Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2007-03
Lokalizacja: (prawie) Koszalin, ta wiocha obok Mielna
Wiadomości: 12 219
|
Dot.: Wrześnióweczki już rozpakowane,pora na październikową zmianę,mamy IX-X 2013, cz
mam problem: niby urodzilam a nadal nie widze wlasnych stóp 
---------- Dopisano o 23:22 ---------- Poprzedni post napisano o 23:01 ----------
Opis porodu:
jak pisalam do was na wątku że idę na IP to właśnie schodziłam schodami do taksówki dzięki temu wiem że o 9:40 pojechałam na IP. Pierwsze skurcze obudziły mnie o 4:11. Ale były tak rzadkie, co 20-30 minut ze w koncu usnęłam i o 6:00 obudzila mnie Kinia. Dalej miałam skurcze ale wydawały mi się nadal za słabe i za rzadko. Zjadłam więc sniadanie, dalam jeść dzieciom, wstawiłam pranie (a jak!), ogólnie się ogarnęłam, zrobiłam obiad (mial przyjśc kolega na obiad więc ziemniaki, surowka i schabowe w sosie pieczarkowym ) i kuchnie ogarnęłam i... stwierdziłam ze upierdliwe te skurcze więc zaczęłam je zapisywać w tej aplikacji na telefon. No i jeden trwa 40 sekund, po 15 minutach kolejny, potem po 7, potem po 5 potem znowu 7 i 5... Mąż się obudził. Powiedziałam mu żeby sobie śniadanie zrobił, bo chyba pojedziemy do szpitala. Standardowo spanikował i ubrał spodnie przodem do tyłu Niby 3 dziecko a on ma taką samą panikę   Zadzwonilismy po kolegę, zeby starszymi dzieciakami się zajął. Dałam jeszcze dzieciom jogurta, żeby nie padły z głodu. Potem powiesiłam pranie (zdążyłam między skurczami ). Kolega (ten sam co i tak miał na obiad wpaśc ) przyjechał, więc torby wzielismy, taxa już zamówiona jechała i wio, na porodówkę. Akurat nie było nikogo przede mną, jedna laska z ktg schodziła. Więc wchodzę i mówię, że chyba dziś rodzę. No to one zaraz za papierki... Mówię „a panie nie sprawdzą czy nie ściemniam?”, na co położna „jak już pani przyjechała to panią zostawimy, co by było jakbyśmy odesłali a pani urodziła na chodniku?”. No fakt, to klapłam na krzesło i po serii pytań (numer tel męza... yyy... musiałam iść na korytarz spytac ) na fotelik. Te miejsce na nogi metalowe, taaaakie zimne było. Bada, bada (nienawidze tego) i tekst „dobre przygotowanie do porodu (moja myśl: no super!) - 8 cm rozwarcia (moja myśl )”. No to jeszcze dokończylismy papierologię, pozwolili mi iść do wc, przebrać się i sruuu na porodówkę. Mąż zakręcony torby by zapomniał Na sali wgramoliłam się na to łóżko, skuliłam na boku i sobie „skurczałam” a połozna badała, ktg podpięła (było ok), poczytala jakieś jeszcze papierki, dała do podpisu że zgadzam się na wszystko. Jak mialam skurcz to prawie gryzłam poręcz od tego łóżka, kuliłam się bardziej i nic nie mowilam (bo połozna pytala o rozne rzeczy do tej swojej ankiety-planu porodu). Połozna do mnie ze wogóle nie widać po mnie że mam skurcze. To jej mówię ze własnie wtedy nie odpowiadam na jej pytania W pewnym momencie czuje ze zaraz beda parte. Mowie ze chyba beda parte. Ale jeszcze to nie to. Dwa skurcze i kazała przec. To prę. Przy kazdym partym sapałam a potem mi się taki krzyk wyrywał jak czasem zespoły ludowe robią (iiiiiiiii a!) Raz... dwa... poszły wody... czuję główkę... matko, WIELKĄ głowke, musialam drugi raz powietrza zaczerpnąc by wyprzec... mysle sobie „poszlo, to reszta wyjdzie”... d.upa... nie idzie... trzecie parte... matko, ale ma bary to dziecko!... znowu musialam na dwa wdechy i wyszla... Moja mala mokra, lekko sinawa (9 pkt w skali Apgar), oślizgła coreczka dali mi ją na pierś od razu. Polezała, pociumkała z cycka i było git. Łożysko samo się urodziła jakos po 5 minutach. Nie cieli, nie szli, udało się. O 10:54 urodziłam mojego skarbeńka. Po tych 2h pobadali mnie jeszcze jak się obkurcza macica i poczłapałam za lekarką do pokoju (w tym czasie zbadali już dziecko). Tam maz popilnowal malej, ja wzielam prysznic, bo się spocilam mimo wszystko jak swinia. Wchodzi polozna spytac jak się czuje a ja już w turbanie na glowie więc stwierdzila ze dobrze sieczuje skoro już prysznic był Dostalam nadprogramowo obiadek i chwała im za to bo głodna już bylam że szok. Mąż poszedl do domu i jakos się ogarnialismy. Mala dawala mi noca pospac więc calkiem nam szlo.
Dodam jeszcze że maz w sumei przydał się do podawania mi wody, bo tak to nie wiem co mialby robić... bo ani nie chcialam by mnie trzymał za rękę ani masowania, ani nigdzie nie szłam typu prysznic czy piłka. Po podaniu małej na brzuch to juz bardziej, bo i zdjecia robił, poprawial poduszkę, wodę podawał. Ale i tak cieszę się ze był.
I to na tyle.
Edytowane przez 83monia
Czas edycji: 2013-10-04 o 22:30
|