Mam niezłą zagwozdkę z kobietami (i to bynajmniej nie z ich winy)
Chciałbym prosić o radę ludzi bardziej doświadczonych i obytych w twmacie ode mnie.
Sprawa wygląda tak, że ilekroć jakaś kobieta odrzuca moje zaloty (rozumiem to i się nie obrażam), dziwi się, że ja z kolei odrzucam ewentualną propozycję "przyjaźni" (spokojnie tlumacze wtedy, że jeśli miałaby takowa między nami powstać, najpierw muszę przejść swoistą "kwarantanne" i zupełnie wybić ją sobie z głowy) . W tym momencie nie jest jeszcze źle, bo przeważnie okazują zrozumienie. Problemem okazuje się spotkanie już po odchorowaniu porażki. Z niezrozumiałych dla mnie względów okazują mi wtedy zainteresowanie, które nie pasuje do "przyjaciółki", a raczej kogoś zainteresowanego czymś więcej.
I wtedy dopiero jest zaskoczenie, że ja nie jestem zainteresowany. Nie zawsze oczywiście, ale co jakiś czas trafia mi się taka kobitka. Jedynym sposobem, żeby ją zniechęcić do mnie jest przypomnienie jej, że sama nie chciała niczego poza przyjaźnią. Jeżeli zaś zmieniła zdanie, to przykre, ale ja zawsze jestem w tych sprawach prostolinijny. Tak oznacza dla mnie potwierdzenie, a nie odmowę. Ktoś mówiący mi "może" słyszy zwykle ode mnie, że "morze" jest szerokie i głębokie.
Doradzam też w takich sytuacjach (jako domorosly Jung) dziewczynie, żeby nie poniżala się przede mną i zachowała chociaż trochę godności.
Nadmienię, że fizycznie i psychicznie przez ten czas się nie zmieniam (moja atrakcyjność pozostaje na tym samym poziomie, co uprzednio).
Czy naprawdę tylko chamstwo może w podobnej sytuacji zniechęcić do mnie kobietę?
|