Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu - Strona 144 - Wizaz.pl

Wróć   Wizaz.pl > Kobieta > Forum plotkowe > Wizażowe wyliczanki

Notka

Wizażowe wyliczanki Wizażowe wyliczanki, to miejsce gdzie porozmawiasz o pogodzie, jedzeniu, twoim samopoczuciu lub o tym co ostatnio dostałaś od swojego ukochanego.

Zamknij wątek
 
Narzędzia
Stary 2009-07-06, 10:01   #4291
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

- Daj mi chociaż popatrzeć - poprosiłam. Podparłam się, w razie gdyby widok rany miał spowodować nawrót mdłości.
- Skończyłaś wieczorowo medycynę i nic mi nie powiedziałaś? To nieładnie.
- Chcę tylko ocenić, czy muszę cię dowieźć do szpitala, choćby silą, czy nie.
- Błagam, tylko nie siłą - powiedział z udawanym przerażeniem.




- Jak to jest mieć za najlepszego kumpla wilkołaka?
Tego się nie spodziewałam. Parsknęłam śmiechem.
- Nie ma takich momentów, że się mnie boisz?
- Nie, no co ty. Tylko - podkreśliłam - wilkołak musi pamiętać o dobrych manierach. Grzeczny wilkołak to najlepszy przyjaciel pod słońcem.
Jacob wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Dzięki.


- Fuj! Twoje włosy cuchną jeszcze bardziej niż twój pokój.
- Przepraszam - bąknęłam.
Przypomniałam sobie, jak żegnając się z Edwardem, poczułam jego lodowaty oddech na skórze głowy. To go tak rozbawiło - specjalnie na mnie nachuchał!



- Spytam, czy mogę - powiedziałam bez przekonania.
Prychnął gniewnie.
- Czemu musisz go prosić o pozwolenie? Nie jesteś w więzieniu. Wiesz, czytałem niedawno artykuł o takich niezdrowych układach w związkach i uważam, że...
- Panu już dziękujemy - przerwałam, popychając go w kierunku drzwi.
- Spokojnie, już sobie idę. Tylko nie zapomnij poprosić pana strażnika o przepustkę!



- Pokłóciliście się?
- Wróciłeś!
Rzuciłam mu się na szyję.
- Tak, to ja. - Zaśmiał się, przytulając mnie do siebie. - Czy to próba odwrócenia mojej uwagi? Prawie ci się udało.
- Nie, nie kłóciliśmy się. Prawie wcale. A dlaczego pytasz?
- Zaciekawiło mnie tylko, z jakiego powodu dźgnęłaś go nożem. Ale jak dla zabawy, to nie ma sprawy.
(...)
- To nie ja go dźgnęłam - wyjaśniłam. - Sam się niechcący skaleczył. Pomagał mi wycierać naczynia.
Edward zachichotał.
- Jaka szkoda.
- Zachowuj się - ostrzegłam go.


---------- Dopisano o 10:58 ---------- Poprzedni post napisano o 10:57 ----------

- Nie pozwolimy, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. Możesz studiować choćby dziesięć lat.
Westchnęłam.
- Jutro zrobię przelew na konto University of Alaska. Tyle starczy za alibi. Juneau leży dostatecznie daleko, żeby Charlie nie spodziewał się mojej wizyty aż do Gwiazdki, a do tego czasu coś się wymyśli. Trochę męczące to całe kombinowanie - dodałam. - Jakbym była jakimś szpiegiem.
Spoważniał.
- Z roku na rok jest coraz łatwiej. A po siedemdziesięciu latach ma się kłopot zupełnie z głowy, bo wszyscy, których się znało, już nie żyją.
Wzdrygnęłam się.
- Przepraszam. Palnąłem z grubej rury.
- Ale to prawda, co powiedziałeś.



- A propos prania - przypomniało mi się - spytaj, proszę, Alice, gdzie wsadziła te wszystkie ubrania przy sprzątaniu mojego pokoju. Nie mogę ich znaleźć.
Edward zrobił zdziwioną minę.
- Alice sprzątnęła ci pokój?
- Najwyraźniej. Wiesz, wtedy, jak mnie uprowadziła i przyjechała tu po moją piżamę, kosmetyczkę i poduszkę, którą, tak na marginesie, też mi musi zwrócić. Pozbierała wszystko z podłogi - skarpetki, bluzki, takie tam - i gdzieś odłożyła, ale nie wiem gdzie.
Zamyślił się, a potem nagle zesztywniał.
- Kiedy zauważyłaś, że brakuje tych rzeczy?
- Kiedy wróciłam do domu w sobotę rano. A bo co? Nie sądzę, żeby Alice wzięła cokolwiek poza piżamą i kosmetyczką. Te wszystkie pozostałe rzeczy... były noszone, prawda? I ta poduszka... spałaś na niej wcześniej?
- Tak - odpowiedziałam powoli. - Czemu to takie ważne?
- Były przesycone twoim zapachem - oświadczył zdławionym głosem.
- Och.
Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu.
- Mój gość... - zaczęłam.
- Zbierał dowody. Na to, że cię namierzył.
- Dlaczego? - wyszeptałam.
- Nie wiem, ale przysięgam, Bello, że się dowiem.
- Ufam ci.
Przytuliłam głowę do jego piersi.



- Nie rozmyślasz czasami o tym, o ile prostsze byłoby twoje życie, gdybyś się we mnie nie zakochała?
- Może i prostsze, lecz co by to było za życie?
- Dla mnie żadne - powiedział cicho. - Ale zmieńmy temat. Czy nie chcesz mnie czasem o coś zapytać?
W jego oczach pojawiły się szelmowskie iskierki.
- Niby o co? - zdziwiłam się.
- Odniosłem wrażenie, że obiecałaś pewnej osobie uzyskać ode mnie pozwolenie na udział w planowanej na dziś wieczór imprezie.
- Znowu podsłuchiwałeś?
- Tylko odrobinkę. Pod sam koniec.
- Szczerze mówiąc, planowałam to sobie odpuścić. Dość masz powodów do zmartwień.
Wziął mnie pod brodę, żeby spojrzeć mi prosto w oczy.
- Mniejsza o mnie. Masz ochotę tam pojechać, czy nie?
- Mną się nie przejmuj. To nic takiego.



- Nigdy cię nie dogonię, jeśli wsiądziesz na coś takiego.
- To ja będę się dostosowywał do twojego tempa.
- Co to za zabawa jeździć sześćdziesiątką, kiedy się ma takie cudo.
- Jeśli tylko będziemy spędzać czas razem, niczego więcej nie będzie mi trzeba.
Przygryzłam wargę i spróbowałam sobie wyobrazić, jak przebiegałyby nasze przejażdżki.
- A gdybym, twoim zdaniem, jechała za szybko albo gdybym zaczęła tracić kontrolę nad motorem, to co byś zrobił?
Zawahał się, chociaż ja znałam już jego odpowiedź - stanąłby na głowie, byle tylko nic mi się nie stało.
(...)
- Tę główkę kocham najbardziej na świecie. Mogłabyś o nią zadbać.
(...)
- No i jak się prezentuję? Tylko bez fałszywych pochlebstw.
Przekrzywił głowę.
- Fatalnie, prawda? - spytałam.
- Nie, nie. Wyglądasz bardzo... Jak by to ująć... Tak właściwie to wyglądasz bardzo seksownie.
- Bo uwierzę!
- Jesteś bardzo atrakcyjną młodą kobietą. .
- Tylko tak mówisz, żebym przekonała się do tego wdzianka - powiedziałam. - Ale będę je nosić. Masz rację, to rozsądne.
Przyciągnął mnie do siebie.
- Jesteś taka urocza, kiedy cię zmusić do bycia rozsądną. Chociaż, przyznaję, ten kask ma swoje wady.
I zdjął go, żeby móc mnie pocałować.



- Wszystko masz? - upewnił się Edward.
- Wszystko.
Pochylił się nade mną. Spodziewałam się symbolicznego całusa w policzek, ale miał inne plany - przycisnął mnie do swojej piersi i puścił dopiero wtedy, kiedy zabrakło mi tchu. Z takim entuzjazmem nie całował mnie nawet w garażu.
Zaśmiał się z jakiegoś powodu.
- Do zobaczenia - powiedział. - Ta kurtka naprawdę mi się podoba.
(...)
Odebrawszy mi motocykl, odstawił go na rozłożonej nóżce, po czym zdusił mnie w charakterystycznym dla siebie serdecznym uścisku. Usłyszałam odpalany silnik volvo, więc spróbowałam mu się wyrwać.
- Postaw mnie na ziemię! - jęknęłam bezgłośnie.
Posłuchał mnie, śmiejąc się wesoło. Odwróciłam się, żeby pomachać Edwardowi, ale jego srebrne auto znikało właśnie za zakrętem.
- Super - mruknęłam, pozwalając sobie na odrobinę sarkazmu.
Jacob zamrugał teatralnie oczami, udając niewiniątko.
- No co?
- I tak już poszedł na duży kompromis. Nie prowokuj go niepotrzebnie.
Zaśmiał się jeszcze głośniej. Czym tak go rozbawiłam? Zastanawiałam się nad tym, kiedy obchodził samochód, żeby go otworzyć od strony pasażera.
- Jesteś naprawdę biedna z tym swoim ludzkim węchem - stwierdził pobłażliwym tonem, nadal krztusząc się ze śmiechu. - Nie widzisz, że pojedynkujemy się we dwóch na zapachy? Gdybym cię nie wy ściskał na powitanie, zepsułabyś chłopakom całe ognisko.
To powiedziawszy, nie czekając na moją replikę, zatrzasnął za mną bezceremonialnie drzwiczki.

---------- Dopisano o 11:01 ---------- Poprzedni post napisano o 10:58 ----------

- Ten hot - dog ma być dla ciebie? - spytał go Paul.
- Jak najbardziej - odparł. - Wprawdzie jestem tak obżarty, że zaraz puszczę pawia, ale jedna mała paróweczka na pewno się jeszcze zmieści. Szkoda tylko, że już zupełnie nie będzie mi smakować - dodał ze smutkiem.
Chociaż Paul zjadł przynajmniej tyle samo, co Jacob, krew napłynęła mu do twarzy, a dłonie zacisnął w pięści.
- Spokojnie. - Jacob parsknął śmiechem. - Tylko żartowałem. Łap.
Cisnął rożnem ponad ogniskiem. Gdyby otaczali mnie zwykli ludzie, hot - dog jak nic wylądowałby w piachu, a tak Paul bez trudu złapał drut za właściwy koniec. Przez to ciągłe przebywanie z nadzwyczaj sprawnymi fizycznie istotami można się było nabawić kompleksów.
- Dzięki - rzucił Paul.


- Witamy fankę wampirów! - zawołał radośnie Embry.
Quil zerwał się z miejsca, żeby przybić mi piątkę, a potem pocałował mnie w policzek.


- Robi się późno - szepnęłam do Jacoba.
- Zostań jeszcze trochę - odszepnął, chociaż przynajmniej połowa zebranych miała na tyle czuły słuch, że i tak doskonale nas słyszała. - Najlepsze dopiero przed nami.
- Co, masz zamiar połknąć krowę w całości? Zaśmiał się gardłowo.
- Nie, to zostawiam sobie na wielki finał. Ale tak na poważnie, widzisz, nie spotkaliśmy się tu tylko po to, żeby się objadać. To ognisko to także zebranie rady plemienia.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:04   #4292
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

- Quileuci byli niewielkim plemieniem przed wiekami i nie wielkim plemieniem pozostali aż do dziś, ale mimo to nie wyginę li. Dlaczego? Bo od dawien dawna w naszych żyłach prócz krwi płynie magia. Nie zawsze była to magia zmiennokształtności - ta pojawiła się później. Na samym początku byliśmy wojownikami - duchami.(...) - Kiedy osiedliliśmy się nad tą zatoką - ciągnął Billy - nauczyliśmy się łowić ryby i budować łodzie. Ale nas było mało, a ryb w zatoce dużo. Naszych ziem zaczęły nam zazdrościć inne ludy. Nie byliśmy w stanie stawić czoła liczniejszym najeźdźcom. Otoczyli nas i zmusili do ucieczki. Wypłynęliśmy łodziami na morze. Kaheleha nie był pierwszym wojownikiem - duchem, ale podania o jego poprzednikach się nie zachowały. Nie pamiętamy ani, kto pierwszy odkrył w sobie te zdolności, ani jak korzystano z nich przed najazdem. W historii naszego plemienia to Kaheleha jest zatem pierwszym wodzem - duchem. W chwili zagrożenia użył magii, by obronić swój lud. Pod jego dowództwem wszyscy wojownicy opuścili łodzie - nie jako byty materialne, ale jako duchy. Dusze mężczyzn wróciły do zatoki, zaś kobiety zostały na morzu pilnować ich ciał.
Wojownicy nie mogli w tej postaci dotykać swoich przeciwników, ale mieli swoje sposoby, aby obejść tę niedogodność. Podania głoszą, że potrafili nakierować na obozowisko wroga podmuchy silnego wiatru, które niosły z sobą ich zwielokrotnione, mrożące krew w żyłach okrzyki. To przerażające zjawisko wywoływało u najeźdźców popłoch. Nie była to jedyna broń Quileutów. Niewidzialni dla ludzi, lecz widzialni dla zwierząt, umieli się z nimi porozumiewać, a one poddawały się ich woli. Szczęśliwym zrządzeniem losu najeźdźcom towarzyszyło wiele psów, które na dalekiej północy zaprzęgali do sań. Kaheleha rozkazał sforze, by zwróciła się przeciwko swoim panom, wezwał także stada nietoperzy z nadbrzeżnych jaskiń. Z pomocą wichru zwierzęta szybko wygrały. Ci, którzy przeżyli atak, zdezorientowani i rozproszeni, opuścili pospiesznie zatokę, uznając ją za przeklętą. Quileuci zwrócili psom wolność, po czym w glorii chwały wrócili do swoich ciał i żon. Po tym wydarzeniu plemiona żyjące po sąsiedzku przyrzekły nigdy nie naruszać granic naszych ziem. Zarówno Hohowie, jak i Makahowie, nie chcieli mieć nic do czynienia z naszymi magicznymi praktykami. Odtąd żyliśmy z nimi w pokoju, a kiedy przybywał wróg z zewnątrz, wojownicy - duchy skutecznie odpierali jego atak. Mijały lata, aż nastał czas ostatniego z wodzów - duchów. Wielki Taha Aki słynął ze swojej mądrości, a nade wszystko cenił sobie pokój. Za jego rządów wszyscy byli zadowoleni. Wszyscy prócz jednego mężczyzny. Miał na imię Utlapa. (...)Utlapa był jednym z najsilniejszych wojowników plemienia, ale, niestety, silą szła u niego ramię w ramię z żądzą władzy. Uważał, że jego pobratymcy powinni wykorzystać magię, by zagarnąć terytoria sąsiadów, zrobić z nich niewolników i stworzyć imperium. Musicie wiedzieć, że oderwawszy się od swoich ciał, wojownicy potrafili czytać sobie wzajemnie w myślach. Poznawszy poglądy Utlapy, Taha Aki wielce się na niego rozgniewał. Za karę nakazał mu opuścić ziemię Quileutów i zabronił kiedykolwiek zmieniać się na powrót w ducha. Utlapa był silny, ale nie tak silny, by móc stanąć przeciwko swoim byłym kompanom, więc nie mając innego wyboru, wyniósł się jak niepyszny z wioski. Nie odszedł jednak daleko - jako że marzył o zemście, zaszył się jedynie w pobliskim lesie. Taha Aki zachowywał czujność nawet w czasach pokoju. Często podróżował samotnie do świętej polany w górach, gdzie opuszczał swoje ciało i pod postacią ducha sprawdzał z lotu ptaka, czy jego ludowi nie grozi niebezpieczeństwo. Pewnego razu, kiedy Taha Aki wyruszył na swoją wyprawę, podstępny Utlapa poszedł potajemnie za nim. Z początku planował tylko zabić wodza, ale po drodze doszedł do wniosku, że plan ten jest zbyt ryzykowny - zaraz po odkryciu zbrodni wojownicy wszczęliby poszukiwania, a dzięki swoim umiejętnościom z pewnością odnaleźliby zabójcę. Kędy Utlapa, schowany za skałami, przyglądał się medytującemu wodzowi, przyszedł mu do głowy inny potworny pomysł. Taha Aki zostawił swoje ciało na świętej polanie i wzbił się w przestworza, by rozejrzeć się po okolicy, ale Utlapa nie opuścił swojej kryjówki od razu. Czekał tak długo, aż zyskał pewność, że dusza wodza jest już daleko, a potem sam zmienił się w ducha. Gdy tylko to uczynił, Taha Aki dowiedział się o tym i poznał straszliwe plany wygnańca. Zaalarmowany, czym prędzej zawrócił, ale nawet przyjazne wiatry nie były w stanie sprowadzić go na czas. Na świętej polanie nie zastał już swojego ciała ani żadnego innego, w które mógłby wniknąć. Porzucone ciało Utlapy było bezużyteczne, ponieważ zdrajca zabił sam siebie ręką wodza. Taha Aki dogonił swoje porwane ciało i jął łajać Utlapę, ale ten nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Wódz mógł się tylko bezradnie przyglądać, jak złoczyńca wraca do wioski i zajmuje jego miejsce. Z początku Utlapa nie robił nic, co mogłoby wzbudzić czyjekolwiek podejrzenia - chciał, by wszyscy uwierzyli, że jest Tahą Akim. Dopiero po kilku tygodniach zaczął wprowadzać swoje porządki. Pierwszym rozporządzeniem zakazał wojownikom zmieniać się w duchy. Utrzymywał, że ostrzeżono go przed tym w wizji, ale tak naprawdę po prostu się bał - wiedział, że przy najbliższej nadarzającej się okazji Taha Aki nawiąże kontakt ze swoimi druhami. Sam Utlapa również nigdy nie opuszczał ciała, które sobie przywłaszczył, aby stary wódz nie mógł go odzyskać. Zrezygnowawszy z korzystania z magicznych umiejętności, uzurpator nie mógł podbić sąsiadów, tak jak o tym marzył, ale pocieszał się sprawując rządy ciężkiej ręki nad swoim własnym ludem. Żądał dla siebie przywilejów, o jakie Taha Aki nigdy by nie zabiegał: odmawiał traktowania wojowników jak równych sobie, nie pracował jak inni, wziął sobie drugą, młodą żonę, a potem trzecią, chociaż wielożeństwo nie należało do tradycji plemienia... Taha Aki nie mógł na to wszystko nic poradzić. W końcu, by wyzwolić swój lud spod jarzma Utlapy, Taha Aki postanowił zabić własne ciało. W tym celu sprowadził z gór wielkiego rozwścieczonego wilka. Nie przewidział, że tchórzliwy uzurpator schowa się za murem wojowników. Kiedy bestia zagryzła jednego z obrońców fałszywego wodza, młodego chłopca, nieutulony w żalu Taha Aki nakazał basiorowi wrócić do puszczy. Wszystkie podania podkreślają, że wcielać się w wojownika - ducha nie było wcale tak łatwo. Przebywanie z dala od własnego ciała nie należało do przyjemności - wręcz przeciwnie, przerażało i mieszało w głowie. To dlatego Quileuci korzystali ze swojego daru tylko w chwilach prawdziwego zagrożenia, a samotne wyprawy wodza były postrzegane jako wielkie poświęcenie z jego strony. Tymczasem Taha Aki wiódł bezcielesny żywot już od wielu miesięcy i cierpiał z tego powodu coraz większe katusze. Ciążyła mu też myśl, że skoro ma się tak już błąkać bez końca, nigdy nie dołączy do swoich przodków w zaświatach. Zbolałej duszy wodza, wijącej się w agonii, towarzyszył w wędrówkach po lesie wielki wilk. Był naprawdę ogromnych rozmiarów i zachwycał swoją urodą. Taha Aki przyjrzał mu się kiedyś i nagle poczuł zazdrość. Wilk miał własne ciało, miał własne życie. O ileż lepiej byłoby być zwykłym zwierzęciem niż tylko duchem! I tak Taha Aki wpadł na pomysł, który odmienił losy jego plemienia. Poprosił wilka, aby ten zrobił mu w swoim ciele trochę miejsca - aby się z nim swoim ciałem podzielił. Basior przystał na to i wódz wniknął do jego wnętrza. Nie było to ciało człowieka, ale i tak czuł niewysłowioną ulgę. Kiedy Taha Aki i wilk powrócili jako jeden byt do wioski nad zatoką, ludzie rozbiegli się na ich widok, wołając wojowników. W kilka minut zwierzę otoczyli uzbrojeni w włócznie mężczyźni. Utlapa, rzecz jasna, zawczasu się ukrył. Taha Aki nie zaatakował. Zaczął się powoli wycofywać, patrząc innym znacząco w oczy i próbując nucić quileuckie pieśni. Wojownicy uświadomili sobie szybko, że nie mają do czynienia ze zwyczajnym wilkiem, ale z osobnikiem nawiedzonym przez czyjegoś ducha, jeden ze starszych mężczyzn, niejaki Yut, postanowił złamać zakaz wydany przez fałszywego wodza, by się z owym duchem porozumieć. Gdy tylko Yut opuścił swoje ciało, w jego ślady poszedł Taha Aki i obaj spotkali się w świecie duchów. Yut błyskawicznie pojął, co się stało, i serdecznie powitał starego wodza. W tym samym momencie Utlapa wyszedł z kryjówki dowiedzieć się, czy wilka już zabito. Kiedy zobaczył leżące bez ruchu ciało Yuta i stojącego nad nim spokojnie wilka, nie trzeba mu było nic tłumaczyć. Bezzwłocznie dobył noża i rzucił się na ciało Yuta, by zabić je przed powrotem jego duszy. „Zdrajca”, wrzasnął. Wojownicy stali zdezorientowani. Jak by nie było, Yut złamał zakaz wodza i ten miał prawo go za to ukarać. Yut zdążył wskoczyć w swoje ciało, ale Utlapa przystawił mu nóż do gardła, drugą ręką zatykając usta. Nieszczęśnik nie miał szans. Utlapa uciszył go raz na zawsze, zanim ten zdołał wydobyć z siebie choćby jeden dźwięk. Zobaczywszy, jak dusza Yuta ulatuje w zaświaty, co jego własnej duszy nie miało być dane, Tahę Akiego ogarnął wielki gniew, większy niż kiedykolwiek. Czym prędzej powrócił do ciała gościnnego wilka z zamiarem rozerwania Utlapie gardła. I wtedy stał się cud. Taha Aki nigdy wcześniej nie odczuwał tak silnie, jak bardzo zależy mu na jego plemieniu, i nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnął zabić uzurpatora. Nawet nie podejrzewał, że te dwie emocje, miłość i nienawiść, okażą się zbyt wielkim obciążeniem dla wilka, będą zbytnio dla niego obce. Zwierzę zatrzęsło się i na oczach zebranych w okamgnieniu przeobraziło się w człowieka. Człowiek ten, jako ucieleśnienie przymiotów ducha starego wodza, nie przypominał z wyglądu ciała, które przywłaszczył sobie Utlapa, ale był od niego o wiele silniejszy i piękniejszy. Mimo to wojownicy rozpoznali go od razu, ponieważ takim właśnie widzieli Tahę Akiego jako duchy.
Utlapa rzucił się do ucieczki, ale Taha Aki był teraz szybki jak wilk. Złapał złoczyńcę i zmiażdżył jego duszę, zanim ten zdążył opuścić skradzione przez siebie ciało. Kiedy inni zrozumieli, co się stało, zaczęli wiwatować. Taha Aki czym prędzej przywrócił stare porządki: znów pracował pomiędzy ludźmi, a dwie młode żony odesłał do ich rodzin. Nie zmienił tylko jednego - nie zniósł zakazu opuszczania ciał - aby nie kusić nikogo możliwością pójścia w śladu Utlapy. Tak oto era wojowników - duchów dobiegła końca. Od tej chwili Taha Aki był kimś więcej niż zwykłym mężczyzną i czymś więcej niż zwykłym zwierzęciem. Nazywano go Wielkim Wilkiem lub Człowiekiem - duchem. Nie starzał się, więc przewodził plemieniu jeszcze przez wiele lat, a kiedy Quileutom groziło niebezpieczeństwo, przybierał na powrót postać wilka, by odstraszyć wroga. Pod jego rządami ludzie żyli w spokoju. Taha Aki doczekał się wielu synów. Niektórzy z nich odkryli później, że z osiągnięciem wieku męskiego i oni potrafią zmieniać się w wilki. Każdy wilk był inny, ponieważ każdy był ucieleśnieniem innej duszy i swoim wyglądem odpowiadał charakterowi tego, kogo krył w swoim wnętrzu. (...)- Kilku synów dołączyło do ojca, tworząc sforę, i oni także po zostali młodzi. Inni zakosztowali życia wilków, ale jako że nie przypadło im do gustu, przestali się przeobrażać. To dzięki temu dowiedziano się, że kto na długo rezygnuje z przemian, ten na powrót zaczyna się starzeć, jak każdy inny. Taha Aki żył trzykrotnie dłużej niż zwykły człowiek. Kiedy zmarła mu pierwsza żona, wziął drugą, a kiedy zmarła i druga, wziął trzecią i dopiero w tej odnalazł prawdziwie bratnią duszę. Szczerze kochał jej poprzedniczki, ale tym razem czuł coś więcej. Postanowił przestać zmieniać się w wilka, by umrzeć wraz z nią. Tak pojawiła się wśród nas magia, ale to jeszcze nie koniec historii...
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:07   #4293
carmenkaa
Wtajemniczenie
 
Avatar carmenkaa
 
Zarejestrowany: 2008-04
Wiadomości: 2 286
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

wyglądał uroczo z oczami szczeniaka i mokrymi włosami sterczącymi we wszystkie strony.
__________________
I will never forget.
I will never regret.

