czesć
dziś wyszłam ze szpitala
niestety ciąży nie udało się uratować mimo że od razu dostałam luteinę na podtrzymanie jednak szybko się okazało że to na nic.
w poniedziałek dostałam tabletki poronne(chyba tak to się nazywa)
po 8 godzinach leżenia i podwójnej dawce leku, coś zaczęło działać
przez ten cały czas miałam 4 razy usg
miał być zabieg ale okazało się że macica sam się oczyściła, z racji tego że to była bardzo wczesna ciąża (7tydz)
więc lepsza opcja bo mnie inwazyjna
mąż był cały czas przy mnie, bardzo mnie wspierał, choć sam cierpiał nie okazywało tego przy mnie.
były łzy i wiele pytań, jednak teraz trzeba być silnym i żyć dalej

psychicznie czuję się już ok
mój mąż też, na tyle ile to możliwe
podjęliśmy decyzję że nie będziemy specjalnie celebrować ani rocznicy "śmierci" ani dni spodziewanych narodzin.
chcemy nosić maleństwo w sercu ale bez zastanawiania się "jakby wyglądał za rok czy za 5 lat"
wiadomo strata jest duża jednak tak będzie dla nas lepiej
i bez pytań czemu my? czemu tak? dlaczego?
po prostu stało się i trzeba z tym żyć
może pomogło nam to że nie widzieliśmy jeszcze maleństwa i nie słyszeliśmy serduszka bo pierwsza wizyta miała być dziś
diagnozę trudno było wystawić ale prawdopodobnie przyczyną była genetyczna wada zarodka
i z góry był skazany na niepowodzenie
przez 4 dni pobytu w szpitalu na moja salę trafiło 8 dziewczyn z krwawieniem - 2 do domu wyszło z ciążą podtrzymaną
6 łącznie ze mną poroniło, 5 miało zabieg łyżeczkowania
statystyki przerażające!!
jak trochę dojdę do siebie postaram się was nadrobić
za wszystkie trzymam gorąco trzymam kciuki

---------- Dopisano o 17:34 ---------- Poprzedni post napisano o 17:18 ----------
i po pocieszające - to że mogę zajść w ciąże!!
dodam jeszcze że lekarz kazał czekać aż się skończy plamienie ,które obecnie mam i może się utrzymać do tygodnia
później @ sam się powinien pokazać potem mamy odczekać dwa pełne cykle i działać dalej

dodał też że pierwsze poronienie jest uznane jako przypadek - nie musi być konkretnej przyczyny, nic konkretnego nie musiało się wydarzyć
i ani stres ani wysiłek nie miały wpływu na poronienie