Jak zaspokoić potrzebę bycia kochaną? - Wizaz.pl

Wróć   Wizaz.pl > Kobieta > Intymnie

Notka

Intymnie Forum intymnie, to wyjątkowe miejsce, w którym podzielisz się emocjami, uczuciami, związkami oraz uzyskasz wsparcie i porady społeczności.

Odpowiedz
 
Narzędzia
Stary 2021-12-02, 10:34   #1
rownowaga
Raczkowanie
 
Avatar rownowaga
 
Zarejestrowany: 2021-12
Wiadomości: 43

Jak zaspokoić potrzebę bycia kochaną?


Hej,

właśnie zakończył się mój związek. Trwał 9 miesięcy. Nie był też chyba udany, chociaż nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Ale od początku.

Pierwszego chłopaka miałam mając ok 22 lata. Związek trwał dwa lata. Byliśmy w sobie bardzo zakochani, chociaż nigdy żadne z nas nie powiedziało, że kocha. Chłopak był bardzo krytyczny wobec siebie, ze stanami zachodzącymi pod depresję - był niezadowolony z życia, ale nic nie chciał zmieniać. W końcu się rozpadło i co najlepsze - to on odszedł. Ja już wcześniej chciałam, ale bałam się, że go to zniszczy do końca. Było minęło.
(co ciekawe wpływ na jego decyzję miała tutaj oczywiście moja mama)

Mieszkałam cały czas z mamą, która jest toksyczna. Niszczyła mi psychikę, obdrzydzała wszystkich ludzi wokół i bardzo chciała, żebym żadnego partnera nigdy nie miała, nie chciała żeby ktokolwiek przychodził do domu, wszystko musiało być jak ona chciała. Ogólnie kiedy postępowałam tak jak chciała to miałyśmy superkontakt i superrelację, kiedy robiłam coś po swojemu był horror. Ze względu na konieczność tłumaczenia się jej z każdego kroku, wysłuchiwania jej gadania itp., nawet nie chciało mi się randkować. Owszem, chciałam mieć chłopaka, ale.. była też ona. Weszłam w relację bez przyszłości, w której chłopak zaspokajał moją potrzebę jakiejkolwiek bliskości, obecności. Potrzebowałam przytulenia, potrzebowałam kogoś do spędzenia czasu. Ale totalnie nie pasowaliśmy. Trwało to około 8-10 miesięcy, nawet nie wiem. W końcu wyznał mi, że mnie kocha (twierdził, że naprawdę i że już nie mógł się powstrzymywać, żeby mi to powiedzieć, ale myślę, że nie mógł mnie kochać). Rozeszliśmy się.

Gdzieś wcześniej byli chłopacy, którzy mnie podrywali, ja raczej zbywałam. Nie wchodziłam nigdy w żadne związki z desperacji, byleby być z kimś.

Przyszła pandemia i chyba padła mi psycha. Byłam mega nieszczęśliwa, samotna, wręcz lamentowałam. Czułam, że moja młodość mi ucieka. Po prostu. Użalałam się nad sobą. Ja cały czas marzyłam (i nadal tak w sumie jest) stworzyć wartościowy związek, zamieszkać razem, mieć wspólne życie, wspólne sprawy, plany i marzenia. Wyremontowałam sobie z żalu swój pokój (chociaż tak naprawdę nie chciałam dalej mieszkać z moją mamą i cały czas mnie to dołowało. w ogóle z moją mamą było tak, że żeby się wyprowadzić w "normalnych"warunkach musiałabym miec powód - np chcieć zamieszkać z chłopakiem).

Założyłam też w końcu tindera. Poznałam chłopaka, z którym wydawało się, że wiele nas łączy, że lubimy podobne rzeczy, że jest flow w rozmowie, poczucie humoru. Moja mama oczywiście nie popierała tego. Zaczęliśmy się spotykac, było cudownie. Ale zaczęły się ciągłe awantury, dogryzki, obelgi mojej mamy. Nie poznała go nigdy ale milion razy zwyzywała mi go od najgorszych. Mnie również, nigdy nie usłyszałam nic choć w procencie tak strasznego jak od niej. Kimkolwiek by nie był, tak samo by się zachowywała.

Nie wytrzymałam i w maju wyprowadziłam się z domu. Moja mama twierdzi, że to przez tego chłopaka. Coś we mnie pękło i zbuntowałam się życiu pod jej dyktando. Wywołuje we mnie nadal ogromne poczucie winy i w zasadzie straciłyśmy kontakt, ona nie chce ze mną już mieć tego kontaktu. (wiecie składam jej życzenia urodzinowe, a ona że podziękuje, bo ona już w tym roku dostała wszystko co nejlepsze ode mnie - czyt. wyprowadzka itd.) Wszyscy znajomi są jednomyślni, że dobrze że się wyprowadziłam i że dziwią się, że tyle wytrzymywałam (łącznie z wieloletnimi szntażami że się zabije itp). Nie chcę się rozwodzić, ale moja mama to turbo toksyk. Miałam kilka wizyt u psychologów, chociaż nie podjęłam terapii. W każdym razie nie podlega to wątpliości. Nawet założyłam kiedyś tutaj pod innym nickiem wątek o niej.

Byliśmy z tym chłopakiem razem. Od maja miałam turbo problemy z moją mamą. Wiecznie tylko ryczłam, stresowałam się i o tym mówiłam. Wspierał mnie, nie naciskał, rozumiał. Nawet teraz uznał, że widać było, że mimo wszystko starałam się dbać o naszą relację najlepiej jak się dało. Jako tako się pozbierałam, wynajęłam pokój, zmieniłam nawet pracę. Nie wiem czy jest sens wchodzić w sczegóły związku. Ale ogółem - początek był super, potem było jego duże wsparcie, a potem? Potem byliśmy razem. On był małomówny, ale zapewniał mnie o swoich uczuciach. Ja potrzebowałam jego bliskości, uczuć. Obydwoje czulismy, że coś jest nie tak. Ale on nie chciał rozmawiać. Co ja naciskałam,to on mówił to co ja chciałam usłyszeć (że mu zależy, że chce być ze mną) i że on taki jest (nie wylewny, mrukowaty, że nie lubi rozmawiać na kontrowersyjne tematy itp). Były z jego strony sprzeczne sygnały. Między nami była odległość, widywaliśmy się raz w tygodniu plus w weekend (zazwyczaj piątek - sobota, czasem dłużej, czasem krócej), Dla mnie to było mało. Nie mieliśmy za bardzo jak temu zaradzić. Chciałam zamieszkać razem. Teraz to on ze mną zerwał. Owszem przeprosił, że wolał milczeć jak się w czymś ze mną nie zgadzał niż mówić, że nie umiał mi wcześniej powiedzieć że coś jest nie tak itp itd. Mniejsza. Ja też czułam, że to ma dużą szansę się nie udać, ale chciałam to naprawiać i próbować.

W czym mój problem?
W tym, że ja nadal marzę o wartościowym związku, o zamieszkaniu razem, o wspólnym życiu. Nie z nim. Ogólnie. Potrzebuję, żeby ktoś się o mnie troszczył i mnie kochał. Potrzebuję być dla kogoś ważna. Potrzebuje być chciana. Potrzebuję mieć swoje miejsce. Mieszkam w wynajętym pokoju, którego nie lubię. W miejscu, którego nie lubię. Z obcymi ludźmi, czego nie lubię. Miałam nadzieję, że to sytuacja tymczasowa i z tym chłopakiem zamieszkamy razem, spróbujemy. Wiem, za bardzo się na to zafiksowałam. Tylko teraz czuję się nieszczęśliwa. Przez sytuację mieszkaniową. Przez utratę relacji z mamą. Przez utratę nadziei na udany związek. Dobija mnie, że pieniądze mi się teraz rozpływają (a niby zmieniłam pracę na ciut lepiej płatną), że oszczędności mi się pomniejszają. Że nie mam jak odkładać chociażby na wkład własny. Że szkoda mi pieniędzy na wynajem kawalerki. Że to się przez dłuższy czas nie zmieni. Moje marzenie o normalnym ciepłym domu z kimś kogo kocham się oddalają. Po pierwsze - nie wiem jak kogoś poznać, trochę nie mam ochoty na tindery i tym podobne ale po drugie nie chcę wchodzić od razu w kolejny związek. Zostałam tu i teraz niezadwolona ze swojego życia.

Owszem - mam znajomych. Owszem - pracuję w dobrej firmie (chociaż zarobki pozostawiają wiele do życzenia). Owszem - robię nawet zaocznie kolejne studia. Owszem - są rzeczy które lubię robić. Ale... Nie umiem być szczęśliwa. Bo te rzeczy nie dają mi szczęścia. Ja od dziecka marzę o prawdziwym rodzinnym domu, o zdrowej relacji. I tylko mnie frustruje, że innym się udaje, a mnie nie. Że ja nie dotarłam nigdy do etapu wspólnego zamieszkania. Że ja nawet nie poznałam prawdziwej miłości.

Domyślam się, że wygląda jakby wiało desperacją. Tak nie jest. Nie rzucam się w bylejakie relacje. Ja tego człowieka naprawdę chyba pokochałam. I naiwnie myślałam, że nigdy nie jest łatwo, że zawsze są problemy, ale mozna razem nad tym pracowac. Ja czułam się przy nim dobrze. Po prostu w ostatnim czasie było gorzej.I ja chciałam spróbować naprawić by było jak wcześniej, on postanowił to zakończyć. Ot cała filozofia. Cierpię niesamowicie, ale nie chcę o tym tu teraz pisać.

Jak zaspokoić tę potworną potrzebę bycia kochaną i ważną dla kogoś?
rownowaga jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2021-12-02, 10:48   #2
kennedy
Zakorzenienie
 
Avatar kennedy
 
Zarejestrowany: 2007-02
Wiadomości: 18 401
Dot.: Jak zaspokoić potrzebę bycia kochaną?

Cytat:
Napisane przez rownowaga Pokaż wiadomość
Hej,

właśnie zakończył się mój związek. Trwał 9 miesięcy. Nie był też chyba udany, chociaż nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Ale od początku.

Pierwszego chłopaka miałam mając ok 22 lata. Związek trwał dwa lata. Byliśmy w sobie bardzo zakochani, chociaż nigdy żadne z nas nie powiedziało, że kocha. Chłopak był bardzo krytyczny wobec siebie, ze stanami zachodzącymi pod depresję - był niezadowolony z życia, ale nic nie chciał zmieniać. W końcu się rozpadło i co najlepsze - to on odszedł. Ja już wcześniej chciałam, ale bałam się, że go to zniszczy do końca. Było minęło.
(co ciekawe wpływ na jego decyzję miała tutaj oczywiście moja mama)

Mieszkałam cały czas z mamą, która jest toksyczna. Niszczyła mi psychikę, obdrzydzała wszystkich ludzi wokół i bardzo chciała, żebym żadnego partnera nigdy nie miała, nie chciała żeby ktokolwiek przychodził do domu, wszystko musiało być jak ona chciała. Ogólnie kiedy postępowałam tak jak chciała to miałyśmy superkontakt i superrelację, kiedy robiłam coś po swojemu był horror. Ze względu na konieczność tłumaczenia się jej z każdego kroku, wysłuchiwania jej gadania itp., nawet nie chciało mi się randkować. Owszem, chciałam mieć chłopaka, ale.. była też ona. Weszłam w relację bez przyszłości, w której chłopak zaspokajał moją potrzebę jakiejkolwiek bliskości, obecności. Potrzebowałam przytulenia, potrzebowałam kogoś do spędzenia czasu. Ale totalnie nie pasowaliśmy. Trwało to około 8-10 miesięcy, nawet nie wiem. W końcu wyznał mi, że mnie kocha (twierdził, że naprawdę i że już nie mógł się powstrzymywać, żeby mi to powiedzieć, ale myślę, że nie mógł mnie kochać). Rozeszliśmy się.

Gdzieś wcześniej byli chłopacy, którzy mnie podrywali, ja raczej zbywałam. Nie wchodziłam nigdy w żadne związki z desperacji, byleby być z kimś.

Przyszła pandemia i chyba padła mi psycha. Byłam mega nieszczęśliwa, samotna, wręcz lamentowałam. Czułam, że moja młodość mi ucieka. Po prostu. Użalałam się nad sobą. Ja cały czas marzyłam (i nadal tak w sumie jest) stworzyć wartościowy związek, zamieszkać razem, mieć wspólne życie, wspólne sprawy, plany i marzenia. Wyremontowałam sobie z żalu swój pokój (chociaż tak naprawdę nie chciałam dalej mieszkać z moją mamą i cały czas mnie to dołowało. w ogóle z moją mamą było tak, że żeby się wyprowadzić w "normalnych"warunkach musiałabym miec powód - np chcieć zamieszkać z chłopakiem).

Założyłam też w końcu tindera. Poznałam chłopaka, z którym wydawało się, że wiele nas łączy, że lubimy podobne rzeczy, że jest flow w rozmowie, poczucie humoru. Moja mama oczywiście nie popierała tego. Zaczęliśmy się spotykac, było cudownie. Ale zaczęły się ciągłe awantury, dogryzki, obelgi mojej mamy. Nie poznała go nigdy ale milion razy zwyzywała mi go od najgorszych. Mnie również, nigdy nie usłyszałam nic choć w procencie tak strasznego jak od niej. Kimkolwiek by nie był, tak samo by się zachowywała.

Nie wytrzymałam i w maju wyprowadziłam się z domu. Moja mama twierdzi, że to przez tego chłopaka. Coś we mnie pękło i zbuntowałam się życiu pod jej dyktando. Wywołuje we mnie nadal ogromne poczucie winy i w zasadzie straciłyśmy kontakt, ona nie chce ze mną już mieć tego kontaktu. (wiecie składam jej życzenia urodzinowe, a ona że podziękuje, bo ona już w tym roku dostała wszystko co nejlepsze ode mnie - czyt. wyprowadzka itd.) Wszyscy znajomi są jednomyślni, że dobrze że się wyprowadziłam i że dziwią się, że tyle wytrzymywałam (łącznie z wieloletnimi szntażami że się zabije itp). Nie chcę się rozwodzić, ale moja mama to turbo toksyk. Miałam kilka wizyt u psychologów, chociaż nie podjęłam terapii. W każdym razie nie podlega to wątpliości. Nawet założyłam kiedyś tutaj pod innym nickiem wątek o niej.

Byliśmy z tym chłopakiem razem. Od maja miałam turbo problemy z moją mamą. Wiecznie tylko ryczłam, stresowałam się i o tym mówiłam. Wspierał mnie, nie naciskał, rozumiał. Nawet teraz uznał, że widać było, że mimo wszystko starałam się dbać o naszą relację najlepiej jak się dało. Jako tako się pozbierałam, wynajęłam pokój, zmieniłam nawet pracę. Nie wiem czy jest sens wchodzić w sczegóły związku. Ale ogółem - początek był super, potem było jego duże wsparcie, a potem? Potem byliśmy razem. On był małomówny, ale zapewniał mnie o swoich uczuciach. Ja potrzebowałam jego bliskości, uczuć. Obydwoje czulismy, że coś jest nie tak. Ale on nie chciał rozmawiać. Co ja naciskałam,to on mówił to co ja chciałam usłyszeć (że mu zależy, że chce być ze mną) i że on taki jest (nie wylewny, mrukowaty, że nie lubi rozmawiać na kontrowersyjne tematy itp). Były z jego strony sprzeczne sygnały. Między nami była odległość, widywaliśmy się raz w tygodniu plus w weekend (zazwyczaj piątek - sobota, czasem dłużej, czasem krócej), Dla mnie to było mało. Nie mieliśmy za bardzo jak temu zaradzić. Chciałam zamieszkać razem. Teraz to on ze mną zerwał. Owszem przeprosił, że wolał milczeć jak się w czymś ze mną nie zgadzał niż mówić, że nie umiał mi wcześniej powiedzieć że coś jest nie tak itp itd. Mniejsza. Ja też czułam, że to ma dużą szansę się nie udać, ale chciałam to naprawiać i próbować.