Łódź, 8.11.2011 - 30 Seconds to Mars
23.11.2012 - MUSE

carmenkaa jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:08   #4294
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

- Wysłuchaliście opowieści o wojownikach - duchach - zaczął Stary Quil. - Teraz kolej na historię o ofierze trzeciej żony. Wiele lat po tym, jak Taha Aki porzucił życie wilka, kiedy był już bardzo starym człowiekiem, znikło kilka młodych kobiet z plemienia Makah i nasi północni sąsiedzi oskarżyli o ich uprowadzenie naszą sforę, której się bali i której nie ufali. Członkowie watahy potrafili czytać sobie w myślach jako wilki, tak jak ich przodkowie potrafili czytać sobie w myślach jako duchy, wiedzieli więc, że nikt z ich grona nie dopuścił się zarzucanych im czynów. Taha Aki próbował przekonać wodza Makahów do swoich racji, ale na próżno. Wojna wisiała w powietrzu. Aby nie dopuścić do jej wybuchu, Taha Aki nakazał swojemu najstarszemu synowi - wilkowi o imieniu Taha Wi odnaleźć prawdziwego winowajcę. Taha Wi wyruszył w góry w poszukiwaniu zaginionych dziewcząt wraz z pięcioma kompanami ze sfory. W sercu puszczy natrafili na coś, z czym nigdy przedtem się nie zetknęli - dziwną słodkawą woń, od której paliło im nozdrza.
- Wojownicy zachodzili w głowę, jakież to stworzenie mogło rozsiać podobny zapach. Zaintrygowani, poszli jego tropem.
- Po drodze wywęszyli też zapach człowieka i znaleźli plamy ludzkiej krwi. Byli przekonani, że los się do nich uśmiechnął i śledzą tego, kto wykradł dziewczęta. Zawędrowali tak daleko na północ, że Taha Wi odesłał dwóch wojowników z powrotem nad zatokę, aby zdali wodzowi relację z ich wyprawy. Sam wraz ze swymi dwoma braćmi nigdy nie powrócił. Szukano ich wszędzie, ale wszelki słuch po nich zaginął. Taha Aki pogrążył się w żałobie. Pragnął pomścić śmierć trzech synów, ale był już na to za stary, złożył za to w żałobnym stroju wizytę wodzowi plemienia Makah. Sąsiedzi zlitowali się nad jego stratą i wycofali oskarżenia. Konflikt został zażegnany. Rok później dwoje dziewcząt z plemienia Makah znikło tej samej nocy. Tym razem sąsiedzi Quileutów zwrócili się do sfory o pomoc. Wilki natknęły się w ich wiosce na tę samą słodkawą woń, co wtedy w lesie, i z miejsca wyruszyły na polowanie. Wrócił tylko jeden z myśliwych, Yaha Uta, najstarszy syn trzeciej żony wodza i najmłodszy członek sfory. Przyniósł z sobą coś, czego Quileuci nie znali nawet ze swoich podań: szczątki twardej jak kamień istoty. Wszyscy, w których żyłach płynęła krew wodza, nawet ci, którzy nie potrafili zmieniać się w wilki, czuli bijący od zwłok przenikliwy zapach. Był to trup tego, kogo szukali. Yaha Uta opowiedział wszystkim, co się wydarzyło. Razem z braćmi wytropili w lesie mężczyznę z pozoru niewiele różniącego się od zwykłego człowieka. Było z nim dwoje zaginionych dziewcząt: jedna leżała już martwa na ziemi, bez jednej kropli krwi w ciele, drugą zaś nieznajomy trzymał w ramionach. Ta druga może jeszcze żyła, kiedy ich odnaleźli, ale widząc przeciwników, mężczyzna przegryzł jej gardło i odrzucił ją na bok. Białe wargi krwiopijcy były szkarłatne od juchy, szkarłatne były też jego jarzące się oczy. Yaha Uta przyznał ze smutkiem, że ani on, ani bracia, nie docenili umiejętności tajemniczej istoty. Nie spodziewali się, że jest aż tak silna i szybka. Jeden z wojowników wkrótce przypłacił tę ignorancję życiem - krwiopijca rozerwał go na pól niczym szmacianą lalkę. Pozostała dwójka postanowiła zachować większą ostrożność. Zaatakowali jednocześnie, ściśle z sobą współpracując. Nigdy wcześniej ich wilcze przymioty nie zostały wystawione na lak wielką próbę. Obcy miał skórę równie twardą i zimną, co granit. Okazało się, że tylko zęby wilków są w stanie się przez nią przebić. Walcząc z krwiopijcą, odrywali od jego ciała coraz to nowe fragmenty. Niestety, obca istota uczyła się szybko. Wkrótce pokazała, że dorównuje wojownikom umiejętnościami - złapała drugiego z nich i chwyciła go za szyję. Yaha Uta kąsał zapamiętale, odgryzł nawet istocie głowę, ale jej ręce mimo to nie przestały dusić.
Młodzian rozrywał obcą istotę na strzępy, byle tylko uratować brata. Nie udało mu się, ale z krwiopijcy pozostały w końcu same strzępy. Morderca dziewcząt i wilków wyzionął ducha.
Tak przynajmniej sądzono. Żeby szczątkom złoczyńcy mogła się przyjrzeć starszyzna plemienia, Yaha Uta rozłożył je na ziemi. Była wśród nich między innymi zmasakrowana dłoń i niemal cale granitowe ramię. Potrącone kijami, którymi gmerano w stercie, zetknęły się one z sobą i nagle palce dłoni sięgnęły w stronę ramienia, by się z nim połączyć. Nie czekając, aż ożyje i reszta szczątków, przerażeni mężczyźni niezwłocznie je podpalili. Po całej wiosce rozszedł się cuchnący dym. Kiedy z trupa nie pozostało już nic prócz popiołów, odsypano je do wielu mieszków, a te porzucono w jak najbardziej oddalonych od siebie miejscach: w lesie, w głębinach oceanu i w przybrzeżnych jaskiniach. Żeby wiedzieć, czy istota nie próbuje się wskrzesić, jeden z mieszków Taha Aki zawiesił sobie na szyi. Wspominając to wydarzenie nazywano istotę Krwiopijcą albo Zimnym Mężczyzną. Bano się okropnie, że jest ich więcej, bo Quileutom pozostał tylko jeden obrońca, jeden wilk - młody Yaha Uta. Nie musieli czekać długo. Towarzyszka zabitego, istota tego samego gatunku, przybyła na ich ziemie, pragnąc pomścić ukochanego. Jeśli wierzyć podaniom, była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziało ludzkie oko. Gdy pojawiła się w wiosce tamtego ranka, smukła i czarnooka, wyglądała jak wcielenie bogini jutrzenki. Jej śnieżnobiała skóra mieniła się w słońcu, a kaskady złocistych włosów niemal sięgały ziemi. Część ludzi padła na kolana, by oddać jej cześć. Spytała o coś wysokim, donośnym głosem w języku, którego nikt wcześniej nie słyszał. Nie wiedziano, jak się z nią porozumieć. Wśród obecnych była tylko jedna osoba, w której żyłach płynęła krew Tahy Akiego, kilkuletni chłopiec. Chowając się za nogami swojej matki, zawołał, że od zapachu nieznajomej boli go nos. Jeden z członków starszyzny usłyszał go z daleka i uzmysłowiwszy sobie, kto przybył do wioski, nakazał wszystkim głośno ratować się ucieczką. To on właśnie zginął jako pierwszy.
Świadkami pojawienia się Zimnej Kobiety w wiosce było dwadzieścia osób. Przeżyły z nich jedynie dwie i to tylko, dlatego, że przerwała rzeź, by nasycić się krwią. W te pędy pobiegły one do Tahy Akiego, który obradował właśnie z członkami starszyzny, swoimi synami i trzecią żoną.
Usłyszawszy, co się dzieje, Yaha Uta przeobraził się w wilka i poszedł samotnie zmierzyć się z morderczynią. Taha Aki, jego trzecia żona, pozostali synowie oraz członkowie starszyzny podążyli za nim. Na miejscu nie znaleźli nic prócz śladów ataku. Ścieżkę, którą przyszła Zimna Kobieta, zaścielały zwłoki. Jedne trupy miały prze*trącone karki, inne leżały blade bez jednej kropli krwi. Nagle od strony zatoki doleciały ludzkie krzyki. To tam była teraz Zimna Kobieta. Czym prędzej tam pobiegli. Kilku zlęknionych Quileutów wypłynęło na morze, ale morderczyni popłynęła za nimi i wbiła się w dziób ich łodzi z impetem rekina. Kiedy Taha Aki dojrzał ją ze swoją świtą, zabijała rozbitków jednego po drugim. Zobaczywszy, że na brzegu czeka na nią wielki wilk, Zimna Kobieta zapomniała o pozostałych przy życiu pływakach i z szybkością błyskawicy wróciła na suchy ląd. Ociekając wodą, oszałamiająca piękność wskazała palcem na Yahę Utę i powtórzyła swoje niezrozumiałe pytanie. A potem zaczęli się bić. Nie była tak sprawnym wojownikiem jak jej ukochany, ale Yaha Uta nie miał nikogo, kto przyjąłby z nim na siebie jej gniew. Pojedynek trwał długo, ale w końcu to Zimna Kobieta go wygrała. Taha Aki krzyknął z rozpaczy i w desperacji sam zmienił się w wilka. Wprawdzie zwierzę miało sierść białą ze starości, ale było przecież ucieleśnieniem ducha wielkiego i doświadczonego wodza. Na brzegu rozgorzał kolejny pojedynek.
Trzecia żona Tahy Akiego dopiero, co była świadkiem śmierci własnego syna, a teraz przyglądała się, jak walczy jej sędziwy mąż. Nie wierzyła, by był w stanie sam poradzić sobie z morderczynią. Jej dwaj młodsi synowie byli z kolei jeszcze dziećmi. Wiedziała, że jeśli ich ojciec zginie, i oni polegną w starciu z Zimną Kobietą. Raptem przypomniała jej się historia zgładzenia poprzedniego krwiopijcy. Gdy napastników było dwóch, rozpraszał się i trudniej było mu się bronić. Gdyby tylko napastników było dwóch... Nie namyślając się długo, trzecia żona wyjęła nóż zza pasa jednego ze swoich synów i wymachując nim, podbiegła do Zimnej Kobiety. Tamta tylko uśmiechnęła się pogardliwie, nie przerywając walki ze starym wilkiem. Miałaby się bać słabej ludzkiej niewiasty, której nóż nawet nie zadrasnąłby jej skóry? Zamachnęła się na Tahę Akiego, pragnąc zadać mu decydujący cios. I wtedy trzecia żona zrobiła coś, czego nikt się po niej nie spodziewał - padła na kolana u stóp swojej przeciwniczki i wbiła sobie nóż syna w samo serce. Krew trysnęła spomiędzy jej palców na nogi Zimnej Kobiety: szkarłatna, ciepła, wonna i kusząca. Krwiopijczyni, wciąż głodna, na ułamek sekundy mimowolnie zwróciła się w stronę konającej. W tej samej chwili, korzystając z jej nieuwagi, Taha Aki zatopił zęby w jej szyi. Nie był to koniec tego straszliwego starcia, ale wódz nie walczył już sam. Zobaczywszy, jak umiera ich matka, dwaj młodzi synowie wpadli w taki gniew, że mimo swojego młodego wieku zmienili się w wilki i w nowej postaci dołączyli do ojca. W trójkę szybko pokonali morderczynię. Taha Aki został na plaży, nie zmieniwszy się z powrotem w człowieka. Przez jeden dzień czuwał u boku swojej martwej żony, warcząc na każdego, kto próbował się do niego zbliżyć, a potem poszedł w las i już nigdy nie wrócił. Odtąd to synowie Tahy Akiego strzegli plemienia, a potem ich właśni synowie, a potem synowie synów. Sfora nie liczyła sobie nigdy więcej niż trzy wilki. To wystarczało. Czasami granice naszych ziem przekraczał wprawdzie zbłąkany krwiopijca, ale, jako że żaden z nich nie podejrzewał, że może natrafić na równych sobie przeciwników, atakowano ich z zaskoczenia i zwykle zabijano bez trudu. Zdarzało się, że jeden z wilków ginął w takim pojedynku, ale nigdy nie doszło już do tego, by ich rodowi groziło wymarcie. Wiedzę o tym, jak sprawnie polować na Zimnych Ludzi, przekazywano z pokolenia na pokolenie. Mijały lata. W końcu potomkowie Tahy Akiego przestali zmieniać się w wilki, osiągnąwszy wiek męski. Przeobrażali się w nie tylko wtedy, kiedy w okolicy pojawiał się nowy krwiopijca. Zimni Ludzie przemieszczali się pojedynczo lub w parach, więc sfora pozostawała niewielka. Pewnego dnia nad zatokę przybyła cała rodzina Zimnych Ludzi. Wasi pradziadowie byli już gotowi stanąć z przybyszami do walki, kiedy ich przywódca przemówił łagodnie do Ephraima Blacka i przyrzekł, że żadnemu z Quileutów nie stanie się krzywda. Zaufano mu z dwóch powodów: po pierwsze, oczy miał dziwnie żółte, a nie czerwone lub czarne jak inni jego pobratymcy, a po drugie, zamiast pertraktować, mógł zaatakować, korzystając z przewagi liczebnej swojej grupy. Zawarto umowę i umowy tej przybysze przestrzegali. Jedynym mankamentem osiedlenia się ich w okolicy było to, że ich obecność przyciągała innych przedstawicieli rasy, ale sami postanowień traktatu nie złamali nigdy. Ich liczba spowodowała, że sfora liczy sobie dziś więcej członków niż kiedykolwiek. Z wyjątkiem, rzecz jasna, czasów Tahy Akiego. I tak oto synowie naszego plemienia po raz kolejny muszą dźwigać swoje brzemię i poświęcać się, tak jak ich przodkowie przed wiekami
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:11   #4295
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Heeeejjjjjj Intruzejszyn ;D
Cytat:
Napisane przez BloodType Pokaż wiadomość
no to uwaga: ZALICZYŁAM i mam wakacje!!!!
normalnie do tego jeszcze Rogogon i Evasive wróciły! szczyt marzeń

a egzamin mialam z Socjologii
i ostatnio doszlam do wniosku ze bardzo odpowiedznia jestem do tego towarzystwa nawet ze wzgledu na to że ide na PSYHOpedagogike

no nic milej nocki moje intruzki para nienormalne pfff

kocham was!!!!!!!!!!!!!!!!!!! : cmok:

---------- Dopisano o 22:24 ---------- Poprzedni post napisano o 22:21 ----------

i dziekuje za trzymanie kciuków
Laaaaa to gratulacje ;D Pani Psycho ;D

Cytat:
Napisane przez AleksisM Pokaż wiadomość
BloodType, powiedz że będziesz Nas leczyć !
Nie nie nie zadnego leczenia ;D ;O zero odwykow ;D
Cytat:
Napisane przez AleksisM Pokaż wiadomość
Witam Intruzeczki - laseczki

Mam dobrą wiadomość...od dziś zbieram ponownie moje cytaciki i te z forum i z książek ( ale to później ) te najfajniejsze dodam tutaj
Ponawiam moją proźbę z e-bookami, bo nikt nie przesłał wredne :P
ooo ;D to czekamy ... kurcze ja bym wyslala .. ale nie ma mnie w domu ;(

Maaarcia wiesz co ??????? Tyle ksiazki beze mnie ;( buuuuu jak moglas ;( nie no ;(

Wgl sorrki Kochane ze sie wczoraj nie pozegnalam ..ale mnie porwali ;O Myslalam ze ich zabije ... zmaterializowali sie tak szybko ze nawet nie ogarnelam sytuacji a juz Jasper i Emmet mnie niesli tzn tak ze Emmet za rece Jasper za nogi i tak sobie mna machali jakbym byla jakims Hamakiem!! [i tylko sie zastanawialam czemu we 2 mnie niosa ...] a oni najwidoczniej zadowoleni sie ze mnie smiali .... Emmet az sie trzasl !! I wgl poszli ze mna na balkon ... wskoczyli ze mna na balustrade i wiecie co zrobili ??? Wyrzucili mnie ! i to nie byle jak ze sposcili tak na dol tylko wyrzucili w dal ...i tak lekko ponad metr przejal mnie Edward !! Myslalam ze zawalu dostane jak mnie wyrzucili !! wyladowalam ponad 20 metrow od domu! Pfff znalezli se zabawe ! wszyscy sie ze mnie smiali a ja myslalam ze Zemdleje! Ale adrenalina fest byla ;O masakra zrby mnie laskawie wtajemniczyli ale nie ! kurde nawet Blondyna sie smiala ... ale powiedziala ze sie nie dziwi ze sie balam ! i to normalnie powiedziala ;O wgl do mnie ze sie dziwi ze sie zwymiotowalam ;O i tak na rekach Edwarda udalam sie na badsen ... oni biegli .... a na basenie bylo cuuudoooooownie ;D tak smiesznie szok ;D Emmet mnie wyrzucal ale juz delikatniej .... zjezdzalam z Alice na zjezdzalniach i wgl ;D z Blondyna na legalu plywalam szok na maxa ... ale kozacko bylo :roll eyes: a dzisiaj maja dla mnie jakas niespodzianke ciekawe co to

E d i t : Maaarcia zostaw mi nooooo zaraz cala ksiazke zacytujesz ;O ;( xD

Edytowane przez Liquidgold
Czas edycji: 2009-07-06 o 10:13
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:14   #4296
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Rosalie, z mokrymi złotymi włosami sięgającymi kolan nawała olbrzymiego wilka o posiwiałym pysku, w którym rozpoznałam Billy'ego Blacka.


Zaciekawiona, podniosłam ją z ziemi, starając się przypomnieć sobie, z czego to Edward zwierzył mi się w nocy. Że potrafi wczuć się w położenie Heathcliffa? Heathcliffa? Nie, niemożliwe. Chyba mi się to przyśniło.
Dwa słowa na otwartej stronie przyciągnęły mój wzrok, więc przeczytałam cały ustęp. Znałam go bardzo dobrze - był to właśnie fragment wypowiedzi Heathcliffa.
„Widzisz, jaka jest różnica między naszymi uczuciami: gdyby on był na moim miejscu, a ja na jego, to choćbym go nienawidził piekielną nienawiścią, nigdy bym na niego nie podniósł ręki. Możesz mi nie wierzyć, jeśli nie chcesz. Dopóki by jej na nim zależało, byłby bezpieczny. Z chwilą, kiedy przestałaby o niego dbać, wydarłbym mu serce i wypił krew! Ale do tego czasu (jeśli mi nie wierzysz, to mnie nie znasz)... do tego czasu wolałbym konać powoli przez lata cale, niż dotknąć jednego włosa na jego głowie”*.
Dwoma słowami, które przykuły moją uwagę, były, rzecz jasna, „wypił krew”.
Wzdrygnęłam się.


- Niesamowite - mruknął Edward. - Jak taka mała osóbka może być tak irytująca?
- To wrodzony talent - zaśmiała się Alice.


Nie wiedziałam, jak długo Edward pozwolił mi siedzieć w milczeniu, ale kiedy ściana deszczu znikła w mroku, jego cierpliwość w końcu się wyczerpała. Ujął delikatnie moją twarz w obie dłonie i spojrzał mi prosto w oczy.
- Powiesz mi, o czym myślisz? Zanim oszaleję?
Co miałam mu powiedzieć? Że jestem tchórzem? Brakowało mi słów.
- Boże, dziewczyno, aż ci wargi pobielały. Oddychaj. I odezwij się wreszcie, błagam.
Wypuściłam powietrze z płuc. Jak długo wstrzymywałam oddech?
- Ta data... - szepnęłam. - Nie spodziewałam się, że to już. To wszystko.
Czekał, aż powiem coś jeszcze. Na jego twarzy malowały się troska i niedowierzanie.
Spróbowałam wyjaśnić mu, jak się czuję.
- Nie jestem pewna, jak się do tego zabrać... jaką wersję zaserwować Charliemu... jak wytłumaczyć...
Umilkłam.
- To nie przez tę imprezę?
- Nie. Ale dzięki, że mi o niej przypomniałeś. Deszcz za oknem przybrał na sile.
- Nie jesteś gotowa - powiedział Edward cicho.
- Bzdura. Jestem jak najbardziej gotowa - skłamałam odruchowo, ale widząc, że mi nie wierzy, dodałam: - Muszę być.
- Niczego nie musisz.
- Tak? A co z Victoria, Jane, Kajuszem i tym kimś, kto zakradł się do mojego pokoju?
Wymieniwszy ich wszystkich, poczułam się jeszcze gorzej. Panika z pewnością sięgnęła już moich oczu.
- Także ze względu na nich wypadałoby jeszcze poczekać.
- Co ty wygadujesz? Chyba na odwrót.
Ścisnął moją twarz jeszcze mocniej i zaczął mówić bardzo powoli i dobitnie.
- Bello, żadne z nas nie miało wyboru. I żadnemu z nas nie było z tym łatwo. Zwłaszcza Rosalie. Wszyscy bardzo cierpieliśmy, starając się pogodzić z czymś, nad czym nie mieliśmy kontroli. Nie pozwolę, żebyś i ty tak się męczyła. Jeśli zrobisz to, co planu jesz, zrobisz to dobrowolnie.
- Ależ ja chcę...
- Żadne zewnętrzne okoliczności nie mogą mieć wpływu na twoją decyzję. Postaramy się, żeby żadnych takich okoliczności nie było. Kiedy nam się to uda, będziesz mogła do mnie dołączyć, jeśli będziesz tego jeszcze chciała. Ale nie wcześniej, Bello, nie wcześniej. Nie może kierować tobą strach. Nie możesz myśleć, że to jedyne wyjście.
- Ale Carlisle mi obiecał. Obiecał, że jak tylko skończę szkołę* - Musisz być w stu procentach gotowa. I nie możesz czuć się zastraszona.
Przestałam protestować. Jakoś brakowało mi argumentów. Nie mogłam wykrzesać z siebie dość zaangażowania.
- Wszystko będzie dobrze. - Pocałował mnie w czoło. - O nic nie musisz się martwić.
- Tak, jasne.
- Zaufaj mi.
- Ufam, ufam.



---------- Dopisano o 11:14 ---------- Poprzedni post napisano o 11:13 ----------


- Nie chcesz, żebym była wampirem.
- Nie, nie chcę. - Zamilkł na chwilę. - Ale to nie pytanie.
- Smutno mi, że masz jakieś obiekcje. Chciałam... chciałam wiedzieć dlaczego.
- Smutno ci? - powtórzył zaskoczony.
- Powiesz mi, dlaczego? Wszystkie przyczyny. Tylko mnie nie oszczędzaj.
Zamyślił się na moment.
- Czy jeśli odpowiem ci na twoje pytanie, to mi je wyjaśnisz?
Nie odsuwając się od jego torsu, pokiwałam głową. Wziął głęboki wdech.
- To byłaby taka straszliwa strata, Bello. Wiem, że jesteś święcie przekonana, że mam duszę, ale ja nie jestem tego taki pewien i gdy sobie pomyślę, że miałbym odebrać ci twoją... Gdybym pozwolił ci na zostanie jednym z nas tylko po to, żeby nigdy cię nie stracić... Czy można sobie wyobrazić bardziej egoistyczny postępek? O niczym tak nie marzę, jak o spędzeniu z tobą wieczności, ale chcę tego wyłącznie dla siebie. To taka przyziemna potrzeba. Zasługujesz na o wiele więcej, nie mogę się poddać własnym pragnieniom. We własnym przekonaniu popełniłbym zbrodnię. Byłby to najohydniejszy czyn, jakiego bym się kiedykolwiek dopuścił, nawet, jeśli miałbym żyć bez końca. Och, gdybym tylko mógł się stać na powrót człowiekiem... Zapłaciłbym każdą cenę.
Siedziałam nieruchomo, chłonąc jego wyznania. A więc Edward nie chciał jedynie wyjść na egoistę! Poczułam, że na mojej twarzy zakwita szeroki uśmiech.
- I... i nie boisz się, że nie będziesz... że nie będziesz mnie lubił... kiedy się już zmienię? Że ci się nie spodobam, bo nie będę już miękka i zmieni się mój zapach? Będziesz chciał ze mną być, bez względu na to, co ze mnie wyjdzie?
- Co takiego? Martwiłaś się, że cię odrzucę? - spytał. Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, wybuchnął śmiechem. - Bello, jak na osobę obdarzoną wcale niezłą intuicją, potrafisz czasami być wybitnie niedomyślna.


- Chyba nie zdajesz sobie sprawy - ciągnął, nadal nie do koń ca poważny - o ile łatwiej będzie mi się żyło, jeśli zostaniesz wampirzycą. Nie będę musiał dzień i noc pilnować się, żeby cię nie zabić. Z drugiej strony, z pewnością tego i owego będzie mi brakowało. Na przykład tego...
Zajrzał mi głęboko w oczy i jednocześnie pogłaskał po policzku. Natychmiast oblałam się rumieńcem. Edward zaśmiał się cicho.
- I lubię słuchać bicia twojego serca - powiedział nieco poważniejszym tonem. - To dla mnie najważniejszy odgłos na świecie. Jestem na niego już tak wyczulony, że, przysięgam, wyłapałbym go z odległości kilku kilometrów. Ale wszystko to nie ma większego znaczenia. To - powiedział z mocą, znowu ująwszy moją twarz obiema dłońmi - Ty. To zostanie. Zawsze będziesz moją Bella. Tyle że odrobinę mniej kruchą.



- Och, Edwardzie... - Doszłam już nieco do siebie. - Wieczność bez ciebie nie ma dla mnie najmniejszego sensu. Nie chcę spędzić z dala od ciebie ani jednego dnia.
- Milo to słyszeć - powiedział.



- Czy na nasze decyzje aż tak bardzo muszą wpływać przemijające zwyczaje dominującej w danym miejscu grupy społecznej?
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:14   #4297
perhydrol
Raczkowanie
 
Zarejestrowany: 2009-02
Wiadomości: 256
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Boski jest ten filmChciałam dodać linka ale nie da się, komu wysłać zmierzch na pw?
perhydrol jest offline Zgłoś do moderatora  

Najlepsze Promocje i Wyprzedaże

REKLAMA
Stary 2009-07-06, 10:17   #4298
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Liquidgold dawaj dawaj. jestem dopiero na 12 rozdziale i lecę pokolei

---------- Dopisano o 11:17 ---------- Poprzedni post napisano o 11:15 ----------

Najbardziej zagadkowy jest chyba przypadek trzydziestoletniego boksera - amatora, Roberta Walsha, który wybrał się na randkę do kina. Kilka minut po rozpoczęciu seansu jego towarzyszka zorientowała się, że Walsh nie siedzi już obok niej. Jego ciało znaleźli przypadkowo trzy godziny później strażacy wezwanych do pożaru kontenera na śmieci na przeciwległym krańcu miasta.



- Bardzo chce ci się dziś iść do szkoły? Do egzaminów zostało jeszcze tylko kilka dni: na pewno nie będą przerabiać z nami niczego nowego.
- Myślę, że jeden dzień jakoś przeżyję. A jakie masz plany?
- Chcę porozmawiać z Jasperem.
Znowu ten Jasper. Dziwne to było. Dotąd zawsze trzymał się na uboczu - brał udział we wszystkich wydarzeniach, ale nigdy nie znajdował się w centrum uwagi.



Z kuchni na nasze spotkanie wyszedł Emmett. Ten z pewnością nie był podłamany. Nigdy nic go nie ruszało.
- Kogóż my tu mamy? - Uśmiechnął się na mój widok. - Wagarujemy?
- Ja też jestem na wagarach - przypomniał mu Edward. - Alice.
Emmett zaśmiał się.
- Tak, ale to dla Belli pewnie pierwszy raz. Może ominie ją coś ważnego.
Edward wywrócił tylko oczami i podszedł do kanapy.



- Jedźmy do Seattle jeszcze dziś - zaproponował Emmett z entuzjazmem. - Straszliwie się nudzę.
Z piętra dobiegł czyjś głośny syk.
- Jak można być taką pesymistką? - mruknął Emmett.
- Prędzej czy później trzeba będzie się tam wybrać - przyznał mu rację Edward





- O czym on bredzi? - spytała Jaspera. - Co takiego wymyśliłeś?
Skrzywił się. Znalazł się pod ostrzałem spojrzeń, co wyraźnie mu nie odpowiadało. Powiódł wzrokiem po twarzach zebranych i zatrzymał się na mojej.
- Jesteś zdezorientowana - powiedział cicho.
Nie było to pytanie, tylko stwierdzenie. Jasper wiedział doskonale, co czuło każde z nas.
- Wszyscy jesteśmy zdezorientowani - pożalił się Emmett.
- Stać was na to, żeby uzbroić się w cierpliwość. Bella też to powinna zrozumieć. Jest teraz członkiem rodziny.
Zaskoczył mnie. Tak mało spędzaliśmy ze sobą czasu, zwłaszcza po tym, jak próbował mnie zaatakować na moim przyjęciu urodzinowym, że nie zdawałam sobie sprawy, jaki ma do mnie stosunek.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.



