Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - (chyba) toksyczny związek, pomocy!
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2016-04-29, 17:25   #1
Feliciiityy
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2013-07
Wiadomości: 5

(chyba) toksyczny związek, pomocy!


Cześć dziewczyny!
Rzadko radzę się na forach ale potrzebuje, żeby ktoś obiektywnie pomógł mi ocenić sytuację. Wybaczcie, że tak to rozwlekę, jednak chcę dobrze nakreślić sytuację.
Jestem studentką, studiuje dziennie, jeszcze nie pracuje. Mam 22 lata, on 26.
Poznałam go 8 miesięcy temu. Na początku było cudownie jak to zwykle bywa. Ale dla mnie to było coś wyjątkowego, pierwszy raz tak dobrze dogadywałam się z mężczyzną, rozmawialiśmy o wszystkim, mamy ten sam gust, zawsze wspaniale spędzaliśmy czas. Był BARDZO zaangażowany, ciągle mnie czymś zaskakiwał. Zawsze był taki szarmancki i czarujący. Nie kłóciliśmy się, wiadomo były zgrzyty jednak uważaliśmy, że szkoda czasu na awantury, zwłaszcza, że mieszkamy w innych miastach. Zawsze znajdywaliśmy porozumienie. Jednak z jego strony czasem wszystkiego było mniej. Byłam wcześniej w dłuższym związku więc myślałam, że taka kolej rzeczy, że wszystko się stabilizuje. Nigdy nie wymuszałam na nim wyznań, prosiłam, żeby powiedział mi to dopiero kiedy naprawdę to poczuje, żeby nie mylił zakochania z miłością. Po czasie, pierwszy powiedział, że kocha. Zaufałam mu bo odwzajemniam to uczucie.
Na przełomie lutego/marca zaczęły się u niego problemy rodzinne, natłok pracy, zaczął się oddalać. Przestał praktycznie całkiem mówić, że kocha, przestał być czuły. Nigdy nie naciskałam na niego, myślałam, że to wina problemów, dawałam wsparcie kiedy tego potrzebował, mimo, że zeszłam na dalszy plan. Starałam się zrozumieć. Zaczął być czasami taki zimny i jakby odległy, mimo, że codziennie dzwonił, pisał, spotykaliśmy się. Ale widywaliśmy się krócej niż wcześniej, już nie chciał spędzać tak ze mną czasu. Zwykle szybki obiad albo chwilę u mnie posiedzieliśmy. Wcześniej chodziliśmy na spacery, wieczorem gdzieś wyskoczyliśmy czy w weekend spędzaliśmy dzień za miastem, okazywał mi uczucia, był kochany. Było mi coraz bardziej przykro, że tak się ode mnie oddala, często płakałam przez niego, on chyba nawet nie zdaje sobie sprawy jak mnie krzywdził. Zaczął więcej czasu spędzać z rodziną, prawie nie potrzebował mnie widywać. Na początku kwietnia poszliśmy na obiad, odwiózł mnie do domu. Znowu był taki nieswój. Zapytałam go o co chodzi, poprosiłam, żeby był szczery. Złapał mnie za rękę i powiedział, że ostatnio się zastanawia nad nami, że nie wie co do mnie czuje. Stanęło mi wtedy serce, wysłuchałam co ma mi do powiedzenia, że potrzebuje czasu. Byłam wtedy spokojna ale po chwili po prostu wybiegłam z samochodu bo nie byłam w stanie tego znieść w tamtej chwili, emocje zrobiły swoje. Płakałam cały dzień, wyłączyłam telefon. Przyjechał w nocy niezapowiedzianie, wszedł do mieszkania i długo tulił, łapał moją rękę, leżał ze mną w łóżku, przepraszał. Wyciągnął mnie na miasto, chciał pocieszyć. Myślałam, że zmienił zdanie, tymczasem on ciągle utrzymywał, że potrzebuje czasu, że ma zły okres teraz, że nie wie co do mnie czuje i czy się nie wypalił. Pękało mi serce bo ja kocham... Odwiózł mnie do domu. Nie odzywałam się więc do niego, na następny dzień sam zadzwonił i rozmawialiśmy. Wieczorem przyjechał, bo go prosiłam i znowu rozmawialiśmy. Płakałam. Jednak do niczego nowego nie doszło. Na następny dzień znowu sam zadzwonił, najpierw mówi, że nie wie co będzie, ale że jestem kimś ważnym dla niego. Pierwszy raz mi to powiedział wprost. Kiedy zadzwonił za parę godzin powiedział, że chce spróbować, że chce się spotkać bo musimy porozmawiać, bo coś się musi zmienić.
