|
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2005-06
Wiadomości: 6 288
|
Eutanazja
Temat ciężki. Mamy psa- emeryta, Rudziu ma ponad 15 lat, od około 2 lat choruje na raka jądra. Niestety od samego początku guz był nieoperacyjny, gdyż Rudziu z racji choroby serca oraz wieku nie przeżyłby narkozy. Te ustalenia potwierdziło dwóch weterynarzy. Ustaliliśmy, ze pies będzie ratowany wszelkimi silami – różne zawiesiny wzmacniające, tabletki itp. Już przed wakacjami weterynarz stwierdził, że są przerzuty – zaatakowana wątroba, trzustka . Do tego guz na jądrze się powiększył – moszna gromadzi płyn wokół guza i jest ogromna, pies ma problemy nie tylko ze swobodnym chodzeniem, ale nawet z załatwieniem się. Czasami pojawia się obrzęk krtani – Rudziu się dusi. Zaczęła się martwica uszu /guzy zabierają dużo krwi, która nie dociera m. in do końcówek uszu/. Do stosowanych środków doszły maści i płyny antyseptyczne na uszy i mosznę.
Póki co sprawa jest w miarę klarowna. Jednak pojawia się istotny problem. Mamy coraz mniej czasu i możliwości opiekować się psem - moja Mama jest bardzo poważnie chora (nowotwór) i leży w szpitalu w innym mieście, Tato jeździ co niej codziennie - po 100 km w jedną stronę więc wychodzi z domu rankiem , pracuje, jedzie do Mamy, wraca nocą. Ja studiuję jeszcze w innym mieście , krążę miedzy uczelnią, miastem, gdzie jest klinika mamy a domem. Staram się zajmować psem w weekendy, ale to za mało. W tygodniu lekarstwa podaje mu Babcia, nie zawsze udaje się jej ogarnać wszystkie leki itp - Rudek wypluwa tabletki. Jednak z tygodnia na tydzień widzę, ze jest z Rudziem coraz gorzej. W związku z całą skomplikowaną sytuacją nie jestesmy w stanie zapewnić mu właściwej opieki. Ustaliłam z Tatą, że jeśli wet uzna, ze nadeszła już pora, to przyjadę do domu w tygodniu przeprowadzimy Rudzia przez Tęczowy Most, Mamie (ze względu na jej stan i ogólnie dość delikatna sytuację) powiemy ze Rudziu odszedł sam.
W tej chwili pies odczuwa mocno zmiany pogody – mało wychodzi z budy, spaceruje tylko troszeczkę, je o wiele mniej. Niedawno zaczął się wyciek płynu z moszny, bo skóra już zaczyna delikatnie pękać – sączy się surowica, krew, ropa. Weterynarz po zbadaniu Rudzia powiedział, ze guz pękł, ze jest mocny naciek. Jakkolwiek to nie zabrzmi - miałam nadzieje, ze stwierdzi, ze należy psa uśpić. Wiem, ze jego diagnoza by bardzo odciążyła mojego Tatę, który powinien zdecydować o losie Rudzia. Jednak , gdy wet nie powiedział, ze już pora pomóc Rudziowi odejść, Tato nie jest w stanie podjąć decyzji. Rozumiem go , gdyż w związku z sytuacją domową jest to decyzja podwójnie trudna. Jednoczenie mam świadomość, ze jedyną rzeczą jaką możemy zrobić dla Rudzia jest zapewnienie mu godnej śmierci - wet powiedział, ze już wszystko się ma ku gorszemu, jednocześnie , w związku ze swoimi przekonaniami, nie chce wskazać, czy już pora na eutanazję… A pies zaczyna cierpieć. Jest mi coraz ciężej, gdy przyjeżdżam do domu i widzę jak choroba go nam zabiera.
Nie wiem co robić. Na pewno nie mogę sama zadziałać i , za plecami Taty, pożegnać Rudka… Nie mogę też dopuścić do sytuacji, w której pies odejdzie w mękach. Dodatkowo kwestia stricte przyziemna - jak to zorganizować ? Nie chcę narażać Rudzia na ból i strach i przewozić go do kliniki. Natomiast w domu są jeszcze dwa inne psy i cztery koty - nie wiem jak eutanazja przeprowadzona w domu na nie wpłynie…
Nie wiem, czy jesteście mi w jakikolwiek sposób pomoc, może ktoś spojrzy na całą sytuację z dystansu i znajdzie rozwiązanie, które przeoczyłam.
|