|
|||||||
| Notka |
|
| Praca i biznes W tym miejscu rozmawiamy o pracy i biznesie. Jeśli szukasz pracy, planujesz ją zmienić lub prowadzisz własny biznes, to miejsce jest dla ciebie. |
![]() |
|
|
Narzędzia |
|
|
#1 |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-02
Wiadomości: 36
|
Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Wiem jak żałośnie to brzmi, ale w Polsce już nic mnie nie czeka. Źle się tu czuję, od wielu lat marzę o tym, żeby wyjechać do Londynu, ale zawsze kończyło się na tym, że wmawiałam sobie, że wyjechało tam już tak wielu Polaków, że dla mnie zabraknie miejsca. Albo że tylko się upokorzę i będę musiała wrócić tutaj, gdzie nie mam niczego.
Nie chcę wyjeżdżać na wakacje ani na kilka miesięcy "do pracy". Chciałabym tam zostać, kocham Anglię - wiem, że to słowa palcem na szkle pisane, bo nigdy tam nie byłam, ale łudzę się, że to może być moje miejsce na ziemi. Zawsze sporo czytałam - znam dobrze angielską literaturę, poezję, historię, kulturę. Tylko z książek. Oglądałam też mnóstwo filmów i seriali, ale nie wiem na ile mogą być traktowane jako źródło wiedzy. Jeśli chodzi o język, to podobno jest dobrze, ale w zakresie słowa pisanego. Nie miałam zbyt wielu okazji na używanie angielskiego w rozmowach, ale staram się myśleć po angielsku, mówić, powtarzać. Francuski i niemiecki znam na poziomie podstawowym - kiedyś było lepiej, ale systematycznie o nich zapominam. Bardzo chciałabym jakoś temu zapobiec i przede wszystkim nie stracić tych wszystkich lat które poświęciłam na naukę angielskiego. Mam 25 lat i praktycznie żadnego doświadczenia zawodowego. Tzn. pracowałam, oczywiście, ale zawsze były to dość dziwne zajęcia: robienie ozdób choinkowych, świeczek, rzeźbienie aniołków z gliny, malowanie obrazków do sprzedaży na różnych festynach, modeling, tłumaczenie tekstów, szycie dekoracji... I mnóstwo innych zajęć, które mam wrażenie sprawiają, że jestem nie tylko bezwartościowa na rynku pracy ale i śmieszna dla każdego, kto to wszystko widzi. Mam w UK mnóstwo znajomych, problem w tym, że są to raczej osoby, które bez skrępowania zwróciłyby się o ewentualną pomoc do mnie, ale wątpię by zadziałało to w drugą stronę. Poza tym - bez urazy dla nich, bo większość z nich (kiedy jeszcze mieszkali w Polsce) bardzo lubiłam, póki kontakt nie stał się najpierw zdawkowy a potem już całkowicie okazjonalny. Zapewne gdybym bardzo się w to zaangażowała, ktoś z nich pomógłby mi z mieszkaniem przez pierwsze dwa tygodnie, ale w ten sposób trafiłabym do jednej z grup, żyjących w czymś na kształt polonijnych oaz, a nie o to mi chodzi. Tym bardziej, że to głównie młodzi ludzie, którzy najbardziej zainteresowani są alkoholem, ćpaniem i wyduszeniem z tego kraju możliwie jak największej ilości pieniędzy a w pewnym momencie szybkim powrotem do kraju. Nie chcę tak, bardzo tak nie chcę. Chciałabym (czy to w ogóle możliwe) trafić na ludzi, którzy znaleźli tam swoje miejsce do życia lub żyją tam od zawsze. Zamieszkać tam, pracować, płacić podatki, po prostu żyć. Tu nie mam nic poza wynajmowanym mieszkaniem, kotem i kilkoma meblami - część rzeczy planuję sprzedać i uzyskać przynajmniej część kwoty potrzebnej na podróż i start tam, resztę wywiozę do brata. Nie wiem czy to dobry termin, ale planuję wyjechać początkiem października - tak, by było już po Olimpiadzie i całym tym chaosie, żebym zdążyła zebrać pieniądze i nauczyć się języka. Największy problem mam z właściwie kompletnym brakiem pomysłu na siebie już tam, na miejscu. Nie wiem, co mogłabym robić z takim zerowym doświadczeniem. Waham się nad pomysłem kolejnego podejścia do zdobycia prawa jazdy - kilka lat temu próbowałam bez powodzenia i wbiłam sobie do głowy, że pod tym względem jestem kompletnym antytalentem i drogi będą bezpieczniejsze jeśli mnie na nich nie będzie. Podobno trafiłam wtedy na najgorszego instruktora w mieście, ale bez względu na to - tylko zmarnowałam pieniądze. Boję się, że tym razem byłoby tak samo, a tylko straciłabym część pieniędzy możliwych do wykorzystania na wyjazd. Czy prawo jazdy jest na tyle dużym atutem (lub standardem), że powinnam dołożyć wszelkich starań aby jednak je zdobyć, czy mogę to odłożyć na czas bliżej nieokreślony? Jestem naprawdę bardzo kreatywna i pomysłowa. Z głupia fant poszłam kilka razy na rozmowy kwalifikacyjne, o których z moimi "papierami" nie powinnam nawet marzyć i dostałam się na okresy próbne. To wszystko przepadło z mojej (choć nie do końca mojej winy), przez ostatnie lata dość poważnie chorowałam i chyba najlepsze nawet referencje, dokumenty i doświadczenie nie pomogłoby mi utrzymać się na jakiejkolwiek posadzie, skoro przez trzy tygodnie w miesiącu byłam półprzytomna od bólu i niedziałających środków przeciwbólowych. Strasznie się boję. To jest mój największy problem. Pomysły na siebie mam, ale ze strachu jak do tej pory większości z nich nie zrealizowałam. Mam 25 lat i realnie patrząc moje doświadczenie i umiejętności pozwalają mi na zostanie luksusową prostytutką, taką bardziej do konwersacji niż do seksu. A prostytucja naprawdę nie leży w kręgu moich zainteresowań ani oczekiwań od życia. Czy w moim przypadku warto wyjechać? Czy to ma jakikolwiek sens? Zakładam, że użytkownicy tego forum żyją w UK, więc mogą to ocenić: wyjechać, czy zgnić tu nie widząc dla siebie żadnej nadziei. Naprawdę bardzo przepraszam za długość tego postu. Nie sądziłam, że wyjdzie aż tak obszerny. Przepraszam też Wizażanki za skopiowanie tego postu - napisałam go kilka godzin temu na forum związanym z Wyspami Brytyjskimi, ale zauważyłam, że jest jakieś wymarłe a bardzo chciałabym dostać jakąś odpowiedź... |
|
|
|
|
#2 |
|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2007-11
Lokalizacja: Opole/Crowthorne, UK
Wiadomości: 28
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Zgnic to mozesz zarowno w Polsce, jak i w Anglii, czy w kazdym innym kraju, to zalezy tylko od Ciebie, a z tego co czytam Twoje nastawienie przemawia raczej na Twoja niekorzysc. Nie jestem pewna, ze odnalazlabys sie tu w Anglii, gdyz jak sama mowisz nigdy tu nie bylas.
