mamą zarazem. To tyle o radzeniu sobie w życiu.
Byłam wczoraj w Bydgoszczy w poradni diabetologicznej, dostałam dietę i glukometr. Dziś od rana wprowadzam dietkę i mierzę cukier. Tylko duzo tego cukru wychodzi... Na czczo 110 a godzinę po śniadaniu 163, cienko to widzę...

Jak sie nie ustabilizuje to czeka mnie insulina.
Chciałam się pochwalić, że
dziś z Gośką zaczynamy 29 tc!
No, to tyle o mnie, trochę się rozpisałam

Idę Was dalej nadrabiać.