Edytowane przez Maaarcia
Czas edycji: 2009-07-06 o 10:19
Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:25   #4299
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Maaarcia ;P ja Ci dam dopiero na 12 ? juz na 12 !! xD
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:28   #4300
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

- Nie - odpowiedział. - I chyba rozumiesz, dlaczego nie. Ale teraz możesz opowiedzieć jej wszystko.
Jasper skinął głową, a potem zabrał się za podwijanie rękawa swojego kremowego swetra. Obserwowałam go uważnie, zastanawiając się, po co to robi.
Obnażywszy nadgarstek, chłopak podsunął go pod stojącą na pobliskim stoliku lampę, tak, aby na jego skórę padł snop światła bijącego wprost z żarówki. Opuszkiem palca drugiej dłoni przesunął ponad wypukłą blizną w kształcie łuku, odcinającą się od jego bladej skóry.
Po kilku sekundach zorientowałam się, z czym mi się ona kojarzy.
- Wygląda zupełnie jak moja - wypaliłam bezmyślnie, wyciągając do przodu dłoń. Miałam cieplejszy odcień cery niż Jasper, więc mój własny srebrny półksiężyc był jeszcze lepiej widoczny.
Jasper uśmiechnął się delikatnie.
- Mam o wiele więcej takich blizn, Bello. Z nieodgadniona miną podciągnął rękaw wyżej. Moim oczom ukazała się gęsta siatka z dalszych półksiężyców nakładających się bez ładu i składu. Jasne kreski ginęłyby na jasnym tle, gdyby nie ostre światło lampy, w którym każdy z wypukłych łuków rzucał krótki cień. Z początku przyglądałam im się tylko ciekawie i dopiero z opóźnieniem uzmysłowiłam sobie, że to nadal takie same półksiężyce, co na nadgarstku Jaspera i na mojej dłoni. Zszokowana, odruchowo podniosłam ręce do ust.
Zerknęłam w dół na własną bliznę - niewielką, pojedynczą - i sięgnęłam pamięcią do momentu, w którym właśnie w to miejsce ugryzł mnie James. Ślad jego zębów już na zawsze miał pozostać na mojej skórze.
- Boże święty - wyszeptałam. - Co ci się stało, człowieku?
- To samo, co tobie - odparł Jasper cicho. - Tyle że pewnie z tysiąc razy. - Uśmiechnął się smutno i pogłaskał się po ramieniu. - Nasz jad to jedyna rzecz, po której zostają nam blizny.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego subtelnie zniekształconej skóry i miałam wyrzuty sumienia.
- Kto ci to zrobił? - odważyłam się zapytać.
- Cóż, zanim pojawiłem się w tym gronie, nie miałem tak cywilizowanych towarzyszy, co moje przyszywane rodzeństwo, sam również nie byłem tak cywilizowany. Z początku wiodłem zupełnie inne życie...
Wezbrało we mnie obrzydzenie.
- Zanim opowiem ci moje losy musisz zrozumieć, że są miejsca w naszym świecie, Bello, gdzie długość życia naszych pobratymców odmierza się nie w stuleciach, ale w tygodniach.(...)
Aby pojąć w pełni, dlaczego, musisz spojrzeć na glob ziemski z innej perspektywy. Musisz spojrzeć oczami istot niezwykle silnych, niezwykle zachłannych i... wiecznie głodnych. Widzisz, w niektórych miejscach mieszka nam się łatwiej niż w innych. Bierze się to stąd, że nie musimy się tam tak bardzo kontrolować, a mimo to nie dobierają nam się do skóry żadne służby. Wyobraź sobie mapę zachodniej półkuli, na której każdego żywego człowieka oznaczono czerwonym punkcikiem. Tam, gdzie od punkcików aż się roi, możemy - a przynajmniej inni nasi pobratymcy mogą - żerować do woli bez zwracania na siebie uwagi. Grupy wampirów z południa nie dbają zresztą o to, czy zostaną przez kogokolwiek wykryte. Poza Volturi, rzecz jasna - tylko ich się boją. Przez takich jak oni, gdyby nie Volturi, ludzkość szybko by się o nas dowiedziała. (...)Ci z nas, którzy trzymają się rejonów bardziej wysuniętych na północ, są, dla porównania, o wiele lepiej ułożeni. Większość tutejszych nomadów potrafi funkcjonować zarówno w nocy, jak i w dzień, a wśród ludzi nie zdradza się ze swoją odmiennością. Tak, na północy anonimowość to podstawa. Południe to inny świat. Nieśmiertelni wychodzą z kryjówek tylko po zmroku, a dni spędzają, planując swoje następne posunięcie bądź starając się przewidzieć kolejny ruch przeciwnika. Jakiego przeciwnika, spytasz? Musisz wiedzieć, że na południu toczy się wojna, nieprzerwanie od wieków, bez choćby kilku lat zawieszenia broni. Wampiry ledwie tam zauważają istnienie ludzi, traktują ich co najwyżej jak oddział żołnierzy stado krów - krowy, wiadomo, czasem wchodzą w drogę, ale przede wszystkim służą za źródło pożywienia. Gdyby nie Volturi, nikt by się tam przed ludźmi nie krył.
- Ale o co oni wszyscy walczą? - spytałam naiwnie. Uśmiechnął się.
- Pamiętasz mapę z czerwonymi punkcikami?
- Pamiętam.
- Walczą o kontrolę nad tymi miejscami, gdzie punkcików jest najwięcej. To musiało być tak: jeden z nas doszedł do wniosku, że gdyby był jedynym wampirem w jakiejś tamtejszej metropolii, dajmy na to w Mexico City, to mógłby wychodzić na polowanie raz, dwa razy, trzy razy w ciągu jednej nocy i nikt z mieszkańców miasta nie powiązałby zbrodni ze sobą. Pan wygodnicki zaczął się zastanawiać, jak pozbyć się konkurencji, a jego konkurenci, z czasem, jak pozbyć się jego. Obmyślano coraz to skuteczniejsze taktyki. Najskuteczniejszą ze wszystkich opracował niejaki Benito. Usłyszano o nim po raz pierwszy, kiedy pojawił się znikąd na północ od Dallas i zmasakrował dwie niewielkie grupy dzielące terytorium nieopodal Houston. Dwie noce później zaatakował znacznie silniejszy klan z Monterrey w północnym Meksyku. I tym razem nikt nie ocalał. Benito stworzył armię z nowonarodzonych wampirów. Był pierwszym, który wpadł na ten pomysł, i na początku nic nie było w stanie go powstrzymać. Bardzo młode wampiry są wybuchowe i dzikie, niemal nie sposób ich kontrolować. Jednemu można przemówić do rozumu, nauczyć go samokontroli, ale dziesięć, piętnaście naraz to koszmar. Zwracają się przeciwko sobie z równą łatwością, co przeciwko dowolnemu wskazanemu im wrogowi. Benito musiał tworzyć coraz to nowe osobniki, bo jego starsi żołnierze systematycznie się wymordowywali, a pierwsze starcia z innymi grupami wampirów kosztowały go życie ponad połowy ludzi. Dlaczego aż tylu? Cóż, nowonarodzeni są niezwykle groźni, ale mimo to można ich pokonać. Mniej więcej przez pierwszy rok są niesamowicie silni fizycznie i potrafią po prostu zmiażdżyć starszego wampira, ale są niewolnikami własnych instynktów, przez co łatwo przewidzieć ich zachowanie. W walce nie wykazują zazwyczaj żadnych specjalnych umiejętności, stawiają na swoje muskuły i zaciekłość. I - w przypadku całej ich armii - oczywiście na przewagę liczebną. Wampiry z południowego Meksyku szybko zdały sobie sprawę, co się święci, jako że żadne inne rozwiązanie nie przychodziło im do głowy, odpowiedziały Benitowi pięknym za nadobne - stworzyły własne armie. Rozpętało się piekło, prawdziwe piekło - trudno to sobie nawet wyobrazić. My, nieśmiertelni, również mamy swoje podania, które przekazujemy sobie z ust do ust, i tej wojny, którą rozpętał Benitowi, nie zapomnimy nigdy. Mieszkańcy Meksyku też ją pewnie pamiętają - nieciekawy był los człowieka w tamtych czasach. Kiedy liczba ofiar po stronie ludzi sięgnęła takich rozmiarów, że wasi historycy przypisują spadek ludności w owym okresie wybuchowi jakiejś tajemniczej epidemii, na scenę wkroczyli w końcu Volturi. Na miejscu zjawili się wszyscy ich strażnicy i dopadli, jednego po drugim, każdego nowonarodzonego w dolnej połowie kontynentu. Benito okopał się w Pueblo, powiększając swoje wojska tak szybko, jak to tylko było możliwe, aby podbić najludniejszą metropolię w tamtej części świata - Mexico City. Volturi zaczęli właśnie od niego, a potem zajęli się resztą buntowników. Zabijano każdego, kogo zastano w towarzystwie nowonarodzonych, a ponieważ wszyscy starali się bronić przed Benitem, Meksyk praktycznie oczyszczono z wampirów. Volturi robili porządki przez prawie rok. To następny rozdział naszej historii, którego nigdy nie zapomnimy, chociaż przy życiu pozostała wówczas tylko garstka naocznych świadków tych wydarzeń. Rozmawiałem kiedyś z kimś, kto przyglądał się z oddali, czym skończyła się wizyta Volturi w Culiacan. Gdyby nie zareagowali w porę, gorączka podbojów rozprzestrzeniłaby się pewnie poza południe Ameryki Północnej i także inne wampiry poddałyby się temu szaleństwu. Zawdzięczamy Volturi naszą spokojną egzystencję. Niestety, kiedy strażnicy wrócili do Włoch, ocaleli z meksykańskiej jatki, natychmiast zaczęli wyznaczać granice swoich wpływów, co szybko doprowadziło do pierwszych sporów.
Vendetta goniła vendette. Wszyscy też pamiętali o pomyśle Benita i niektórzy nie potrafili oprzeć się pokusie. Aby nie narazić się Volturi, byli jednak teraz o wiele ostrożniejsi. Kandydatów na nowonarodzonych wybierano spośród śmiertelników z większą starannością, bardziej dbano o ich edukację, a i z ich usług korzystano z umiarem. W większości przypadków ludzka populacja była niczego nieświadoma. Toczono nowe wojny, ale na mniejszą skalę. Od czasu do czasu wprawdzie ktoś się zapominał, przez co w ludzkich gazetach zaczynały się spekulacje, ale wtedy znowu pojawiali się strażnicy naszej rodziny królewskiej i brutalnie zaprowadzali porządek. Wśród naszych pobratymców byli też jednak tacy, którzy, mimo swojej aktywnej działalności, pozostawali dyskretni i nigdy Volturi nie podpadli...
- I to tacy jak oni cię stworzyli - wyszeptałam.
- Tak - przyznał. - Urodziłem się w Houston w Teksasie, a kiedy w 1861 wybuchła wojna secesyjna, miałem niespełna siedemnaście lat. Zaciągając się na ochotnika do Konfederatów, skłamałem, że mam lat dwadzieścia. Byłem na tyle wysoki, że mi uwierzono. W wojsku zrobiłem błyskawiczną karierę. Odkąd byłem dzieckiem... Powiedzmy, że byłem powszechnie lubiany, a na pewno zawsze z chęcią mnie słuchano. Mój ojciec zwykł nazywać to wrodzoną charyzmą. Oczywiście, teraz wiem, że było to coś więcej. Niezależnie od przyczyny, szybko mnie awansowano, omijając jednocześnie mężczyzn starszych i bardziej doświadczonych. Armię Konfederatów dopiero z wysiłkiem tworzono i to też dawało większe możliwości niż w zwykłym wojsku. Po mojej pierwszej bitwie, pod Galveston - właściwie była to tylko potyczka - zostałem najmłodszym majorem w Teksasie, i to bez przyznawania się do tego, ile naprawdę mam lat. Kiedy do portu w Galveston przybiły okręty Unii, powierzono mi kierowanie ewakuacją kobiet i dzieci. Jeden dzień zajęło przygotowanie ich do wymarszu, a potem poprowadziłem pierwszą kolumnę cywili do Houston. Do miasta dotarliśmy po zmroku. Zostałem tylko na tyle długo, żeby upewnić się, że wszyscy z kolumny są bezpieczni, a potem załatwiłem sobie nowego konia i wyruszyłem w drogę powrotną. Nie było czasu do stracenia. Doskonale pamiętam tamtą noc. Dwa kilometry na południe od Houston natknąłem się na trzy idące w przeciwnym kierunku kobiety. Myśląc, że to maruderki z mojego własnego konwoju, zsiadłem z konia, żeby zaoferować im pomoc. W tej samej chwili światło księżyca oświetliło ich twarze i stanąłem jak wryty. Bez wątpienia były najpiękniejszymi kobietami, z jakimi kiedykolwiek zdarzyło mi się zetknąć. Uzmysłowiłem sobie, że nie należą do moich podopiecznych, bo z pewnością bym je zapamiętał. Najbardziej zachwyciła mnie ich alabastrowa skóra. Jedna z kobiet była filigranową brunetką o typowo meksykańskich rysach, ale nawet ona miała karnację porcelanowej lalki. Wszystkie trzy wyglądały bardzo młodo i właściwie powinienem je nazwać dziewczętami, a nie kobietami.
„Zaniemówił”, zaszydziła najwyższa z dziewcząt pieszczącym ucho sopranem. Miała jasne włosy i cerę jak świeży śnieg. Jej towarzyszka, prawdziwy anioł o jeszcze jaśniejszych puklach, wyciągnęła szyję w moją stronę i z półprzymkniętymi powiekami zaczerpnęła głęboko powietrza. „Mm...”, westchnęła. „Co za piękny zapach”. Brunetka położyła jej szybko rękę na ramieniu. „Opanuj się, Nettie”, powiedziała melodyjnie i miękko, chociaż była to przecież reprymenda.
Zawsze byłem dobry w dedukowaniu, jakie kto zajmuje miejsce w hierarchii. Tym razem wyczułem, że to brunetka jest przywódczynią blondynek, jeśli oczywiście dwójka dziewcząt mogła mieć przywódczynię. „Wygląda, jak trzeba - młody, silny, oficer...”. Brunetka zamyśliła się. Próbowałem zabrać głos, ale nie byłem w stanie wykrztusić słowa. „I ma w sobie coś jeszcze... Czujecie to, co ja? On tak... hm... Nie można się mu oprzeć”. „Nie można”, zgodziła się Nettie, znowu się ku mnie pochylając. „Weź się w garść”, rozkazała jej Meksykanka. „Chcę go zatrzymać. Bardzo mi się podoba”. Nettie, nie wiedzieć, czemu, naburmuszyła się. „Lepiej ty to zrób, Mario, jeśli ci na nim zależy”, wtrąciła wyższa blondynka. „Ja tam co drugiego niechcący zabijam”. „Masz rację”, zgodziła się Maria. „Ja się nim zajmę. Tylko zabierz, proszę, Nettie, bo nie mam zamiaru skupiać się i na nim, i na jej odpędzaniu”. Chociaż z tego, o czym rozprawiały piękności, nic a nic nie zrozumiałem, włosy na karku stanęły mi dęba.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:29   #4301
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Intuicja podpowiadał mi, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, że kobieta - anioł nie żartowała, mówiąc o zabijaniu, ale górę nad instynktem wzięły dobre maniery. Jak mogłem bać się kobiet, kiedy nauczono mnie jej chronić? „Zapolujmy” zaproponowała Nettie, biorąc wyższą blondynkę za rękę, po czym obie rzuciły się biegiem w stronę miasta. Przemieszczały się tak szybko, że zdawały się unosić w powietrzu - a z jaką gracją to robiły! Ich białe sukienki, nadęte wiatrem, przypominały z daleka skrzydła. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust ze zdziwienia, a już znikły za horyzontem. Przeniosłem wzrok na Marię, która przyglądała mi się ciekawie.
Nigdy w życiu nie byłem przesądny. Aż do tamtej chwili uważałem duchy i inne tego typu istoty za wymysł fantastów. Nagle dopadły mnie wątpliwości. „Jak masz na imię, żołnierzu?”, spytała Maria.
„Major Jasper Whitlock, do usług”, wyjąkałem odruchowo. Nie potrafiłem być nieuprzejmy w stosunku do kobiety, nawet jeśli miała okazać się strzygą. „Mam wielką nadzieję, że przeżyjesz, Jasper”, powiedziała z roztkliwieniem w głosie. „Sądzę, że jesteś idealnym kandydatem”.
Zrobiła kilka kroków do przodu, z pozoru nieśmiało, jakby chciała mnie pocałować. Nogi miałem jak wmurowane w ziemię, chociaż wszystko krzyczało we mnie, żebym uciekał. Kilka dni później zostałem przedstawiony pozostałym dwóm dziewczętom. Maria, Nettie i Lucy nie znały się zbyt długo, ale wszystkie były niedobitkami ocalałymi z niedawnych wampirzych bitew. To Maria namówiła blondynki, żeby się do niej dołączyły. Potrzebowała ich wsparcia, bo chciała się mścić, a przede wszystkim odzyskać stracone terytoria. Przystały na jej propozycję, bo i im zależało na, nazwijmy to, stałym dostępie do zapasów żywności. Maria zamierzała stworzyć po kryjomu nową armię, armię wyjątkową, składającą się z samych doborowych żołnierzy. Interesowali ją wyłącznie śmiertelnicy wybitni, a po ich przemianie poświęcała im więcej uwagi niż ktokolwiek przed nią. Trenowała nas w dzień i w nocy: uczyła, jak walczyć, uczyła, jak być niewidzialnym dla ludzkich oczu. Kiedy się dobrze spisywaliśmy, czekały na nas nagrody... Maria bardzo się spieszyła. Wiedziała, że nowonarodzeni są niezwykle silni tylko przez pierwszy rok, i chciała do tego czasu mieć już wojnę za sobą. Kiedy dołączyłem do jej oddziału, było w nim nas, młodzików, sześciu - samych mężczyzn, jak na prawdziwe wojsko przystało - a kolejnych czterech Maria stworzyła w ciągu następnych dwóch tygodni. Wszyscy byliśmy bardzo agresywni, więc swoje pierwsze pojedynki toczyliśmy pomiędzy sobą. Szybko wyszło na jaw, że mam najlepszy refleks w oddziale. Maria była ze mnie zadowolona, chociaż drażniło ją, że musi bez przerwy znajdować kogoś na miejsce tych, których zabijałem. Nagradzała mnie często, przez co robiłem się jeszcze silniejszy. Maria była dobra w ocenianiu charakterów. Postanowiła, że to ja będę dowodzić oddziałem. No i awansowałem, tak jak u Konfederatów. Bardzo mi to zresztą odpowiadało i szybko przyniosło wymierne efekty. Dzięki swoim zdolnościom, z których jeszcze nie do końca zdawałem sobie sprawę, doprowadziłem do tego, że stan oddziału zaczął utrzymywać się na poziomie dwudziestu osób. Było to nie lada osiągnięcie. W zwykłych warunkach dwudziestu nowonarodzonych robiło wokół siebie tyle szumu, że ze strachu przed Volturi nikt nie ryzykował tworzeniem tak licznych oddziałów - ja tymczasem, kontrolując wybuchy gniewu swoich kamratów, sprawiłem, że współpracowaliśmy jak zgrana drużyna. Nawet Maria, Nettie i Lucy korzystały na mojej obecności. Maria coraz bardziej mnie lubiła i coraz częściej powierzała mi odpowiedzialne zadania, a ja wielbiłem ziemię, po której stąpała. Nie miałem pojęcia, że można wieść inne życie. Mówiła nam, że inaczej się nie da, a my wierzyliśmy w każde jej słowo.
Poprosiła mnie, żebym powiadomił ją, kiedy będziemy gotowi do walki, a ja o niczym tak nie marzyłem, jak o tym, żeby jej prośbę spełnić. W końcu zebrałem oddział złożony z dwudziestu trzech żołnierzy - dwudziestu trzech porażająco silnych wampirów, karnych, wyszkolonych i gotowych na wszystko. Maria, rzecz jasna, była w siódmym niebie. Podkradliśmy się pod Monterrey, skąd pochodziła. W mieście rezydowała para starszych wampirów z dziewięcioma nowonarodzonymi do obrony. Nie mieli szans. Nie dość, że pokonaliśmy ich bardzo szybko, to jeszcze straciliśmy tylko czterech naszych. Nawet Maria była zaskoczona, że poszło nam tak łatwo. Ważne też, że dzięki starannemu treningowi odnieśliśmy zwycięstwo bez zwracania na siebie uwagi ludzi. Nikt spośród mieszkańców Monterrey nie był świadom, że miasto przeszło w inne ręce. Sukces uderzył Marii do głowy. Wkrótce zapragnęła podbić inne miasta. Przed końcem roku kontrolowała już większość Teksasu i północnego Meksyku. Dopiero wtedy z południa przybyła konkurencja. Rozgorzały tak ciężkie wałki, że zaczęto obawiać się wizyty Volturi. Po półtora roku z mojego oddziału zostałem tylko ja. Nettie i Lucy obróciły się pod koniec przeciwko Marii, ale udało nam się je zabić. Wygraliśmy i przegraliśmy zarazem. Udało nam się utrzymać Monterrey. Zawierucha wojenna nieco ucichła, ale bynajmniej nie zawarto nigdzie rozejmu: większość wampirów porzuciła wprawdzie myśl o podbojach, ale po tylu krwawych starciach miały się, za co mścić. Wiele z nich straciło swoich partnerów, a tego przedstawiciele naszej rasy nikomu nie wybaczają. Z Marią mieliśmy zawsze pod ręką około tuzina nowonarodzonych. Byli jedynie pionkami w grze i nic dla nas nie znaczyli. Kiedy mijał rok od ich przeobrażenia i ich możliwości raptownie malały, to my sami się ich pozbywaliśmy. Mijały lata - lata wypełnione agresją i okrucieństwem. Miałem takiego życia po dziurki w nosie na długo przed tym, jak cokolwiek się zmieniło. Kilkadziesiąt lat później zaprzyjaźniłem się z jednym z naszych żołnierzy, który okazał się być bardzo przydatny i mimo licznych przeciwności losu przeżył aż trzy lata. Miał na imię Peter. Naprawdę go lubiłem. Był taki... kulturalny - tak, to chyba odpowiednie słowo. Choć wychodziło mu to znakomicie, nie lubił się bić. Jego obowiązkiem było zajmowanie się nowonarodzonymi - niańczenie ich, można by powiedzieć. Nic więcej, bo samo to zajmowało masę czasu. Pewnego dnia przyszła pora czystki - zbliżał się rok, odkąd odtworzyliśmy oddział, więc trzeba go było zlikwidować i wybrać się na nowe polowanie. Peter miał mi pomóc, bo załatwiało się jednego po drugim, na osobności, i ciągnęło się to bez końca - to zawsze była bardzo długa noc. Nigdy wcześniej nie protestował, ale tym razem zaczął się upierać, że kilku żołnierzy ma potencjał i należałoby ich zatrzymać. Odmówiłem, bo Maria nakazała mi pozbyć się wszystkich. Połowę roboty mieliśmy już sobą, ale Peter, zamiast zapomnieć o sprawie, robił się coraz bardziej nerwowy. Zastanawiałem się już, czy nie powinienem go odesłać i zakończyć wszystko samemu, ale wezwałem jeszcze jedną ofiarę. Ku mojemu zdziwieniu, wyczułem nagle, że w Peterze rozgorzał wielki gniew. Na wszelki wypadek przygotowałem się na jego atak, pocieszając się, że w pojedynkach nadal nie miałem sobie równych. W szeregach nowonarodzonych miewaliśmy teraz także kobiety i ofiara, którą wywołałem, była właśnie jedną z nich. Miała na imię Charlotte. Gdy tylko ukazała się naszym oczom, wszystko stało się jasne. Peter krzyknął, żeby uciekała, a sam rzucił się biegiem w ślad za nią. Mogłem zacząć ich gonić, ale tego nie zrobiłem. Nie mogłem... nie chciałem odebrać Peterowi życia. Maria była na mnie bardzo zła za ten incydent. Peter odwiedził mnie w tajemnicy pięć lat później. Wybrał na swoje odwiedziny idealny moment. Maria nie mogła pojąć, dlaczego psychicznie czuję się coraz gorzej - sama nigdy nie miała depresji ani nawet chandry. Nie wiedziałem, czemu jestem odmieńcem, ale niezależnie od przyczyn, przestawało jej się to podobać. Kiedy przebywała w moim towarzystwie, wyczuwałem u niej nowe emocje - czasami strach, czasami wstręt - te same, które ostrzegły mnie, że Nettie i Lucy mają wobec nas złe zamiary. W konsekwencji szykowałem się do uśmiercenia swojego jedynego sojusznika, jedynego kompana, centrum mojego wszechświata. I wtedy wrócił Peter. Opowiedział mi o swoim nowym życiu z Charlotte, o możliwościach, których wcześniej nie brałem pod uwagę. Przez te pięć lat nigdy z nikim się nie bili, chociaż na północy spotkali wielu naszych - wampirów, które potrafiły z sobą pokojowo współegzystować. Podczas jednej rozmowy zdołał przekonać mnie do swoich racji - zapragnąłem wszystko rzucić i do niego dołączyć. Ucieszyłem się poniekąd, że nie będę musiał zabić Marii, chociaż łącząca nas więź nie była specjalnie silna. Byłem jej towarzyszem przez tyle samo lat, co Carlisle i Edward, ale kiedy żyje się od zbrodni do zbrodni, brak czasu i chęci na cieplejsze uczucia. Opuściłem ją bez słowa, nawet się za siebie nie oglądając. Przez kilka lat wędrowałem z Peterem i Charlotte, powoli przyzwyczajając się do nowego, pokojowego stylu życia. Wszystko byłoby pięknie, tyle, że moja depresja nie znikła. Nie rozumiałem, co jest ze mną nie tak, dopóki Peter nie zauważył, że zawsze jest mi gorzej po polowaniu. Zastanowiłem się nad jego słowami. Po tylu latach nieprzerwanych rzezi, zmarło we mnie niemal cale moje człowieczeństwo. Bez wątpienia zasługiwałem na miano mordercy i potwora. Mimo to, za każdym razem, kiedy stawałem przed swoją kolejną ofiarą, wracały do mnie skrawki wspomnień związanych z moim dawnym życiem. Spoglądałem w szeroko otwarte oczy ludzi zdumionych moją urodą i przypominało mi się, że tak samo zareagowałem na Marię i jej towarzyszki, kiedy spotkałem je tamtej nocy pod Houston. Przeżywałem to tym silniej, że przecież doskonale orientowałem się w emocjach swoich ofiar. Zabijając je, chcąc nie chcąc, doświadczałem tego, co czuły. Wiesz o tym, że potrafię wpływać na uczucia innych, Bello, ale pewnie nie zdajesz sobie sprawy, jak te uczucia wpływają na mnie. A tyle ich wokół... W dodatku, przez pierwsze sto lat życia jako wampir miałem do czynienia głównie z żądzą mordu, wrogością, pamiętliwością. Skończyło się to wraz z opuszczeniem Marii, ale nadal musiałem doznawać cierpień własnych ofiar. Bardzo mi to ciążyło. Moja depresja się pogłębiała i w końcu musiałem odłączyć się od Petera i Charlotte. Obrzydzenie wzbudzały już we mnie nawet same polowania, a moi towarzysze nie zamierzali zmieniać przyzwyczajeń. Może i byli cywilizowani, ale awersję odczuwali tylko do wojen, ja z kolei, zmęczony i zniesmaczony, nie chciałem już zabijać ani wampirów, ani ludzi. A mimo to zabijać musiałem. Nie miałem wyboru. Kiedy starałem się polować rzadziej, mój głód potęgował się do tego stopnia, że w końcu się poddawałem. Po stu latach natychmiastowych gratyfikacji samodyscyplina była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Nie udało mi się opanować tej sztuki do perfekcji. Byłem wtedy w Filadelfii. Włóczyłem się po mieście za dnia, do czego nie byłem jeszcze przyzwyczajony, i nagle strasznie się rozpadało. Deszcz mi nie przeszkadzał, ale wiedziałem, że zwróciłbym na siebie uwagę, zostając na ulicy, więc wślizgnąłem się do pobliskiej taniej jadłodajni. Oczy miałem dostatecznie ciemne, żeby ich barwą nikogo nie przestraszyć, ale oznaczało to, że byłem bardzo głodny, i martwiłem się, czy wytrwam grzecznie wśród ludzi do końca burzy. I tam się właśnie spotkaliśmy. Oczywiście doskonale wiedziała, że tam wejdę. - Jasper zachichotał. - Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, zeskoczyła z wysokiego stołka przy kontuarze i podeszła do mnie, żeby się przywitać. Byłem w szoku. Czyżby zamierzała mnie zaatakować? Tylko taka interpretacja jej zachowania mi się nasunęła, tego nauczyło mnie życie. Ale ona się uśmiechała. A emocje, które od niej biły, nie dawały się porównać z niczym, czego do tej pory doświadczyłem. „Kazałeś mi na siebie długo czekać”, powiedziała.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Alice znowu za mną stoi.
- A ty skłoniłeś się szarmancko, jak na dżentelmena z południa przystało, i wybąkałeś: „Przykro mi to słyszeć”. Parsknęła śmiechem. Jasper posłał jej ciepły uśmiech.
- Podałaś mi rękę, a ja, zamiast wietrzyć podstęp, po prostu ją ująłem. - Teraz uczynił to samo. - Po raz pierwszy od niemal stu lat do mojego serca zawitała nadzieja.
- A ja poczułam wielką ulgę - wyznała Alice. - Bałam się, że już nigdy się nie zjawisz.
Na moment zatonęli w swoich spojrzeniach, a potem Jasper przeniósł wzrok z powrotem na mnie. Nadal kryła się w nim czułość.
- Alice powiedziała mi, że widziała w swoich wizjach Carlisle'a i jego rodzinę. Nie wierzyłem, że można być wampirem i funkcjonować w taki sposób, ale udzielił mi się jej optymizm. No i poszliśmy do nich dołączyć.
- Tak, tak. A oni o mało nie umarli ze strachu - wtrącił Edward, zanim jego brat zaczął kolejne zdanie. - Sama pomyśl, Bello, jak to wyglądało. Mnie i Emmetta nie ma w domu, bo jesteśmy akurat na polowaniu, a tu ładuje im się do domu dwójka obcych wampirów: facet cały pokryty bitewnymi bliznami i jakiś na rwany chochlik, który zna imiona domowników i wiele innych szczegółów, i dopytuje się, który pokój może zająć! Kiedy wróciłem, wszystkie moje rzeczy były w garażu!
Alice wzruszyła ramionami.
- Z twojego pokoju był najładniejszy widok. Edward dał jej sójkę w bok.


---------- Dopisano o 11:29 ---------- Poprzedni post napisano o 11:29 ----------

Cytat:
Napisane przez Liquidgold Pokaż wiadomość
Maaarcia ;P ja Ci dam dopiero na 12 ? juz na 12 !! xD
Zaczynam 14
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  

Okazje i pomysły na prezent

REKLAMA
Stary 2009-07-06, 10:32   #4302
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

-Przede wszystkim, kiedy nas poznał, mnie i Alice, i dowiedział się o naszych umiejętnościach, natychmiast zapragnął włączyć nas do swojej świty. Ja odpowiadałbym za teraźniejszość, a Alice za przyszłość - idealne połączenie. Z nami u boku, byłby nieomylny niczym sam Bóg Wszechmogący. Co za wizja!


Zapadła cisza. Byliśmy zestresowani jak nigdy.
- Kurczę, jedźmy do tego cholernego Seatle i tyle! - wybuchł Emmett. - Na co jeszcze czekamy?!
Carlisle spojrzał znacząco na Edwarda - tamten skinął głową.
- Będziesz musiał dać nam kilka lekcji, Jasper - oświadczył Carlisle. - Nauczyć nas, jak się ich... likwiduje.
W jego oczach zobaczyłam ból. Czując się odpowiedzialnym za resztę, mówił zdecydowanym tonem, ale przecież nikt tak jak on nie brzydził się przemocy.



- W czym problem? - mruknął Emmett do Edwarda.
- Irina polubiła najwyraźniej naszego drogiego Laurenta bardziej, niżby się można było tego spodziewać. Jest wściekła na wilki, że go zabiły tylko po to, żeby ocalić Bellę. Chce...
Zatrzymał się, zerkając w moją stronę.
- Mów dalej - zachęciłam go, pilnując się, żeby nie zadrżał mi glos.
Edward ściągnął brwi.
- Irina chce się mścić. Wybić całą sforę. Pomogą nam w Seattle tylko wtedy, jeśli im na to pozwolimy.
- Nie! - krzyknęłam.
- O nic się nie martw - pocieszył mnie. - Carlisle za nic się na to nie zgodzi. - Westchnął ciężko. - Mścić się za Laurenta! Za tę gadzinę! Cały czas jestem dłużny wilkom za to, że go dorwały.
- To zła wiadomość - stwierdził Jasper. - Walka będzie zbyt wyrównana. Jesteśmy wprawdzie bardziej uzdolnieni, ale nie będziemy mieli przewagi liczebnej. Wygramy, ale jakim kosztem? Zmroziło mnie, kiedy zrozumiałam, co ma na myśli.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:34   #4303
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

To ja polece od 18 ;D dopiero znalazlam ebooka w wordzie ;O bo mnie w domu nie ma ;|
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:38   #4304
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

- Ale ci znajomi... - przeraziłam się. - Przecież to nie będą „wegetarianie”, prawda?
Tym eufemistycznym wyrażeniem Carlisle określał sobie podobnych.
- Nie - potwierdził Edward.