Na następny dzień spotkaliśmy się, mówił, że kocha i że przeprasza, żebym mu wybaczyła, że chce żebyśmy zamieszkali razem, ale muszę znaleźć pracę bo chce, żeby nam niczego nie brakowało. On przywiązuje wagę do spraw materialnych. Powiedziałam mu, że chce tego wszystkiego, że znajdę pracę, sama tego chce w zasadzie bo chce odciążyć rodziców, powoli wejść w samodzielność. I tego dnia było cudownie. Jednak znowu zaczął się oddalać, był taki obojętny. Jednego dnia napisałam mu sms, że mam dosyć starania się za dwoje i nie chciałam z nim tego dnia rozmawiać. W końcu odebrałam telefon i on był cudowny, radosny jak zawsze. Zrobiło mi się ciepło na sercu, że w końcu coś do niego doszło. Ale później znowu.. nie miał dla mnie wcale czasu, spędził weekend z rodziną zamiast ze mną mimo, że długo się nie widzieliśmy. Na dodatek miałam wtedy problem rodzinny i chciałam, żeby do mnie przyjechał bo go potrzebowałam, on to zignorował i wybrał rodzinę. Nawet nie powiedział, że tęskni, nic. Tylko, że może kiedy indziej się zobaczymy. I tak w kółko. Niby pisał zawsze na dobranoc, dzwonił. A kiedy się widzieliśmy to raz sopel lodu, a raz jak dobry kolega, nic więcej. Nie przytulał mnie, nie całował. Przestaliśmy się nawet kochać . Raz powiedziałam mu, na pożegnanie, że kocham, on się tylko uśmiechnął i się pożegnał. . Przez dwa tygodnie widzieliśmy się może ze 4 razy, za każdym razem tylko szybko obiad, żadnego przytulenia, nic. I spotkania tylko z jego inicjatywy, bo kiedy ja go potrzebowałam, chciałam się umówić, to mówił tylko, że "może" . Chciałam przyjechać do niego, na spacer. Najpierw powiedział, że dobrze, a za chwile, żeby może lepiej nie robić zamieszania . Chciałam z nim porozmawiać, a on tylko obiecywał "może jutro" i na tym się kończyło. Mimo, że było mi źle, nie robiłam mu wielkich wyrzutów, nie chciałam zaogniać sytuacji, ciągle myślałam, że to przez jego problemy i że powinnam być wyrozumiała. W ostatnią sobotę rozmawialiśmy tylko przez telefon bo miał dużo pracy, ale rozmawialiśmy jak dawniej - wszystko było super. Obiecał, że w niedzielę się zobaczymy, mieliśmy gdzieś jechać. Zrobił mi nadzieję, bo nie pamiętam już kiedy gdzieś razem byliśmy. Później zadzwonił i powiedział, że wypadła mu w niedziele praca do 16, to myślałam, że wpadnie po pracy i chociaż wieczór spędzimy razem. A on w niedziele wcale się nie odezwał. Napisałam więc do niego, czy się widzimy, a on mi odpisał głupie "może ". Coś pękło we mnie wtedy. Miałam dosyć jego huśtawek bo po prostu wykańczało mnie to psychicznie. Nie mogłam spać w nocy bo go kocham a on mi urządza takie sytuacje i tak mnie traktuje. Z jednej strony dzwonił do mnie i opowiadał o problemach, ja go wspierałam, a z drugiej był zimny, nie chciał się widywać, właściwie wcale mu nie zależało, ignorował moje problemy i do tego te jego wątpliwości, ignorował moje starania. Zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że