Wiecie co? Starzeję się, mimo iż niedawno miałam osiemnaste urodziny. Ciągle czuję się jak staruszka, no może przesadzam, ale na pewno nie jak nastolatka.
Brak mi energii, jestem obolała, czuję, że nic mi nie wychodzi – kolejny raz oblałam prawo jazdy. Za nic nie mogę zdać, mimo że na jazdach jeżdżę dobrze, na egzaminie w ogóle wyłączam myślenie. Ze stresu. Już sieję panikę przed kolejnym egzaminem, mimo że ten za ponad miesiąc. Ogólnie jestem osobą, która wszystkim się przejmuje (nie zrobię tego, bo co ten, ten i tamta sobie o mnie pomyślą?).
Mało czasu spędzam ze znajomymi. Nie mam żadnej przyjaciółki, której mogłabym się zwierzyć bez martwienia się o to, czy mnie nie wyśmieje lub czy nie zdradzi moich tajemnic. A tak bardzo potrzebuję kogoś, by mu się czasem wyżalić. Niestety już kilka razy zawiodłam się na osobach, które uważałam za swoich przyjaciół. A dlaczego spędzam mało czasu ze znajomymi? No cóż, nie mam ich zbyt wielu… A jeśli już jest okazja to chyba ja trochę się cofam i wymiguje

Ale w dużej mierze przyczyniają się do tego moi rodzice. Po prostu nic mi nie wolno, nie wiem, czy ich zachowanie jest normalne. Ale więcej o moich rodzicach tutaj:
https://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=671728 Pomoc mile widziana.
Właściwie jedną z niewielu osób, z którymi mogę porozmawiać jest mój chłopak. Jesteśmy razem od ponad dwóch lat. Myślę, że dobrze nam ze sobą. Razem staramy się stawiać czoła przeciwnościom (np. moi rodzice). To on jest moim powiernikiem. Jest mi trochę głupio, ponieważ on ze swoimi prywatnymi problemami stara się radzić sobie sam i nie roztrząsa ich tak jak ja. Czuję, że zmieniam się w marudę, ciągle narzekam, potrzebuję przytulenia. Czasem się boczę o to, że wyszedł z kolegami na piwo. Dlaczego? Bo ja nie mam z kim wyjść. On ma mnóstwo znajomych. Gdzie się nie wybierzemy, prawie zawsze tam kogoś zna, wie jak zagaić, jak podtrzymać rozmowę. Czasem z moimi znajomymi dogaduje się lepiej niż ja sama! A ja z większością tych osób jestem tylko na „cześć”. Mam wielki problem z rozmową z innymi ludźmi. Niby jestem humanistką, niby sporo czytam, niby piszę dobre wypracowania, więc jakiś tam zasób słów znam, ale kiedy przyjdzie do rozmowy, mam wrażenie, że się plątam, nie wiem, co powiedzieć. Wydaje mi się, że wszyscy słyszą moją wadę wymowy. Albo że nie mam kompletnie nic sensownego do powiedzenia. To przykre. Czasem nawet z moim chłopakiem jest mi ciężko rozmawiać, bo boję się, że palnę coś głupiego i będzie się ze mnie śmiał (a przecież przez ten czas nigdy tego nie zrobił!).
Wiecie czego się boję? Tego, że mój kochany ze mną nie wytrzyma. A gdyby nie on, nie wiem, co by ze mną było. Często się na niego obrażam. Wydaje mi się, że mam ogromny powód, a za chwilę, kiedy ochłonę lub kiedy z nim porozmawiam, zastanawiam się: o co mi do cholery chodziło?! Wiem, że wtedy moje zachowanie jest dziecinne. Ale paradoksalnie ja momentami czuję się jak dojrzała osoba, tego nie zrobię, bo nie wypada, nie będę się śmiać, bo ten żart był głupi. No ludzie. Ze znajomymi nie pójdę (jeśli już uzyskam pozwolenie) , bo przecież muszę zrobić jeszcze to i tamto np. do szkoły lub rodzice będą źli.
Mój chłopak poznał mnie, kiedy byłam rozchichraną małolatą z gimnazjum, poznaliśmy się na jednej z „imprez” w naszej miejscowości (przeprowadził się tu wtedy). To były czasy! Byłam beztroska, roztańczona, roześmiana. Kiedyś podczas jednej z naszych rozmów powiedział mi, że czasem brakuje mu mnie takiej. Ale ja już nie potrafię taka być (chyba, że po alkoholu), bo przecież w MOIM WIEKU już nie wypada. Nie chcę mu też ciągle marudzić i opowiadać o problemach, ale komu mam to mówić? ;(
Czuję, że życie ucieka mi przez palce. Nie będę już młodsza. Niedługo zacznie się jeszcze poważniejsze życie i co wtedy?
Boję się jutra. Boję się przyszłości. Nie wiem, co będę robić w dalszym życiu. Nie mam planów na siebie, a właściwie to, co planuję jest w ogóle bez sensu, każdy mi tak mówi. Jest mi źle. Jestem pesymistką. Niewiele mnie cieszy. Mam niską samoocenę. Ale czasem czuję się wspaniale, mogłabym wtedy góry przenosić, promienieję, czuję się dobrze w swoim ciele. Rzadki stan…
Często myślę o tym, że znajome prawie co tydzień chodzą na imprezy, a przecież matura, kiedy one się uczą, skoro mi ciągle brakuje czasu? Pewnie ją obleją, bo próbne nie poszły im najlepiej. A w głębi duszy…chyba im zazdroszczę tej zabawy.
Bardzo przepraszam za to, że się tak rozwlekłam. Ale ze mnie maruda. Proszę, pomóżcie - nakrzyczcie (jakoś to zniosę, choć nie lubię krytyki), pocieszcie, poradźcie, polećcie jakieś poradniki, optymistyczne piosenki, sposoby na stres i pogodę ducha. Będę dozgonnie wdzięczna.
Bialy_bez