Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Coraz więcej mam tu mamy na kolejne wciąż czekamy. Mamy po staraniach cz. IV
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2014-08-18, 10:10   #1822
(kicia)
Zakorzenienie
 
Avatar (kicia)
 
Zarejestrowany: 2007-08
Lokalizacja: lubelskie
Wiadomości: 19 135
Dot.: Coraz więcej mam tu mamy na kolejne wciąż czekamy. Mamy po staraniach cz. IV

Relacja z porodu

W niedzielę ok 11 pojechaliśmy na IP. Samo przyjęcie bez problemu tylko potem czekałam 5 h na łóżko Jak dostałam łóżko zrobili mi ktg żadnych skurczy wszystko pozamykane szyjka twarda zakrzywiona nieskrócona I tak psychicznie szykowałam się na wywoływanie w poniedziałek. Na wieczór przyszła położna powiedziała że wszystkie 3 na sali mamy być na czczo bo możemy mieć zakłądany cewnik. Ja już trochę w nerwach wolałam żeby to się zaczeło naturalnie... I tak usnęłam na 2 h i potem od 24 do 2 leżałam i myślałam. Aż tu nagle..... czuje że coś ze mnie wypływa takie trochę jak upław... Poleciałam szybko do wc zdążyłam dojść do kabiny i się zaczęło... O matko na prawdę przy dużej ilości wód poród rozpoczęty od ich odejścia to na prawdę hardcore. Dobrze że zabiegowy był blisko wc i akurat tam były położne i jeszcze dodatkowo pani doktor z traktu akurat tam była zalałam pół wc korytarza i zabiegowego. Szybkie badanie szyjka na 2 palce ale dalej zakrzywiona średnio skrócona. No to na łóżko pakowanie tzn pakowały mnie wszytskie położne i sprzątaczki... Sru wszystko na łóżko ze mnie cieknie nadal leżę nie ruchomo. No i jedziemy na trakt. No i co 2 w nocy dzwonie do Kochanego męża a on co? Przez przypadek wyciszył telefon musiałam dzwonić do rodziców i mój tata chodził go obudzić dodatkowo pomylił klatki z nerów i poszedł się dobijać do obcych ludzi koło 4 zaczęły się skurcze. Na początku lekkie co 7 minut. Dało się leżeć. Ok 7 dopiero wpuścili do mnie męża no i wtedy już skurcze co 5 minut. No to trzeba chodzić. I tak spacerowałam z ligniną miedzy nogami w tą i z powtorem. Były jeszcze dwie rodzące. Jedna po znajomości która byłą traktowana jak księżniczka zzo bez problemu gaz piłka prysznic wszystko miała. No ale żona lekarza rodziła 3 h na zzo a zachowywała się jakby nie wiem. No i druga koleżanka zaczęła rodzić jak ja o tej samej porze początkowo razem rozmawiałyśmy ale podali jej jakąś kroplówkę z glukozą niby i jak ją trzasnęło tak poszła rodzić. Chyba z 5 h się darła ale dala radę. No a ja dalej się bujałam. Poszłam kilka razy pod prysznic liczyliśmy skurcze no już były co 3 minuty na ktg na 100 % ale ja nadal z uśmiechem na twarzy więc ponoć nie rodzę. Położna mówiła że jestem strasznie dzielna bo mało która rodząca tak się zachowuje a ja dalej chodzę bolało okropnie ale przepełniało mnie takie uczucie siły niesamowitej że muszę się starać chodzić itp bo wtedy szybciej będzie... No ale godzina 14 tamte urodziły a ja dalej chodzę no to co ktg i działamy bo rozwarcie na 3 palce szyja w osi no to trzeba się pospieszyć. Dali mi też tą glukozę i nie wiem dlaczego tak to działa ale zaczęło się prawie najgorsze skurcze krzyżowe i kazali mi na nich leżeć na ktg skurcze 130 % takie na 1 minutę co prawie minutę masakra a lekarz mnie nie pocieszył bo mówi że przy takim rozwarciu to ze 2-3 h jeszcze minimum. Więc poprosiłam o znieczulenie bo była 14 ja nie spałam praktycznie od soboty bo 2 h to trochę mało. A ja już byłam na skraju sił fizycznych bo psychicznie nadal myśl że niedługo będę miała dziecko. A tu jeszcze 2 palce rozwarcia i skurcze parte. Lekarz początkowo chciał dać mi dolargan ale to jest lek narkotyczny i nie zgodziłam się wiec zzo... Tak mi zrobili