Praca w Londynie zawsze byla, jest i bedzie, jednak jaka ona bedzie to juz zalezy od Twojego doswiadczenia (bo w UK bardziej patrzy sie na doswiadczenie, niz wyksztalcenie), zdolnosci jezykowych i najzwyczajniej w swiecie - szczescia. Uwazam jednak, ze pazdziernik nie jest najlepszym terminem na szukanie pracy, gdyz wtedy studenci pozajmuja wiele ewentualnych miejsc pracy, niemniej jednak szanse oczywiscie sa. Mysle, ze musisz sie zastanowic najpierw co tak naprawde chcesz w zyciu robic, w czym jestes dobra. Byc moze jesli jestes pewna, ze chcialabys wyjechac do Anglii, ale nie za bardzo wiesz jak sie do tego zabrac, dobrym rozwiazaniem byloby opiekowanie sie dziecmi - au pair? |
|
|
|
|
#3 |
|
Maskotka Wizaz.pl
Zarejestrowany: 2003-03
Lokalizacja: Wielka Brytfanna
Wiadomości: 1 874
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Wyspy nie sa ani troche rozowe jak Wizaz.pl
Tu zycie uklada sie roznie. Powiem krotko; znam absolutnych debili, ktorzy lykneli troche jezyka i 'po trupach' dochrapali sie jakiegos stanowiska oraz inteligentnych, porzadnych ludzi, ktorzy pechowo wykonuja najgorsze roboty bo takie ich szczescie. Wyobrazenie o UK plynace z literatury czy kina... to tak jakbys na podstawie filmu S-F wyobrazala sobie Ufoludka. Owszem jakos on wyglada - ale w rzeczywistosci.. Wyspy to twardy kawalek chleba w poczatkowym okresie i niektorzy sie tu znajduja a inni nie. Owszem trzeba byc 'twardym' albo miec w kims oparcie bo niejednokrotnie otoczenie przegnie i gdzies trzeba odreagowac.. dyskryminacja owszem, rasizm owszem, antagonizm owszem ale i przyjazn, otwartosc i pomocna dlon - wszystko tu znajdziesz jak i w PL. Paradoksalnie dodam ze najbardziej polecam uwazac na .. Polakow. Pozdrawiam
__________________
Wredny, nieuprzejmy, złośliwy, dwulicowy, brzydki... po prostu Ja /p.s. franca ze mnie, zgryzoty i frustracje wylewam na tym forum/ |
|
|
|
|
#4 | |||||
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-02
Wiadomości: 36
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Cytat:
Mam kilka bliższych i dalszych koleżanek, które pracowały jako opiekunki - kilka z nich wyjechało jako au pair na podstawie sfałszowanych referencji i "ściemy" o swoim wielkim doświadczeniu. Nie miały żadnych większych problemów i dały sobie radę, ale... Czy to nie jest zbyt lekkomyślne? Albo nawet niebezpieczne? Teoretycznie jako kobieta powinnam mieć jakiś instynkt i wiedzieć, ale... Jestem pewna, że chcę nauczyć się języka na poziomie wykraczającym poza to, co mogę wynieść z książek/filmów itd. Cytat:
Cytat:
Cytat:
I to nie jest tak, że jestem jakaś kompletnie niezaradna. Bezmyślna to i owszem. To pewnie marne porównanie, ale kiedyś jednego dnia postanowiłam przenieść się do innego miasta, kilkaset kilometrów dalej. Nikogo tam nie znałam, nie miałam mieszkania, pracy ani pojęcia o tym jak to wszystko wygląda. I wsiadłam do autobusu o 10:30. Bagaż zostawiłam na dworcu, do 20:30 znalazłam mieszkanie, dwa dni później pracę i jakoś poszło. Z tym, że wtedy nie mieściło mi się w głowie, że coś mogłoby pójść nie tak. Wyobrażenia o Niemczech też czerpałam z książek i filmów. Mój ówczesny chłopak dojeżdżał do pracy to do Warszawy, to do Berlina. Za którymś razem stwierdził, że zabierze mnie ze sobą, skoro nigdy nie byłam nigdzie za granicą. Już w samym Berlinie, ale na bardzo, bardzo dalekich obrzeżach pokłóciliśmy się tak, że wywalił mnie z samochodu i odjechał. Zostałam bez telefonu, z 20 euro w kieszeni i nie wiedziałam gdzie jestem. Podobno nawet po mnie wrócił - nie wiem kiedy, bo po dwóch godzinach stwierdziłam, że czekanie nie ma sensu. Wracałam trzy dni, wróciłam cała i koszmarnie niewyspana, a Niemcy z filmów i książek nie różniły się tak bardzo od prawdziwych. Chociaż może trzy dni w panice to nienajlepszy "próbnik". Nie spodziewam się cudów - tzn. że natychmiast znajdę cudowną, wysoko płatną pracę, fajnych nowych znajomych, przytulne mieszkanko. Chyba wręcz staram się stworzyć w głowie jak najgorsze scenariusze i znaleźć z nich jakieś wyjście. Jeśli to będzie już opracowane, to moje szanse "przetrwania" wzrosną... chyba? Cytat:
Nigdzie się jeszcze nie ruszyłam, a już łapię się za głowę. Dwie moje najlepsze przyjaciółki z podstawówki/liceum, trzy przyjaciółki z liceum, dalsza rodzina. Albo ja jestem taka okropna, albo całe to towarzystwo zaczyna się zachowywać jak dupki skoro tylko wspominam o możliwości mojego wyjazdu. Nawet nie zdążyłam dojść do tego, że zwalę im się na głowę TYLKO w razie skrajnej sytuacji klasy: okradli mnie i zostałam bez niczego. Tu wszyscy chętnie korzystali z moich przysług jak z jakiegoś niewyczerpanego źródła, a skoro są tam nagle wszystkich spotyka jakaś seria plag egipskich i nieszczęść - z których część planowana jest akurat na termin zbiegający się z moim przybyciem tam (chociaż tego też nie zdążyłam powiedzieć). Naprawdę nie chciałam źle o nich myśleć. Zdaję sobie sprawę z tego, że taka oczekująca pomocy osoba, jak - potencjalnie - ja to atrakcja klasy wrzód na d... ale ja nigdy ich tak nie potraktowałam. Naprawdę. Po tym wszystkim największe zaufanie mam do gościa u którego kilka lat temu dość regularnie kupowałam płyty przez ebay. A może po prostu nie umiem dobierać sobie znajomych? Chociaż z drugiej strony od początku nie zakładałam, że mogą mi pomóc, ale postanowiłam spróbować dla świętego spokoju. Czy to tylko takie wrażenie, czy panuje postawa "mnie się udało to mi zazdrość i spadaj"? |
|||||
|
|
|
|
#5 |
|
Maskotka Wizaz.pl
Zarejestrowany: 2003-03
Lokalizacja: Wielka Brytfanna
Wiadomości: 1 874
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
UK zmienia ludzi - bardzo zmienia i samego zastanawia mnie ten fenomen mimo ze mieszkam tu jaz ladnych kilka lat...