W czym mój problem?
W tym, że ja nadal marzę o wartościowym związku, o zamieszkaniu razem, o wspólnym życiu. Nie z nim. Ogólnie. Potrzebuję, żeby ktoś się o mnie troszczył i mnie kochał. Potrzebuję być dla kogoś ważna. Potrzebuje być chciana. Potrzebuję mieć swoje miejsce. Mieszkam w wynajętym pokoju, którego nie lubię. W miejscu, którego nie lubię. Z obcymi ludźmi, czego nie lubię. Miałam nadzieję, że to sytuacja tymczasowa i z tym chłopakiem zamieszkamy razem, spróbujemy. Wiem, za bardzo się na to zafiksowałam. Tylko teraz czuję się nieszczęśliwa. Przez sytuację mieszkaniową. Przez utratę relacji z mamą. Przez utratę nadziei na udany związek. Dobija mnie, że pieniądze mi się teraz rozpływają (a niby zmieniłam pracę na ciut lepiej płatną), że oszczędności mi się pomniejszają. Że nie mam jak odkładać chociażby na wkład własny. Że szkoda mi pieniędzy na wynajem kawalerki. Że to się przez dłuższy czas nie zmieni. Moje marzenie o normalnym ciepłym domu z kimś kogo kocham się oddalają. Po pierwsze - nie wiem jak kogoś poznać, trochę nie mam ochoty na tindery i tym podobne ale po drugie nie chcę wchodzić od razu w kolejny związek. Zostałam tu i teraz niezadwolona ze swojego życia.

Owszem - mam znajomych. Owszem - pracuję w dobrej firmie (chociaż zarobki pozostawiają wiele do życzenia). Owszem - robię nawet zaocznie kolejne studia. Owszem - są rzeczy które lubię robić. Ale... Nie umiem być szczęśliwa. Bo te rzeczy nie dają mi szczęścia. Ja od dziecka marzę o prawdziwym rodzinnym domu, o zdrowej relacji. I tylko mnie frustruje, że innym się udaje, a mnie nie. Że ja nie dotarłam nigdy do etapu wspólnego zamieszkania. Że ja nawet nie poznałam prawdziwej miłości.

Domyślam się, że wygląda jakby wiało desperacją. Tak nie jest. Nie rzucam się w bylejakie relacje. Ja tego człowieka naprawdę chyba pokochałam. I naiwnie myślałam, że nigdy nie jest łatwo, że zawsze są problemy, ale mozna razem nad tym pracowac. Ja czułam się przy nim dobrze. Po prostu w ostatnim czasie było gorzej.I ja chciałam spróbować naprawić by było jak wcześniej, on postanowił to zakończyć. Ot cała filozofia. Cierpię niesamowicie, ale nie chcę o tym tu teraz pisać.

Jak zaspokoić tę potworną potrzebę bycia kochaną i ważną dla kogoś?
rozumiem ze jestes mlodziutka?


Zacznij od malych rzeczy: nie lubisz pokoju? wynajmij inny
Nie lubisz swojej pracy? zmien prace.

Nie ma innej rady niz zmieniac to co nam nie pasuje.
Jesli ty bedziesz sie czula lepiej, bedziesz spokojna i pokochasz sama siebie to z czasem znajdziesz kogos kto pokocha ciebie tez
__________________
Kiedy kobiety kogoś poznają to myślą, że to fajny facet. Jest już wstępnie zaakceptowany jako partner, a później może to tylko zepsuć lub nie. Kiedy mężczyźni kogoś poznają to myślą: „Ma niezłe nogi”.
kennedy jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Odpowiedz

Nowe wątki na forum Intymnie


Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości)
 

Zasady wysyłania wiadomości
Nie możesz zakładać nowych wątków
Nie możesz pisać odpowiedzi
Nie możesz dodawać zdjęć i plików
Nie możesz edytować swoich postów

BB code is Włączono
Emotikonki: Włączono
Kod [IMG]: Włączono
Kod HTML: Wyłączono

Gorące linki


Data ostatniego posta: 2021-12-02 11:48:45


Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 06:13.