zzo że zaraz przed zrobieniem zaczęły się problemy z tętnem małęgo. Ale początkowo myśleli że poprostu tak się wierci. Miedzy czasie znieczulenie i ulga... Ja nic nie czuje dobra można odpocząć. Ale nie ma tak dobrze. Przyszedł nawet mój gin prowadzący nawet nie wiem cyz mnie poznał i nie wiem czy przyszedł bo ktoś mu powiedział czy zobaczył w dokumentach że ja rodzę ale chwilę był. nawet za ręke mnie potrzymał. i życzył powodzenia. No i nadal coś nie tak z tym tętnem skurcz to tętno w doł nawet do 60-80 poczekali ok 5 minut lekarz mówi że cóż czy wyrażam zgodę na cesarskie bo raczej nic innego nie da się w tej sytuacji zrobić. Ja oczywiście że tak chciałam jak najszybciej go zobaczyć usłyszeć że płacze że jest zdrowy. Ale jak przyniósł mi lekarz zgodę z napisem "zagrażająca zamartwica płodu" to aż mnie poraziło bo to tak brzmi wiecie strasznie. POdpisałam drżącą ręką i modliłam się żeby ekipa się syzbciej zebrała. Wyprosili męża mi założyli cewnik no i miałam przejść na salę operacyjną. Tam atmosfera jak na jakiejś imprezie. No wiecie ja nigdy nie miałam operacji itp byłam zaskoczona zespół anestezjologów normalnie boki zrywać pomimo dość stresującej sytuacji. Ale dobrze bo nie byłam tak przerażona. No i mi relacjonowali. I jest słyszę moje maleństwo prawie się popłakałam ale głównie nie mogłam przestać się uśmiechać. Pokazali mi go taki maleńki mi się wydawał. A tu 3810 g kawał chłopa a 16 lipca na usg 2990 powycierali go i położyli na twarzy był taki ciepły kochany włożył mi rączkę do buzi potem go zabrali mnie zszyli i ja wiem w 20 minut było po wszystkim. Koniec końców cesarka była konieczna wg lekarza bo mały miał pępowinę wokół szyi i w momencie cięcia nie miałam w ogóle wód wszystko uciekło i Mały miał tam sucho przez co pępowina mocniej się zaciągała i spadało tętno. Po wszystkim wywieźli mnie na korytarz tam czekał mąż. Pocałował mnie mówił że jest taki śliczny. Potem chciałam żeby zadzwonił od moich rodziców to nie był w stanie. Popłakał się totalnie nie był w stanie wykrztusić słowa. Potem pojechaliśmy na salę położna przystawiła go do piersi pewnie też na całe 3 minuty. Potem druga to samo no ale nie mogłam się ruszyć więc wtedy się nie przejmowałam. Znieczulenie zaczęło zachodzić zaczęłam się trząść kocyk pomogł. I jakoś leciało po 21 przyszła położna zmieniła podkłady ale bolało przekręcanie na bok. Myślę zdechnę. Noc była straszna do 23 mały darł się na sali. Ja się nie mogłam przekręcić na boki bo ból niesamowity trzy zastrzyki przeciwbólowe i dalej boli. Kolejny ranek też nie zaciekawy wstałam o 6 ale dałam radę tylko siąść i zrobić dwa kroki potem słabo. I tak do 12 sukcesywnie dochodziłam do wc. Przyjechali moi rodzice wujek TŻta a ja taka ledwie żywa no ale... Mąż był do wieczora w nocy nie za ciekawie bo już Mały zaczynał być głodny a u mnie w piersiach nawet siary brak no i dokarmiałam trochę pił i jakoś tam spał ale tylko godzinkę. Rano byślałam że zejdę zmęczona zniechęcona zapłakana. I tak minął wtorek i środa. W czwartek już bylam w 90 % na chodzie. Młody dalej dokarmiany bo mleka było na jedno karmienie rano i jedno wieczorem. Zaczęłam pić po 4 l z wc to myślałam że nie wyjdę w pewnym momencie. No i w piątek się rozbujało. Między czasie te akcje z zółtaczką i takie czekanie. Na szczęście spadło i jesteśmy w domu


podsumowując sam poród przez te 10 h nie był straszny no ale najgorszego nie przeżyłam. Trochę szkoda że nie dało rady ale najważniejsze że Bartuś jest z nami i właśnie sobie słodko śpi
__________________
14.07.2012
II kreseczki 23.11.2013
Bartuś 11.08.2014 godz.15:10 3810 g 55 cm

(kicia) jest offline Zgłoś do moderatora