to co piszesz o znajomych 'nabierajacych wody w usta' na wiesc o Twoich planach mnie nie dziwi - sam mam znajomych, ktorych znalem bardzo dlugo a dzis omijaja mnie na ulicy bo... 2 lata temu pozyczyli i nie oddali 5 funtow... dokladnie 5... ale tu w UK wiele spraw przestaje dziwic. Abstrahujac od watku - mowiac szczerze nie polecam Londynu, chyba ze naprawde lubisz OGROMNE miasta. Ja mam do Londka 45 minut pociagiem i jakies 100km - a bylem tam moze 3 razy i nie tesknie. mniejsze miasta maja swoj klimat.
__________________
Wredny, nieuprzejmy, złośliwy, dwulicowy, brzydki... po prostu Ja /p.s. franca ze mnie, zgryzoty i frustracje wylewam na tym forum/ |
|
|
|
|
#6 |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-02
Wiadomości: 36
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Czy wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby ktoś ze mną pojechał?
Tylko ten "ktoś" jest taki sam jak ja: też nigdy tam nie był, ale dość dobrze zna język. ---------- Dopisano o 19:26 ---------- Poprzedni post napisano o 19:25 ---------- Czy wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby ktoś ze mną pojechał? Tylko ten "ktoś" jest taki sam jak ja: też nigdy tam nie był, ale dość dobrze zna język. |
|
|
|
|
#7 |
|
Maskotka Wizaz.pl
Zarejestrowany: 2003-03
Lokalizacja: Wielka Brytfanna
Wiadomości: 1 874
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
zapewne - zawsze razniej z kims a jezyk jest duzym atutem.
do tego co dwoje oczu i uszu to nie jedno.. a naciagaczy tu nie barkuje
__________________
Wredny, nieuprzejmy, złośliwy, dwulicowy, brzydki... po prostu Ja /p.s. franca ze mnie, zgryzoty i frustracje wylewam na tym forum/ |
|
|
Najlepsze Promocje i Wyprzedaże
|
|
#8 |
|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2006-12
Wiadomości: 11
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Po co liczyć na 'znajomych' skoro żadni z nich znajomi, lepiej spróbuj kogoś komu zależy żebyś coś znalazła. Ja dziś się podłamałam bo strasznie podobała mi sie strona prowork.com.pl - mają tam przejrzyście pokatalogowane i mnóóstwo ofert, ale ja nie byłam gotowa na kilkumiesięczne zobowiązanie bo dopiero ide na studia i chce je rozpocząć normalnie terminowo. Ale dla ludzi gotowych podpisac umowe na rok mieli swietne oferty opieki nad starszymi ludźmi, a od pół roku dla opiekunek. Myślę że mogłabyś np wybrać tą drugą opcje, a w wolnym czasie poznać jakieś inne osoby które tam są, popytać się jak mieszkają, napewno w pół roku wybierzesz opcję dobrą dla siebie, i od kiedy sie przeprowadzisz będziesz mogła wykonywać jakieś luźniejsze zajęcia, nie uzależniona tak od pracodawcy.
Pisz co dalej u Ciebie, pozdrawiam
|
|
|
|
|
#9 |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2010-10
Wiadomości: 105
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Wyjeżdżałam do Anglii kilka razy na 3 miesięczne wakacje, pierwszy raz wyjechałam z programu Concordia było to 2007 roku, wtedy była to całkiem fajna opcja. Praca ciężka przy zbiorach owoców ale można było zawsze coś odłożyć, trochę zwiedzić i co najważniejsze nie siedzieć w domu. Opcja była pewna w kwietniu wiedziałam już dokładnie kiedy i gdzie wyjadę w czerwcu. Teraz prowadzi ten program inne biuro i są trochę inne zasady. Myślałam o tym, żeby zostać ale zawsze coś nie pozwalało, albo studia, albo chłopak w Polsce albo nadzieja na to, że jak wrócę to znajdę jakąś fajną pracę. Teraz sytuacja jest inna i chcemy wyjechać razem z chłopakiem na dłużej. Na znajomych nie mamy co liczyć, jest ich niewielu a Ci, którzy są to odradzają wyjazd, opowiadając jednocześnie jak to w UK jest super( nie każdy wie, że tam pracowałam).
Teraz bierzemy pod uwagę opcje Work Experience UK bo innej możliwości nie mamy, braliśmy pod uwagę również opcje Au pair ale pary nikt nie chce. |
|
|
|
|
#10 |
|
Maskotka Wizaz.pl
Zarejestrowany: 2003-03
Lokalizacja: Wielka Brytfanna
Wiadomości: 1 874
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Ostatnie dwa lata i nieustające podwyzki przy zaciśnięciu rynku pracy spowodowały, że UK nie jest już tak atrakcyjne jak 5 lat temu. Ale nadal twierdzę, że żyje się tutaj wygodniej niż w PL. Jeśli masz pracę w Uk to stać cię na więcej niż w PL - ważne tylko aby mieć tą pracę..
__________________
Wredny, nieuprzejmy, złośliwy, dwulicowy, brzydki... po prostu Ja /p.s. franca ze mnie, zgryzoty i frustracje wylewam na tym forum/ |
|
|
|
|
#11 |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2008-07
Wiadomości: 77
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Tu gdzie ja jestem bezrobocie rosnie, rosnie i rosnie...Dlatego wydaje mi się, że dobrym pomysłem, jak już tak bardzo chcesz wyjechać, jest znalezienie sobie firmy, która specjalizuje się w organizowaniu pracy za granicą. Przynajmniej będziesz miała pewność, że masz pracę i masz gdzie mieszkać. To już jest jakiś punkt wyjścia.
Więcej wiary w siebie kochana. Widać, że różnego rodzaju niespodzianki nie są Ci obce, więc czuj się już zahartowana i gotowa do następnej przygody
|
|
|
Okazje i pomysĹy na prezent
|
|
#12 |
|
Maskotka Wizaz.pl
Zarejestrowany: 2003-03
Lokalizacja: Wielka Brytfanna
Wiadomości: 1 874
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Uważam odwrotnie
jeśli dać sobie radę to jedynie na własny rachunek - pośrednicy tylko wyzyskują. oczywiście trzeba mieć basic English - bo inaczej lipa totalna.
__________________
Wredny, nieuprzejmy, złośliwy, dwulicowy, brzydki... po prostu Ja /p.s. franca ze mnie, zgryzoty i frustracje wylewam na tym forum/ |
|
|
|
|
#13 |
|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2011-08
Wiadomości: 16
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Dołączę się do rozmowy
![]() Popieram Tygrysa- firmy pośredniczące zwykle strasznie wyzyskują, jeśli ktoś zna dobrze język i jest w miarę zaradny to da sobie radę sam. GP - Ty powinnaś teraz popracować przede wszystkim na swoją positive attitude jeśli jesteś nastawiona na niepowodzenie to przytrafi Ci się ono bez względu na to gdzie będziesz- czy to w rodzimej Polsce czy w UK. jesteś młoda, nie masz zobowiązań (z tego co wyczytałam), nie masz praktycznie nic do stracenia jeśli już podejmiesz jakąś decyzję potraktuj to jako przygodę i pamiętaj, że nie ma sytuacji bez wyjścia skoro dałaś radę pozostawiona na lodzie w Niemczech to czemu nie miałabyś dać rady gdziekolwiek indziej?to tyle w ramach terapeutyzowania ![]() Przemyśl kwestię językową- to jak się czujesz ze swoim językiem będzie głównym wyznacznikiem Twojego poczucia komfortu, bezpieczeństwa. Skup się na angielskim (skoro wybierasz uk), na szlifowanie niemieckiego i francuskiego przyjdzie jeszcze czas (np. w rozmowach z Twoimi nowymi niemieckimi i francuskimi znajomymi poznanymi w uk). Prawo jazdy- moim zdaniem nie musisz się tym zamartwiać. jeśli nie masz w sobie wewnętrznej potrzeby/chęci robienia, to sobie podaruj. bo sam papierek nie wystarcza. trzeba w końcu czuć się dobrze za kierownicą Jeśli zdecydujesz się na wyjazd do Londynu to prawo jazdy będzie Ci praktycznie zbędne. Transport publiczny w tym mieście (mimo licznych przekleństw pod swoim adresem) jest fantastycznie rozwiązany,a posiadanie samochodu w tym mieście to tylko dodatkowy, niekonieczny wydatek (benzyna, podatki).O samym mieście-dlaczego wybrałabym Londyn? bo tam się COŚ dzieje.zawsze, wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. bo są teatry, kina, kluby,biblioteki, galerie, skwery, parki, muzea- to miasto tętni życiem i ma naprawdę mnóstwo do zaoferowania- jeśli tylko wiesz czego chcesz/potrzebujesz. Są lotniska, z których dolecisz praktycznie w każde miejsce na świecie, są setki szkół oferujących naprawdę fajne kursy i naprawdę fajne możliwości. Mieszkałam pół roku w Walii, w teoretycznie pięknej okolicy (z jednej strony morze, z drugiej góry), ale po 3 miesiącach umierałam z nudów. tam ludzie pili i ćpali (głownie lokalni) bo nie było żadnej alternatywy (poza wyjściem na zakupy do Tesco czy Matalana). oczywiście- to już zależy od indywidualnych zapatrywań. To miasto ma też swoje ciemne strony, jak każde, ale dla mnie jeśli mieszkać w UK- to tylko w Londynie. Z pewnością minusem są koszty życia (jakieś 2/3 razy wyższe niż reszta kraju,szczególnie mieszkanie), ale tak jak mówię-zależy jakie masz priorytety. Mogłabyś zacząć od pracy jako kelnerka/barmanka. październik jest o tyle ok, że w tym czasie restauracje/bary/kluby w mieście 'gromadzą' pracowników na gorący okres świąteczny. oscylowałabym na koniec września/początek października (+studenci wracają do domów/szkół ). naprawdę-jeśli będziesz rozważała Londyn-służę bardziej szczegółowymi radami. aha, i nie wiem co planujesz zrobić z kotem wjazd z sierściuchem do uk nie jest taką prostą sprawą, profilaktycznie zainteresuj się tą sprawą już teraz bo myślę, że jak coś to powinnaś już zacząć pierwsze szczepienia. z drugiej strony, może oszczędź mu tych pierwszych stresów (przeprowadzek itd.) ,a sprowadzisz go dopiero w momencie gdy będziesz wiedziała na czym stoisz. w tej kwestii też mogę pomóc bo myśmy pół roku temu wrócili z kotem do Polski (tzn. kot dołączył do nas w Londynie). mieszkałam tam 6 lat, przygód na swym koncie mam wiele bardzo, bardzo tęsknię. paradoksalnie, próbuje się teraz odnaleźć tutaj, w Polsce i czasami czuję się bardziej obco niż tam.jak coś to pytaj, bo ja sama od siebie, na fali wspomnień i sentymentów mogłabym pisać elaboraty a nie chcę nikogo zanudzać
|
|
|
|
|
#14 |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-02
Wiadomości: 36
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Kolega intensywnie szuka jakiejś agencji z zakwaterowaniem, ale im więcej o tym czytam, tym bardziej sceptyczne moje nastawienie. Nie podoba mi się to nawet gdyby ich oferty były zgodne z tym, co obiecują, a przecież zwykle nie są.
Nie wiem... mam jakieś instynktowne opory przed zdecydowaniem się na to nie widząc i nie wiedząc. Gdybym np. wiedziała, że zamieszkam w przepłacanej, zapleśniałej ruderze z 30 innymi osobami i będę pracować po 10 godzin sześć dni w tygodniu i nie zapłacą mi za nadgodziny, to jestem na tyle pieprznięta że mogłabym się na to zdecydować. Ale wizja spodziewania się czegoś zupełnie innego i trafienia na to... Załamałabym się. Mój aktualny plan to szlifowanie języka i zbieranie pieniędzy do wakacji, a przez czerwiec-wrzesień wysyłanie podań i próby znalezienia czegoś indywidualnie, ewentualnie też jakiegoś pokoju (jeśli mi się uda to super, jeśli nie to przynajmniej będę orientacyjnie wiedzieć na czym stoję). Mój przyjaciel wspominał, że może spróbować gdzieś mnie ulokować, ale niczego nie obiecuje. Szanse na to, że mu się uda są małe, ale przynajmniej nie będzie opowiadał mi bzdur. Na wszelki wypadek zakładam, że na początku jednak hostel. A dalej... Wiem, że to głupie, ale właściwie to liczę na swoje szczęście. Które zwykło najpierw robić ze mnie idiotkę, a zaraz potem dawać szansę na wyprostowanie tego. Potrafię robić naprawdę dużo rzeczy i większości jestem dobra. Wątpię by udało mi się znaleźć pracę w tzw. zawodzie bo dokumentów na potwierdzenie takowego nie mam. Pracowałam dla kilku agencji reklamowych, ale wątpię by którakolwiek z nich dała mi jakieś referencje, bo oficjalnie była to "praca na czarno, po znajomości". Jak by ktoś nie wiedział jak wygląda praca po znajomości: - znajdowałam ogłoszenie, że potrzebują kogoś kto potrafi coś robić/zrobi coś na co mają zlecenie, - odpowiadałam, zapraszali mnie na rozmowę, - zawierałam umowę na słowo, bo potrzebowałam pieniędzy, na umowę papierową reagowali śmiechem, - robiłam co chcieli za jakieś 30% wartości, płacili a po jakimś czasie znów się odzywali. Na taką autentyczną pracę po znajomości musiałabym ich znać prywatnie. Wtedy owszem - dostałabym etat nawet z 20% moich umiejętności, a nadrabianiem reszty zajmowaliby się inni frajerzy mojego pokroju, którzy nie mają z czego zapłacić rachunków i są gotowi na wszystko. Czy w UK to działa na tej samej zasadzie? Poza tym to nie jest kwestia tego, że spodziewam się złotych gór i nie wiadomo czego. Chcę wynieść się stąd i zmienić otoczenie. Znaleźć jakąkolwiek pracę. I mieć świadomość, że przynajmniej tej całej nauki języków nie marnuję. Ściągnęłam sobie nagrania głosów ludzi z różnymi akcentami i rozumiem o czym mówią nawet kiedy mówią bardzo szybko (no, niektóre treści dedukowałam sobie na podstawie tych słów, które udało mi się zrozumieć). Zrobiłam sobie karteczki a'la ustna matura z agielskiego z tematami i przemawiam do kota. Wiem, że stres i cała reszta pewnie zrobią swoje, bo na początku "wstydziłam się" mówić sama do siebie, ale teraz, po kilku dniach opowiadam kotu różne historie całkiem swobodnie. Z resztą na samej maturze, gdzie język znałam już dość dobrze. Zdenerwowałam się tak bardzo, że dostałam temat "Addicted" i siedziałam z trzęsącymi się pod stołem nogami przekonana, że zaraz umrę, bo nie mam pojęcia co znaczy to słowo i zaraz wyjdę z niczym. I tak bym wyszła, gdyby moja nauczycielka angielskiego nie kopnęła mnie pod stołem. Nagle sobie wszystko przypomniałam i zaczęłam mówić, a wcześniej miałam wielką, ziejącą pustkę w głowie. Zobowiązania... Mam wobec rodziny. Nie mieszkam z nimi i widujemy się dość rzadko, a ja jestem starą babą i powinnam umieć postawić na swoim, ale sporo lat temu do domu przypadkiem przybłąkał się jeden z moich pierwszych chłopaków, został tak przetrzepany, że bał się, że bez ślubu się stamtąd nie wydostanie, a jego rodzice będą musieli przyprowadzić kozy za narzeczoną. Od tego czasu nie zdobyłam się na odwagę przedstawienia im kogokolwiek. Kiedy przypadkiem dowiedzieli się, że ta i dokładnie ta dziewczyna jest na pewno moją koleżanką, zrobili najazd na dom jej rodziców z planem zawarcia bliższej znajomości a potem oczekiwali, że ona będzie im telefonicznie zdawać relacje z mojego sposobu prowadzenia się i postępowania. I oczekiwali, że ona mi o tym nie powie. A kiedy kilka lat temu miałam możliwość wyjazdu do Hiszpanii. Miałam możliwości kilka razy, ale wtedy się o tym dowiedzieli. Przekonali Babcię by udawała, że jest umierająca, żeby mnie odwieść od tego szalonego pomysłu, który na pewno źle się skończy. Wydało się przy okazji mojej niezapowiedzianej wizyty, kiedy zastałam Babcię w jak najlepszej kondycji pielącą ogródek. Tzn. nie do końca się wydało, bo Babcia uprosiła mnie, żebym nie dawała po sobie poznać, że wiem, że to wszystko było wymyślone bo mieliby do niej pretensje. Takie historie mogłabym mnożyć. Nie wiem, czy to wystawia złe świadectwo im czy mnie. Kocham ich ale to świry. I za co bym się nie zabierała, przekonywali mnie, że mi się to nie uda, bo "to nie jest coś co mogłoby się udać tak beznadziejnej, tłustej świni jak ty". A ja prędzej czy później zaczynałam w to wierzyć. I to nawet jak mi się udało, to po pewnym czasie czułam, że to niesprawiedliwe, bo ktoś inny zasługuje na to bardziej niż ja. Najchętniej wsiadłabym w samolot, przestawiła kontant z telefonu na mail i dopiero po miesiącu przyznała: "Hej, jestem w Londynie, mam pracę, udało mi się", ale nie chcę fundować im zawału ani szukać ich w mieście, którego nawet nie znam - po tym jak już się tam zgubią szukając mnie. A zgubią się na pewno, sądząc po rodzinnej wycieczce do Gdańska, który podobno oboje doskonale znają, bo byli tam już kilka razy. Tzn. to była moja wina, bo nie chciałam się napawać dziesięć godzin pięknem dworca i najbliższych 300 metrów i stwierdziłam, że pójdę połazić po mieście znając je tylko z mapy. W osiem godzin zrobiłam chyba dobrych kilkadziesiąt kilometrów, bo ani na chwilę nie usiadłam nie licząc siku w szalecie. Była jakaś tropikalna temperatura trzydziestu kilku stopni w cieniu i oczywiście musiałam mieć jakąś przygodę. Nie wiem gdzie dokładnie to było, w okolicach jakiejś kładki nad torami za ramię złapała mnie jakaś ledwo trzymająca się na nogach Niemka w stanie przedudarowym i zanim zemdlała zdążyła mi coś napomknąć o jakichś tabletkach na serce, które jej się skończyły. I dokładnie w tym momencie moi rodzice zaczęli wydzwaniać, żeby się dowiedzieć, czy już się zgubiłam. Wydarłam się, żeby nie blokowali linii bo muszę się dodzwonić na pogotowie bo mi Niemka umiera. Niemka nie umarła, za to oni (zamiast zadzwonić do mnie piętnaście minut później albo chociaż mnie odebrać) rzucili się na poszukiwania mnie. Uznawszy, że dostałam udaru i umieram, bo bełkotałam coś o jakiejś Niemce. Rozdzielili się i w pół godziny oboje zgubili i zaczęli się kierować od centrum do blokowisk. Nie wpadli na to, że skoro ja umieram, to można by spróbować zadzwonić na policję/pogotowie, żeby pomogli mnie namierzać. Nie wpadli na to, żeby patrzeć na dzwoniące telefony uznawszy, że dzwoni do nich to drugie a nie ja. Jak już (po tych 30 minutach) udało mi się do nich dodzwonić i wytłumaczyć, że nic mi nie jest i nie próbuję bezczelnie udawać, że wcale nie umieram, to nie wpadli na to, żeby spróbować wrócić gdzie byli, nie iść dalej ani chociażby zapytać kogokolwiek jak dotrzeć do jakiegoś rozpoznawalnego punktu. Tzn. mama na to nie wpadła, ojciec stwierdził, że pytanie o drogę urąga jego godności i sam najlepiej ją znajdzie. W końcu przekonałam, żeby nie ruszali dupy, zostali tam gdzie są i powiedzieli mi co widzą. Ojca znalazłam bo byłam tam gdzie polazł, a mamę - ku największeniu zgorszeniu ojca - pytając ludzi czy nie wiedzą, gdzie są żółte bloki w sąsiedztwie niebieskiego sklepu gdzie "nie widać nazw ulic". Jak towarzystwo pojechało na grzyby i się w większości pogubiło, to też ja ich znajdowałam. I to bez telefonów, które prawie nie miały zasięgu. Intuicją i orientacją w terenie, której nawiasem mówiąc nie mam jakoś ponadprzeciętnie rozwiniętej. Ilekroć ktoś pytał mnie, czy teraz w prawo czy w lewo nie miałam pojęcia, ale idąc tam gdzie wydawało mi się stosowne zawsze trafiałam tam, gdzie powinnam trafić. To ma niewiele wspólnego z UK, ale... Czy któraś z was ma jakiś pomysł? Rodzice oczywiście nie wiedzą o Berlinie ani o 95% tarapatów w których byłam ja albo ktoś, komu leciałam pomóc, ale ten Gdańsk naprawdę mógłby im dać do myślenia. Fakt, to małe miasto, ale mój sposób reagowania pozostaje ten sam. Nie chcę ich narażać na jakieś nie wiadomo jak wielkie stresy - chciałabym ich uspokoić, że potrafię się dogadać, nie zgubię się w mieście, na wszelki wypadek wezmę wszystkie możliwe kontakty i jeśli nie wyjdzie to wrócę, a niebezpieczeństwo... (Mieszkam w najgorszych dzielnicach i dość regularnie słyszę, że ktoś stracił zęby za krzywe spojrzenie albo skończył z nożem w plecach bez powodu. Co to za różnica?) Umrzeć i mieć pecha można wszędzie. Jestem urodzonym nieudacznikiem i pierdołą, ale przecież siedząc wiecznie w tym samym miejscu albo w różnych, nieodległych miejscach na tych samych zasadach tego nie zmienię. Chcę spróbować i uniknąć wielkich batalii. Nie mam pomysłu jak to zrobić... _________________________ _________________________ __________ Wracając do dyskusji... Jeśli chodzi o koszty życia, to zgodnie z moimi obliczeniami (wytknijcie mi, jeśli się mylę) Londyn wychodzi taniej niż mieszkanie gdzie indziej i dojeżdżanie do ewentualnej pracy czy czegoś. To co, zaoszczędzę na mieszkaniu wydam na środki transportu spędzając w nich dodatkowo 2-3 godziny dziennie, które mogłabym zmarnować na coś innego. Zaczepiając się w mniejszym mieście... Nie wiem na ile te historie są prawdziwe, ale większość historii jakie słyszę to zgorszenie lub zachwyt owym piciem i ćpaniem. Gdybym miała na nie ochotę robiłabym to tutaj i nie ma sensu się gdzieś tłuc. Nie rozważam Londynu, zdecydowałam się na Londyn. Kot zostaje tutaj. To kotka po przejściach, która nawet na widok obcej osoby zaczyna przeraźliwie wrzeszczeć nie mówiąc już o koncertach jakie daje w środkach transportu. Drapie i szaleje. Jakiś czas temu chorowała i przez miesiąc co chwilę jeździłam z nią do weterynarza na drugim końcu miasta (bo tylko on zdecydował się ją leczyć, reszta zalecała uśpienie) i nie przyzwyczaiła się do tego, tylko jeszcze bardziej szalała. Gdybym jechała mając pewność, że czeka na mnie mieszkanie, w którym spędzę np. 2 lata i stała praca, zabrałabym ją ze sobą. Wiem jak wygląda przygotowywanie zwierzęcia do podróży - znajoma wyjeżdżała do USA z psem i to była istna mordęga. Jakaś kobieta nawet powiedziała jej, że jest zdumiona jej uporem, bo ludzie w takiej sytuacji porzucają albo usypiają, a jak bardzo chcą mieć psa, to na miejscu kupują nowego. Takiego tułania się po hostelach i zapewne wieloosobowych pokojach nie zniesie, a ja nie jestem na tyle szalona, by ją do tego zmuszać. Na te dwa miesiące na które jestem przygotowana przeprowadzi się do mojego brata, a myśleć o tym, jak ją tam ściągnąć będę jeśli to wszystko w ogóle wypali. Aktualnie próbuję znaleźć odpowiedzi na moje pytania w związku z komunikacją... Aparat bez simlocka działa po wsadzeniu do niego tamtejszej karty? Powinien, ale chciałabym się upewnić... Mój telefon ma dwa lata i (odpukać) działa całkiem dobrze, ale w razie gdyby miał mi się rozkraczyć zaraz po przyjeździe... Czy telefony tam są droższe czy tańsze niż tutaj? Tzn. zaopatrzyć się w nowy/zapasowy aparat przed wyjazdem czy liczyć na to, że mój wytrzyma jeszcze jakiś czas i dopiero w razie ewentualnej konieczności kupować tam? Z komputerem też mam problem. Mam stacjonarnego laptopa (sam spód) z podpiętymi dyskami, myszką, klawiaturą, monitorem i czytnikiem cd/dvd i tłuc się z tym wszystkim przecież nie będę. O ile łatwiejsze jest szukanie pracy/kontakty z komputerem? I też: czy postarać się zdobyć jakiś bo to istotne, czy odpuścić i myśleć o tym dopiero jeśli uda mi się tam zostać? Naprawdę Anglicy sprzedają używany sprzęt za bezcen czy to legenda ludowa? I jakie są - że tak powiem - orientacyjne koszty utrzymania smartfona z dostępem do internetu pre-paid? To chyba tyle... chwilowo. & znów przepraszam, jak zwykle nie potrafię się streszczać. |
|
|
|
|
#15 | |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-02
Wiadomości: 36
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Cytat:
Zależy im na tym, żeby pobrać ode mnie prowizję i dostarczyć dalej spełniającego wymogi pracownika aby otrzymać kolejną prowizję. To ich biznes na którym korzystają oni i ewentualnie ja, jeśli będę miała trochę szczęścia. Ze znajomymi masz rację, ale wolę być zdana na siebie. Przynajmniej będę wiedzieć na czym stoję i nikt nie będzie mi wciskał kitu w tym temacie. I winić też będę miała kogo. Poza tym siedzę sobie na wizażu, który w pewnych momentach wcale nie jest przejrzysty, ale za to ładny graficznie. Ich strona wygląda biednie a jej konstruktor miał kiepskie wyczucie koloru. Tak, wiem że to detal. Ale skoro nie potrafili znaleźć sobie zdolnego grafika (albo takowego należycie opłacić) to jest ryzyko, że podejście do swoich podopiecznych mają podobne. Poza tym jak już chyba pisałam gdzieś w gąszczu tych moich długaśnych postów - nie mam doświadczenia z dziećmi a kłamiąc na ten temat za bardzo bym się bała. Może dziewczyny są zadowolone z ich usług - tego nie wiem. Ale ja nie chcę wyjechać, zarobić i wrócić, tylko - w marzeniach - wyjechać i zostać. |
|
|
|
|
|
#16 |
|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2011-08
Wiadomości: 16
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Nie, Londyn nie wychodzi taniej, ale moim zdaniem, jest tam więcej możliwości, można by powiedzieć- bez liku. osobiście uważam, że jeśli ktoś mówi po angielsku i nie boi się pracować to nie ma bata by był bezrobotny.
Przed wyjazdem polecam zapoznać się z mapą samego miasta. Ono jest olbrzymie, myśląc o Katowicach jako mieście i Londynie-myślimy o czymś zupełnie innym. Przede wszystkim podział na strefy 1 do 6 (są jeszcze te zewnętrzne, poza 6,ale to już praktycznie nie jest Londyn). strefa 1 to ścisłe centrum. do tego oczywiście miasto dzieli się na west, east, south east itd. oraz na 'na północ od rzeki' i 'na południe od rzeki', ale te podziały są istotne np podczas szukania mieszkania, bo np generalnie północ jest droższa niż południe (mówię generalnie, bo wyjątków jest sporo).podział na strefy ma znaczenie przy zakupie biletów na transport. bus pass jest ważny na wszystkie 6 stref (możesz kupić dniowe, tygodniowy lub miesięczny itd). ale bilety na metro (też dzienne, bodajże 3 dniowe, tygodniowe itd) mają już podziały na strefy-np. tylko na strefę 1, albo na strefy 1-3 itp. bilet pozwalający jeździć metrem automatycznie działa także na autobusy. zresztą polecam stronę http://www.tfl.gov.uk/ tam masz wszystko-ceny,strefy,mapy metra, mapy autobusów czy journey planner -bardzo przydatny (wpisujesz miejsce, z którego startujesz, miejsce docelowe-w uk wszystko ma swój odrębny kod pocztowy, wybierasz środek transportu i program prezentuje Ci najszybsze trasy ze szczegółowym opisem co i jak). w ogóle-pierwsze co robisz-kupujesz tzw oyster card -to taka magnetyczna karta na transport publiczny która dowolnie doładowujesz czy w ramach 'pay as you' go czy biletami okresowymi. podróżowanie w ten sposób jest tańsze do tego gdy zarejestrujesz kartę (bezpłatnie) to w przypadku zgubienia jej,wszystko odzyskasz. sama karta kosztuje ok 3funtów. mieszkanie.zasada-im dalsza strefa tym taniej. ale najlepiej mieszkać niedaleko pracy czy odwrotnie. z drugiej strony dla mnie max to 4 strefa. ja przez 3 ostatnie lata mieszkałam w 3 strefie, a pracowałam w centrum, minusem były koszty dojazdu (one week travel card ok 32f), ale miałam fajne mieszkanie,a pracy też nie chciałam zmieniać. wcześniej mieszkałam w 2 strefie (shoreditch-moja ulubiona dzielnica) i do pracy w centrum dojeżdżałam rowerem, zdarzyło mi się nawet kilka razy iść pieszo. co do noclegu. koniecznie sprawdź http://www.gumtree.com/flatshare/london (na gumtree jest też sporo ogłoszeń o pracy, to bardzo popularna strona tam). często pojawiają się tam oferty typu short term -bo np ktoś wyjeżdża na miesiąc na wakacje i nie chce tracić kasy (więc podnajmuje komuś na ten czas), takie oferty dotyczą też krótszych okresów np.tygodnia. w ten sposób możesz na tydzień wynająć pokój (oczywiście o dość zapewne niskim standardzie,ale na początku chodzi Ci o posiadanie jakiejś bazy,a nie luksusy-prawda?) za 70f(ceny są naprawdę różne) zamiast płacić w hostelu 15-20f za dobę. są nawet ogłoszenia o wynajmowaniu pokoju z kimś na spółę -osobiście nigdy tak nie mieszkałam i mam mieszane uczucia, ale znam ludzi którzy tak żyli.dużym plusem jest oszczędność kasy- dobry pomysł na strat (choćby pierwszy miesiąc). np mój znajomy płacił w ten sposób ok 40f tygodniowo (z rachunkami już) i mieszkał w 2 strefie. co ważne- wynajmując w ten sposób musisz być czujna, bo zwykle są to umowy słowne bądź odręcznie spisane,a zdarzają się oszuści i koszmarne sytuacje, ale mnie nigdy się nic podobnego nie przytrafiło. w takiej sytuacji, jeśli kogoś nie znasz z polecenia, warto zaufać intuicji, ale też mieć oczy i uszy zawsze czujne ![]() pracy szukaj na gumtree, na miejscu zapisz się do agencji pośrednictwa pracy ( one funkcjonują tam dużo lepiej i efektywniej niż w Polsce) - np. Blue Arrow (ja dla nich pracowałam pół roku i byłam zadowolona, kasa na czas, żadnych matactw, dużo pracy, szkolenia). nigdy nie pakuj się w pracę na czarno. pozbawiasz się w ten sposób wszelkich praw, ubezpieczenia, a nierzadko i wypłaty.a będąc już w Londynie i majać w torebce plik wydrukowanych CV, przygotuj się na chodzenie od drzwi do drzwi- to bywa bardzo skuteczne.i polecam większe firmy(costa, starbuck, pizzaexpress itd), znane marki. prywatnych biznesików prowadzonych przez Turków i Pakistańczyków unikałabym (nie przemawia przeze mnie rasizm). chodzi o to, że im większa firma, tym większą masz pewność, że wszystko jest legalne, Ty dostaniesz wypłatę, a do tego jak się już zaczepisz to trudno Ci będzie zostać zwolnioną ![]() telefon- tak, aparat bez simlocka obsłuży każdą brytyjską sieć. startery są już od 5f chyba. polecam O2 albo t-mobile.ceny są już praktycznie wszędzie podobne,ale te dwie sieci mają najlepszy zasięg. jakie są oferty z mobilnym internetem nie wiem, od wielu lat miałam już abonament,a z roku na rok coś się zmienia..chyba O2 ma jakies oferty, polecam odwiedzić stronę ![]() ceny sprzętu elektronicznego są tam generalnie niższe i często można dostać coś za bezcen,ale w tej kwestii za dużo Ci nie poradzę. laptop z pewnością byłby przydatny (zwłaszcza, że niemal w każdy domu jest wi fi), ale jak coś to tam w bibliotekach publicznych są komputery