Juz Wam pisze, co ja wczoraj przezylam.
Uwaga dlugie!
Wszystko dzialo sie wczoraj ok 22-23.
Generalnie z tata mam dobry kontakt, mimo duzej odleglosci czesto do siebie dzwonimy.
Aktualnie mieszka sam (zeszly rok nie byl dla nas zbyt laskawy - babcia zmarla, rodzice sie rozwiedli, siostra mieszka teraz z mama, wiec tata jest w sumie w domu sam). Po swietach jakos mniej gadalismy, ja poszlam do pracy, wiec czasu mniej, Kuba chorowal, potem to moje oko i jakos tak nie na wszystko wystarczylo czasu, bo wieczorami chodzilam spac z Kuba.
Dzwonilam do taty 2 dni temu, nie odebral, a co wiecej do wczorajszego wieczoru nie oddzwonil (a przeciez widzial polaczenie nieodebrane na telefonie). W sumie nie oddzwanial przez 24h, niby nic, ale...
Na fb tez go nie bylo od 2 dni (moj tata jest maniakiem fb

dodaje posty, komentuje, lajkuje, itp), co juz wydalo mi sie dziwne. Na smsy tez nie odpowiadal...
Zadzwonilam do cioci, ktora mieszka blisko niego. Powiedziala, ze tez nie miala z nim kontaktu, ale w sumie oni nie widuja sie jakos wybitnie czesto. Powiedziala, ze bedzie jechac akurat w okolice naszego domu, wiec zajrzy przy okazji.
Dzwoni do mnie za kilkanascie minut i mowi, ze u nas w domu pali sie swiatlo, ale nikt nie odpowiada - ani domofon, ani nikt nie otwiera jak puka/dzwoni do drzwi...
Nogi sie pode mna ujely, juz mialam najgorsze mysli w glowie, ale przeciez paniki siać nie chcialam...
Za chwile kolejny telefon od niej - chodzi po sasiadach (zeby zapytac czy go widzieli dzis/wczoraj), nikt nie otwiera drzwi, wszyscy spia, a ci co otworzyli nie maja pojecia. Ja juz coraz wiekszy stres...
Mowi, ze krzyczy, wola tate przez drzwi, slychac, ze telefon dzwoni w srodku, a on nadal cisza.
Takze wyobrazcie sobie co czulam...
Weszlam na fb, przejrzalam liste znajomych, napisalam do wszystkich (!!), ktorych kojarzylam, ze z nim pracuja z prosba o kontakt jak tylko beda. Musialam sie dowiedziec, czy w pracy go widzieli. Oczywiscie nikogo akurat nie bylo na fb :/
Znalazlam w necie nr tel do pracy (nigdy tam nie dzwonilam, nie mialam numeru, bo w sumie tam nie wpuszcza sie nikogo z zewnatrz), myslalam, ze to tel do biura, wiec raczej nie bylby czynny o 22, ale na szczescie ktos z portierni odebral i mnie polaczyl z jakas szefowa zmiany.
I co sie dowiedzialam?
Mojego taty nie ma w pracy od 2 dni........ A powinien byc. Nie wiedza o co chodzi.
Powiem tylko tyle: moj tata to osoba, ktora przez wszystkie swoje lata pracy byla na L4 RAZ (potlukl sobie twarz po wypadku na rowerze), a tak zawsze obowiazkowy, zawsze mimo choroby chodzil do pracy....
Takze no - ryknelam placzem kobiecie do sluchawki, rece mi sie trzesly, no nie umialam sie pozbierac, rozkleilam sie totalnie.
Dziewczyny ja bylam w 100000% przekonana, ze stalo sie cos zlego! Ja juz to wiedzialam!!
Obca kobieta mnie pocieszala, ze na pewno wszystko ok, ze to nie moze byc prawda i ze ona (!) bardzo prosi o telefon jak cos sie wyjasni, bo tez sie martwi.
Noooo to jak kolezanka z pracy sie o niego martwi i mowi, ze cos jej nie gra to tylko utwierdzilo mnie w przekonaniu, ze nic sobie nie wkrecam tylko serio cos jest na rzeczy!
Dodajcie jeszcze do tego te moje wyrzuty sumienia, ze malo sie do niego odzywalam w ostatnim czasie...
Za chwile dzwoni ta kobieta i mowi, ze tata zglaszal komus, ze BYC MOZE wezmie L4, bo zle sie czuje.
To sobie wyobrazcie co mialam w glowie po takich newsach... Ze zemdlal, zaczadzil sie, czy co i nikt mu nie pomogl....
Ciocia tez co chwile do mnie dzwonila - ze nadal stoi pod tymi drzwiami, puka, wali, a on nie otwiera.
Nie wie czy wzywac policje, dzwonic po kogos, by wyważyl drzwi czy co robic...
I w koncu po jakims czasie telefon: otworzyl, nic mu nie jest - SPAL (!) po lekach, nie slyszal co sie dzieje.... Faktycznie chory, ledwo mowil podobno, tak go wzielo.... Generalnie ciocia mowi, ze kiepsko wygladal.
I zaskoczony - co my robimy...
Jak go ochrzanilam z gory na dol to zrozumial jak sie czulam.
Nie oddzwanial, bo wczesniej ja bylam w pracy i nie chcial przeszkadzac, a reszte dnia przespal i generalnie nie byl w stanie gadac, bo go ciagle na sen bralo.
Moze sobie pomyslicie, ze spanikowalam, ze rozpetalam taka akcje z niczego, ale kurcze, kazdy kolejny moj ruch, kazdy sprawdzoony trop pokazywal mi, ze cos jest nie tak. Im wiecej chcialam sie dowiedziec, tym wiecej zagadek bylo
Pogadalam z nim jeszcze chwile.
A potem jak sie zryczalam to tylko TZ widzial. Nie wiem, jakby jakies hamulce mi puscily, zszedl stres. No taka ulge odczulam, ze nic mu nie jest, musialam wyplakac caly nagromadzony strach, a i tak do 1 nie moglam zasnac.