- Kiedy wyruszacie? - spytałam zduszonym głosem.
Myśl, że któreś z nich może z Seattle nie wrócić, była dla mnie nie do zniesienia. Może to Emmett miał zginąć? Był tak odważny i lekkomyślny zarazem, że nigdy nie dbał o własne bezpieczeństwo. A może Esme? Nie potrafiłam sobie jej wyobrazić rozrywającej kogoś na strzępy. A może Alice, która była przecież taka drobna i krucha? A może... Nie, o tym wolałam nawet nie myśleć.



Edward objął mnie ramieniem i przycisnął mocno do swojego boku.
- Zaufaj nam, Bello. Wszystko będzie dobrze.
Jasne, pomyślałam. To nie ty będziesz musiał zostać w domu i zastanawiać się godzinami, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczysz miłość swojego życia.


- Jutro po szkole - zmienił temat - wybieram się na polowanie z Carlislem, Esme i Rosalie. Tylko na kilka godzin, nie będziemy się zbytnio oddalać. Alice, Jasper i Emmett będą cię mieli na oku.
Jęknęłam głośno.



- Im większe zwierzę, tym robicie się silniejsi?
Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, ale nie dopatrzył się w moich oczach niczego prócz ciekawości.
- Tak - powiedział w końcu. - A najsilniejsi robimy się po skosztowaniu ludzkiej krwi. Pomiędzy działaniem krwi człowieka a niedźwiedzia czy pumy jest właściwie niewielka różnica, ale Jasper zastanawia się, czy nie byłoby rozsądniej odejść na trochę od naszej diety. Oczywiście nikomu tego nie zaproponuje - wie, co powiedziałby Carlisle, no i jego samego też to odrzuca.
- Mielibyście wtedy większą przewagę? - spytałam cicho.
- To nie ma znaczenia. Nie złamiemy naszych zasad.



- Rzecz jasna, to dlatego nowonarodzeni są tacy silni. Są pełni ludzkiej krwi - swojej własnej krwi. Tę zalegającą w tkankach zużywają bardzo powoli. Tak jak mówił Jasper, jej zapasy wyczerpują się mniej więcej po roku.
- I ja też będę taka silna?
Uśmiechnął się.
- Silniejsza ode mnie.
- Silniejsza od Emmetta? Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Od Emmetta też. Wiesz co, wyświadcz mi przysługę i po swojej przemianie poproś go, żeby posiłkował się z tobą na rękę. Przytrzemy mu nosa.
Zaśmiałam się. Nie mogłam sobie wyobrazić tej sceny.



- Chyba nie podsłuchujesz Jacoba? - spytałam z wyrzutem.
- Nie tak łatwo ignorować kogoś, kto głośno krzyczy.
- Och. - To zmieniało nieco stan rzeczy. - A co on krzyczy? - szepnęłam.
- Jestem w stu procentach pewny, że sam ci o tym powie - oświadczył Edward zjadliwym tonem.



No i miałam jeszcze bardziej wstydliwe pragnienie - takie, do którego nigdy bym się głośno nie przyznała. Uważałam mianowicie, że jeśliby wypełnił mnie jad Edwarda, w romantyczny i zarazem całkiem namacalny sposób stałabym się kimś, kto do Edwarda przynależał.


Wolałabym już im oznajmić, że zostaję wampirem. Zresztą w przypadku Renee byłam przekonana, że na wampira zgodziłaby się szybciej niż na ślub. Skrzywiłam się, kiedy przed oczami stanęła mi jej zszokowana mina.



- Jestem w tobie zakochany - oświadczył pewnym siebie tonem. - Kocham cię, Bello. I chcę, żebyś wybrała mnie zamiast jego. Wiem, że nie czujesz do mnie tego, co ja do ciebie, ale zawsze łatwiej podjąć decyzję, jeśli ma się pewność co do różnych opcji. Może moja szczerość coś tu zmieni.








To zaczynam 15


---------- Dopisano o 11:38 ---------- Poprzedni post napisano o 11:36 ----------

- Więc będę łaził za tobą jak pies.
- Boże, ale z ciebie upierdliwy masochista...
- Do usług.



Nagle Jacob naprawdę spoważniał. Ujął mnie pod brodę, żebym nie mogła odwrócić wzroku.
- Bella, będę o ciebie walczył, dopóki bije w tobie serce. Nie zapominaj, że masz wybór.
- Nie chcę mieć wyboru - syknęłam, usiłując się wyswobodzić. - A poza tym, moje serce przestanie bić już bardzo niedługo. Masz coraz mniej czasu.
Cały się najeżył.
- Tym bardziej warto walczyć. Póki jeszcze jest, o co.
Nadal trzymał moją brodę - jego palce wpijały się boleśnie w skórę - więc zobaczyłam w jego oczach, że podejmuje pewną decyzję.
- N... - zaczęłam, ale było już za późno.
Poczułam jego wargi na swoich. Całował mnie gwałtownie, wręcz brutalnie, przytrzymując mnie drugą ręką za szyję, żebym mu się nie wyrwała. Okładałam go z całej siły pięściami, ale zdawało mu się to zupełnie nie przeszkadzać. Wargi miał miękkie i ciepłe, do czego nie byłam przyzwyczajona.
Chwyciłam go za policzki, żeby odepchnąć go od siebie, ale to leż mi się nie udało. Tym razem zwrócił jednak chyba uwagę na moje protesty, bo rozbestwił się jeszcze bardziej i rozwarł mi wargi językiem. Poczułam w ustach jego gorący oddech.
Reagując instynktownie, zwiesiłam luźno ręce i wyłączyłam się. Już się nie szarpałam - po prostu czekałam, aż wreszcie przestanie. Podziałało. Spacyfikowałam go tą swoją bezradnością. Odsunął mnie od siebie, żeby mi się przyjrzeć, a potem pocałował mnie znacznie delikatniej - jeden raz, drugi, trzeci... Udawałam, że jestem posągiem. W końcu zostawił mnie w spokoju.
- Skończyłeś już? - spytałam obojętnym tonem.
- Tak - powiedział z lubością. Przymknął oczy. Wyglądał na rozmarzonego.
Tak mnie to rozgniewało, że zebrałam wszystkie siły i zamachnąwszy się potężnie, uderzyłam go w twarz. Rozległo się głośne chrupnięcie.
- Auć! Au! - wrzasnęłam.
Zgięta z bólu wpół, zaczęłam skakać na jednej nodze, przyciskając prawą dłoń do piersi. Coś mi w niej pękło, czułam to. Jacob był w szoku.
- Nic ci jest?
- Wszystko mi jest, chamie jeden! Złamałeś mi jakąś kość w dłoni!
- Bella, to ty sama ją sobie złamałaś. A teraz przestań tańczyć i pozwól mi ją zbadać.
- Łapy przy sobie! Wracam do domu!
- Odwiozę cię - powiedział spokojnie.
Nawet nie pocierał sobie podbródka, jak na filmach. Byłam żałosna.
- Dzięki - warknęłam. - Wolę pójść pieszo.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę szosy. Od granicy dzieliło mnie tylko kilka kilometrów. Wiedziałam, że wystarczy, że odłączę się od Jacoba, a zobaczy mnie Alice i kogoś po mnie przyśle.
- Nie bądź taka. Odwiozę cię - powtórzył.
Był na tyle bezczelny, żeby po tym wszystkim próbować mnie złapać. Tym razem mu się wyrwałam.
- Super! - wydarłam się. - Odwieź mnie! Proszę bardzo! Mam nadzieję, że Edward skręci ci od razu kark, ty podły, obleśny kundlu!



- Nienawidzę cię, Black.
- To dobrze. Zawsze to jakieś gorące uczucie.
- Ja ci dam gorące uczucie! Zamorduję cię w afekcie, ot co!
- Przestań - powiedział z uśmiechem, przeciągając akcentowaną samogłoskę. - To musiało być lepsze od całowania się z kawałem granitu.
- W sztuce całowania nie dorastasz mu do pięt.
- Będziesz mi teraz takie wciskać.
- Wcale nie!




- Zobaczysz, przypomnisz sobie o mnie dziś w nocy. Pan wampir będzie sądził, że sobie smacznie śpisz, a ty będziesz zastanawiać się, jakiego dokonać wyboru.
- Jeśli przypomnę sobie o tobie dziś w nocy, to tylko dlatego, że nawiedzisz mnie w koszmarze!



- Przemyśl to, Bella.
- Po moim trupie - burknęłam.
- Zobaczysz. Dziś w nocy. A gdy będziesz o mnie myśleć, ja też będę myślał o tobie.
- Jakoś przeżyję ten koszmar.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:43   #4305
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

- Co z nią? - zaniepokoił się Charlie.
- Chyba złamała jakąś kość w dłoni.
Przysłuchując się ich rozmowie, podeszłam do zamrażarki i wyjęłam ze środka tackę pełną kostek lodu.
- Jak? - spytał Charlie. - Gdzie?
Byłam zdania, że jako mój rodzony ojciec nie powinien być tym faktem taki rozbawiony. Jacob zachichotał.
- Uderzyła mnie.
Charlie też zachichotał. Zazgrzytałam zębami. Trzymając tackę zdrową ręką, uderzyłam nią o kant zlewu, żeby kostki się z niej wysypały, a potem zebrałam je w leżącą na blacie ściereczkę.
- Czemu cię uderzyła?
- Bo ją pocałowałem - wyznał Jacob śmiało.
- Punkt dla ciebie - pogratulował mu Charlie.




Z ręką owiniętą ściereczką wybrałam numer komórki Edwarda.
- Bella? - Odebrał po pierwszym sygnale. W jego głosie słychać było nie tyle ulgę, co ogromną radość. W tle mruczał silnik volvo - świetnie, był już samochodzie. - Zostawiłaś telefon... Czy Jacob cię odwiózł?
- Tak, jestem już w domu. Przyjedziesz po mnie?
- Będę za kilka minut. Czy coś się stało?
- Chcę, żeby Carlisle obejrzał moją dłoń. Chyba trzeba ją namówić.
W saloniku zapadła głucha cisza. Ciekawa byłam, kiedy Jacob wejdzie do kuchni. Uśmiechnęłam się złośliwie, wyobrażając solne, jak nieswojo musi się czuć.
- Jak do tego doszło? - zapytał Edward wypranym z emocji głosem.
Starał się chyba nie wyciągać pochopnych wniosków.
- Uderzyłam Jacoba - wyjaśniłam.
- Ach, tak. No to dobrze. - Wydawał się być jeszcze bardziej zadowolony niż Charlie. - Szkoda tylko, że zrobiłaś przy tym sobie krzywdę.
- Szkoda tylko, że jemu nie zrobiłam przy tym krzywdy.
- Tym to już ja się zajmę - zaoferował się.
- Miałam nadzieję, że tak powiesz. Zamilkł na chwilę.
- To do ciebie niepodobne - zauważył ostrożnie. - Czym ci się naraził?
- Pocałował mnie! - pożaliłam się.
Silnik volvo wyraźnie zwiększył obroty. Z saloniku doszedł głos Charliego:
- Chyba powinieneś już sobie pójść.
- Zostanę jeszcze trochę, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Skoro ci spieszno na cmentarz.
- Czy ten kundel jeszcze tam jest? - odezwał się wreszcie Edward.
- Tak.
- Już skręcam w waszą ulicę - oznajmił złowróżbnie.
Rozłączyłam się z uśmiechem. Jego auto słychać już było za oknem. Zahamował z piskiem opon. Ruszyłam w kierunku wejścia.
- Jak tam twoja ręka? - spytał Charlie, kiedy go mijałam.
Wyglądał na podenerwowanego. Jacob siedział koło niego na kanapie, zupełnie rozluźniony. Uniosłam kompres, żeby ją odsłonić.
- Puchnie - oświadczyłam.
- Może powinnaś ograniczać się do ludzi twojego wzrostu - zasugerował ojciec.
- Może.
Otworzyłam drzwi. Edward stał już na ganku.
- Pokaż no mi ją - poprosił.
Zbadał moją dłoń tak delikatnie, że ani razu mnie nie zabolało. Skórę miał prawie tak samo zimną co lód, więc jej dotyk przynosił mi ulgę.
- Chyba to naprawdę złamanie - stwierdził. - Jestem z ciebie dumny. Musiałaś się porządnie zamachnąć.
- Walnęłam go z całej siły - przyznałam. - Ale, jak widać, to nie wystarczyło.
Pocałował mnie w palce.
- Zdaj się na mnie - obiecał. - Jacob! - zawołał.
- Tylko bez nerwów - odkrzyknął Charlie.
Brzdęknęły sprężyny odciążanej kanapy. Jacob zjawił się w przedpokoju pierwszy, ale ojciec szedł tuż za nim.
- Nie chcę tu żadnych bójek, zrozumiano? - zwrócił się do Edwarda, chociaż to Jacob wyglądał na bardziej skorego.
- Obejdzie się bez użycia siły - zapewnił mój ukochany.
- Czemu mnie nie zaaresztujesz, tato? - zaszydziłam. - W końcu to ja jestem winna próby pobicia.
Uniósł jedną brew.
- Chcesz ją zaskarżyć, Jake?
- Nie muszę - odparł chłopak z niepoprawnym uśmiechem. - już niedługo to sobie odbiję.
Edward się nastroszył.
- Tato, nie masz przypadkiem u siebie na górze kija baseballowego? Pożyczyłabym go na minutkę.
Charlie przekrzywił głowę.
- Starczy już, Bella.
- Chodź - powiedział Edward. - Lepiej zawiozę cię do Carlislea bo jeszcze wylądujesz w areszcie.
Objął mnie ramieniem i pociągnął ku drzwiom.
- Okej - zgodziłam się, opierając się o jego bok. Odkąd się pojawił, czułam się znacznie lepiej - nie byłam już taka rozgniewana, ani cierpiąca.
Wyszliśmy na dwór.
- Co ty wyrabiasz?! - doszedł moich uszu nerwowy szept ojca. Oszalałeś?
- Nie martw się - odpowiedział Jacob. - Poradzę sobie. Zaraz wracam.
Odwróciłam głowę. Zamykał właśnie za sobą drzwi, zmuszając Charliego do wejścia do domu.
Edward z początku go zignorował. Podprowadziwszy mnie do samochodu, pomógł wsiąść i zamknął za mną drzwiczki. Dopiero wtedy zwrócił się przodem do swojego rywala.
Zaniepokojona, wychyliłam się przez boczne okno. Charlie też się bał ich konfrontacji, bo obserwował podjazd zza firanek saloniku.
Jacob stał z pozoru niedbale, z założonymi rękami, ale mięśnie szczęki miał napięte.
Edward przemówił do niego tonem tak łagodnym i uprzejmym, że, paradoksalnie, wypowiedziane w ten sposób słowa zabrzmiały jeszcze groźniej:
- Nie zabiję cię teraz tylko dlatego, że Bella wpadłaby w rozpacz.
- W rozpacz? - zdziwiłam się.
Zerknął na mnie z uśmiechem i pogłaskał mnie po policzku.
- Może nie dziś - powiedział - ale jutro rano...
Znów zwrócił się do Jacoba.
- Ale jeśli jeszcze kiedykolwiek dostarczysz ją do domu kontuzjowaną - i wszystko mi jedno, czyja to będzie wina: czy po prostu się potknie, czy spadnie na nią meteoryt - jeśli jeszcze raz przywieziesz ją w gorszym stanie niż ten, w jakim do ciebie pojechała, to przyrzekam, że już następnego dnia będziesz biegał po lesie na trzech łapach. Rozumiesz mnie, kundlu?
Jacob wzniósł oczu ku niebu.
- Akurat tam jeszcze kiedyś pojadę - mruknęłam.
- A jeśli jeszcze raz ją pocałujesz - ciągnął Edward - to, gdy tylko się o tym dowiem, złamię ci w jej imieniu szczękę.
- Co, jeśli sama będzie tego chciała? - spytał Jacob arogancko.
- Ha! - prychnęłam.
Edward miał już gotową odpowiedź:
- Jeśli zrobi to z własnej woli, nie będę miał prawa się wtrącać, Tylko jedna mała rada: zaczekaj, aż cię sama o to poprosi, bo z odczytywaniem mowy ciała nie jest chyba u ciebie najlepiej.
Jacob uśmiechnął się triumfalnie.
- Marzenie ściętej głowy! - zawołałam.
- Oj, marzy chłopak, marzy - potwierdził Edward, kręcąc głową.
- Skoro już nasłuchałeś się moich myśli - stwierdził Jacob lekko poirytowany - to może wreszcie zawieziesz ją do lekarza?
- Jeszcze jedna sprawa - oświadczył Edward wolno. - Będę o nią walczył. Powinieneś to wiedzieć. Nie biorę nic za pewnik, uczuć Belli także, więc będę walczył, i to dwa razy ciężej od ciebie.
- Świetnie - skomentował Jacob. - Żadna przyjemność pokonać kogoś walkowerem.
- Ale nie obiecuję, że będę przestrzegał reguł gry - zaznaczył Edward.
Jego głos zrobił się nagle mroczniejszy niż przed sekundą.
- Ona jest moja.
Ich wymiana zdań była coraz ostrzejsza.
- Ja też niczego nie obiecuję.
- W takim razie powodzenia.
- Tak. Niech zwycięży lepszy.
- To mi odpowiada. Byle szczeniak nie ma przy mnie szans.




Edward pomógł mi wysiąść, a i Emmett, zaintrygowany, podniósł głowę. Kiedy zobaczył, że przyciskam do piersi ranną dłoń, szeroko się uśmiechnął.
- Czyżbyś się znowu potknęła, Bello? - spytał. Zmroziłam go wzrokiem.
- Nie, Emmett. Tym razem dałam wilkołakowi w twarz.
Na chwilę zbiłam go z pantałyku, ale zaraz wybuchnął tubalnym śmiechem.
Kiedy mijaliśmy jeepa, dobiegł nas spod niego głos Rosalie:
- Oj, widzę, że Jasper jednak wygra zakład.
Emmet natychmiast spoważniał i przyjrzał mi się badawczo. Zatrzymałam się.
- Co znowu za zakład?
Byłam też ciekawa, o ile albo, o co się założyli. Co mogło wydawać się kuszące komuś, kto miał już wszystko?
- Carlisle musi cię jak najszybciej zbadać - popędził mnie Edward.
Patrząc na Emmetta, ledwie zauważalnie pokręcił przecząco głową. Nie uszło to mojej uwadze. Podparłam się pod boki.
- Co to za zakład?
- Wielkie dzięki, Rose - mruknął Edward.
Objąwszy moją talię, spróbował pociągnąć mnie w kierunku domu.
- Hej! Chcę wiedzieć! - zaprotestowałam.
- Takie tam dziecinne zabawy - wyjaśnił oględnie. - Emmett i Jasper kochają hazard.
- Jak ty mi nie powiesz, to Emmett mi powie.
Spróbowałam się cofnąć, ale trzymał mnie w żelaznych kleszczach. Westchnął ciężko.
- Założyli się o to, ile razy w ciągu pierwszego roku... podwinie ci się noga.
- Och. - Zrozumiałam, co ma na myśli, i przeszedł mnie zimny dreszcz. - O to, ilu ludzi zabiję, tak?
- Tak - przyznał z niechęcią. - Rosalie uważa, że twój wybuchowy temperament przeważy szalę na korzyść Jaspera.
Zakręciło mi się w głowie.
- Skąd u niego to przekonanie, że... popełnię jakiś błąd?
- Gdybyś miała problemy z dostosowaniem się do naszego stylu życia, pewnie poczułby się dużo lepiej. Ma dość bycia czarną owcą rodziny.
- Jasne. Rozumiem. Cóż, skoro ma go to uszczęśliwić, to mogę się dopuścić kilku morderstw, czemu nie.






To lecę z 16


---------- Dopisano o 11:43 ---------- Poprzedni post napisano o 11:40 ----------

- Nie dość, że włażą nieproszone, to jeszcze kradną! - zaczęłam psioczyć na obce wampiry.
- Na razie jeszcze nic nie ukradłam - usłyszałam za sobą znany głos.
Alice siedziała na parapecie otwartego okna i wesoło machała migami.
- Puk, puk - dodała z łobuzerskim uśmiechem.
- Czy naprawdę tak trudno zaczekać, aż zejdę na dół i otworzę drzwi?
Rzuciła na stertę na łóżku płaskie białe pudlo.
- Wpadłam tylko na sekundkę. Pomyślałam, że pewnie nie masz co na siebie włożyć.
Zerknęłam na pakunek i skrzywiłam się.
- Przyznaj - powiedziała - nie poradziłabyś sobie beze mnie, prawda?
- Nie - mruknęłam. - Rzeczywiście, byłam w rozsypce. Dzięki.
- Miło wreszcie się do czegoś przydać. Nawet nie wiesz, jakie to irytujące - to, że nie mam odpowiednich wizji. Czuję się taka bezużyteczna. Taka... normalna.
Wzdrygnęła się, wymawiając to słowo.
- Tak - przyznałam z sarkazmem - nie mam pojęcia, jak to jest być normalną. Brr... Szczerze ci współczuję.
Parsknęła śmiechem.




- No to możecie się rozluźnić - stwierdziłam. - Nikt nie próbuje zlikwidować z zazdrości waszej rodziny.
- Jeśli uważasz, że to cokolwiek zmienia w naszym nastawieniu, to się grubo mylisz - wycedziła. - Jeśli ktoś chce jedno z nas, będzie najpierw musiał zmierzyć się z całą resztą.
- To bardzo szlachetne z waszej strony. Ale przynajmniej wiemy teraz, kogo chcą. To wiele ułatwi.
- Może tak, może nie.



- Wyjawisz mi, co zrobiła, żeby zagłuszyć przed tobą swoje myśli?
Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
- Tłumaczyła słowa do „Glory, glory, Alleluja” na arabski. A jak skończyła, zaczęła od początku, tyle że przeszła na koreański język migowy.



Coś przemknęło w cieniu.
W moje żyły wystrzeliła adrenalina, ale zaraz potem odetchnęłam z ulgą, bo z mroku wynurzył się Edward.
Bez słowa przytulił mnie mocno do piersi, po czym chłodną dłonią odszukał mój podbródek i pociągnął go delikatnie do góry, żeby przycisnąć łapczywie swoje wargi do moich. Mięśnie szczęki miał napięte jak struny.
- Już ci lepiej? - spytałam, gdy tylko pozwolił mi zaczerpnąć powietrza.
- Nie bardzo - mruknął. - Ale przynajmniej wziąłem się w garść. Przepraszam, że wcześniej straciłem nad sobą panowanie.
- Moja wina. Mogłam wybrać lepszy moment.
- Nie, nie. Musiałem się dowiedzieć jak najszybciej. Nie potrafię tylko uwierzyć, że sam do tego nie doszedłem!
- Dość miałeś na głowie.
- A ty nie?
Nie dając mi odpowiedzieć, znienacka znowu mnie pocałował, tym razem jednak oderwał się ode mnie już po sekundzie.
- Charlie już tu idzie.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:44   #4306
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

okej to leciem ;D

''- To musiało być najdłuższe przyjęcie w historii ludzkości - pożaliłam się w drodze do domu.
Edward nie zaprzeczył.
- Ale już się skończyło - stwierdził.
Potarł moje ramię, żeby podnieść mnie na duchu.
Tylko ja potrzebowałam teraz pocieszenia. Edward miał się już dobrze - tak jak i wszyscy Cullenowie.''


`Alice pogłaskała mnie po głowie, zezując znacząco na Jaspera, aż ogarnął mnie niewytłumaczalny spokój, Esme pocałowała mnie w czoło i powiedziała, że wszystko będzie dobrze, a Emmett śmiał się głośno i żartował, że jestem zazdrosna i chcę mieć wilkołaki tylko dla siebie.


`Dopiero pod koniec przyjęcia naprawdę mieli co świętować.
Oni mieli, ale ja nie.
Jak by nie wystarczało samo to, że Cullenowie mieli walczyć dla mnie i o mnie! Jak bym nie miała oszaleć od samej świadomości, że muszę im na to pozwolić! Przecież byłam już u kresu wytrzymałości!
Dlaczego i Jacob musiał do nich dołączyć, Jacob i jego lekkomyślni, popędliwi bracia? Większość z nich była młodsza ode mnie! Byli tylko przerośniętymi, napakowanymi dzieciakami, którym wydawało się, że pojedynki na śmierć i życie to coś równie ekscytującego, co piknik na plaży. `


`- Zabierzesz mnie na tę naradę ze sobą.
- Bello, ledwo się trzymasz na nogach.
- Sądzisz, że będę w stanie zasnąć? Edward ściągnął brwi.
- To eksperyment. Nie jestem pewien, czy uda nam się... zgrać. Jeśli coś nie pójdzie po naszej myśli, nie chcę, żebyś przy tym była. Oczywiście, tym bardziej zapragnęłam tam się znaleźć.
- Jak mnie nie zabierzesz, to zadzwonię do Jacoba.
Zmrużył oczy. Zadałam cios poniżej pasa i dobrze o tym wiedziałam, ale byłam zbyt zdesperowana, żeby przebierać w środkach. Nie odezwał się już. Zajeżdżaliśmy właśnie pod mój dom. Nad gankiem paliło się światło.
- Do zobaczenia na górze - mruknęłam.´




''Wzięłam go za rękę i pociągnęłam w kierunku łóżka.
- Chodź - powiedziałam.
Pchnęłam go delikatnie, żeby się położył, a potem zwinęłam się w kłębek, przytulona do jego piersi. Może miał rację i rzeczywiście byłam dość zmęczona, żeby zasnąć, nie miałam jednak najmniejszego zamiaru pozwolić mu na wymknięcie się beze mnie.
Otuliwszy mnie starannie kołdrą, na powrót przylgnął do mnie całym ciałem.
- No, to teraz pełny relaks.
- Akurat.
- Zobaczysz, Bello, ten plan wypali. Czuję to.
Zacisnęłam zęby.
Wciąż biła od niego radość. Nikt oprócz mnie nie przejmował się, czy Jacobowi i jego przyjaciołom coś się stanie. Nawet sam Jacob i jego przyjaciele. Zwłaszcza oni.''


''Zaczął nucić moją kołysankę, ale po raz pierwszy jej melodia mnie nie uspokoiła
- Posłuchaj mnie, Bello. Pójdzie nam jak z płatka. Weźmiemy ich z zaskoczenia. Oni nie mają zielonego pojęcia o istnieniu wilkołaków. Poza tym widziałem we wspomnieniach Jaspera, jak działają w grupie, i jestem zdania, że wilcze metody polowania sprawdzą się w ich przypadku idealnie. Będą tacy rozproszeni i skołowani, że połowa z nas nie będzie miała nic do roboty prócz dopingowania reszty z ławki rezerwowych.
- Bułka z masłem - skomentowałam głosem bez wyrazu.
- Cii... - Pogłaskał mnie po policzku. - Sama zobaczysz. O nic się nie martw.''


''Ludzie - no cóż, wampiry i wilkołaki, ale niech będzie, że ludzie - ludzie, których kochałam, wyruszali na wojnę. Mogła stać im się krzywda i to z mojego powodu. Znowu z mojego powodu. Przeklęty pech! Czy wiedział, że jest mój i tylko mój? Miałam ochotę pomachać niebu, wołając: „Hej, tu jestem! To ma dotyczyć tylko mnie!”.''


''Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy Edward się podniósł, nadal byłam w pełni świadoma i skoncentrowana. Wydawało mi się zresztą, że minęło, co najwyżej pół godziny.
- Jesteś pewna, że nie chcesz zostać w domu i odpocząć?
Spojrzałam na niego kwaśno.
Westchnąwszy, wziął mnie na ręce i wyskoczył ze mną przez okno. Popędziliśmy przez cichy, ciemny las.
Z jego ruchów dało się odczytać, że jest tak samo szczęśliwy jak wtedy, kiedy biegał ze mną ot tak, dla przyjemności, tylko po to, żeby poczuć wiatr we włosach. W innych, mniej dramatycznych okolicznościach, i ja byłabym z tego powodu szczęśliwa.
Reszta rodziny czekała na nas na środku ogromnej polany - rozmawiali ze sobą, jak gdyby nigdy nic, przybrawszy niedbałe pozy. Od czasu do czasu Emmett wybuchał gromkim śmiechem, który przetaczał się po otwartej przestrzeni niczym grom i odbijał echem od przeciwległej ściany lasu. Edward postawił mnie na ziemi, więc podeszliśmy do pozostałych, trzymając się za ręce.''






Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:46   #4307
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

- Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało. Dotknęłam jego ust opuszkami palców zdrowej dłoni.
- O siebie to się tak bardzo nie martwię.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - mruknął pod nosem. Wziął głęboki wdech, a potem spróbował się uśmiechnąć.



Mimo to sięgnął jednocześnie do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnął z niej zawiązany rzemieniem, luźno pleciony woreczek z wielobarwnego materiału. Położył mi go na dłoni.
- Jest śliczny - powiedziałam. - Dziękuję. Westchnął.
- Bella, prezent jest w środku.
- Och.



Objęła mnie jedną ręką w talii.
- Musimy porozmawiać - szepnęła mi do ucha.
- Eee... No to, do zobaczenia później, Jake - wybąkałam, starając się ominąć ich grupkę.
Jacob oparł się o ścianę w taki sposób, że jego ramię zatarasowało nam drogę.
- Nie tak szybko.
Alice posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie.
- Co proszę?
- Wyjaśnij nam najpierw, co jest grane - zażądał ostro. Jasper po prostu zmaterializował się w powietrzu - nie dawało się tego inaczej określić. Pojawił się znikąd tuż za zagradzającym nam przejście Jacobem. Jego oczy ciskały gromy, ale poza tym był opanowany.
Jacob powoli opuścił rękę. Wydawało się to najlepszym posunięciem, jeśli zamierzał ją zachować.

---------- Dopisano o 11:46 ---------- Poprzedni post napisano o 11:44 ----------

Jak skończysz, to daj znać na którym rozdziale skończyłaś ;* i nie rozpędzaj się za bardzo.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 10:52   #4308
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''Poczułam się nieswojo - jakby lada chwila James, Laurent i Victoria naprawdę mieli do nas dołączyć. Ale James i Laurent już nigdy nie mieli do nikogo dołączyć. Pewien schemat był nie do powtórzenia. Może we wszystkie wkradła się jakaś usterka''

''- Wiesz, co myślę? - spytałam Edwarda.
Zaśmiał się.
- Nie.
Niemal się uśmiechnęłam.''


''- Sądzę, że to wszystko jest z sobą połączone. Nie tylko te dwie ostatnie, ale wszystkie trzy.
- Wybacz, ale straciłem wątek.
- Trzy złe rzeczy, które wydarzyły się od czasu twojego powrotu. - Wyliczyłam je na palcach. - Nowonarodzeni w Seattle. Nieznajomy w moim pokoju. A na samym początku, nie zapominaj, wróciła po mnie Victoria.
Kiedy o tym pomyślał, zacisnął wargi w wąską linię.
- Czemu tak uważasz?
- Ponieważ zgadzam się z Jasperem. Volturi za bardzo kochają zasady. Zresztą, sprawniej by się do tego zabrali. Gdyby chcieli mnie zabić, nie żyłabym już od dawna, dodałam w myślach.
- Pamiętasz, jak tropiłeś Victorie w zeszłym roku? - dodałam.
- Pamiętam. - Zmarszczył czoło. - Nie byłem w tym za dobry.
- Alice mówiła mi, że byłeś między innymi w Teksasie. Czy to po tropach Victorii dotarłeś na południe Stanów?
Ściągnął brwi.
- Tak. Hm... Sugerujesz...?
- Że to wtedy przyszło jej do głowy takie rozwiązanie. Ale nie zna się na tym, więc nowonarodzeni wymykają jej się spod kontroli.
Pokręcił głową z powątpiewaniem.
- Tylko Aro wie, na czym polega dar Alice.
- Aro wie o nim wszystko, ale czy Tanya, Irina i wasi pozostali znajomi z Denali nie wiedzą dostatecznie dużo? Laurent tak długo z nimi mieszkał. Skoro nadal utrzymywał z Victoria na tyle przyjacielskie stosunki, żeby wyświadczać jej przysługi, to czy nie mógł dostarczać jej także informacji?
Nie był przekonany.
- To nie Victoria zakradła się do twojego pokoju. A nie mogła się w międzyczasie z kimś zaprzyjaźnić? Tylko o tym pomyśl, Edwardzie. Jeśli to Victoria stoi za tym, co się dzieje w Seattle, zawarła w ostatnim czasie wiele ciekawych znajomości. Tak coś około dwudziestu dwóch.
Zastanowił się nad tym, co mu powiedziałam.
- Hm - odezwał się w końcu. - To całkiem możliwe. Nadal uważam, że to wersja z Volturi jest bardziej prawdopodobna, ale ta twoja teoria... Nie powiem, coś w niej jest. Z pewnością idealnie wpasowuje się w osobowość Victorii. Od samego początku pokazała nam, że ma talent do wychodzenia cało z każdej opresji - kto wie, może to taki sam talent jak mój czy Alice. Tak czy siak, wybierając taki a nie inny scenariusz, zagwarantowała sobie bezpieczeństwo, prawda? My mieliśmy się skupić na nowonarodzonych, a nie na niej, a gdyby przyszło, co, do czego, Volturi nie mogliby jej właściwie niczego zarzucić. Może liczy nawet na to, że wygramy, tyle, że poniósłszy dotkliwe straty. A z jej oddziału nie przeżyje nikt, kto mógłby na nią donieść. Ba, już sama o to zadba, żeby nikt nie ocalał. Hm... Mimo wszystko, musi mieć przynajmniej jednego kompana, który jest nieco bardziej dojrzały. Mam na myśli tego, który się do was włamał. Żaden z jej żołdaków nie oszczędziłby twojego ojca, nie byłby w stanie...
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się zadumany w przestrzeń, a potem nagle ocknął się i uśmiechnął.
- Tak, to jak najbardziej możliwe. Ale na razie nie mamy pewności, więc musimy być gotowi na każdą ewentualność. Sypiesz dziś teoriami jak z rękawa, wiesz? Jestem pod wrażeniem.
Westchnęłam.''


''- Nawet cię nie tknie - obiecał.
Mimo tak zdeklarowanej pewności siebie, przesunął wzrokiem po ciemnej ścianie lasu. Kiedy tak wypatrywał wroga, jego twarz przybrała niezwykły wyraz: obnażył zęby, a oczy rozbłysły mu dziwnym, wewnętrznym światłem - dziką, gwałtowną odmianą nadziei. - A jednak - szepnął - czegóż bym nie dal, by móc znaleźć się tak blisko niej, niej albo kogokolwiek innego, kto chciałby cię skrzywdzić. By móc z nim skończyć. By móc pozbawić go życia własnymi rękami.
Zadrżałam, słysząc, z jaką tęsknotą o tym mówi. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, żałując, że nie jestem na tyle silna, by móc używać swoich palców jak kajdan''


''- Coś nie tak? - spytałam cicho Edwarda, wskazując na nią podbródkiem.
Zachichotał. Na powrót był sobą.
- Wilkołaki są w drodze, więc biedaczka nic już w swoich wizjach nie widzi, a bez ich wsparcia czuje się poniekąd tak, jak nie widomy bez laski.''


''- Cześć, Edward - przywitał się Emmett. - Cześć, Bella. Ty też na trening?
Edward jęknął.
- Błagam! Jeszcze weźmie to za dobrą monetę.
- Kiedy przybędą nasi goście? - spytał go Carlisle.
Edward skoncentrował się na moment, a potem westchnął.
- Za jakieś półtorej minuty. Ale będę musiał pobawić się w tłumacza, bo nie ufają nam na tyle, żeby pojawić się tu jako ludzie.
Otworzyłam szeroko oczy. Carlisle pokiwał głową.
- Trudno im się dziwić. Jestem im wdzięczny, że w ogóle się zdecydowali.
- Przyjdą jako wilki? - spytałam Edwarda.
Potwierdził, po czym przyjrzał mi się badawczo.''


''- Przygotujcie się - przyszykowali dla nas małą niespodziankę.
- Co znowu za niespodziankę? - naburmuszyła się Alice.
- Cii - rozkazał. - Cholera - mruknął Emmett. - Ale numer.
Esme i Rosalie wymieniły zdumione spojrzenia. Zmrużyłam oczy, ale mrok był dla mnie tak samo nieprzenikniony, co przed chwilą.
- Co się dzieje? - spytałam najciszej, jak umiałam. - Nic nie widzę.
- Wataha się powiększyła - szepnął mi Edward do ucha.
Czyżbym nie powiedziała im, że do sfory dołączył Quil? Wytężyłam wzrok, żeby upewnić się, że basiorów jest sześć. W końcu w ciemnościach błysnęło - ich oczy, większe, niż się tego spodziewałam. Zapomniałam już, że wilki są takie duże. Jak konie, tyle że umięśnione i pokryte futrem. I z kłami jak sztylety, których nie dawało się przeoczyć.
Ale na razie widziałam tylko ślepia. Wysiliłam się, chcąc zobaczyć więcej szczegółów, i nagle mnie zmroziło - jarzących się punkcików było przecież więcej niż dwanaście. Raz, dwa, trzy... Nie, niemożliwe. Policzyłam jeszcze raz. I jeszcze raz. Par oczu było dziesięć.
- Fascynujące - szepnął do siebie Edward.''


''- Witajcie - powitał niewidoczną wciąż sforę.
- Witajcie - odezwał się znienacka Edward dziwnie bezbarwnym głosem.
Natychmiast domyśliłam się, że powtarza słowa Sama. Zerknęłam na parę oczu należącą do najwyższego z wilków, stojącego pośrodku. Ich sylwetki nadal zlewały się z czernią lasu.
- Będziemy się wam przyglądać i was słuchać, ale to wszystko - ciągnął Edward. - Na nic więcej nie pozwalają nam ograniczenia naszej samokontroli.
- Tyle wystarczy - powiedział Carlisle. - Mój syn Jasper... - Wskazał na niego. - ...podzieli się teraz z nami swoim doświadczeniem. Pokaże nam, jak tamci walczą i jak ich pokonać. Sami będziecie wiedzieć najlepiej, jak dopasować te informacje do waszego stylu polowania.
- Czyli tamci się czymś od was różnią? - upewnił się Sam za pośrednictwem Edwarda.''
Carlisle pokiwał głową.
- Wszyscy są nowi - mają ledwie po parę miesięcy, jeśli nie tygodni. Poniekąd to jeszcze dzieci. Nie posiadają żadnych wyrafinowanych umiejętności, nie dysponują też żadną strategią - ich jedynym atutem jest nadludzka siła. W tym momencie jest ich dwadzieścioro. Dziesięcioro dla nas, dziesięcioro dla was - nie powinno to nam sprawić problemów. A może być ich jeszcze mniej, bo tacy nowi ustawicznie wszczynają między sobą bójki.
W ciemnościach wśród połyskujących ślepi rozległ się cichy, przeciągły charkot, który, o dziwo, zabrzmiał nie tyle złowrogo, co entuzjastycznie. - Jeśli będzie trzeba, z chęcią powiększymy nasz udział - przełożył Edward, tym razem nieco mniej obojętnym tonem.
Carlisle uśmiechnął się.
- Zobaczymy, jak się rozwiną wypadki.''

Okej okej postaram sie ;D;D;D

Edytowane przez Liquidgold
Czas edycji: 2009-07-06 o 10:54
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:03   #4309
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Ok, a spadam z Edwardem na łąkę.
Tej nocy było tak miło... ****

Potem Wam wszystko opowiem, jak skończymy z Zaćmieniem...
Ale z Przed Świtem to ruszamy dopiero od jutra, bo muszę je dzisiaj najpierw przeczyta.


Edwardowego
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  

Okazje i pomysły na prezent

REKLAMA
Stary 2009-07-06, 11:07   #4310
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''- Carlisle ma rację - oznajmił nam.
Nam, czyli tylko mnie i Cullenom. O tej części widowni, która znajdowała się za nim, starał się chyba nie myśleć.
- Będą walczyć jak dzieci. Dwie najważniejsze rzeczy, o których musicie pamiętać, to, po pierwsze, nie dać napastnikowi otoczyć się ramionami, i po drugie, nie wybierać oczywistych metod zabijania. Na to właśnie i tylko na to są przygotowani.
Trzeba ich podchodzić chyłkiem, bezustannie pozostając przy tym w ruchu. Tracą wtedy głowę i nie są w stanie skutecznie się bronić. Emmett?
Wywołany wystąpił z szeregu rozpromieniony. Jasper zrobił tyłem kilka kroków na północ, ustawiając się bokiem zarówno do swoich, jak i do watahy. Gestem poprosił brata o wyjście na środek.
- Najpierw on, bo najlepiej się nadaje do odgrywania ataku nowonarodzonego.
Emmett nie był tą uwagą zachwycony.
- Spróbuję nie wyrządzić zbyt dużych szkód - mruknął.
Jasper uśmiechnął się.
- Chodzi mi o to, że Emmett polega na swojej sile, atakuje bez żadnych sztuczek. Nowonarodzeni też nie będą się bawić w subtelności. Emmett, jak dam sygnał, po prostu rzuć się na mnie.
Cofnąwszy się jeszcze o kilka metrów, stanął w gotowości, spinając mięśnie.
- Dobra. Spróbuj mnie złapać.
Mój ludzki zmysł wzroku nie pozwolił mi go dłużej obserwować - gdy Emmett natarł na niego niczym niedźwiedź, tylko śmignął i zniknął. Emmett też był niesamowicie szybki, jednak nie aż tak - raz po raz jego wielkie dłonie szykowały się już do chwytu, ale ich palce zaciskały się bezradnie w powietrzu. Jasper wyglądał na równie bezcielesnego co zjawa. Edward pochylił się nieświadomie w stronę braci, podekscytowany.
Raptem Emmett zamarł. Jasper pojawił się centymetr od jego gardła. Emmett zaklął. Wśród wilków przeszedł pomruk uznania.''

''- Najpierw chcę coś pokazać Belli.
Machnął na Alice. Mój niepokój się wzmógł.
- Wiem, że się o nią boisz - wyjaśnił mi, kiedy wbiegła na ring w radosnych pląsach. - Chcę ci zademonstrować, że przejmujesz się zupełnie niepotrzebnie.
Znów się przyczaił niczym tygrys przed skokiem. Chociaż wiedziałam, że nigdy by jej nie skrzywdził, trudno mi było przyglądać się temu spokojnie.
Alice stała nieruchomo, uśmiechając się do siebie. W porównaniu z Emmetem była taka drobna, że zająwszy jego miejsce, wydawała się być lalką.
Jasper ruszył w jej kierunku rozluźnionym krokiem.
Nagle dał susa i zniknął. Jeszcze w tej samej sekundzie pojawił się z drugiej strony Alice. Dałabym głowę, że nawet nie drgnęła.
Obróciwszy się na pięcie, Jasper ponowił atak, ale i tym razem wylądował w kuckach za dziewczyną. Nie zmieniła pozycji i nadal się uśmiechała, zamknęła tylko oczy.
Postanowiłam przyglądać się jej uważniej.
Przy trzeciej próbie odkryłam, że jednak się poruszała, ale umykało mi to wcześniej, bo zbytnio rozpraszały mnie manewry Jaspera.Zrobiła kroczek do przodu i Jasper przemknął tam, gdzie przed chwilą stała. Kolejny kroczek, a dłonie Jaspera zacisnęły się w powietrzu zamiast na jej talii.
Zaczęła ruszać się coraz szybciej. Już nie walczyli ze sobą, a tańczyli. Ona robiła ekwilibrystyczne uniki, wirując wokół własnej osi - on obskakiwał ją, sięgając ku niej zwinnie, ale nie był w stanie jej dotknąć. Odnosiło się wrażenie, że to celowy efekt, że wszystko przećwiczyli. W końcu Alice wybuchnęła śmiechem.
Nie wiedzieć, kiedy, znalazła się na plecach Jaspera, z wargami przytkniętymi do jego szyi.
- Mam cię! - zawołała i pocałowała go w obnażone miejsce.
Rozbawiony, pokręcił głową.
- Ach, ty moja bestyjko.''


''- Niech się uczą, że są lepsi od nich - mruknął Edward zadowolony. - Teraz ja - odezwał się głośniej.
Zanim puścił moją dłoń, serdecznie ją uścisnął. Alice przyszła zastąpić go przy moim boku.
- Niezła jestem, co? - spytała, dumna ze swoich talentów.
- Niesamowita - przyznałam, nie spuszczając wzroku z Edwarda, który zbliżał się do Jaspera bezszelestnie, zwinny i uważny niczym jeden z wielkich kotów.
- Mam cię na oku, Bello - szepnęła niemalże niesłyszalnie, chociaż jej usta dzieliło od mojego ucha kilka milimetrów.
Zerknęłam na nią, a zaraz potem na Edwarda. Był maksymalnie skoncentrowany na czekającym go pojedynku. Obaj z Jasperem pozorowali już pierwsze ataki.
Alice patrzyła na mnie z wyrzutem.
- Ostrzegę go, gdy tylko twoje plany nieco bardziej się skrystalizują - zagroziła mi, nie podnosząc głosu. - Twoja ofiara nic tu nie da. Naprawdę sądzisz, że któryś z nich odpuściłby, gdybyś zginęła? Obaj będą walczyć do końca. Wszyscy będziemy walczyć do końca. Niczego nie zmienisz, więc bądź grzeczna i słuchaj starszych, zgoda?
Skrzywiłam się, starając się ją zignorować.
- Mam cię na oku - powtórzyła.
Pojedynek Edwarda i Jaspera okazał się być bardziej wyrównany niż poprzednie. Jasper miał wprawdzie ponad stuletnie doświadczenie i usiłował całkowicie zdać się na instynkt, ale jego myśli zawsze w ostatnim momencie go zdradzały. Edward był od niego z kolei odrobinę szybszy, ale nie znał stosowanych przez brata manewrów. To rzucali się na siebie, warcząc, to od siebie odskakiwali, i tak bez końca - żaden nie potrafił zdobyć nad przeciwnikiem przewagi. Trudno było się temu przyglądać, ale jeszcze trudniej było odwrócić wzrok, chociaż na dobrą sprawę mało, co widziałam. Od czasu do czasu pozwalałam sobie zerknąć w stronę wilków. Miałam poczucie, że czerpią z tego pokazu o wiele więcej informacji niż ja. Może o wiele więcej, niżby wypadało.
Wreszcie Carlisle chrząknął znacząco.
Jasper zaśmiał się i cofnął. Edward wyprostował się z uśmiechem.
- Wracamy do pracy - zgodził się Jasper. - Powiedzmy, że był remis.''


''Mój wzrok padł na wilka najbliżej Sama i na nim się zatrzymałam. Sierść miał rdzawobrązową, dłuższą niż pozostali i z tego powodu bardziej niż u reszty zmierzwioną. Był prawie tak duży co Sam, po przywódcy największy z watahy. Dziwnie było tak myśleć o zwierzęciu, ale w odróżnieniu od swoich spiętych kompanów, wydawał się zachowywać wręcz nonszalancko.
Poczuł chyba na sobie moje spojrzenie, bo obrócił łeb w moją stronę. Błysnęły znajome czarne oczy.
Wiedziałam, że to on, ale i tak nie mogłam w to uwierzyć. W mojej twarzy można było pewnie zobaczyć jak na dłoni fascynację i oszołomienie.
Wilk odsłonił zębiska. Byłby to przerażający widok, gdyby nie to, że jęzor odchylił zawadiacko na bok. Zrozumiałam, że się uśmiecha, i zachichotałam. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Śmiało odłączył się od grupy, ignorując odprowadzające go spojrzenia innych basiorów, minął Cullenów i zatrzymał się pół metra ode mnie. Zerknął na Edwarda.
Mój ukochany stał niczym posąg, czekając, jak zareaguję.
Wilk przysiadł na zgiętych łapach, tak żeby jego pysk znalazł się na wysokości mojej twarzy. On także czekał na mój ruch.
- Jacob? - wykrztusiłam.
Pomruk zabrzmiał jak parsknięcie śmiechem.
Wyciągnęłam przed siebie rękę - trochę trzęsły mi się palce - i dotknęłam jego rdzawobrązowego policzka. Był bardzo ciepły. Czarne ślepia zamknęły się. Wilk przechylił lekko łeb, po czym zamruczał gardłowo niczym głaskany pies.
Poznając fakturę jego futra, sprężystego i szorstkiego zarazem, z ciekawości zagłębiłam w nim palce i pogłaskałam Jacoba po szyi, gdzie barwa jego sierści była bardziej nasycona. Nie zdawałam sobie sprawy, jak blisko niego się znalazłam - oblizał mnie znienacka od brody aż po czoło.
- Tfu! - Skrzywiłam się, odskakując do tyłu. - Fuj! Ja ci dam!
Zamachnęłam się na niego, jak gdyby był w swojej ludzkiej postaci, ale oczywiście w porę zrobił unik. Przypominający kaszel szczek, który dobył się spomiędzy jego zębisk, bez wątpienia był wilczym śmiechem.
I ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Wytarłam sobie twarz rękawem koszuli.
To wtedy zorientowałam się, że wszyscy na nas patrzą - i Cullenowie, i wilkołaki. Cullenowie mieli zakłopotane, może nieco zniesmaczone miny. Z pysków wilków trudniej było cokolwiek odczytać, ale Sam wyglądał na zmartwionego.
Obserwował nas i Edward, podenerwowany i wyraźnie rozczarowany. Uzmysłowiłam sobie, że spodziewał się po mnie innej reakcji. Na przykład, że zacznę krzyczeć i ze strachu rzucę się do ucieczki.
Jacob znów się zaśmiał po swojemu.''


''- No, dobra - powiedział, znalazłszy się dostatecznie blisko, by podjąć przerwany wątek. - To, co w tym niby takiego skomplikowanego?
- Muszę brać pod uwagę każdą możliwość - odparował niewzruszony Edward. - Co, jeśli któryś wam się wymknie?
Jacob prychnął, urażony tą sugestią.
- To niech przyjedzie do nas. Collin i Brady i tak zostają. Będzie tam bezpieczna.
Nastroszyłam się.
- To o mnie mowa?
- Chciałem się tylko dowiedzieć, dokąd on zamierza cię odstawić na czas rozgrywki.
- Odstawić? - podniosłam głos.
- Bello, skarbie, nie możesz zostać w Forks. - Edward starał się załagodzić sprawę. - Wiedzą, gdzie cię szukać. Któryś może mimo wszystko tam dotrzeć.
Ścisnęło mnie w żołądku, a krew odpłynęła mi z twarzy.
- Charlie... - wyszeptałam.
- Będzie z Billym - zapewnił mnie szybko Jacob. - Tata jest gotowy dopuścić się morderstwa, jeśli będzie trzeba, byle tylko go do siebie ściągnąć. Zresztą chyba nie będzie to konieczne. To w sobotę, prawda? Wtedy jest zawsze jakiś mecz.
- To już w tę sobotę? - spytałam. Byłam tak oszołomiona, że przestałam odsiewać spostrzeżenia istotne od błahych. - Cholera, Edward, przepadnie wam ten koncert, na który kupiłam wam bilety!
Parsknął śmiechem.
- Liczy się intencja - przypomniał mi. - Możesz dać je komuś innemu.
- Angeli i Benowi - wypaliłam. - Przynajmniej ich wywabię z Forks.
Dotknął mojego policzka.
- Nie martw się, nie musisz wszystkich ewakuować - powiedział z czułością. - Ukrywamy cię tylko z przewrażliwienia. Nikt się nie prześlizgnie. Jest nas teraz na tyle dużo, że prędzej poumieramy z nudów, niż popełnimy błąd.
- To co, odstawisz ją do La Push, czy nie? - zniecierpliwił się Jacob.
Mój ukochany pokręcił przecząco głową.
- Zbyt często u ciebie bywa, aż roi się tam od jej tropów. Alice widzi wprawdzie tylko bardzo młode wampiry, ale nie zapominajmy, że przecież ktoś je stworzył. Za tym wszystkim stoi osoba bardziej doświadczona. Kimkolwiek by nie była - tu Edward spojrzał na mnie znacząco - może tymi nowonarodzonymi chce tylko odwrócić naszą uwagę. Kiedy zdecyduje się odszukać Bellę, Alice zobaczy ją w wizji, ale możemy być w tym momencie bardzo, ale to bardzo zajęci. Może właśnie na to liczy. Tak czy siak, nie mogę jej zostawić w zbyt oczywistym miejscu. Na wszelki wypadek, powinno być trudno ją znaleźć. Ryzyko jest niewielkie, ale chcę je ograniczyć do minimum.
Słuchałam go, coraz bardziej marszcząc czoło. Poklepał mnie po ramieniu.
- To tylko tak z przewrażliwienia - powtórzył.
Jacob wskazał na ciągnącą się ku wschodowi puszczę i pasmo gór Olympic.
- Ukryj ją gdzieś tutaj - zasugerował. - Masz milion możliwości do wyboru, a jak by co, każdy z nas dotrze do niej w kilka minut.
Edward znowu pokręcił głową.
- Nawet gdybym zaniósł ją do kryjówki, i tak zostawiłbym za sobą trop. Jej zapach jest zbyt silny, a w połączeniu z moim zbyt łatwo rozróżnialny. Tu wszędzie, w okolicy, są nasze ślady, ale to nie to samo, co człowiecze wymieszane z wampirzymi - te od razu wpadłyby im w oko. W dodatku nie jestem pewien, którędy przyjdą, bo sami jeszcze tego nie wiedzą. Gdyby natrafili na jej trop, zanim wpadliby na nas...
Obaj skrzywili się jednocześnie, tak samo ściągając brwi.
- Sam rozumiesz.
- Musi istnieć jakiś sposób, żeby to załatwić - mruknął Jacob...''


''- Czekaj no - odezwał się Jacob, zwracając się z powrotem w naszą stronę. - Mój zapach was odrzuca, prawda?
- Hm, niezły pomysł. - Edward był dwa kroki do przodu. - To może się udać. Hej, Jasper! - zawołał do brata.
Upewniwszy się, że ma podejść, zaintrygowany Jasper ruszył w naszą stronę. Alice poszła za nim. Na jej twarzy znowu malowała się frustracja.
- Droga wolna, Jacob. - Edward skinął ku niemu głową.
Mój przyjaciel zawahał się. Z jednej strony był wyraźnie podekscytowany nowym planem, ale z drugiej, w pobliżu swoich naturalnych wrogów czuł się nadal nieswojo.
Nagle wyciągnął ku mnie ręce. Teraz to ja się zawahałam. Edward wziął głęboki wdech.
- Chcemy sprawdzić, czy da się ich zmylić, maskując twój trop moim zapachem - wyjaśnił mi Jacob.
Spoglądałam podejrzliwie na jego otwarte ramiona.
- Nie masz wyboru, Bello - powiedział Edward. - Musisz się zgodzić.
Głos miał spokojny, ale wyczuwałam w jego tonie tłumiony wstręt. Ja tam swojej niechęci nie kryłam.
Jacob wywrócił oczami, zniecierpliwiony, i jednym zdecydowanym ruchem wziął mnie na ręce.
- Nie bądź dziecinna - mruknął, ale zaraz potem zerknął na Edwarda, ja zresztą też. Mój ukochany wyglądał na w pełni opanowanego.
- Jestem bardzo wyczulony na zapach Belli - wytłumaczył Jasperowi - więc byłoby rozsądniej, gdyby tę próbę przeprowadził ktoś inny.
Jacob okręcił się ze mną wokół własnej osi i pocwałował do lasu.

Nie zawędrowaliśmy daleko - Jacob zawrócił po szerokim łuku i wybiegł na polanę w innym miejscu, kilkadziesiąt metrów od punktu wyjścia, w którym czekał na nas Edward. Zwolnił tempo.
- Możesz mnie już puścić - oznajmiłam.
- Jeszcze popsuję cały eksperyment - stwierdził, zacieśniając uścisk.
- Jesteś niemożliwy.
- Dzięki za komplement.
Przy moim ukochanym zmaterializowali się znienacka Jasper i Alice. Jacob zrobił jeszcze jeden krok do przodu, a potem postawił mnie na ziemi jakieś dwa metry od nich. Nie zaszczycając swojego tragarza nawet jednym spojrzeniem, podeszłam do Edwarda i wzięłam go za rękę.
- I jak tam? - spytałam.
- Nie wyobrażam sobie, żeby któreś z nich naszła ochota węszyć w tym smrodzie na tyle długo, żeby wyłapać w nim te śladowe ilości twojej woni - powiedział Jasper, wykrzywiając się z obrzydzenia. - O ile tylko niczego po drodze nie dotkniesz, niczego nie wyczują.
- Jednym słowem, sukces - potwierdziła Alice, marszcząc nos.
- I przy okazji wpadłem na pewien pomysł.
- Który sprawdzi się w praktyce - dodała z przekonaniem.
- Sprytne - zgodził się Edward.
- Jak ty to wytrzymujesz? - mruknął do mnie Jacob.
Puściwszy jego uwagę mimo uszu, Edward wyjaśnił mi, w czym rzecz:
- Zostawimy - a właściwie to ty zostawisz, Bello - fałszywy trop prowadzący do polany. Kiedy nowonarodzeni się na niego natkną, tak ich to rozochoci, że, niewiele myśląc, pójdą po nim jak po sznurku, jakbyśmy nimi sterowali. Alice widzi już, że tak właśnie się stanie. Potem natrafią z kolei na nasze ślady i rozdzielą się, żeby zajść nas z dwóch stron. Ta połowa, które pójdzie lasem, w wizji Alice znienacka znika...
- Tak! - syknął triumfalnie Jacob.
Edward uśmiechnął się do niego serdecznie. Byli teraz towarzyszami broni''






Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:12   #4311
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Ok paaaaa Maaarciuuuuuuu xD no tez wlasnie chcialam napisac zeby z Przed Switem dopiero jutro poleciec ;D;D;D
Milego pobytu na lace ^^

''- Przyprowadzę tu Bellę w piątek po południu, żeby zostawić fałszywy trop. Spotkajmy się wtedy, to zaniesiesz ją do miejsca, które ci wskażę. Leży z dala od szlaków i łatwo się z niego bronić, choć, oczywiście, z tej jego zalety korzystać nie będzie trzeba. Sam dotrę tam okrężną drogą.
- A potem co? - spytał Jacob sceptycznie. - Zostawimy ją samą z komórką?
- Masz lepszy pomysł? Chłopak nagle się rozchmurzył.
- A mam.
- Hm... Rzeczywiście, ten też jest niezły.
Jacob zwrócił się do mnie szybko z wyjaśnieniami, jakby chciał mi pokazać, że co jak co, ale jemu zależy na tym, żebym nie czuła się wykluczona z rozmowy.
- Próbowaliśmy namówić Setha, żeby został w La Push z dwójką naszych najmłodszych, bo sam też jest jeszcze smarkacz, ale to straszny uparciuch: stawiał się i stawiał. No to mamy dla niego inne zadanie - będzie robił za telefon komórkowy.
Spróbowałam przybrać taką minę, jakbym rozumiała, o co mu chodzi. Nikogo nie oszukałam.
- Pod postacią wilka Seth może się swobodnie kontaktować z resztą sfory - przypomniał mi Edward. - Odległość nie stanowi problemu? - zwrócił się do Jacoba.
- Żadnego.
- Trzysta mil? - wychwycił z jego myśli Edward. - Imponujące. Jacob znów zadbał o to, żebym była na bieżąco.
- To największa odległość, którą mamy przetestowaną - dopowiedział dla mnie. - I zero zakłóceń.[..]
- To dobry pomysł. - Edward chyba przyznawał to z niechęcią. - Będę czuł się pewniej, wiedząc, że Seth stoi na warcie, nawet mimo tego, że sam nie będę miał z nim bezpośredniego kontaktu. Nie wiem, czy byłbym w stanie zostawić Bellę zupełnie samą. Ale z drugiej strony, kto to słyszał - ufać wilkołakom!
- Albo walczyć u boku wampirów zamiast z nimi! - żachnął się Jacob, przybierając identyczny ton.
- No, z kilkoma sobie powalczycie - zauważył Edward. Jacob uśmiechnął się.
- Z tego powodu się stawiliśmy.''
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:17   #4312
Rogogon
Raczkowanie
 
Avatar Rogogon
 
Zarejestrowany: 2009-04
Lokalizacja: somewhere beyond the sea
Wiadomości: 337
GG do Rogogon
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Cytat:
Napisane przez AleksisM Pokaż wiadomość
Witam Intruzeczki - laseczki

Mam dobrą wiadomość...od dziś zbieram ponownie moje cytaciki i te z forum i z książek ( ale to później ) te najfajniejsze dodam tutaj
Ponawiam moją proźbę z e-bookami, bo nikt nie przesłał wredne :P
mogę wysłać, tylko napisz mi co i maila podaj
zresztą, czy naprawdę je chcesz, skoro Maarcia przepisuje tutaj nam całą książkę...?
a propos - Maarcia, spauzuj moja droga z tymi cytatami, dla nas nic nie zostanie



"Spojrzałam na niego wilkiem, starając się ignorować fakt, że od jego uśmiechu wariowało mi serce."


.
__________________
"Sexuality is universal. If something's attractive to you, it's attractive.
Sexy is sexy."
~AL

Adam  &  Kris &  Robbie
Rogogon jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:20   #4313
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''- Edward?
Moje palce natrafiły wreszcie na coś chłodnego i gładkiego - jego dłoń.
- Czy tym razem już na pewno nie śpisz? - zamruczał.
- Na pewno. A co, było dużo fałszywych alarmów?
- Byłaś bardzo niespokojna - cały dzień coś tam sobie mamrotałaś.
- Cały dzień? - Zamrugałam.
Zerknęłam znowu na okno.
- To była długa noc - pocieszył mnie. - Zasłużyłaś sobie na dzień odpoczynku.
Usiadłam i zakręciło mi się w głowie. Światło naprawdę padało z zachodu.
- Ale numer.
- Głodna? - spytał. - Podać ci śniadanie do łóżka?
- Och, sama sobie zrobię. - Jęknęłam, ponownie się przeciągając. - Muszę wreszcie wstać i trochę się poruszać.
Całą drogę do kuchni trzymał mnie za rękę, bacznie mi się przyglądając, jakbym w każdej chwili mogła się przewrócić. A może sądził, że jeszcze śpię?
Poszłam na łatwiznę i wsadziłam do tostera kilka płaskich bułeczek z kruchego ciasta ze słodkim nadzieniem. Na chromowanej powierzchni opiekacza zobaczyłam przy okazji swoje odbicie.
- Uch. Wyglądam jak chodzący trup.
- To była długa noc - powtórzył. - Powinnaś spać zamiast siedzieć z nami w lesie.
- Jasne, i wszystko by mnie ominęło. Musisz zacząć się przyzwyczajać do tego, że jestem już członkiem twojej rodziny.
Uśmiechnął się.
- Chyba uda mi się przywyknąć do tej myśli.''


''Kiedy podniosłam do ust pierwszą z bułeczek, zauważyłam, że Edward przygląda się mojemu nadgarstkowi. Powędrowałam wzrokiem za jego spojrzeniem. Okazało się, że cały czas miałam na sobie bransoletkę, którą Jacob podarował mi na przyjęciu.
- Można? - spytał, sięgając po misternie rzeźbioną figurkę.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Ehm, proszę.
Przysunął dłoń pod bransoletkę, tak by móc oprzeć wilka o jej śnieżnobiałe wnętrze. Na ułamek sekundy obleciał mnie strach. Może chciał go zniszczyć? Wystarczyłoby, że zacisnąłby palce, a pamiątki zostałyby drzazgi.
Ale Edward, oczywiście, nie zrobił nic podobnego. Zawstydziłam się, że brałam taką ewentualność pod uwagę.

- Jacob Black może dawać ci prezenty.
Nie było to ani pytanie, ani oskarżenie, tylko stwierdzenie faktu, wiedziałam jednak, że Edward ma na myśli moje ostatnie urodziny i to, jak wytrwale wzbraniałam się przed przyjęciem czegokolwiek, a zwłaszcza od niego.

- Też mi dałeś kilka - przypomniałam mu. - I wiesz, że preferuję te wykonane własnoręcznie.
Na moment zacisnął wargi.
- A rzeczy używane? Mogą być?
- Do czego pijesz?
- Do tej bransoletki. - Opuszkiem palca zakreślił okrąg wkoło mojego nadgarstka. - Często będziesz ją nosić?
Wzruszyłam ramionami.
- Żeby nie zranić jego uczuć? - zasugerował przebiegle.
- Pewnie tak.
- Czy nie sądzisz, że w takim razie byłoby sprawiedliwie... - nie odrywając wzroku od mojej dłoni, obrócił ją i przejechał palcem po widocznych na nadgarstku żyłach - ...gdybym i ja był na niej reprezentowany?
- Reprezentowany?
- Gdybym też podarował ci taką zawieszkę, żeby ci mnie przypominała.
- Nie potrzebuję czegoś takiego. Nie ma chwili, żebym o tobie nie myślała.
- Gdybym dał ci coś takiego, doczepiłabyś do bransoletki? - naciskał.
- Coś z drugiej ręki? - upewniłam się.
- Tak. Coś, co mam już od dłuższego czasu.
Posłał mi najpiękniejszy ze swoich uśmiechów.
Jeśli miała to być jedyna jego reakcja na podarunek Jacoba, akceptowałam ją całkowicie.
- Zrobię wszystko, żebyś tylko był zadowolony.
Zmienił ton głosu na oskarżycielski.
- Czy zauważyłaś, że mnie dyskryminujesz? Bo ja tak.
- Ja cię dyskryminuję? Gdzie? Kiedy? Skrzywił się.
- Wszyscy mogą dawać ci, co chcą - nie masz do nich żadnych pretensji. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Marzyłem o tym, żeby sprawić ci coś z okazji ukończenia szkoły, ale powstrzymałem się, bo wiedziałem, że będziesz na mnie zła. To nie fair. Czy możesz mi wyjaśnić, skąd to się u ciebie bierze?
- To proste. - Rozłożyłam ręce. - Jesteś dla mnie ważniejszy niż wszyscy inni. I dałeś mi siebie samego. Na samo to sobie nie zasłużyłam, a co dopiero na jakieś prezenty od ciebie. Tylko jeszcze bardziej zakłócają równowagę.
Zamyślił się na chwilę nad moimi słowami, po czym wywrócił oczami.
- To idiotyczne, że postrzegasz mnie w taki sposób.
Nic nie powiedziałam. Wiedziałam, że nie będzie mnie słuchał, jeśli zacznę go korygować.''


''- Jakiś problem, Alice?
Wsłuchał się w odpowiedź. Czekając na jego reakcję, zrobiłam się nagle spięta, ale to, co miała mu do przekazania, nie było dla niego zaskoczeniem. Westchnął kilkakrotnie.
- Tyle to już sam wywnioskowałem - wyznał siostrze, patrząc na mnie z dezaprobatą. - Mówiła przez sen.
Zarumieniłam się. Co też mogłam wygadywać?
- Zajmę się tym - obiecał.
Kiedy zamykał telefon, oczy miał jak ze stali.''


''- Czy jest coś, o czym chciałabyś mi powiedzieć?
- Podoba mi się pomysł Jaspera - odezwałam się wreszcie.
Jęknął.
- Chcę wam pomóc zwyciężyć. Chcę się jakoś do tego przyczynić.
- Nie pomoże nam narażanie ciebie na aż takie niebezpieczeństwo.
- Jasper jest innego zdania. A to on jest tu ekspertem.
Edward patrzył na mnie wilkiem.
- Nie powstrzymasz mnie - postraszyłam go. - Nie mam zamiaru
chować się w lesie, kiedy wy będziecie narażać za mnie życie.
Jego usta wykrzywiły się nagle w uśmiechu, z czym próbował walczyć.
- Bello, Alice nie widzi cię na polanie. Widzi za to, jak błąkasz się, potykając się o korzenie. Nie będziesz umiała nas znaleźć. Nie wskórasz nic prócz tego, że po wszystkim będę cię musiał dłużej szukać.
Usiłowałam pozostać tak samo opanowana jak on.
- To dlatego, że Alice nic jeszcze nie wie o Sethie Clearwaterze - odparłam uprzejmym tonem. - Gdyby wiedziała, w swoich wizjach nie zobaczyłaby zupełnie nic. Wielka szkoda, bo obecność Setha dużo zmienia. Mamy z sobą wiele wspólnego - oboje niczego tak nie pragniemy, jak do was dołączyć. Przekonanie go, żeby zaprowadził mnie na polanę, nie powinno mi zabrać dużo czasu.
Miał już wybuchnąć gniewem, ale wziął głęboki oddech i nie pozwolił sobie na to.
- Mogłoby wam się udać... gdybyś nie zdradziła mi swoich planów. Teraz wystarczy, że poproszę Sama o wydanie Sethowi odpowiednich rozkazów. Członkowie sfory, nawet gdyby chcieli, nie mogą ignorować instrukcji swojego przywódcy.
Nadal grzecznie się uśmiechałam.
- Tylko czy Sam wyda te rozkazy? Jeśli mu powiem, jak ważną rolę mogę odegrać? Założę się, że będzie wolał wyświadczyć przysługę mnie niż tobie.
Znowu musiał się wesprzeć głębszym oddechem.
- Może i masz rację, ale te rozkazy zamiast Sama może równie dobrze wydać Jacob, a on już na pewno uzna to za stosowne.
Ściągnęłam brwi.
- Jacob?
- Jest oficjalnym zastępcą Sama. Nie chwalił ci się? Jego rozkazy mają taką samą wagę.''


''Korzystając z tego, że chwilowo zaniemówiłam, Edward kontynuował przemowę podejrzanie łagodnym i kojącym głosem.
- Zeszłej nocy miałem okazję wniknąć w myśli watahy i było to fascynujące doświadczenie. Nie miałem pojęcia, jak złożone są relacje w tak dużej grupie. Te ciągłe tarcia pomiędzy jednostką a zbiorową psyche... Niesamowita sprawa. To lepsze niż opera mydlana.
Było oczywiste, że stara się odwrócić moją uwagę od tego, że miałam jednak zostać z Sethem w lesie. Założyłam ręce.
- Jacob ukrywał przed nami wiele tajemnic - oznajmił z uśmiechem. - Czy zauważyłaś, na przykład, że jeden z nowych wilków, taki szary, jest mniejszy od pozostałych?
Skinęłam sztywno głową. Edward zachichotał.
- Tak bardzo poważnie traktowali swoje legendy, a tymczasem okazało się, że informacje w nich zawarte nie były w stu procentach prawdziwe.
Westchnęłam.
- Dobra, złamię się. Co to za rewelacja?
- Zawsze byli przekonani, że tylko wnukowie pierwszych wilków w prostej linii dziedziczą zdolność do przeobrażania się w zwierzęta.
- I trafiło na kogoś, kto nie jest wnukiem w prostej linii?
- Nie, nie, dziewczyna ma rodowód jak należy.
Zamrugałam, a potem otworzyłam szeroko oczy.
- Dziewczyna?
- Znasz ją. To Leah Clearwater.
- Leah jest wilkołakiem?! - wrzasnęłam. - Co takiego?! Od kiedy? Dlaczego Jacob nic mi nie powiedział?
- Pewnych informacji nie może zdradzać nikomu - na przykład tego, ilu ich jest. Jak już mówiłem wcześniej, kiedy Sam wyda rozkaz, członkowie sfory po prostu nie są w stanie go nie respektować. Jacob bardzo uważał, żeby nie myśleć przy mnie o zakazanych tematach. Dopiero teraz, po tym, jak ujawnili się na polanie, może sobie na to pozwolić.
- Nie mogę w to uwierzyć. Leah Clearwater!''
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:25   #4314
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''Do tej pory nie zawracałam sobie zbytnio głowy osobą Lei Clearwater - ot, współczułam jej, kiedy umarł Harry, a potem raz jeszcze, kiedy dowiedziałam się od Jacoba, w jakich okolicznościach porzucił ją Sam.
A teraz, nie dość, że stała się członkiem jego watahy, to jeszcze musiała czytać mu w myślach... i nie miała jak ukryć przed nim własnych!
„To straszne nie mieć prywatności, nie mieć żadnych tajemnic,” zwierzył mi się Jacob. „Wszystko, czego się wstydzisz, podane jak na tacy”.
- Biedna Leah! - szepnęłam.
Edward prychnął.
- Nie jestem taki pewien, czy zasługuje na twoje współczucie. Niezłe z niej ziółko.
- Jak to, ziółko?
- Jest im już dostatecznie ciężko z tym, że muszą dzielić z innymi wszystkie swoje myśli, więc większość stara się z sobą współpracować, ułatwiać sobie jakoś nawzajem życie. Tylko czym jest większość, skoro do tego, żeby wszystkim na dobre popsuć humor, starcza to, że celowo złośliwe jest jedno z nich.
- Dziewczyna ma swoje powody - mruknęłam, nadal trzymając jej stronę.
Och, wiem. To całe wpojenie to jedna z najbardziej niezwykłych rzeczy, z jaką się kiedykolwiek zetknąłem, a miałem już do czynienia z wieloma niesamowitymi zjawiskami. - Pokręcił głową w zadziwieniu. - Sposobu, w jaki Sam jest związany ze swoją Emily, nie da się opisać. Zresztą to bardziej „jej Sam” niż „jego Emily”. Chłopak jest praktycznie ubezwłasnowolniony. Przypomina mi to te wszystkie miłosne zaklęcia komplikujące życie bohaterom Snu nocy letniej. To jak magia... - Uśmiechnął się. - Po wpojeniu kocha się swoją wybrankę niemal tak mocno, jak ja ciebie.
- Biedna Leah - powtórzyłam. - To jak się przejawia ta jej złośliwość?
- Bez przerwy przypomina innym o kwestiach, których woleliby nie roztrząsać. Na przykład o Embrym.
- Mają jakiś problem z Embrym? - zdziwiłam się.
- Jego matka przeprowadziła się do La Push siedemnaście lat temu, kiedy była z nim w ciąży. Nie jest Quileutka, pochodzi z plemienia Makah, więc wszyscy założyli, że jego nieznany ojciec także. Tyle że później dołączył do watahy.
- No i co z tego?
- To, że w takim razie jego ojcem musiał być jeden z potomków poprzedniej sfory, więc najpewniejsi kandydaci to Quil Ateara Senior, Joshua Uley i Billy Black, a każdy z nich był w tamtym okresie żonaty.
- Żartujesz! - jęknęłam.
Edward miał rację - zupełnie jak w operze mydlanej.
- Teraz Sam, Jacob i Quil zachodzą w głowę, który z nich jest przyrodnim bratem Embry'ego. Najchętniej widzieliby w tej roli Sama, bo jego ojciec nigdy nie zachowywał się, jak na ojca przystało, ale przecież to tylko ich pobożne życzenia. Jacob mógłby po prostu spytać Billy'ego wprost, ale nie ma odwagi.''


''- Muszę być z wami na tej polanie.
- Nie - powiedział z mocą.
Nagle doznałam olśnienia. Wcale nie musiałam znaleźć się na polanie - zależało mi tylko na tym, żeby być z Edwardem.
Ty egoistko, oskarżyłam się w myślach. Ty przeklęta egoistko! Tak nie można! Nie rób tego! To zbyt okrutne!
Zignorowałam te podszepty dobrej strony mojej natury - nie byłam jedynie w stanie spojrzeć Edwardowi prosto w oczy. Wyrzuty sumienia zmusiły mnie do wbicia wzroku w stół.
- Zrozum - szepnęłam. - To nie jest zwykły kaprys. Już raz załamałam się psychicznie i znam teraz swoje możliwości. Jeśli znowu zostawisz mnie samą...
Nie podniosłam głowy, żeby nie dowiedzieć się, ile sprawiam mu bólu. Usłyszałam tylko, że zaczerpnął gwałtownie powietrza, a potem zapadła głucha cisza. Wpatrywałam się w ciemny blat, z jednej strony żałując, że nie mogę już nic odkręcić, ale z drugiej, wiedząc, że gdybym mogła cofnąć się w czasie, pewnie nie skorzystałabym z tej szansy. Nie, jeśli moja strategia miała się sprawdzić.
Ani się obejrzałam, a znalazłam się w jego ramionach - głaskał mnie po głowie, po plecach - pocieszał. Poczucie winy zaczęło narastać we mnie w zawrotnym tempie, ale mój instynkt samozachowawczy okazał się silniejszy - bez Edwarda nie miałam przecież, po co żyć.
- Teraz będzie zupełnie inaczej, Bello - zamruczał mi do ucha. - Cały czas będę w pobliżu i szybko do ciebie wrócę.
Nie wytrzymam tej rozłąki - upierałam się, nadal patrząc w stół. - Kiedy mnie zostawisz, nie będę miała pewności, czy jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. Nie zniosę takiego - napięcia, choćbym miała czekać tylko kilka godzin. Westchnął.
- Niepotrzebnie się tak przejmujesz. Nie masz żadnych powodów do niepokoju.
- Ani jednego?
- Ani jednego.
- Nikomu się nic nie stanie?
- Nikomu - przyrzekł.
- Więc nie będę wam wcale potrzebna na polanie?
- Oczywiście, że nie będziesz nam potrzebna. Alice przekazała mi przed chwilą, że jest ich już tylko dziewiętnastu. Świetnie sobie bez ciebie poradzimy.
- No tak, już wspominałeś, że cześć z was będzie musiała czekać na swoją kolej na ławce rezerwowych. Nadal tak uważasz?
- Tak, a bo co?
Nie mogłam uwierzyć, że Edward daje się wciągać w mój wywód - musiał widzieć, do czego zmierzam.
- Bo może mógłbyś się już zdeklarować, że to ty zostaniesz jednym z rezerwowych.
Nie odpowiadał tak długo, że w końcu na niego spojrzałam. Mina pokerzysty wróciła. Wzięłam głęboki wdech.
- Decyzja należy do ciebie. Albo przyznaj, że nie będzie tak różowo i że w takim razie moja pomoc wam się przyda, albo utrzymuj dalej, że nic się nie stanie, jeśli, dajmy na to, ty sam darujesz sobie udział w akcji. No to jak?
Milczał jak zaklęty.
Wiedziałam, o czym myśli - o tym samym, co ja: o Carlisle'u, o Esme, o Rosalie, o Jasperze i o... Do wymówienia ostatniego z imion musiałam się zmusić. I o Alice.
Zastanowiłam się, czy nie byłam potworem - nie takim jak on, ale prawdziwym - kimś, kto z premedytacją ranił innych. Kimś, kto, by dopiąć swego, nie cofał się przed niczym. Chciałam tylko, żeby był bezpieczny, bezpieczny u mego boku. Czy istniało coś, przed czym bym się cofnęła, dążąc do tego, żeby go ochronić? Coś, czego bym za to nie poświęciła? Nie byłam tego taka pewna.
- Prosisz mnie o to, żebym pozwolił im stanąć do walki bez mojego wsparcia? - spytał bardzo cicho.
- Tak. - Zaskoczyło mnie to, że chociaż czułam się z tym tak fatalnie, nie zadrżał mi głos. - Albo żebyś pozwolił mi z wami pójść. Wszystko mi jedno, bylebym była przy tobie.
Teraz to on wziął głęboki wdech, po czym powoli wypuścił powietrze z płuc. Ujął moją twarz w dłonie, tak żebym tym razem nie spuściła wzroku, i przez długi czas patrzył mi prosto w oczy. Ciekawa byłam, czego w nich szuka i czego się w nich doszukał. Czy było widać, że dręczą mnie wyrzuty sumienia, że skręcają mi żołądek? Ogarnięty jakimś uczuciem, którego nie mogłam zidentyfikować, zmrużył oczy, a potem oderwał od mojego policzka jedną dłoń, żeby sięgnąć po komórkę.
- Alice? - odezwał się zmęczonym głosem. - Mogłabyś przyjechać na trochę do Swanów popilnować Belli? - Uniósł znacząco jedną brew, żebym nie śmiała oświadczyć, że nie jestem niemowlęciem. - Muszę omówić coś z Jasperem.
Najwyraźniej od razu się zgodziła, bo odłożył telefon i na powrót zaczął się we mnie wpatrywać.
- Co chcesz omówić z Jasperem? - wyszeptałam.
- Moje... moje przejście do ławki rezerwowych.
Było widać jak na dłoni, jak trudno jest mu się z tym pogodzić.
- Przepraszam.
Naprawdę było mi przykro. Nienawidziłam się za to, że tak go zaszantażowałam. Ale nie na tyle, żeby móc uśmiechnąć się sztucznie i powiedzieć mu, że nie ma sprawy, jakoś sobie bez niego poradzę. Z pewnością nie na tyle.
- Nie przepraszaj. - Uśmiechnął się blado. - Zawsze mów mi śmiało o swoich odczuciach, Bello. Skoro mnie potrzebujesz... - Wzruszył ramionami. - Jesteś dla mnie najważniejsza.
- Nie chciałam, żeby to tak wyszło - jakbyś musiał wybierać pomiędzy mną a swoją rodziną.
- Wiem, że nie chciałaś. A poza tym, nie o to mnie prosiłaś. Zaproponowałaś mi dwa jedyne scenariusze, na które mogłaś przystać, a ja wybrałem z nich ten, na który z kolei mogę przystać ja sam. Na tym właśnie polega kompromis.
Pochyliłam się do przodu i oparłam czoło o jego pierś.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Do usług - odparł, całując mnie we włosy. - O każdej porze dnia i nocy.''
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:27   #4315
Maaarcia
Raczkowanie
 
Avatar Maaarcia
 
Zarejestrowany: 2009-06
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 240
GG do Maaarcia
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

Cytat:
Napisane przez Rogogon Pokaż wiadomość
mogę wysłać, tylko napisz mi co i maila podaj
zresztą, czy naprawdę je chcesz, skoro Maarcia przepisuje tutaj nam całą książkę...?
a propos - Maarcia, spauzuj moja droga z tymi cytatami, dla nas nic nie zostanie .


Ja poprostu nie chce, żebyście się kochana przemęczały...
Ale skoro każda tak bardzo chce się męczyć, to ok.. troszeczkę spauzuje...
To do 17 daje Wam czas na Zaćmienie.. potem je całe uzupełniam , a od jutra polecimy z Przed Świtem, zadowolone?


Spadam... Rose chce mnie uczesać, a zaraz lecę do Edwarda na łąkę.
Nawet Wam powiem, że z Blondi da się wytrzymać, nie jest taka całkiem wredna..
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego?
-Mącisz mi w głowie.


Maaarcia jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:34   #4316
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''- Kim jest „trzecia żona”? - spytał mnie znienacka Edward.
- Co? - spytałam, grając na zwłokę. Nie przypominałam sobie, żeby znowu śniła mi się tamta scena.
- Mamrotałaś dziś przez sen coś o „trzeciej żonie”. Reszta nawet składała się na w miarę logiczną całość, ale przy tym się pogubiłem.
- Och. Hm... No tak. To tylko jedna z legend, które słyszałam wtedy na ognisku. - Wzruszyłam ramionami. - Mózg czasami coś wyłapie ze wspomnień na chybił trafił.
Edward odsunął się ode mnie i przekrzywił głowę. Moje skrępowanie musiało wzbudzić jego podejrzenia.
Zanim zdążył mnie o coś zapytać, na progu kuchni stanęła Alice. Miała skwaszoną minę.
- Ominie cię cała zabawa - oznajmiła naburmuszona.
- Dzięki, że przyjechałaś.
Obrócił się ku mnie i podparłszy mi brodę jednym palcem, pocałował mnie na pożegnanie.
- Wrócę wieczorem - obiecał. - Tylko wszystko ustalę z resztą. Trzeba będzie to i owo inaczej rozpracować.
- Okej.
- Za wiele do ustalania to tam nie ma - wtrąciła się Alice. Już im o wszystkim powiedziałam. Emmett nawet się ucieszył.
Edward westchnął.
- No jasne. Cały Emmett.
Wyszedł, zostawiając mnie z Alice sam na sam. Wpatrywała s we mnie z wyrzutem.
- Przepraszam - powiedziałam. - Czy przez to, że nie będzie z wami Edwarda, grozi wam większe ryzyko?
Prychnęła.
- Za dużo się martwisz, Bello. Przedwcześnie osiwiejesz.
- No to z jakiego powodu jesteś na mnie zła?
- Z Edwarda robi się straszna zrzęda, jak nie dopnie swego. Po prostu wyobrażam sobie, jak to będzie mieszkać z nim po jednym dachem przez następne parę miesięcy. - Wywróciła oczami. - Cóż, skoro ma cię to uchronić przed popadnięciem w obłęd to jednak warto. Ale mogłabyś postarać się zapanować nad swoim pesymizmem. Naprawdę przesadzasz.
- Tak? A pozwoliłabyś, żeby Jasper walczył bez ciebie? Skrzywiła się.
- My to, co innego.
- Jasne.''


''- A gdzie Edward? - spytał Charlie, z lekko wyczuwalną niechęcią. - Pomaga myć dom?
Alice zrobiła minę cierpiętnicy. Pewnie tylko udawała, ale była w tym tak dobra, że nie mogłam mieć pewności.
- Nie. Planuje z Emmettem i Carlislem kolejny wyjazd.
- Jak zwykle w góry?
Pokiwała smutno głową.
- Te nasze wypady pod namiot na koniec roku szkolnego to już rodzinna tradycja. Wszyscy jadą z wyjątkiem mnie. W tym roku doszłam do wniosku, że wolę się wybrać na duże zakupy i proszę sobie wyobrazić, że nikt nie zgodził się mi towarzyszyć! Zostawili mnie na lodzie.
Wykrzywiła usta, upodabniając się do skrzywdzonego dziecka. Reakcja Charliego była natychmiastowa. Nachylił się ku niej odruchowo i wyciągnął przed siebie rękę, zastanawiając się, jak jej pomóc.
Przyglądałam się swojej przyjaciółce podejrzliwie. Co też ona knuła?
- Ależ, skarbie, możesz przenieść się na te kilka dni do nas - zaoferował się ojciec. - Strach myśleć, że masz zostać sama w takim wielkim domu.
Alice westchnęła. Nagle coś ciężkiego przygniotło mi pod stołem stopę.
- Aj! - wyrwało mi się.
- Co jest? - spytał Charlie.
Alice rzuciła mi pełne frustracji spojrzenie. Musiałam ją bardzo irytować swoim brakiem refleksu.
- Uderzyłam się w palec - mruknęłam.
- Ach, tak. - Odwrócił się z powrotem do Alice. - To jak? Zaproszenie przyjęte?
Znowu mnie kopnęła, ale tym razem słabiej.
- Wiesz co, tato - odezwałam się - chyba nie mamy tu najlepszych warunków. Spanie na podłodze u mnie w pokoju to nie jest szczyt marzeń...
Alice dalej wytrwale grała cierpienie. Charlie zacisnął usta.
- Może Bella mogłaby nocować u ciebie? - zasugerował jej. - Tak długo, jak będziesz sama.
- Och, mogłabyś, Bello? - Uśmiechnęła się do mnie promiennie. - A wybrałabyś się też ze mną na te zakupy?
- Nie ma sprawy - odparłam. - Mogą być zakupy.
- To kiedy tamci wyjeżdżają? - chciał wiedzieć Charlie. Alice zrobiła kolejną chwytającą za serce minę.
- Już jutro.
- O której godzinie mam się stawić? - spytałam.
- Najlepiej chyba będzie po obiedzie. - Zamyśliła się z palcem na brodzie. - Nie masz nic zaplanowanego na sobotę, prawda? Chciałabym pojechać na te zakupy do jakiejś większej miejscowości, więc zajmą nam cały dzień.
- Tylko nie do Seattle! - przerwał jej Charlie, strosząc brwi.
- Oczywiście - zgodziła się, chociaż wiedziałyśmy obie, że w sobotę w Seattle miało być wyjątkowo bezpiecznie. - Myślałam raczej o Olympii.
Ojcu wyraźnie ulżyło.
- Na pewno ci się spodoba, Bello - stwierdził. - Już tak dawno nie byłaś w dużym mieście.
- Racja. Zapowiada się fajny dzień.
Tak oto, w jednej krótkiej rozmowie, Alice zapoznała mnie z planem bitwy.''


''Na górze zastałam Edwarda leżącego na łóżku.
- O której spotykamy się z wilkami? - spytałam, sadowiąc się u jego boku.
- Za godzinę.
- To dobrze, Jake i jego przyjaciele muszę mieć się, kiedy wyspać.
- Nie potrzebują tyle snu, co ty - zauważył.''


''- Czy wiesz, że Alice znowu mnie porywa? Uśmiechnął się.
- Cóż, tak naprawdę to cię nie porywa.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Zaśmiał się cicho na widok mojej zagubionej miny.
- Tylko mnie wolno cię porywać, zapomniałaś? Alice wybiera się z całą resztą na polowanie. - Westchnął. - Chyba się bez tego obejdę.
- To ty mnie porywasz?
Pokiwał głową.
Zamyśliłam się na moment. Żadnego podsłuchującego z dołu ojca, który zagląda ci pod byle pretekstem do pokoju... Żadnych czuwających całą noc domowników o krępująco wyczulonym słuchu... Tylko ja i on - nareszcie sami.
- Masz coś przeciwko? - spytał, zaniepokojony moim milczeniem.
- Nie, nie, tylko... wiesz, można było to inaczej załatwić.
- Jak inaczej załatwić? - zmartwił się.
To było niesamowite - on naprawdę uważał, że mogę mieć do niego jakieś pretensje zaraz po tak atrakcyjnej propozycji! Chyba musiałam wyrażać się jaśniej.
- Dlaczego Alice nie powiedziała Charliemu, że wyjeżdżacie: już dziś wieczorem?
Ulżyło mu. Znowu się zaśmiał.''


''Gdy tylko oderwałam wzrok od pozorowanej walki, która już za kilku dni miała wydarzyć się naprawdę, padł na Jacoba. Nasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się. Był to ten sam wilczy uśmiech, którym obdarzył mnie minionej nocy tuż przed świtem, ale oczy mrużył tak, jak wtedy, kiedy był człowiekiem.
Trudno mi było uwierzyć, że jeszcze niedawno wilkołaki mnie przerażały i pojawiały się regularnie w moich koszmarach.
Nie musiałam nikogo pytać, który z towarzyszących Jacobowi osobników był Embrym, a który Quilem - wystarczyło znać ich charaktery. Chudy szary wilk z ciemniejszymi plamami na grzbiecie siedział zupełnie nieruchomo, cierpliwy jak zwykle, z kolei Quil, kolega, o sierści barwy ciepłego brązu i nieco jaśniejszym pysku, wiercił się bezustannie i najwyraźniej o niczym tak nie marzył, jak o pojawieniu się na ringu. Obaj wcale nie wyglądali na potwory. Nadal byli w moich oczach dwójką chłopców.''


''- Dobry wieczór - przywitał go uprzejmie Edward.
Jacob zignorował go, za to ode mnie nie odrywał wzroku. Tak jak podczas naszego poprzedniego spotkania, zniżył łeb do poziomu moich oczu i przechylił go w bok. Moich uszu dobiegł cichy psi jęk.
- Wszystko w porządku - odpowiedziałam, ubiegając Edwarda, który był już gotowy przełożyć mi jego pytanie. - Tak się tylko martwię.
Moje wyjaśnienie go nie zadowoliło.
- Chce wiedzieć, dlaczego - powiedział cicho Edward.
Jacob warknął - nie agresywnie, tylko z irytacją - i Edwardowi drgnęła warga.
- Co jest? - spytałam.
- Ma zastrzeżenia, co do mojego tłumaczenia. Tak naprawdę pomyślał: „Głupia jesteś. Czym tu się martwić?”, ale pominąłem to, bo uznałem za niegrzeczne.
Na mojej twarzy pojawił się półuśmiech, ale byłam zbyt zdenerwowana, żeby to nieporozumienie prawdziwie mnie rozbawiło.
- Mam wiele powodów do zmartwień - zwróciłam się do Jacoba. - Choćby to, że pewne znane mi wilki uparcie pakują się w tarapaty.
Zaśmiał się, co zabrzmiało ni to jak szczek, ni to jak kaszlnięcie. Edward odchrząknął.
- Jasper mnie wzywa. Poradzisz sobie bez tłumacza?
- Coś się wymyśli.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie smutno z nieodgadniona miną, a potem odwrócił się na pięcie i poszedł wspomóc brata.
Usiadłam na ziemi. Bił od niej nieprzyjemny chłód.
Zrobiwszy krok do przodu, Jacob zerknął na mnie i cicho jęknął.
- Idź, idź - powiedziałam. - Posiedzę tutaj. Nie chcę się przyglądać sparingom.
Znowu przechylił na moment łeb, po czym z głośnym westchnieniem położył się koło mnie.
- Idź, nic mi nie będzie - zapewniłam go.
Nie zareagował, oparł tylko łeb o przednie łapy.
Żeby nie widzieć, jak się pojedynkują, zaczęłam obserwować srebrzące się chmury. Moja wyobraźnia nie potrzebowała dodatkowych podniet.
Przez polanę przemknął zimny powiew. Zadrżałam. Jacob zaraz się do mnie przysunął i przycisnął futrem do mojego lewego boku.
- Ee... dzięki - mruknęłam.
Po kilku minutach oparłam się po prostu o jego szeroki bark. Siedziało się tak znacznie wygodniej.''


''Zamruczał tak samo, jak wtedy nad ranem, kiedy pogłaskałam go po policzku. Był to przyjemny, przyjazny dźwięk - bardziej gardłowy niż u kota, ale wynikający z tych samych odczuć.
- Wiesz, że nigdy nie miałam psa? - wyznałam. - Zawsze chciałam, ale Renee jest uczulona.
Wielkie cielsko Jacoba zatrzęsło się, bo parsknął śmiechem.
- Zupełnie nie przejmujesz się sobotą?
Obrócił się, żebym zobaczyła, że wywraca oczami.
- Zazdroszczę ci takiego pozytywnego nastawienia.
Przycisnął łeb do mojej nogi i znowu zaczął mruczeć. Podziałało - poczułam się nieco lepiej.
- Czyli jutro zaniesiesz mnie do mojej kryjówki?
Zamruczał głośniej, z wyraźnym entuzjazmem.
- Ostrzegam, że to może być nawet kilkadziesiąt kilometrów.
Edward nie mierzy odległości ludzką miarą.
Znowu się zaśmiał. Wtuliłam się w niego mocniej, opierając mu głowę o szyję.
Było to dziwne, ale poczułam się tak, jak na samym początku naszej znajomości, kiedy przebywanie ze sobą przychodziło nam równie łatwo, co oddychanie - i jeszcze przynosiło tyle radości. Pełne zrozumienie, żadnych spięć - zupełnie inaczej, niż kiedy spotykał się ze mną ostatnio w ludzkiej postaci. A wydawało nam się, że to jego dołączenie do sfory wyznaczyło punkt zwrotny naszej znajomości!
Na polanie dalej symulowano walkę na śmierć i życie, ale ja wpatrywałam się w zamglony księżyc...''
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:57   #4317
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''Edward nakazał mi się rozluźnić i zamierzałam się poważnie przyłożyć do spełnienia jego prośby.
- Czy mogłabyś, chociaż na tę jedną noc, zapomnieć o wszystkim prócz tego, że jesteśmy razem? - zaapelował, wspomagając się siłą rażenia swoich niesamowitych oczu. - Jakoś nigdy nie mam dość takich chwil. Są mi potrzebne jak powietrze. Tylko ty i ja.''


''W międzyczasie to i owo uległo zmianie.
Na przykład, mój stosunek do przemiany w kogoś innego.
Czułam się wreszcie gotowa, by dołączyć do rodziny Edwarda i do jego świata. Przyczyniły się do tego trzy z dręczących mnie emocji: strach, niepokój oraz poczucie winy. Przemyślałam to sobie dokładnie, wpatrując się w przesłonięty chmurami księżyc, wtulona w wilkołaka, i zrozumiałam, że już nigdy nie wpadnę w panikę. Jeśli coś miało nam jeszcze kiedyś zagrozić, planowałam stanąć do walki u boku pozostałych. Chciałam być im wsparciem, a nie ciężarem. Edward już nigdy nie miał znaleźć się w sytuacji, w której musiałby wybierać pomiędzy mną a swoimi bliskimi. Mieliśmy być partnerami, tak jak Alice i Jasper. Następnym razem nie zamierzałam siedzieć bezczynnie.
Skoro nalegał, żebym podjęła decyzję w neutralnych warunkach, mogłam zaczekać, aż zagrożenie minie, ale nie było to konieczne - czułam się gotowa.
Miałam do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
Jedną, bo pewne rzeczy się nie zmieniły, przede wszystkim to, jak okropnie Edwarda kochałam. Miałam mnóstwo czasu, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, które nasunęło mi się, gdy poznałam treść zakładu pomiędzy Jasperem a Emmettem: co z bycia człowiekiem mogłam sobie łatwo odpuścić, a z czego zrezygnować nie miałam zamiaru. Dobrze wiedziałam, które z ludzkich doświadczeń chcę zaliczyć, zanim stanę się istotą nieśmiertelną.
Tak, tę sprawę można załatwić jeszcze dziś wieczór. Po tym wszystkim, z czym zetknęłam się w ciągu ostatnich dwóch lat, usunęłam słowo „niemożliwe” ze swojego słownika. Edward musiał znaleźć lepszy argument, żebym się od niego odczepiła.
No, może przesadzałam. Tu nie chodziło tylko o jego widzimisię - było to o wiele bardziej skomplikowane. Ale mimo to zamierzałam spróbować.
Chociaż podjąwszy tę decyzję, czułam się prawdziwie zdesperowana, nawet się specjalnie nie zdziwiłam, kiedy w drodze do domu Cullenów zaczęły zżerać mnie nerwy - jak by nie było, nie miałam zielonego pojęcia, jak przeprowadzić to, co chciałam przeprowadzić, i samo to gwarantowało gwałtowną reakcję organizmu. Edward siedział koło mnie na miejscu pasażera, walcząc z rozbawieniem, jakie wywoływało w nim moje ślimacze tempo. O dziwo, nie upierał się jednak, żeby przejąć ode mnie kierownicę, jakby uznał, że taka prędkość pasuje do czekającego nas romantycznego wieczoru.''


''Jego wargi odszukały moje w tym samym momencie, w którym celnym kopniakiem zatrzasnął drzwiczki.
Nie przestając mnie całować, przesunął mnie nieco wyżej, żeby obojgu nam było wygodniej, po czym ruszył w kierunku domu.
Czy drzwi wejściowe były otwarte? Nie zwróciłam na to uwagi. W każdym razie jakoś znaleźliśmy się w środku. Zakręciło mi się w głowie, bo zapomniałam na moment, że muszę oddychać.
Nie przeraził mnie bynajmniej ten wybuch czułości. W niczym nie przypominał ostatniego, kiedy to, pomimo tego, że Edward się kontrolował, wyczuwałam, jak bardzo jest spanikowany. Teraz całował mnie, nie drżąc ze strachu, lecz z entuzjazmem - wydawał się być równie podekscytowany, co ja tym, że będziemy mogli cały wieczór skupić się wyłącznie na sobie. Stojąc wciąż przy wejściu, nie puszczał mnie przez dobre kilka minut. Jego chłodne wargi były wyjątkowo łapczywe - chyba pilnował się mniej niż zwykle.
Im dłużej to trwało, tym większy był mój optymizm. Dawkowałam go sobie ostrożnie, ale jednak dawkowałam. Może miało się udać? Może dążąc do tego, czego pragnęłam, miałam napotkać mniej trudności, niż się spodziewałam?
Oczywiście były to tylko moje pobożne życzenia. Śmiejąc się cicho, Edward odsunął mnie od siebie, choć nadal nie wypuszczał mnie z objęć. Zatonęłam w jego złotych oczach.
- Witaj w domu - powiedział ciepło.''


''- Mam coś dla ciebie - oznajmił, niby to ot tak.
- Naprawdę?
- Pamiętasz naszą rozmowę o prezentach? Mówiłaś, że coś z drugiej ręki może być.
- Ach, tak. Rzeczywiście, chyba coś takiego mówiłam.
Zaśmiał się, widząc, że i tak mam opory.
- Mam to u siebie w pokoju. Przynieść tu, na dół?
I odebrać mi szansę trafienia tak wcześnie do jego sypialni?
- Chodźmy razem - zaproponowałam przebiegle, biorąc go za rękę.
Nie mógł się widocznie doczekać, aż wręczy mi mój „używany” prezent, bo zamiast cierpliwie przejść się ze mną w ludzkim tempie, znów wziął mnie na ręce i pomknął po schodach jak wicher. Postawiwszy mnie na progu, rzucił się do szafy.
Wrócił do mnie, zanim zdążyłam mrugnąć, ale minęłam go obojętnie i podeszłam do jego wielkiego złotego łóżka. Wczołgawszy się na sam jego środek, podciągnęłam kolana pod brodę i owinęłam nogi rękami.
- Okej - westchnęłam. Skoro znalazłam się już tam, gdzie planowałam, mogłam sobie pozwolić na strojenie fochów. - No, pokaż, co tam masz.
Znowu się zaśmiał.
Wdrapał się na łóżko, żeby usiąść koło mnie. Serce zabiło mi szybciej, zupełnie gubiąc rytm. Przy odrobinie szczęścia Edward miał pomyśleć, że reaguję tak, bo nie lubię, jak daje mi prezenty.
- Nie kupiłem tego - przypomniał surowym tonem.
Ujął mnie za lewy nadgarstek i przez sekundę manipulował przy wiszącej na nim bransoletce. Kiedy mnie puścił, zaciekawiona podniosłam dłoń do oczu. Po przeciwnej stronie łańcuszka niż miniaturowy wilk wisiało teraz kryształowe serduszko. Iskrzyło się cudnie mimo panującego w pokoju półmroku, bo jego niezliczone fasetki wyłapywały najlichsze nawet promienie światła. Z wrażenia wciągnęłam głośno powietrze do płuc.
- Należało do mojej matki. - Edward wzruszył ramionami, żeby podkreślić, że to nic takiego. - Odziedziczyłem po niej sporo podobnych drobiazgów. Wcześniej dałem już kilka Esme i Alice, więc nie możesz protestować, że cię jakoś specjalnie wyróżniam.
Uśmiechnęłam się smutno, słuchając jego zapewnień.
- Pomyślałem sobie - ciągnął - że nada się na symbol mojej osoby, bo jest takie twarde i zimne. - Zaśmiał się. - A w słońcu, tak jak ja, mieni się wszystkimi kolorami tęczy.
- Zapomniałeś o najbardziej oczywistej cesze, która was łączy - wtrąciłam. - Jest piękne.
- Moje własne serce jest równie ciche - stwierdził. - I tak, jak to tu, należy do ciebie.
Poruszyłam ręką, żeby serduszko zamigotało.
- Dziękuję. Dziękuję za oba.''


''- Czy moglibyśmy o czymś poważnie porozmawiać? Tylko na początek musisz choć na chwilę zapomnieć o swoich zastrzeżeniach.
Zawahał się na moment.
- Postaram się - obiecał, mając się jednak na baczności.
- Nie łamię żadnych reguł - zastrzegłam. - To dotyczy tylko nas dwojga. - Odchrząknęłam. - Widzisz... to, że zgodziłeś się ze mną zostać w sobotę, zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie... i pomyślałam, że może, w takim razie, moglibyśmy pójść na kompromis także w innej kwestii.
Czy musiałam wyrażać się w taki oficjalny sposób? To chyba przez te nerwy.
- Słucham. Jakaż to kwestia? - spytał pogodnie.
Próbowałam rozpaczliwie dobrać odpowiednio słowa.
- Ale ci wali serce - zauważył. - Jakby koliber szamotał się tam, w środku. Dobrze się czujesz?
- Świetnie.
- To co z tym kompromisem?
- Hm... Po pierwsze, chciałabym z tobą porozmawiać o tym idiotycznym warunku, który mi postawiłeś. O tym, że mam wyjść za ciebie za mąż.
- Tylko tobie wydaje się idiotyczny, ale mniejsza o to. Co z nim?
- Zastanawiałam się... czy nie można by go negocjować?
Edward spoważniał i ściągnął brwi.
- Pamiętaj, z czym się wiąże ten warunek. Poszedłem już na bardzo daleko idące ustępstwa. Zgodziłem się, wbrew sobie, odebrać ci życie. To raczej ty powinnaś teraz przystać na moje propozycje.
- Nie, nie. - Pokręciłam głową, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. - Ta część może zostać bez zmian. Zostawmy temat mojego... mojej przemiany. Chodzi mi o kilka innych szczegółów.
Przyjrzał mi się podejrzliwie.
- Co to za szczegóły? Zawahałam się.
- No... co się dokładnie składa na ten twój warunek.
- Wiesz, o czym marzę.
- O zawarciu związku małżeńskiego - powiedziałam, wymawiając każde słowo z osobna, jakbym się ich brzydziła.
- Tak. - Uśmiechnął się szeroko. - To na początek. Zaskoczył mnie. Po mojej pokerowej minie nie zostało ani śladu.
- To dopiero początek?
- Cóż... - zamyślił się teatralnie. - Jeśli zostaniesz moją żoną, wszystko, co moje, stanie się twoje - takie, na przykład, fundusze na czesne... Nie będzie problemów z Dartmouth.
- Coś jeszcze? Skoro już pleciesz głupoty?
- Może tak trochę więcej czasu?
- Nie, nie. Nie ma mowy. To już by było wbrew umowie.
Westchnął tęsknie.
- Może, chociaż rok albo dwa?
Pokręciłam głową, zaciskając uparcie usta.
- Przejdź lepiej do następnego punktu.
- To już wszystko. Chyba że chcesz porozmawiać o samochodach...
Widząc, że się krzywię, uśmiechnął się od ucha do ucha, a potem wziął mnie za rękę i zaczął bawić się moimi palcami.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że jest coś jeszcze, czego pragniesz, poza przemianą w potwora takiego jak ja. Jestem zaintrygowany.
Mówił cicho i miękko. Gdybym nie znała go tak dobrze, nie domyśliłabym się, że w jego głosie kryje się niepokój.
Wpatrywałam się w nasze splecione dłonie. Nadal nie wiedziałam, jak zacząć. Czułam na sobie jego spojrzenie i bałam się podnieść wzrok. Byłam świadoma, że robię się czerwona. Pogłaskał mnie opuszkiem palca po policzku.
- Bello, co ja widzę? Ty się rumienisz? - zdziwił się szczerze. Tym bardziej wolałam patrzeć w inną stronę. - Powiedz wreszcie, o co chodzi. Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności.
Przygryzłam wargę.
- Bello!
Jego karcący ton przypomniał mi, jak trudno mu było pogodzić się z tym, że nie zna moich myśli.
- Trochę martwię się tym, co będzie później - wyznałam wreszcie, zerkając na niego nieśmiało.
Zesztywniał, ale postarał się nie dać mi tego odczuć.
- Czym się martwisz? - spytał czule.
- Zachowujecie się wszyscy tak, jakbym po przemianie miała interesować się tylko tym, kogo by tu następnego zabić - pożaliłam się.
Na twarzy Edwarda pojawił się grymas.
- Więc boję się, że tak się zatracę w tym mordowaniu, że nie będę już dłużej sobą... i że przestanę mieć... że przestanę czuć do ciebie to, co czuję teraz.
- Ta faza nie trwa wiecznie - zapewnił mnie.
Nadal nie rozumiał, do czego zmierzam.
Byłam coraz bardziej zdenerwowana.
- Chciałabym - powiedziałam, spuszczając oczy - chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobił, jeszcze zanim przestanę być człowiekiem.
Odczekał chwilę, spodziewając się dalszego ciągu, który jednak nie nastąpił. Rumieńce paliły mnie żywym ogniem.
- Jestem do twojej dyspozycji - zachęcił mnie, wciąż niczego nieświadomy.
- Na pewno?
Wiedziałam, że tak wymuszona podstępem obietnica nie będzie go do niczego zobowiązywać, ale i tak nie mogłam oprzeć się pokusie.
- Na pewno - potwierdził.
Spojrzałam na niego. Widać było, że ma szczere chęci, ale też, że jest odrobinę zagubiony.
- Powiedz, czego chcesz, a będziesz to miała - oświadczył.
Nie mogłam uwierzyć, że czuję się aż tak skrępowana. Miałam - za mało doświadczenia - i o to zresztą w naszej rozmowie chodziło. Nie miałam zielonego pojęcia, jak się uwodzi mężczyznę. Na pewno nie
jąkając się i pocąc ze zdenerwowania. To ciebie chcę - wymamrotałam.
- I oto jestem.
Uśmiechnął się serdecznie, starając się skupić na sobie moje spojrzenie, ale znowu uciekłam wzrokiem w dół. Wzięłam głęboki wdech. Uklęknęłam przed nim na kapie, a potem objęłam go za szyję i pocałowałam.
Nie zaoponował, jak najbardziej chętny, tylko zaskoczony. Tym razem całował mnie bardzo delikatnie i wyczułam, że myślami jest gdzie indziej - że stara się odgadnąć, gdzie myślami jestem ja.
Zadecydowałam, że przyda mu się mała podpowiedz.
Nie przestając go całować, zdjęłam mu powoli ręce z szyi i nie zważając na to, że zaczęły się odrobinę trząść, przesunęłam opuszkami palców po jego obojczykach, by zatrzymać się przy kołnierzyku jego koszuli. Odpięłam pierwszy guzik. Spieszyłam się bardzo, wiedząc, że Edward zaraz mnie powstrzyma, ale drżenie utrudniało mi zadanie.
Jego wargi znieruchomiały. Kiedy skojarzył moje zachowanie z, tym, co wcześniej mówiłam, prawie że usłyszałam w jego głowie kwiknięcie.
Odepchnął mnie od razu z miną pełną dezaprobaty.
- Bądź rozsądna, Bello.
- Obiecałeś, że będziesz do mojej dyspozycji - wypomniałam mu, nie licząc jednak na to, że cokolwiek wskóram.''
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:58   #4318
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''- Czyli tobie wolno prosić mnie o spełnienie twoich idiotycznych marzeń, takich jak małżeństwo, ale ja o swoich nawet nie mogę poro...
Przybliżył szybko moje dłonie do siebie, by móc przytrzymywać je jedną ręką, i uwolniwszy w ten sposób drugą, bezceremonialnie zatkał mi nią usta.
- Nie.
Miał zacięty wyraz twarzy.
Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. Płonący we mnie gniew zaczął gasnąć, ale jego miejsce zajęło niespodziewanie inne uczucie. Musiało minąć kilkanaście sekund, żebym zrozumiała, dlaczego znowu patrzę w dół i na powrót wychodzą mi rumieńce - a także czemu nerwy skręcają mi żołądek, skąd w moich oczach wzięło się tyle wilgoci i z jakiego powodu mam ochotę wybiec z pokoju. Odrzucenie - to było to. Tak silnie nie poczułam go jeszcze nigdy w życiu.''


''- No co?
- Nic - mruknęłam.
Wpatrywał się we mnie przez dłuższy czas, a ja bez powodzenia usiłowałam wymknąć się jego spojrzeniu. Nagle zmarszczy czoło. Wyglądał teraz na przerażonego.
- Mój Boże, zrobiło ci się przykro, prawda? - spytał zszokowany.
- Nie, skąd - skłamałam.
Nie wiedzieć, kiedy, znalazłam się w jego ramionach. Przycisnął moją głowę do siebie jak główkę dziecka, a wolnym kciukiem zaczął głaskać po policzku.
- Przecież wiesz, dlaczego musiałem ci odmówić - powiedział cicho. - Przecież wiesz, że też bym chciał.
- Chciałbyś? - szepnęłam z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że tak, moja ty nierozważna, nadwrażliwa piękności. - Zaśmiał się, a potem dodał ponuro. - Zresztą, nie tylko ja. Czuję się tak, jakby stała za mną kolejka i każdy w niej tylko czyhał na to, aż popełnię jakiś poważny błąd, by nareszcie móc się do ciebie dopchać. Ach, jesteś aż za bardzo atrakcyjna.''