to chyba koniec skoro on ciągle bawi się moimi uczuciami, że jest po prostu okrutny w tym jak się zachowuje w stosunku do mnie, że już w ogóle nie wiem o co mu chodzi. On na to, że pracuje i żebym przestała wymyślać pierdoły, żebym może w końcu popracowała to zobaczę jak to jest i żebym się zajęła sobą... Znowu mnie zranił. Nawet się nie przejął tym co mówię, nie zadzwonił już tego dnia. Ja zadzwoniłam do niego wieczorem bo pomyślałam, że może on ma racje, że wymyślam. Tym razem był nawet miły, ale szybko mnie zbył, pracował. Na następny dzień napisał. Chciałam się wieczorem z nim spotkać w końcu poważnie porozmawiać bo już w ogóle nie wiedziałam na czym stoję. Cały dzień mi nie odpisał na pytanie, czy się spotkamy, wieczorem po pracy zadzwonił, że nawet by wpadł ale musi jechać po siostry. I zaraz zaczął znowu mówić, że potrzebuje czasu, że ostatnio za mało mu go dałam bo "świrowałam", że musi się zastanowić i że powinniśmy przemyśleć. Że nie wie co czuje. I że może powinnam poszukać kogoś, kto poświęci mi więcej uwagi (Kiedy ja praktycznie się jej od niego nie domagałam, ze względu na jego problemy dałam mu luz, sam dzwonił i proponował spotkanie jak mu pasowałam do grafiku). Ja już miałam dosyć i powiedziałam, że proszę bardzo i pożegnałam się, skończyłam rozmowę. Byłam taka skołowana w ogóle go nie rozumiałam. Chciałam to skończyć bo już miałam dosyć jego zachowania, tego ciągłego napięcia, stresu, jego wiecznych wahań, braku jakiejkolwiek czułości, bawienia się mną. Zadzwoniłam, nie odebrał, wiec napisałam mu sms, że to koniec, że nie będę ciągle czekać, aż się zastanowi, że raz mówi, że kocha, a za chwile nie wie . Nawet nie odpisał, 4 dni już się nie odzywamy do siebie .
Źle mi z tym, że tak zrobiłam, ale chciałam z nim porozmawiać, wyjaśnić, inaczej to załatwić, a on ciągle nie miał czasu, ciągle mnie czymś zwodził .
Czuję, że on się jeszcze odezwie, chciał czasu na przemyślenia to sobie go po prostu wziął, raczej nie jest człowiekiem, który w ten sposób zakończyłby znajomość. Nie skasował naszych zdjęć z Internetu. Nie wiem czy to moja wina tej całej sytuacji, zawsze go wspierałam, nie obrażałam się, byłam wyrozumiała, zawsze mu pomogłam, byłam kiedy potrzebował. Nigdy go nie osaczałam. Ale w końcu po prostu nie wytrzymałam tego, że ja jestem dla niego, a jego wcale nie ma dla mnie . Żadne moje potrzeby się nie liczyły, jak już to rozmawialiśmy przez telefon, głównie o nim.. a ja tylko chciałam, żeby mnie przytulił, poświęcił mi trochę uwagi, zapytał jak mi minął dzień.. Czy naprawdę za dużo chciałam? Traktowałam go jak przyjaciela, zwierzałam mu się, a on mnie.. wcześniej wszystko było cudownie, a teraz boję się, że to koniec.. Nie wiem po co było to wszystko, po co dzwonił i pisał, proponował mieszkanie skoro nie chce być ze mną?
Feliciiityy jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując