Chyba zeswirowalam - Wizaz.pl

Wróć   Wizaz.pl > Kobieta > Intymnie

Notka

Intymnie Forum intymnie, to wyjątkowe miejsce, w którym podzielisz się emocjami, uczuciami, związkami oraz uzyskasz wsparcie i porady społeczności.

Odpowiedz
 
Narzędzia
Stary 2016-06-27, 11:22   #1
qwerty545
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2016-06
Wiadomości: 1
Angry

Chyba zeswirowalam


Sama nie wiem do końca dlaczego postanowiłam to wszystko opisać i upublicznić, ale nie daję już rady, potrzebuję obiektywnej opinii osób, które w przeszłości miały podobne problemy.
Zacznę od początku. Jestem młodą osobą, mam nieco ponad 20 lat. Mniej więcej rok temu zaczął się mój pierwszy poważny związek. To był pierwszy chłopak, któremu tak zaufałam, do którego się tak przywiązałam i koniec końców uzależniłam emocjonalnie. Mam dość, czuję się zgnieciona psychicznie i codziennie planuję jakiś wyjazd (w sumie to bardziej ucieczkę) z biletem w jedną stronę.
Na początku oczywiście było wszystko w porządku, bardzo szybko zamieszkaliśmy razem, ponieważ akurat okoliczności temu sprzyjały. Ja zajmowałam się domem - robiłam dosłownie wszystko sama; pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy... Ale byłam bardzo szczęśliwa i nie przeszkadzało mi to, bo wczułam się w rolę pani domu i nie widziałam problemu w tym, że M. (nazwijmy go tak na potrzeby postu) nie robi w domu kompletnie nic. Wszystko toczyło się spokojnym rytmem dopóki pracował. Po kilku miesiącach wydarzyła się pierwsza tragedia. Pewnego dnia po prostu powiedział mi, że nie kocha mnie, nie chce ze mną być, że wraca do swojej byłej dziewczyny. Świat mi na głowie stanął, nie chciałam w to wszystko wierzyć. Już wtedy przejawiałam pierwsze oznaki niestosownego do takiej sytuacji zachowania - zaczęłam się do niego przytulać, prosić by mnie nie zostawiał, płacz i lament. On niewzruszony, mówił: "nic do ciebie nie czuję, to koniec". Zabrałam w biegu rzeczy i wróciłam do rodziców. Tydzień katorgi, tak to mogę w sumie nazwać. Nadużywanie marihuany (która jako jedyna potrafiła mnie wyciszyć, jakoś uspokoić), budzenie się rano ze łzami w oczach, potem kilka godzin nieprzerwanego płaczu - ogólnie stan mocno depresyjny. Po tygodniu odezwał się do mnie, mówiąc, że coś mu odbiło, że mnie kocha i żebym wróciła.
Wróciłam, jakoś to przegryzłam, tłumacząc sobie... Sama nie wiem czym. No ale byłam tam, znowu się starałam jak mogłam i depresja zniknęła jak ręką odjął. I znowu kilka miesięcy względnego spokoju. Względnego, bo była dziewczyna M. razem ze swoją matką regularnie mnie nękały poprzez telefony i wiadomości. Olewałam to. Minął jakiś czas. Pewnego dnia zaczęły dzwonić nieprzerwanie, mówiąc, że jestem głupia i naiwna i, że M. od jakiegoś miesiąca mnie zdradza... właśnie z tą byłą dziewczyną. Pytałam go czy to prawda, czy robią to wszystko by nas skłócić. Patrzył mi prosto w oczy i kłamał bez mrugnięcia okiem, ale wtedy jeszcze tego nie widziałam. Wierzyłam mu, ufałam, chciałam po prostu żeby to wszystko była nieprawda. Ale wieczorem już nie wytrzymałam, wzięłam jego telefon (choć dotychczas nie miałam jakiś schiz na punkcie kontrolowania go) i weszłam w wiadomości. No i prawie umarłam na zawał, bo wszystko to okazało się przykrą prawdą. Zdradzał mnie z nią. Tak jak mówiły od mniej więcej miesiąca. Ona zaproponowała mu układ na zasadzie tylko seks (bo przecież cały czas wiedziała, że jest ze mną i mieszkamy razem), a on ochoczo się na to zgodził. Akurat niefortunnie przebywali u nas wtedy znajomi, więc zawołałam go do pokoju obok i ze łzami zapytałam co to jest. Potem wpadłam w jakiś dziwny stan otępienia, usiadłam w koncie, wypaliłam kilka papierosów (on cały ten czas siedział na łóżku z tępym wyrazem twarzy i nie mówił nic), a potem wstałam, popłakałam się i powiedziałam, że zabieram swoje rzeczy jak tylko wyjdą znajomi i wracam do swojego domu. I tutaj to on zaczął swoje przedstawienie - popłakał się, zaczął mnie błagać o wybaczenie, że to był błąd, że on żałuje, że kocha tylko mnie. W końcu kiedy nie zważając już na znajomych chciałam wyjść, on zaczął mnie przytulać tak mocno, że nie mogłam się wyrwać. Powiedział, że mnie nie wypuści. Zaczęłam płakać razem z nim, w końcu po kilku godzinach wspólnego płakania znowu... wybaczyłam mu. Znowu zostałam i dałam się poniżyć.
Tym razem jednak wpadłam w poważny dołek emocjonalny. W pracy brałam tabletki na uspokojenie, potem wracałam do naszego wspólnego mieszkania i godzinami leżałam patrząc się w ścianę lub płacząc. Na początku próbował mnie pocieszać, jakoś wspierać emocjonalnie, ale z każdym kolejnym tygodniem widziałam jak tylko się od siebie oddalamy. Zaczęłam wszczynać kłótnie, wciąż wypominałam mu byłą, wieczne podejrzenia, kontrola telefonu... On w międzyczasie zrezygnował z pracy, popadł w długi (hazard), zaczęły się codzienne wyjścia z kolegami i kompletna olewka w stosunku do mojej osoby. Całe noce denerwowałam się gdzie jest, wydzwaniałam nawet kilkanaście razy, pisałam smsy... Wariactwo. On oczywiście nie odbierał, wracał nad ranem. Nie zliczę tych wszystkich godzin stania w oknie i wypatrywania go, nerwów, łez. Moment kulminacyjny nastąpił kiedy przypadkowo kiedyś zadzwoniła do mnie mama, akurat wtedy kiedy bardzo płakałam. Przyjechała za 10 minut. Akurat M. też był w domu. Zapytała wystraszona co się dzieje, dlaczego ja ciągle chodzę przygnębiona. On oczywiście zrobił ze mnie debila - powiedział, że się awanturuje, że robię mu wyrzuty, ale bez zbędnych szczegółów. Moja mama zna mój charakterek furiatki, więc chyba uwierzyła. Ja nie mówiłam nic szczególnego, po chwili powiedziałam tylko żeby się nie wtrącała i żeby wyszła. Później jednak zrobiło mi się z tego powodu bardzo przykro, zadzwoniłam do niej i rozmawiałyśmy chyba z godzinę. Nie powiedziałam jej o zdradach, ale że M. bardzo mnie zranił i mimo, że mu "wybaczyłam", to nie potrafię sobie z tym poradzić. Dodam też, ze wielokrotnie rozważałam wyprowadzkę i zostawienie go, ale mimo wszystko bardzo go kocham i wiem, że po kilku dniach żałowałabym. Postanowiłam poczekać do momentu kiedy faktycznie będę w 100% tego pewna. Nie nadszedł.
Mama poradziła mi abym albo go zostawiła albo wybaczyła i próbowała żyć normalnie. Wybrałam drugą opcję. Powiedziałam mu, że od dziś postaram się zapomnieć, nie zaczynać tego tematu, jakoś żyć normalnie. I wtedy... On powiedział, żebym się wyprowadziła, że chce przerwy, że to wszystko nie ma sensu. Tak zrobiłam, choć nie obyło się bez mojej histerii - znowu płacz, lament itd. Minęło kilka dni i co... I znowu to samo, wspólni znajomi widzieli go z byłą. Wtedy miałam pierwszy atak szału. Wręcz pobiegłam do jego mieszkania, dobijałam się do drzwi, krzyczałam, kopałam w nie (chciałam odebrać resztę moich rzeczy i przy okazji mu naubliżać). Oczywiście nie otworzył, ponoć nawet go tam nie było. Kilka dni później wzięłam rzeczy i znowu poniżenia z mojej strony. Chyba nawet próbowałam go jeszcze prosić żebyśmy do siebie wrócili. Po tygodniu znowu. Tak to trwało, parę razy się w tym czasie spotkaliśmy, ale generalnie on mnie olewał. W końcu zorientowałam się, że wrócił do byłej. Zakończyłam jakikolwiek kontakt z nim. Zaczął się najgorszy miesiąc mojego życia. Przez depresję zrezygnowałam z pracy, bo po prostu albo nie miałam siły w ogóle tam iść, albo kiedy już poszłam miewałam bardzo często napady płaczu. Postanowiłam odejść kiedy szefowa przytulała mnie i próbowała pocieszać. Stwierdziłam, że to jest wstyd, że wolę w ogóle tam nie chodzić. Moje dni wyglądały strasznie. Budziłam się wcześnie po całej nocy koszmarów (bardzo realistyczne, krzyczałam przez sen) i pierwsze co robiłam to płacz. Łzy same mi leciały. Paliłam trawę żeby jakoś funkcjonować, ale oprócz otępienia w niczym to nie pomagało. Później wychodziłam z domu, czasem spotkałam się z przyjaciółką, która też już miała dość tego tematu. Jej zdanie na temat mojego związku jest takie jak chyba wszystkich zdrowych na umyśle ludzi - zostawić go powinnam już dawno i cieszyć się, że to się skończyło. Ale ja, choć wiem, że jest to słuszne, nie potrafię tak myśleć. Za bardzo go kocham.
Popołudniami snułam się bez celu, wieczorami piłam alkohol. I tak w kółko. Cały miesiąc był najgorszym w moim życiu. Później troszeczkę się ogarnęłam, zaczęłam od zadbania o siebie - jak kiedyś malowałam paznokcie, robiłam staranny makijaż i zakładałam fajne ciuchy. Zaczęłam więcej wychodzić ze znajomymi i właśnie... Właściwie wszyscy moim znajomi to wspólni znajomi z M. Kilkakrotnie siłą rzeczy podczas wspólnych spotkań przebywałam w jego towarzystwie, ale postawiłam na kompletną ignorancję. Dalej bardzo cierpiałam, ale teraz chociaż stwarzałam pozory, że jest ze mną lepiej. W końcu którejś nocy zadzwonił do mnie. Szybko się rozłączyłam, powiedziałam żeby więcej nie dzwonił. I nie zadzwonił. Ale ja zadzwoniłam tydzień później. Spotkaliśmy się. Bardzo żałował tego wszystkiego, mówił jak za mną tęskni, że nie śpi po nocach przez to wszystko, że jego była dziewczyna to porażka i nieporozumienie i, że już nigdy więcej nie będzie utrzymywał z nią żadnego kontaktu. Płakał mi w ramię, że niczego bardziej nie pragnie niż bycia ze mną.
A ja... znowu wróciłam. Znowu depresja zniknęła, życie nabrało sensu. Dwa tygodnie sielanki. Po dwóch tygodniach przypadkowo zauważyłam wiadomość od jakiejś koleżanki (swoją drogą okazało się, że ta koleżanka uderza do jego kolegi i pisali tak po prostu). Wpadłam we wściekłość, zrobiłam scenę, uderzyłam go w twarz, co nigdy wcześniej się nie wydarzyło. I od tamtej pory czuję, że ześwirowałam. Znowu zaczęły się sceny o nic, za każdym razem podczas kiedy się zdenerwuje piję alkohol, co tylko pogarsza sprawę i z małej rzeczy robi się armagedon. Po chłodnej ocenie sytuacji na drugi dzień widzę swoją nadwrażliwość i wyolbrzymianie wszystkiego. Kiedy tylko mi nie odpisze lub nie odbierze telefonu przed oczami mam od razu najgorsze scenariusze, w ogóle mu nie ufam i mam wrażenie, że zaraz wszystko pierdzielnie. Dodam jeszcze, że po jednej z awantur, kiedy on powiedział, że jestem wariatką i ze mną nie będzie... naprawdę znalazłam się w szpitalu psychiatrycznym. Zawiozła mnie tam mama, bo dostałam takiego ataku płaczu i histerii, że leżałam na podłodze, pogryzłam się, podrapałam jakimś kamieniem... Koszmar. Oczywiście on przyjechał do tego szpitala, wystraszony, pogodziliśmy się. Kilka dni później wyjechał do pracy za granicę. Myślałam, że będę miała w końcu spokój, że trochę odpoczniemy i przede wszystkim ja nabiorę dystansu. Ale nie, bo on raz się odezwie, raz nie... Potrafi wprost powiedzieć, że nie chce mu się ze mną gadać i narazie. A ja wariuję. Wydzwaniam, robię kolejne wyrzuty, Przez to wszystko załamałam się już psychicznie, piję codziennie alkohol, palę paczkę dziennie. Mam dość. Chciałabym od niego odejść, uwolnić się, ale za cholerę nie umiem. Tak go kocham. To chora miłości, on mnie nie traktuje tak jak powinien, nigdy mnie nie szanował.
Czytałam o czymś takim jak borderline. W szpitalu byłam za krótko (wypisałam się na własne żądanie) żeby mi to stwierdzili, ale powiedziałam o swoich podejrzeniach psycholog i przyznała mi rację, że to faktycznie mogłoby być to.
Zastanawiam się ciągle dlaczego nie mogę być normalna i zachowywać się z szacunkiem do siebie, a nie wiecznie deptać po swojej godności. Teraz jak to wszystko przeczytałam znowu się popłakałam.... Lepiej byłoby chyba wyjechać, zostawić telefon i żyć gdzieś w namiocie polując na wiewiórki. Może brzmi to dla niektórych śmiesznie, ale naprawdę mam takie myśli na poważnie.

Edytowane przez Maguda_
Czas edycji: 2016-06-27 o 21:20 Powód: przywrócenie treści
qwerty545 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-27, 11:38   #2
januszpolak
Zakorzenienie
 
Avatar januszpolak
 
Zarejestrowany: 2015-11
Wiadomości: 3 503
Dot.: Chyba zeswirowalam

Zamiast wymyślać sobie choroby psychiczne powinnaś od niego odejść. Wtedy powinno się poprawić. Jak sobie nie radzisz sama z rozstaniem spróbuj udać się do lekarza po jakieś tabletki uspokajające, które można długo brać, następnie odstaw alkohol, zioło i papierosy (!), chyba nie chcesz skończyć z rakiem płuc albo na odwyku? Ten chłopak nie jest tego wart.
januszpolak jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-27, 12:20   #3
robcia
Zakorzenienie
 
Avatar robcia
 
Zarejestrowany: 2009-11
Wiadomości: 4 592
Dot.: Chyba zeswirowalam

A teraz weź ,przeczytaj to wszystko co napisałaś ,jakbyś czytała post obcej osoby i oceń chłodną głowa swój " nieswój" tekst i dziewczynę ,która to napisała. Wariatka, nie?I nie chodzi tu o chorobę psychiczną tylko zupełny brak szacunku do siebie i czegoś co się nazywa instynkt samozachowawczy.

Edytowane przez robcia
Czas edycji: 2016-06-27 o 12:21
robcia jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-27, 12:20   #4
Adrianna_8
Zakorzenienie
 
Avatar Adrianna_8
 
Zarejestrowany: 2014-02
Wiadomości: 9 609
Dot.: Chyba zeswirowalam

Po prostu od niego odejdź i poszukaj profesjonalnej pomocy.
Adrianna_8 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-27, 17:07   #5
I am Rock
lokalna gwiazda
 
Zarejestrowany: 2010-02
Lokalizacja: Mazury
Wiadomości: 19 785
Dot.: Chyba zeswirowalam

Cytat:
Napisane przez qwerty545 Pokaż wiadomość
.. proszę o usuniecie moderatora
Którego?
I am Rock jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-27, 21:21   #6
Maguda_
Kawaii strona mocy
 
Avatar Maguda_
 
Zarejestrowany: 2011-08
Wiadomości: 8 943
Dot.: Chyba zeswirowalam

Cytat:
Napisane przez I am Rock Pokaż wiadomość
Którego?
Mam nadzieję, że żadnego
Maguda_ jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-28, 13:56   #7
kennedy
Zakorzenienie
 
Avatar kennedy
 
Zarejestrowany: 2007-02
Wiadomości: 18 345
Dot.: Chyba zeswirowalam

Cytat:
Napisane przez qwerty545 Pokaż wiadomość
Sama nie wiem do końca dlaczego postanowiłam to wszystko opisać i upublicznić, ale nie daję już rady, potrzebuję obiektywnej opinii osób, które w przeszłości miały podobne problemy.
Zacznę od początku. Jestem młodą osobą, mam nieco ponad 20 lat. Mniej więcej rok temu zaczął się mój pierwszy poważny związek. To był pierwszy chłopak, któremu tak zaufałam, do którego się tak przywiązałam i koniec końców uzależniłam emocjonalnie. Mam dość, czuję się zgnieciona psychicznie i codziennie planuję jakiś wyjazd (w sumie to bardziej ucieczkę) z biletem w jedną stronę.
Na początku oczywiście było wszystko w porządku, bardzo szybko zamieszkaliśmy razem, ponieważ akurat okoliczności temu sprzyjały. Ja zajmowałam się domem - robiłam dosłownie wszystko sama; pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy... Ale byłam bardzo szczęśliwa i nie przeszkadzało mi to, bo wczułam się w rolę pani domu i nie widziałam problemu w tym, że M. (nazwijmy go tak na potrzeby postu) nie robi w domu kompletnie nic. Wszystko toczyło się spokojnym rytmem dopóki pracował. Po kilku miesiącach wydarzyła się pierwsza tragedia. Pewnego dnia po prostu powiedział mi, że nie kocha mnie, nie chce ze mną być, że wraca do swojej byłej dziewczyny. Świat mi na głowie stanął, nie chciałam w to wszystko wierzyć. Już wtedy przejawiałam pierwsze oznaki niestosownego do takiej sytuacji zachowania - zaczęłam się do niego przytulać, prosić by mnie nie zostawiał, płacz i lament. On niewzruszony, mówił: "nic do ciebie nie czuję, to koniec". Zabrałam w biegu rzeczy i wróciłam do rodziców. Tydzień katorgi, tak to mogę w sumie nazwać. Nadużywanie marihuany (która jako jedyna potrafiła mnie wyciszyć, jakoś uspokoić), budzenie się rano ze łzami w oczach, potem kilka godzin nieprzerwanego płaczu - ogólnie stan mocno depresyjny. Po tygodniu odezwał się do mnie, mówiąc, że coś mu odbiło, że mnie kocha i żebym wróciła.
Wróciłam, jakoś to przegryzłam, tłumacząc sobie... Sama nie wiem czym. No ale byłam tam, znowu się starałam jak mogłam i depresja zniknęła jak ręką odjął. I znowu kilka miesięcy względnego spokoju. Względnego, bo była dziewczyna M. razem ze swoją matką regularnie mnie nękały poprzez telefony i wiadomości. Olewałam to. Minął jakiś czas. Pewnego dnia zaczęły dzwonić nieprzerwanie, mówiąc, że jestem głupia i naiwna i, że M. od jakiegoś miesiąca mnie zdradza... właśnie z tą byłą dziewczyną. Pytałam go czy to prawda, czy robią to wszystko by nas skłócić. Patrzył mi prosto w oczy i kłamał bez mrugnięcia okiem, ale wtedy jeszcze tego nie widziałam. Wierzyłam mu, ufałam, chciałam po prostu żeby to wszystko była nieprawda. Ale wieczorem już nie wytrzymałam, wzięłam jego telefon (choć dotychczas nie miałam jakiś schiz na punkcie kontrolowania go) i weszłam w wiadomości. No i prawie umarłam na zawał, bo wszystko to okazało się przykrą prawdą. Zdradzał mnie z nią. Tak jak mówiły od mniej więcej miesiąca. Ona zaproponowała mu układ na zasadzie tylko seks (bo przecież cały czas wiedziała, że jest ze mną i mieszkamy razem), a on ochoczo się na to zgodził. Akurat niefortunnie przebywali u nas wtedy znajomi, więc zawołałam go do pokoju obok i ze łzami zapytałam co to jest. Potem wpadłam w jakiś dziwny stan otępienia, usiadłam w koncie, wypaliłam kilka papierosów (on cały ten czas siedział na łóżku z tępym wyrazem twarzy i nie mówił nic), a potem wstałam, popłakałam się i powiedziałam, że zabieram swoje rzeczy jak tylko wyjdą znajomi i wracam do swojego domu. I tutaj to on zaczął swoje przedstawienie - popłakał się, zaczął mnie błagać o wybaczenie, że to był błąd, że on żałuje, że kocha tylko mnie. W końcu kiedy nie zważając już na znajomych chciałam wyjść, on zaczął mnie przytulać tak mocno, że nie mogłam się wyrwać. Powiedział, że mnie nie wypuści. Zaczęłam płakać razem z nim, w końcu po kilku godzinach wspólnego płakania znowu... wybaczyłam mu. Znowu zostałam i dałam się poniżyć.
Tym razem jednak wpadłam w poważny dołek emocjonalny. W pracy brałam tabletki na uspokojenie, potem wracałam do naszego wspólnego mieszkania i godzinami leżałam patrząc się w ścianę lub płacząc. Na początku próbował mnie pocieszać, jakoś wspierać emocjonalnie, ale z każdym kolejnym tygodniem widziałam jak tylko się od siebie oddalamy. Zaczęłam wszczynać kłótnie, wciąż wypominałam mu byłą, wieczne podejrzenia, kontrola telefonu... On w międzyczasie zrezygnował z pracy, popadł w długi (hazard), zaczęły się codzienne wyjścia z kolegami i kompletna olewka w stosunku do mojej osoby. Całe noce denerwowałam się gdzie jest, wydzwaniałam nawet kilkanaście razy, pisałam smsy... Wariactwo. On oczywiście nie odbierał, wracał nad ranem. Nie zliczę tych wszystkich godzin stania w oknie i wypatrywania go, nerwów, łez. Moment kulminacyjny nastąpił kiedy przypadkowo kiedyś zadzwoniła do mnie mama, akurat wtedy kiedy bardzo płakałam. Przyjechała za 10 minut. Akurat M. też był w domu. Zapytała wystraszona co się dzieje, dlaczego ja ciągle chodzę przygnębiona. On oczywiście zrobił ze mnie debila - powiedział, że się awanturuje, że robię mu wyrzuty, ale bez zbędnych szczegółów. Moja mama zna mój charakterek furiatki, więc chyba uwierzyła. Ja nie mówiłam nic szczególnego, po chwili powiedziałam tylko żeby się nie wtrącała i żeby wyszła. Później jednak zrobiło mi się z tego powodu bardzo przykro, zadzwoniłam do niej i rozmawiałyśmy chyba z godzinę. Nie powiedziałam jej o zdradach, ale że M. bardzo mnie zranił i mimo, że mu "wybaczyłam", to nie potrafię sobie z tym poradzić. Dodam też, ze wielokrotnie rozważałam wyprowadzkę i zostawienie go, ale mimo wszystko bardzo go kocham i wiem, że po kilku dniach żałowałabym. Postanowiłam poczekać do momentu kiedy faktycznie będę w 100% tego pewna. Nie nadszedł.
Mama poradziła mi abym albo go zostawiła albo wybaczyła i próbowała żyć normalnie. Wybrałam drugą opcję. Powiedziałam mu, że od dziś postaram się zapomnieć, nie zaczynać tego tematu, jakoś żyć normalnie. I wtedy... On powiedział, żebym się wyprowadziła, że chce przerwy, że to wszystko nie ma sensu. Tak zrobiłam, choć nie obyło się bez mojej histerii - znowu płacz, lament itd. Minęło kilka dni i co... I znowu to samo, wspólni znajomi widzieli go z byłą. Wtedy miałam pierwszy atak szału. Wręcz pobiegłam do jego mieszkania, dobijałam się do drzwi, krzyczałam, kopałam w nie (chciałam odebrać resztę moich rzeczy i przy okazji mu naubliżać). Oczywiście nie otworzył, ponoć nawet go tam nie było. Kilka dni później wzięłam rzeczy i znowu poniżenia z mojej strony. Chyba nawet próbowałam go jeszcze prosić żebyśmy do siebie wrócili. Po tygodniu znowu. Tak to trwało, parę razy się w tym czasie spotkaliśmy, ale generalnie on mnie olewał. W końcu zorientowałam się, że wrócił do byłej. Zakończyłam jakikolwiek kontakt z nim. Zaczął się najgorszy miesiąc mojego życia. Przez depresję zrezygnowałam z pracy, bo po prostu albo nie miałam siły w ogóle tam iść, albo kiedy już poszłam miewałam bardzo często napady płaczu. Postanowiłam odejść kiedy szefowa przytulała mnie i próbowała pocieszać. Stwierdziłam, że to jest wstyd, że wolę w ogóle tam nie chodzić. Moje dni wyglądały strasznie. Budziłam się wcześnie po całej nocy koszmarów (bardzo realistyczne, krzyczałam przez sen) i pierwsze co robiłam to płacz. Łzy same mi leciały. Paliłam trawę żeby jakoś funkcjonować, ale oprócz otępienia w niczym to nie pomagało. Później wychodziłam z domu, czasem spotkałam się z przyjaciółką, która też już miała dość tego tematu. Jej zdanie na temat mojego związku jest takie jak chyba wszystkich zdrowych na umyśle ludzi - zostawić go powinnam już dawno i cieszyć się, że to się skończyło. Ale ja, choć wiem, że jest to słuszne, nie potrafię tak myśleć. Za bardzo go kocham.
Popołudniami snułam się bez celu, wieczorami piłam alkohol. I tak w kółko. Cały miesiąc był najgorszym w moim życiu. Później troszeczkę się ogarnęłam, zaczęłam od zadbania o siebie - jak kiedyś malowałam paznokcie, robiłam staranny makijaż i zakładałam fajne ciuchy. Zaczęłam więcej wychodzić ze znajomymi i właśnie... Właściwie wszyscy moim znajomi to wspólni znajomi z M. Kilkakrotnie siłą rzeczy podczas wspólnych spotkań przebywałam w jego towarzystwie, ale postawiłam na kompletną ignorancję. Dalej bardzo cierpiałam, ale teraz chociaż stwarzałam pozory, że jest ze mną lepiej. W końcu którejś nocy zadzwonił do mnie. Szybko się rozłączyłam, powiedziałam żeby więcej nie dzwonił. I nie zadzwonił. Ale ja zadzwoniłam tydzień później. Spotkaliśmy się. Bardzo żałował tego wszystkiego, mówił jak za mną tęskni, że nie śpi po nocach przez to wszystko, że jego była dziewczyna to porażka i nieporozumienie i, że już nigdy więcej nie będzie utrzymywał z nią żadnego kontaktu. Płakał mi w ramię, że niczego bardziej nie pragnie niż bycia ze mną.
A ja... znowu wróciłam. Znowu depresja zniknęła, życie nabrało sensu. Dwa tygodnie sielanki. Po dwóch tygodniach przypadkowo zauważyłam wiadomość od jakiejś koleżanki (swoją drogą okazało się, że ta koleżanka uderza do jego kolegi i pisali tak po prostu). Wpadłam we wściekłość, zrobiłam scenę, uderzyłam go w twarz, co nigdy wcześniej się nie wydarzyło. I od tamtej pory czuję, że ześwirowałam. Znowu zaczęły się sceny o nic, za każdym razem podczas kiedy się zdenerwuje piję alkohol, co tylko pogarsza sprawę i z małej rzeczy robi się armagedon. Po chłodnej ocenie sytuacji na drugi dzień widzę swoją nadwrażliwość i wyolbrzymianie wszystkiego. Kiedy tylko mi nie odpisze lub nie odbierze telefonu przed oczami mam od razu najgorsze scenariusze, w ogóle mu nie ufam i mam wrażenie, że zaraz wszystko pierdzielnie. Dodam jeszcze, że po jednej z awantur, kiedy on powiedział, że jestem wariatką i ze mną nie będzie... naprawdę znalazłam się w szpitalu psychiatrycznym. Zawiozła mnie tam mama, bo dostałam takiego ataku płaczu i histerii, że leżałam na podłodze, pogryzłam się, podrapałam jakimś kamieniem... Koszmar. Oczywiście on przyjechał do tego szpitala, wystraszony, pogodziliśmy się. Kilka dni później wyjechał do pracy za granicę. Myślałam, że będę miała w końcu spokój, że trochę odpoczniemy i przede wszystkim ja nabiorę dystansu. Ale nie, bo on raz się odezwie, raz nie... Potrafi wprost powiedzieć, że nie chce mu się ze mną gadać i narazie. A ja wariuję. Wydzwaniam, robię kolejne wyrzuty, Przez to wszystko załamałam się już psychicznie, piję codziennie alkohol, palę paczkę dziennie. Mam dość. Chciałabym od niego odejść, uwolnić się, ale za cholerę nie umiem. Tak go kocham. To chora miłości, on mnie nie traktuje tak jak powinien, nigdy mnie nie szanował.
Czytałam o czymś takim jak borderline. W szpitalu byłam za krótko (wypisałam się na własne żądanie) żeby mi to stwierdzili, ale powiedziałam o swoich podejrzeniach psycholog i przyznała mi rację, że to faktycznie mogłoby być to.
Zastanawiam się ciągle dlaczego nie mogę być normalna i zachowywać się z szacunkiem do siebie, a nie wiecznie deptać po swojej godności. Teraz jak to wszystko przeczytałam znowu się popłakałam.... Lepiej byłoby chyba wyjechać, zostawić telefon i żyć gdzieś w namiocie polując na wiewiórki. Może brzmi to dla niektórych śmiesznie, ale naprawdę mam takie myśli na poważnie.
Sugeruje wynajac wieksze mieszkanie zebyscie sie zmiescili we trojke. Z twojej opowiesci wynika ze do tego dazysz.

Wysłane z aplikacji Forum Wizaz
__________________
Kiedy kobiety kogoś poznają to myślą, że to fajny facet. Jest już wstępnie zaakceptowany jako partner, a później może to tylko zepsuć lub nie. Kiedy mężczyźni kogoś poznają to myślą: „Ma niezłe nogi”.
kennedy jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-28, 22:38   #8
wiekanka
Zakorzenienie
 
Zarejestrowany: 2012-04
Wiadomości: 4 055
Dot.: Chyba zeswirowalam

Zostaw go i do lekarza leczyc glowe!
Kolejnosc nie wazna.
wiekanka jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-06-29, 00:57   #9
Alex_iss
Przyczajenie
 
Avatar Alex_iss
 
Zarejestrowany: 2016-06
Wiadomości: 22
Dot.: Chyba zeswirowalam

Przeczytałam tekst i jestem w szoku. Zaczęłam myśleć jak cienka jest nić, pomiędzy miłością a uzależnieniem emocjonalnych i fizycznym co do drugiej osoby. Masz na pewno bardzo niską samoocenę. To Twój pierwszy chłopak, jesteś młoda, a uczepiłaś się jego jakbyś myślała, że już nikt inny Ci się nie trafi. Na zasadzie - on mnie pokochał, powinnam być mu wdzięczna za akceptację. Też bardzo kocham swojego faceta, ale jeżeli kazałby mi się wynieś i wróciłby do byłej, to nie ma przebacz. W związku mogą się zdarzyć różne potknięcia, możemy powiedzieć kilka słów za dużo, ale to jak on z Tobą postępuje... Nie tylko Ty masz problemy, ale on chyba też. Wracając do Ciebie - utnij tą znajomość. Wyrzuć go ze swojego życia i dobrowolnie poddaj się leczeniu. Dobrze Ci zrobi taki "urlop". Nabierzesz dystansu do tego wszystkiego. To co facet z Tobą zrobił - nie jestem w stanie uwierzyć, że ciągle do niego wracałaś.
__________________
26.12.2015 r - couple

' Ciągle walczyć, ciągle marzyć. Nigdy, ale to nigdy nie poddawać się już na starcie. W codzienności szukać kolejnych powodów do szczęścia! <3
Alex_iss jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2016-07-27, 22:13   #10
cleopadra
Wtajemniczenie
 
Zarejestrowany: 2014-09
Wiadomości: 2 094
Dot.: Chyba zeswirowalam

no i co dalej-?
cleopadra jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Odpowiedz

Nowe wątki na forum Intymnie


Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości)
 

Zasady wysyłania wiadomości
Nie możesz zakładać nowych wątków
Nie możesz pisać odpowiedzi
Nie możesz dodawać zdjęć i plików
Nie możesz edytować swoich postów

BB code is Włączono
Emotikonki: Włączono
Kod [IMG]: Włączono
Kod HTML: Wyłączono

Gorące linki


Data ostatniego posta: 2016-07-27 22:13:41


Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 08:36.






© 2000 - 2025 Wizaz.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Jakiekolwiek aktywności, w szczególności: pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie, lub inne wykorzystywanie treści, danych lub informacji dostępnych w ramach niniejszego serwisu oraz wszystkich jego podstron, w szczególności w celu ich eksploracji, zmierzającej do tworzenia, rozwoju, modyfikacji i szkolenia systemów uczenia maszynowego, algorytmów lub sztucznej inteligencji Obowiązek uzyskania wyraźnej i jednoznacznej zgody wymagany jest bez względu sposób pobierania, zwielokrotniania, przechowywania lub innego wykorzystywania treści, danych lub informacji dostępnych w ramach niniejszego serwisu oraz wszystkich jego podstron, jak również bez względu na charakter tych treści, danych i informacji.

Powyższe nie dotyczy wyłącznie przypadków wykorzystywania treści, danych i informacji w celu umożliwienia i ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz umożliwienia pozycjonowania stron internetowych zawierających serwisy internetowe w ramach indeksowania wyników wyszukiwania wyszukiwarek internetowych

Więcej informacji znajdziesz tutaj.