z dostępem do inernetu. oczywiście bezpłatnie ew.pozostają kafejki internetowe, ale to już koszt ok 1f na 30min.co do telefonu jeszcze to na Twoim miejscu ew. zaopatrzyłabym się w jakiś stary aparat 'na wszelki wypadek', ale nie wiem czy jest sens. mnie osobiście nigdy nie zepsuła się żadna komórka, nawet ta 3 letnia już prędzej możesz swoją zgubić czy coś, więc taki awaryjny model może być przydatny.nie wiem czy coś pominęłam. co do Twoich relacji z rodziną to raczej nie mam kompetencji by się wypowiadać i radzić. osobiście myślę jednak, że taki wyjazd dobrzy by Ci zrobił a to zdanie, w którym piszesz, że jesteś nieudacznikiem i pierdołą -proszę, przemyśl jeszcze raz. z takim nastawieniem daleko nie zajedziesz. rozumiem, że nasłuchałaś się w dzieciństwie sporo i komuś udało się całkiem skutecznie zaprogramować Twoje poczucie własnej wartości, ale jesteś w wieku,w którym możesz już sama zweryfikować to jak sobie radzisz z własnym życiem. naprawdę- czas najwyższy popracować nad miłością własną |
|
|
|
|
#17 | |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-02
Wiadomości: 36
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Cytat:
Jestem nieudacznikiem i pierdołą, ale pisząc to nie mam na myśli tego na co to wygląda. To raczej: jestem "nieudacznikiem i pierdołą" a ile udało mi się osiągnąć. Wszelkie limity użalania się nad sobą wyczerpałam już dawno i nie zamierzam tego więcej robić. Tak tylko zamarzyło mi się, że mówię im o tym a oni odpowiadają "aha, uważaj na siebie i w razie czego wracaj" zamiast tego czego się spodziewam. Z drugiej strony bardzo możliwe, że to mnie dodatkowo zmotywuje. |
|
|
|
|
|
#18 |
|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2011-08
Wiadomości: 16
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
wiesz co, Twój wyjazd może im dobrze zrobić, bo może to oni potrzebują dojrzeć do pewnych kwestii i faktów (np. faktu, że jesteś dorosłą, samostanowiącą o sobie kobietą, albo, że przelewanie własnego stresu na innych ludzi jest bardzo toksyczne).z własnego doświadczenia mogę Ci tylko powiedzieć, że bardzo często odległość 'prostuje' relacje interpersonalne (głównie te z rodziną). opadają emocje, a podczas rozmów telefonicznych nie traci się już czasu na kłótnie, krzyki, wyrzuty; łatwiej przychodzi powiedzieć komuś o swoich uczuciach i tęsknocie. Twoi rodzice nie przeżyją Twojego życia za Ciebie, a Ty nie pozwalaj im próbować
|
|
|
|
|
#19 |
|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-02
Wiadomości: 36
|
Dot.: Pytanie do osób, które mieszkają/były w UK.
Aktualnie wszystkie moje piękne plany trafił szlag. Nie mam już szans na październik.
Rzuciłam pracę. Nie miałam innego wyjścia - od dwóch miesięcy zwodzili mnie wizjami wypłaty, która rzekomo już została do mnie wysłana, problemami z bankiem itp. Gdyby nie to, że połowę moich dochodów stanowią zlecenia, najpewniej przyszłoby mi wbić zęby w ścianę. Będę się starać wydusić z nich te pieniądze. Wydaje mi się, że tak będzie lepiej, bo jeśli mi się jednak nie uda, mniej stracę. Nie wiem, czy jest jakiś sens w szukaniu kolejnej. Chyba po prostu wezmę więcej zleceń i jakoś dotrwam do końca czerwca. Problem w tym, że w okresie wakacyjnym moja branża zalicza mocny przestój i tak bezsensownie czekając na ten październik najpewniej stracę część swoich oszczędności zamiast coś do nich dołożyć. Moja desperacja jeszcze wzrosła. Chcę jechać, ale boję się porwać na Londyn z niecałym ~1000 funtów - tym bardziej, że ceny wynajmu i wszystkiego podobno mają skoczyć przed olimpiadą. Pisząc tu poprzednio nie udało mi się jeszcze "złapać" kontaktu ze wszystkimi znajomymi. Teraz już go mam. I niestety jedyna osoba, która chciałaby i teoretycznie mogłaby mi pomóc w aklimatyzacji na dniach pojedzie na porodówkę. To byłoby chyba przegięcie wszelkich zasad przyzwoitości, gdybym poprosiła ją o pomoc kiedy w domu będzie małe dziecko (na dodatek jej pierwsze). Mam wstępnie "zaklepaną" pracę, ale dopiero od października. Więc część problemów odpada, bo zostaje mi tylko znalezienie jakiegoś lokum i zaaklimatyzowanie się, ale boję się. Bo pewność na 80% to jednak tylko 80%. Poza tym już nie mogę tu wytrzymać. Gdybym mogła, pojechałabym dzisiaj i tylko szczątkowy rozsądek każe mi poczekać co najmniej 1,5 miesiąca. Jestem gotowa wziąć cokolwiek. Au pair, targanie towaru w Tesco, ale w tym temacie jestem kompletnie niezorientowana, bo do tej pory szukałam czegoś zupełnie innego... Kompletnie nie wiem, co mam teraz zrobić. |
|
|
![]() |
Nowe wątki na forum Praca i biznes
|
|
|
| Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości) | |
|
|
Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 17:03.










jeśli jesteś nastawiona na niepowodzenie to przytrafi Ci się ono bez względu na to gdzie będziesz- czy to w rodzimej Polsce czy w UK. jesteś młoda, nie masz zobowiązań (z tego co wyczytałam), nie masz praktycznie nic do stracenia
a nie chcę nikogo zanudzać 