''- Powiedz mi, jeśli coś opuszczę. - Postarałam się, żeby mój głos nie zdradzał żadnych emocji. - Chcesz się ze mną ożenić - nie byłam w stanie wymówić tej zbitki słów bez grymasu - płacić za moje studia, mieć więcej czasu, a ponadto sprawić mi szybszy samochód. - Uniosłam brwi. - Czy to już wszystkie żądania? Całkiem ich sporo.
Tylko pierwsze to żądanie. - Chyba trudno mu było nie wybuchnąć śmiechem. - Pozostałe to co najwyżej prośby.
- A moim jedynym maleńkim żądaniem jest to, żebyśmy...
- Żądaniem? - przerwał mi, raptownie poważniejąc.
- Tak, a bo co? Ściągnął srogo brwi.
- Małżeństwo nie jest czymś, na co zgodzę się ot tak - oznajmiłam mu. - Muszę dostać coś w zamian.
Nachylił się, żeby sięgnąć mojego ucha.
- Jeszcze nie teraz - szepnął. - Później, kiedy już nie będziesz taka krucha. Musisz uzbroić się w cierpliwość.
- Ale w tym cały problem - powiedziałam, starając się brzmię jak najbardziej rzeczowo. - Kiedy przestanę być taka krucha, to już nie będzie to samo. Ja nie będę już taka sama. Nie wiem nawet, czy nadal będę sobą.
- Obiecuję ci, że będziesz - przyrzekł.
Skrzywiłam się.
- Nawet jeśli przyjdzie mi do głowy zabić Charliego, albo na pić się krwi Jacoba czy Angeli, czy kto mi się tam nawinie? Ni wmówisz mi, że to wciąż będę ja.
- Ta faza szybko minie. A o psiej krwi na pewno nie zamarzysz, to ci gwarantuję. - Udał, że się wzdryga. - Takie paskudztwo. Nawet amok nowonarodzonych ma swoje granice.
Zignorowałam tę próbę oderwania mnie od tematu przemian.
- Ale tego właśnie będę pragnąć przede wszystkim, prawda? drążyłam. - Krwi, krwi i jeszcze raz krwi.
- To, że jeszcze żyjesz, jest najlepszym dowodem na to, że to nieprawda.
- Ponad osiemdziesiąt lat później - przypomniałam mu. - Ale ja myślę o stronie fizycznej. Psychicznie, wiem, że zdołam być sobą - kiedyś tam. Ale moja fizjologia już nigdy nie będzie taka sama - wszystko będę musiała podporządkować zaspokajani: głodu.
Nie odpowiedział.
- Więc nie możesz zaprzeczyć, że się zmienię - ciągnęłam, nie napotykając na opór. - Teraz moje ciało jest całe nastawione na ciebie. Zaspokajanie głodu czy pragnienia, oddychanie, to wszystko jest na dalszych miejscach. Mój mózg, być może, ustawia sobie priorytety w bardziej rozsądnej kolejności, ale ciało...
Przekręciłam głowę, żeby pocałować go w rękę.
Wziął głęboki wdech. Zdziwiłam się, usłyszawszy, że zadrżała mu przy tym szczęka.
- Bello, mógłbym cię zabić - wyszeptał.
- Nie sądzę.
Oderwawszy rękę od mojego policzka, sięgnął szybkim ruchem po coś poza zasięgiem mojego wzroku. To coś chrupnęło i rama łóżka zadygotała.
Podsunął mi pod nos niewielki ciemny przedmiot. Był to metalowy kwiat - jedna z róż, które zdobiły ażurowy baldachim i podpierające go paliki. Na moment mój ukochany ścisnął go w dłoni, przesłaniając palcami, a potem bez słowa je wyprostował.
Zamiast kwiatu trzymał teraz nieforemną grudkę, odcisk wnętrza swojej dłoni, jakby ornament nie był wykonany z żelaza, tylko z plasteliny. Ledwie zdążyłam przyjrzeć się bryłce, kiedy zmieniła się w kupkę czarnego pyłu.
Spojrzałam na Edwarda spode łba.
- Nie to miałam na myśli. Dobrze wiem, jaki jesteś silny. Nie musisz niszczyć mebli, żeby to zademonstrować.
- To co miałaś na myśli? - spytał zasępiony, ciskając garścią pyłu o ścianę.
Odgłos, jaki wydały spadające na ziemię drobiny, przypominał szmer deszczu.
Przyglądał się uważnie, jak staram się objaśnić mu swoją tezę.
- Oczywiście mógłbyś mi zrobić krzywdę, gdybyś tylko chciał... Ale ty nie chcesz zrobić mi krzywdy. Nie chcesz tego tak bardzo, że nic nie może mi się przy tobie stać.
Zaczął kręcić przecząco głową, jeszcze zanim skończyłam.
- Nie sądzę, żeby tak to działało, Bello.
- „Nie sądzę” - prychnęłam. - Widzisz, sam nie masz pewności. Ja mam swoją teorię, a ty masz swoją.
- Zgadza się. I nie mam zamiaru przejść do praktyki. Naprawdę wierzysz, że naraziłbym cię z rozmysłem aż na takie ryzyko?
Długo patrzyłam mu prosto w oczy. Nie było w nich ani odrobiny gotowości do pójścia na kompromis, ani odrobiny niezdecydowania.
- Błagam - szepnęłam w końcu w desperacji. - To moje największe marzenie. Proszę.
Czując się pokonana, zacisnęłam powieki w oczekiwaniu na kolejne „nie”.
Ale się go nie doczekałam. Milczał. W dodatku znowu nie oddychał miarowo.
Otworzyłam oczy. Wyglądał na kogoś w rozterce.
- Proszę - powtórzyłam. Serce zabiło mi mocniej. Zaczęłam mówić bez ładu i składu, byle tylko wykorzystać to, że Edward jednak się waha. - Nie potrzebuję żadnych zapewnień, żadnych gwarancji. Jeśli ci nie wyjdzie, trudno. Po prostu zobaczymy, jak to będzie. Jedno podejście. A w zamian - zagalopowywałam się - spełnię każde twoje życzenie. Wyjdę za ciebie za mąż. Pozwolę ci zapłacić za Dartmouth i nie pisnę ani słówkiem, jeśli kogoś przekupisz, żebym się tam dostała. Możesz mi nawet kupić wyścigowy wóz, jeśli cię to tylko uszczęśliwi! Błagam...
Lodowate ramiona zacisnęły się wokół mnie z jeszcze większą siłą, a wargi Edwarda znalazły się tuż przy moim uchu. Zadrżałam, czując na skórze mroźny powiew jego oddechu.
- To wręcz nie do zniesienia. Tyle rzeczy chciałem ci dać, a ty żądasz akurat czegoś, co jest nie do załatwienia. Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, jak mnie to boli, że muszę ci odmówić, chociaż tak mnie prosisz?
- Więc nie odmawiaj - zaproponowałam. Nie odpowiedział.
- Proszę - spróbowałam raz jeszcze.
- Bello...
Pokręcił powoli głową, ale nie odebrałam tego jako odmowy, bo jego wargi przesunęły się w tę i z powrotem po moim ramieniu. Była to raczej kapitulacja. Moje podochocone już wcześniej serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi.
Znów postanowiłam maksymalnie wykorzystać sytuację. Kiedy Edward zwrócił się do mnie przodem, nadal dziwnie niezdecydowany, zmieniłam szybko pozycję tak, by móc sięgnąć jego ust.
W odpowiedzi położył mi dłonie na policzkach i pomyślałam, że zamierza mnie odepchnąć.
Jak bardzo się myliłam!
Nie tylko zaczął mnie całować, ale jeszcze zapomniał przy tym o delikatności, czuć było za to w jego ruchach konflikt wewnętrzny i desperację. Zacisnęłam ramiona wkoło jego szyi. Skórę miałam tak nagrzaną, że jego ciało wydało mi się w dotyku chłodniejsze niż kiedykolwiek. Zadrżałam, ale bynajmniej nie z zimna.
Nie przerywał - to ja oderwałam się pierwsza, żeby zaczerpnąć powietrza. Nawet wtedy nie oderwał jednak warg od mojej skóry, tylko przesunął je niżej. Zwycięstwo było słodkie i uderzyło mi do głowy niczym szampan. Nabrałam nagle pewności siebie. Nie musiałam się już zbierać na odwagę - robiłam po prostu to, co chciałam. Kiedy zabrałam się ponownie do rozpinania guzików jego koszuli, ręce nie zatrzęsły mi się ani razu. Tym razem mnie nie powstrzymał i już po chwili krążyłam dłońmi po jego lodowatym torsie. Był taki piękny... jak on to określił? To wręcz nie do zniesienia, powiedział. Tak, jego uroda była wręcz nie do zniesienia.
Odszukałam znowu jego usta - wpiły się zaraz w moje z niesłabnącym entuzjazmem. Jedną ręką nadal otulał mi twarz, a drugą przytrzymywał mnie w talii, żebym nie oddaliła się od niego ani na milimetr. Utrudniło mi to nieco sięgnięcie do guzików mojej bluzki, ale tylko utrudniło, a nie uniemożliwiło...
Na moich nadgarstkach zacisnęły się zimne kajdany, po czym podciągnęły mi ręce ponad głowę, która znienacka znalazła się na poduszce.
- Bello - zamruczał mi do ucha Edward swoim aksamitnym barytonem. - Czy mogłabyś być tak miła i przestać próbować się rozebrać?
- Sam chcesz to zrobić? - spytałam zdezorientowana.
- Nie dziś wieczór - odpowiedział łagodnie.
Pocałował mnie kilkakrotnie w policzek i krzywiznę szczęk, ale, tak jak zwykle, już bez najmniejszego zapamiętania.''
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 11:58   #4319
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''- Mam najpierw zostać twoją żoną? - spytałam z niedowierzaniem.
- Albo spełnimy nasze marzenia w tej kolejności, albo w żadne - decyzja należy do ciebie. Sama upierałaś się przy kompromisie
Objął mnie i zaczął całować w sposób, którego powinni zabronić - tak sugestywny, że nie pozostawiał mi żadnego wyboru. Usiłowałam nie zatracić się w tych pieszczotach... ale bardzo szybko musiałam dać za wygraną.
- Moim zdaniem, to bardzo zły układ - wykrztusiłam, kiedy mnie wreszcie puścił.
- Wiedziałem, że tak powiesz - stwierdził ze złośliwym uśmieszkiem. - Tylko jedno ci w głowie. Jak to się stało? Sądziłam, że tak mi dobrze idzie - ż w końcu uda mi się postawić na swoim - a tu nagle...
- Jesteś zaręczona - dokończył za mnie.
- Uch! Błagam, nie mów tego głośno.
- Będziesz się teraz próbować wymigiwać?
Odsunął się nieco, żeby móc zobaczyć moją minę. Sam świetnie się bawił.
Spojrzałam na niego wilkiem, starając się ignorować fakt, że od jego uśmiechu wariowało mi serce.
- Będziesz czy nie? - naciskał.
- Ale się wpakowałam! Nie, nie będę. Zadowolony?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Straszliwie. Jęknęłam.
- A ty, wcale się nie cieszysz?
Pocałował mnie, zanim zdążyłam mu odpowiedzieć - kolejny stanowczo zbyt sugestywny pocałunek.
- Odrobinkę - przyznałam, kiedy już mogłam się odezwać. - Ale nie z tego, że mam wyjść za mąż.
Pocałował mnie raz jeszcze.
- Czy nie uważasz, że wszystko robimy na opak? - spytał rozbawiony. - To ja powinienem żądać tego, czego ty, a ty tego, czego ja, prawda?
- Nie tylko pod tym względem nie jesteśmy typową parą.
- No tak.
Znowu do mnie przywarł i przerwał dopiero wtedy, kiedy serce biło mi jak szalone, a na moich policzkach zakwitły rumieńce. Po chwili, korzystając z tego, że zajął się wnętrzem mojej dłoni, zaczęłam przebiegle:
- Słuchaj, przyrzekłam, że zostanę twoją żoną, i nią zostanę. Naprawdę. Obiecuję. Zaklinam się na wszystkie świętości. Jeśli chcesz, mogę podpisać umowę własną krwią.
- Z tą krwią to już przesadziłaś - zamruczał, nie oddalając się od mojego nadgarstka.
Chodzi mi o to, że na pewno cię nie oszukam. Nie będę nic kombinować. Przecież mnie znasz. Więc nie ma powodu, żeby dłużej czekać. Jesteśmy zupełnie sami w tym wielkim domu, a nieczęsto się to zdarza. Sam kupiłeś to wielkie, wygodne łóżko...
- Nie dziś wieczór - powtórzył.
- Nie ufasz mi?
- Oczywiście, że ci ufam.
Dłonią, którą się zajmował, wzięłam go pod brodę, żeby móc poznać wyraz jego twarzy.
- To w czym problem? Przecież wiedziałeś, że postawisz na swoim. - Nastroszyłam się. - Zawsze stawiasz na swoim - mruknęłam.
- Unikam ryzyka i tyle - odpowiedział spokojnie.
- Jest coś jeszcze - domyśliłam się, zaciskając usta. Odniosłam wrażenie, że się przede mną broni - a za swoją z pozoru rozluźnioną pozą coś ukrywa. - A może to ty planujesz się jakoś wymigać?
- O nie - zaprzeczył z powagą. - Dałem słowo, że spróbujemy. Tyle, że po ślubie.
Pokręciłam głową, śmiejąc się ponuro.
- Czuję się, jak jakiś czarny charakter z melodramatu - taki, co to podkręcając wąsa, stara się sprowadzić niewinną panienkę na złą drogę.
Edward zerknął na mnie, jakby chciał się upewnić, a potem szybko schylił się, niby to żeby pocałować mnie w obojczyk.
- Trafiłam, prawda? - Byłam bardziej zszokowana niż rozbawiona.
- Boisz się, że tracąc cnotę, zejdziesz na złą drogę!
Zakryłam sobie usta dłonią, żeby stłumić chichot. „Stracić cnotę”, „zejść na złą drogę” - co za staroświeckie zwroty!
- Nie, głuptasku - mruknął wtulony w mój bark. - To ciebie chcę przed tym ochronić. Ale bronisz się rękami i nogami.
- W życiu nie słyszałam jeszcze...
- Zaczekaj - przerwał mi. - Pozwól sobie zadać jedno pytanie. Rozmawialiśmy już o tym, ale może tym razem łaskawie się ze mną zgodzisz. Ile osób w tym pokoju ma duszę? I szansę na dostanie się do nieba, czy co to tam nas czeka po śmierci?
- Dwie - odparłam z mocą.
- Niech ci będzie, może i masz rację. Teraz punkt drugi: dyskusje na ten temat trwają, ale większość ludzi jest chyba zgodna co do tego, że w życiu należy się kierować pewnymi zasadami.
- To już wampirze zasady ci nie wystarczają? Musisz się jeszcze przejmować ludzkimi?
- Lepiej dmuchać na zimne.
Cała się najeżyłam.
- Nawet jeśli to prawda, że mam duszę, dla mnie, być może, jest już za późno, ale...
- Na pewno na nic nie jest za późno - weszłam mu w słowo, zagniewana.
- Chyba nie zaprzeczysz, że przykazanie „nie zabijaj” pojawia się w większości religii. A ja, Bello, zabiłem w życiu naprawdę wielu ludzi.
- Tylko tych, którzy na to zasługiwali.
Wzruszył ramionami.
- Kto wie, czy bierze się to pod uwagę. W każdym razie, ty nie zabiłaś nikogo, a ja...
- Skąd wiesz? - mruknęłam.
Uśmiechnął się, ale poza tym zignorował moje wtrącenie.
- ...a ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby taki stan zachować.
- I będę ci za to wdzięczna. Tylko co to ma do rzeczy? Nie kłóciliśmy się o to, żebyś pozwolił mi kogoś zabić.
- Takim samym uniwersalnym przykazaniem jest zachowanie czystości przed ślubem - jedyna różnica polega na tym, że nie złamaliśmy go jeszcze oboje. Czy mogę nie złamać, chociaż jednej zasady?
- Chociaż jednej?
- Sama wiesz, że dopuszczałem się już kradzieży i kłamstwa, pożądałem czegoś, co nie było moje... Cnota to wszystko, co mi zostało.
Uśmiechnął się zadziornie.
- Ja tam kłamię non stop.
- Tak, ale jesteś w tym tak beznadziejna, że zupełnie się to nie liczy. Nikt ci nigdy nie wierzy.
- Mam nadzieję, że się mylisz, bo jeśli nie, to lada chwila wpadnie tu Charlie z naładowaną dubeltówką.
- Charlie jest szczęśliwszy, kiedy udaje, że połknął haczyk. Woli okłamywać sam siebie, niż doszukiwać się prawdy.
Zamyśliłam się.
- Czego takiego pożądałeś, co nie było twoje? - spytałam. - Przecież masz wszystko.
- Ale kiedyś nie miałem ciebie - przypomniał mi, poważniejąc. - Nie miałem prawa być z tobą, ale i tak o to zawalczyłem. I jaki jest tego efekt? Sama zobacz - usiłujesz uwieść wampira!
Pokręcił głową z udawanym przerażeniem.
- Ale tego, co już masz, możesz pożądać - zapewniłam go. - A poza tym, to przecież o moją cnotę ponoć się boisz.
- To prawda. Jak już mówiłem, dla mnie może być już za późno, ale mam jeszcze szansę uratować ciebie. Niech mnie piekło pochłonie, jeśli przeze mnie nie dostąpisz zbawienia - i nie wspominam tu o piekle w przenośni.
- Nie zmusisz mnie do tego, żebym trafiła na wieczność dokądś, gdzie cię nie będzie - zaprotestowałam. - Właśnie taka jest moja prywatna definicja piekła. Zresztą łatwo będzie nam uniknąć takiej sytuacji - po prostu oboje nie umierajmy, zgoda?
- Rzeczywiście, można i tak. Czemu sam na to nie wpadłem?
Obdarzał mnie uśmiechami tak długo, aż wreszcie poddałam się z gniewnym mruknięciem.
- Czyli już nic nie wskóram. Nie prześpisz się ze mną, dopóki się nie pobierzemy. Z technicznego punktu widzenia nigdy się z tobą nie prześpię.
- Wywróciłam oczami.
- Świetny dowcip.
- Ale poza tym jednym szczegółem wszystko się zgadza.
- Nadal uważam, że ukrywasz przede mną, co cię tak naprawdę motywuje.
- Jeszcze jeden powód?
Zrobił minę niewiniątka.
- Wiesz, że takie postawienie sprawy wszystko przyspieszy - wypomniałam mu.
Spróbował ukryć swoje zadowolenie.
- Mnie osobiście spieszy się tylko do jednej rzeczy, natomiast cała reszta może poczekać... ale przyznaję, twoje młodzieńcze hormony to teraz moi najwięksi sojusznicy.''

''- Wszystkim się zajmę - obiecał przymilnie. - Spodziewam się, że nie chcesz dostać teraz ode mnie pierścionka zaręczynowego?
Musiałam przełknąć ślinę, żeby móc mu odpowiedzieć.
- Żadnych pierścionków!
Moja mina go rozśmieszyła.
- Nie ma sprawy. I tak niedługo namówię cię do jego przyjęcia.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Mówisz tak, jakbyś już go miał.
- Bo mam - wyznał niezrażony. - I jestem gotów ci go wcisnąć przy najbliższej nadarzającej się okazji.
- Jesteś niesamowity.
- Chcesz go zobaczyć?
Jego topazowe oczy rozbłysły z podekscytowania.
- Nie! - Zareagowałam odruchowo i w rezultacie niemal krzyknęłam. Pożałowałam tego od razu, bo Edward wyraźnie oklapł. - Chyba że naprawdę ci na tym zależy - poprawiłam się, zaciskając zęby, żeby nie okazać irracjonalnego lęku.
Machnął ręką.
- W porządku, to może zaczekać. Westchnęłam.
- Pokaż mi ten przeklęty pierścionek.
- Nie.
Pokręcił głową. Przyjrzałam mu się uważniej.
- Proszę - szepnęłam, eksperymentując z użyciem swojej nowoodkrytej broni. Dotknęłam jego twarzy opuszkami palców. - Proszę, pozwól mi go zobaczyć.
Zmrużył oczy.
- Jesteś najbardziej niebezpieczną istotą, z jaką miałem do czynienia - mruknął, ale zaraz ześlizgnął się zgrabnie z łóżka, by uklęknąć na ułamek sekundy przy szafce nocnej. Kiedy do mnie wrócił, otoczył mnie ramieniem, a czarne pudełeczko, które trzymał w drugiej ręce, oparł o moje lewe kolano.
- Oto i on - oznajmił szorstko.
Było mi trudniej sięgnąć po to cacko, niż by się mogło wydawać, ale nie chciałam znowu urazić Edwarda, więc postarałam się powstrzymać drżenie rąk. Ścianki pudełeczka były obite gładką czarną satyną. Wahając się jeszcze, przejechałam po niej palcem.
- Mam nadzieję, że nie wydałeś na niego dużo pieniędzy? Jeśli był bardzo drogi, to skłam.
- Nie zapłaciłem ani centa - zapewnił mnie. - To kolejna pamiątka rodzinna. Ojciec dał go mamie.
- Och!
W moim głosie dało się słyszeć zaskoczenie. Spróbowałam podważyć wieczko, ale ani drgnęło.
- Jest chyba odrobinkę staromodny - powiedział Edward żartobliwie przepraszającym tonem. - Staroświecki, tak jak ja. Ale żartobliwie ci coś nowocześniejszego. Może od Tiffany'ego?
- Lubię staroświeckie rzeczy - podkreśliłam, podnosząc nieśmiało pokrywkę.
Moim oczom ukazał się wtulony w czarną satynę pierścionek Elizabeth Masen. Jego złotą obrączkę, cienką i delikatną, zdobiło nie pojedyncze oczko, ale wydłużony owal pokryty biegnącymi skosem rządkami roziskrzonych diamencików, wokół których złoto tworzyło kruchą na pozór siateczkę. Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś podobnego.
Pod wpływem impulsu pogłaskałam połyskujące w przytłumionym świetle klejnociki.
- Ale śliczny - wyszeptałam oszołomiona.
- Podoba ci się?
Opanowałam się i wzruszyłam ramionami, udając obojętność.
- Piękny drobiazg. Nie ma w nim niczego, co się może nie podobać.
Zaśmiał się.
- Sprawdź, czy pasuje.
Lewą dłoń zacisnęłam w pięść.
- Bello - westchnął. - Nie przylutuję ci go do palca. Jeśli go przymierzysz, będzie po prostu wiadomo, czy nie trzeba zmienić rozmiaru. Zaraz potem możesz go zdjąć.
- No dobra - mruknęłam.
Sięgnęłam do pudełeczka, ale ukochany mnie uprzedził. Ująwszy zbuntowaną dłoń, wolną ręką wsunął mi pierścionek na palec serdeczny, po czym wyciągnął moją rękę do przodu, żeby zobaczyć, jak mieniący się owal prezentuje się na tle mojej skóry. O dziwo, z pierścionkiem na właściwym miejscu nie czułam się tak źle, jak się tego wcześniej spodziewałam.
- Pasuje idealnie - stwierdził Edward. - No to wizytę u jubilera mamy z głowy.
W jego z pozoru rozluźnionym glosie wyczulam jakieś silne uczucie kotłujące się tuż pod powierzchnią. Podniosłam wzrok, żeby mu się przyjrzeć. Coś enigmatycznego dostrzegłam również w jego oczach, chociaż starał się maskować owo coś nonszalancją.
- Tobie też się podoba, prawda? - spytałam podejrzliwie, przebierając w powietrzu palcami.
Jaka szkoda, pomyślałam, że musiałam złamać kość akurat w prawej dłoni.
Wzruszył ramionami.
- Jasne - powiedział, wciąż trzymając swoje uczucia na wodzy. - Bardzo ładnie wygląda na twojej ręce.
Nie przestawałam mu się przypatrywać, usiłując odgadnąć, co jest grane. Też na mnie popatrzył, a potem, ni stąd, ni zowąd, się odsłonił. Okazało się, że był przeszczęśliwy - twarz rozjaśniła mu się radością i poczuciem zwycięstwa. Szeroki uśmiech tylko dodał mu urody, więc z wrażenia zaparło mi dech.
Zanim zdążyłam dojść do siebie, pocałował mnie prosto w usta i to z takim zaangażowaniem, że kiedy jego wargi oderwały się w końcu od moich, nie byłam pewna, jak mam na imię, a oboje oddychaliśmy tak samo nierówno.
- Bardzo mi się podoba - szepnął mi do ucha. - Nawet nie wiesz, jak bardzo.''


''- Chcę, żeby wszystko było jak należy. Proszę, błagam, nie zapominaj, że się już zgodziłaś, więc teraz niczego nie popsuj. To dla mnie bardzo ważne.
- Nie, tylko nie to - jęknęłam, widząc, że przyklęka.
- Bądź grzeczna - rozkazał. Wzięłam głęboki oddech.
- Isabello Swan?
Spojrzał na mnie spoza zasłony swoich nienaturalnie długich rzęs. Jego złote oczy przepełniała czułość, ale jednocześnie udawało mu się świdrować mnie wzrokiem.
- Przyrzekam kochać cię przez całą wieczność - każdego dnia wieczności z osobna. Czy wyjdziesz za mnie?
Chciałam mu powiedzieć wiele rzeczy, z których cześć nie byłaby wcale miła, a inne z kolei zawierałyby tyle przesłodzonych wyrażeń, że pewnie samego Edwarda zaskoczyłabym swoim romantyzmem. Żeby się nie skompromitować w żaden z tych dwóch sposobów, szepnęłam:
- Tak.
- Dziękuję - odpowiedział prosto.
Wziął mnie za rękę i pocałował każdy z opuszków moich palców, a potem i należący od teraz do mnie pierścionek.''
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Stary 2009-07-06, 12:06   #4320
Liquidgold
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
 
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu

''- Sądzę - przyznała się do braku pewności z wyraźną niechęcią - że powinniście spakować ciepłe ubrania. Nie widzę dokładnie, gdzie się znajdujecie, bo planujecie spędzić popołudnie w towarzystwie tego psa, ale zbiera się już na burzę, a w tamtym rejonie pojawi się wyjątkowo gwałtowna.
Edward pokiwał głową.
- W górach będzie padał śnieg - ostrzegła go.
- Śnieg? Hm - mruknęłam pod nosem. Na Boga jedynego, był środek czerwca!
- Włóż kurtkę - doradziła mi zaskakująco nieprzyjaznym tonem.
Zdziwiona, przyjrzałam się jej uważniej, ale szybko odwróciła się do mnie tyłem. Zerknęłam na Edwarda. Uśmiechał się - to, co gryzło Alice, jego bawiło.''


''- Bello? - spytała smutno, przysuwając się do mojego boku.
Zabrzmiało to tak płaczliwie, że odruchowo przytuliłam ją do siebie, żeby ją jakoś pocieszyć.
- Coś nie tak, Alice?
- Czy ty mnie kochasz?
- Ależ oczywiście, że cię kocham. Przecież wiesz.
- Więc dlaczego chcesz się wymknąć po kryjomu do Vegas i wziąć ślub, nie zapraszając mnie na tę uroczystość?
Spłonęłam rumieńcem. Widziałam jak na dłoni, że bardzo ją zraniłam, więc spieszno było mi się usprawiedliwić.
- Wiesz, że nienawidzę pompy i skupiania na sobie uwagi. A tak w ogóle, to był pomysł Edwarda, a nie mój.
- Wszystko mi jedno, czyj to był pomysł. Jak mogłaś mi to zrobić? Spodziewałabym się czegoś takiego po Edwardzie, ale nie po lobie. Kocham cię tak, jakbyś była moją rodzoną siostrą.
- Alice, dla mnie jesteś moją siostrą.
- Tak tylko mówisz - jęknęła.
- Nie ma sprawy, możesz z nami pojechać. Nie będzie co oglądać, ale proszę bardzo.
Grymas na jej twarzy nie zniknął.
- Co? - mruknęłam.
- A jak bardzo mnie kochasz?
- Co to za głupie pytanie?
Spojrzała na mnie błagalnie. Trzęsły jej się kąciki ust. Na widok takiej miny nie sposób było pozostać obojętnym.
- Proszę, proszę, proszę, proszę - wyszeptała. - Jeśli naprawdę mnie kochasz... pozwól mi zorganizować swój ślub i wesele.
- Alice! Jak możesz! - Zerwałam się na równe nogi. - Nie zgadzam się! Nie ma mowy!
- Jeśli naprawdę mnie kochasz... Założyłam ręce.
- To nie fair. Dopiero co Edward z tym wyskoczył.
- Zapewniam cię, że Edward marzy o tradycyjnej ceremonii, tylko jest zbyt delikatny, żeby ci o tym powiedzieć. A Esme - sama pomyśl, jaka byłaby uszczęśliwiona. Jęknęłam.
- Wolałabym stanąć oko w oko z jednym z tych nowonarodzonych.
- Będę twoją dłużniczką przez dziesięć lat.
- Chyba przez sto. Oczy jej rozbłysły.
- Czyli się zgadzasz?
- Nie! Nie będzie żadnego wesela!
- Będziesz musiała tylko przejść te kilka metrów, a potem powtórzyć słowa przysięgi.
- Fuj! Ble! Tfu!
- Błagam. - Zaczęła skakać wokół mnie na jednej nodze. - Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę!
- Nigdy ci tego nie wybaczę, Alice!
- Hurra! Klasnęła w dłonie.
- Na nic się nie zgodziłam!
- Ale zgodzisz się, zgodzisz! - zawołała śpiewnie.
- Edward! - krzyknęłam, wychodząc na zewnątrz. - Wiem, że nas podsłuchujesz. Chodź tu i mnie wspomóż.
Alice podążyła za mną, wciąż wesoło poklaskując.
- Wielkie dzięki, siostrzyczko - powiedział Edward kwaśno, wyłaniając się zza moich pleców.
Obróciłam się na pięcie, żeby wylać przed nim swoje żale, ale wyglądał na tak zmartwionego, że nie potrafiłam. Zamiast tego, rzuciłam się mu na szyję, kryjąc twarz w jego koszuli, by nie zauważył, że w oczach stanęły mi łzy.
- Vegas - obiecał mi szeptem.
- Nic z tego. - Alice triumfowała. - Bella mi tego nie zrobi. Wiesz, Edwardzie, jako brat jesteś czasem rozczarowujący.
- Hej, zejdź z niego - zaprotestowałam. - Próbuje tylko brać pod uwagę moje uczucia, w odróżnieniu od ciebie. Ja też próbuję brać pod uwagę twoje uczucia, Bello, tylko patrzę na wszystko z szerszej perspektywy. Dzisiaj jesteś na mnie zła, ale sama zobaczysz, będziesz mi jeszcze dziękować za to, że cię przekonałam. Może nie w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat, ale kiedyś na pewno.''


''- To jak, pokażesz mi pierścionek? - zmieniła temat.
Skrzywiłam się. Złapała mnie za lewą rękę i zaraz ją wypuściła.
- Hm. Widziałam, że ci wkładał... Czy coś mnie ominęło? - spytała. Skupiła się na ułamek sekundy, marszcząc czoło, po czym sama udzieliła sobie odpowiedzi. - Nie, ślub nadal jest aktualny.
- Jeśli chodzi o biżuterię - wyjaśnił mój ukochany - Bella wyznaje pewne sztywne zasady.
- A czymże jest jeszcze jeden mały diamencik? Aha, pewnie na pierścionku jest ich cala masa, tak? No ale przecież Edward ma jeden na...
- Dosyć tego! - przerwał jej brutalnie. Od spojrzenia, które jej posłał, przebiegły mnie ciarki. Przez moment widać było, że naprawdę jest wampirem. - Mamy mało czasu.
- Nic nie rozumiem - wyznałam. - O co wam chodzi z tymi diamentami?
- Później porozmawiamy - zarządziła Alice''

---------- Dopisano o 13:02 ---------- Poprzedni post napisano o 13:01 ----------

Postawił mnie na ziemi dopiero, zatrzymawszy się przy najdalszym krańcu łąki.
- Okej. Teraz przejdź się kawałek na północ, ocierając się, o co tylko się da. Alice widziała dokładnie, którędy pójdą. Przetniesz ich ścieżkę już za kilkanaście minut.
- A gdzie ta północ? U
śmiechnął się i wskazał mi właściwy kierunek.
Zagłębiłam się w las, zostawiając za sobą zalaną słońcem polanę - pogoda wyjątkowo dopisywała. Może Alice widziała coś tylko niewyraźnie i myliła się, co do tych opadów śniegu? Miałam taką nadzieję. Niebo było niemal zupełnie czyste, chociaż wiatr przemykał z zaciekłą prędkością po otwartych przestrzeniach. Wśród drzew było spokojniej, ale, jak na czerwiec, o wiele za chłodno - nawet w grubym swetrze założonym na koszulkę z długim rękawem dostałam gęsiej skórki. Szłam powoli, przesuwając palcami po wszystkim, co mijałam: szorstkiej korze drzew, wilgotnych paprociach, omszałych skałach.
Edward nie spuszczał mnie z oczu, przemieszczając się równolegle do mnie w odległości około dwudziestu metrów.
- Dobrze robię? - zawołałam.
- Super.
Wpadłam na pewien pomysł.
- A to pomoże?
Przeczesałam sobie włosy palcami, a kiedy w dłoni zostało mi ich kilka, udrapowałam je na najbliższej kępie paproci.
- Tak, na pewno wzmocni to trop. Tylko, na Boga, nie musisz sobie wyrywać włosów, Bello. Bez nich też się uda.
- Same wypadły, to mogę je jakoś wykorzystać.
W głębi lasu panował przygnębiający półmrok. Żałowałam, że nie mogę iść bliżej Edwarda i trzymać go za rękę. Kolejny włos wcisnęłam w szparę w złamanym konarze, który zagrodził mi drogę.
- Wiesz, nie musisz się zgadzać na wszystko, o co prosi cię Alice - powiedział Edward.
- O nic się nie martw. Obiecuję, że nie zostawię cię samego przed ołtarzem, niezależnie od tego, co z tego wyjdzie.
Dręczyło mnie przeczucie, że Alice postawi jednak na swoim - po pierwsze, dlatego, że nie miała skrupułów, kiedy jej na czymś zależało, a po drugie, bo łatwo było mnie wykorzystać, jeśli tylko miałam z danego powodu wyrzuty sumienia.
- Tym się nie przejmuję. Chcę po prostu, żebyś podczas ceremonii czuła się komfortowo.
Zdusiłam w sobie westchnienie. Zraniłabym go, gdybym wyjawiła mu prawdę - że było mi wszystko jedno, bo samo wychodzenie za mąż mnie odrzucało.
- Cóż, nawet jeśli jej ustąpisz, to nadal możemy wymigać się od pompy. Tylko najbliższa rodzina. Emmett załatwi sobie papiery duchownego przez Internet*.
Zachichotałam.
- To już brzmi lepiej.
Nie czułabym się zbyt oficjalnie, przysięgając coś przed Emmettem, a to byłby duży plus. Musiałabym się tylko powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Sama widzisz - oznajmił uradowany Edward. - Zawsze można pójść na kompromis.
Przecięcie ścieżki, którą mieli wybrać nowonarodzeni, zajęło mi więcej niż kilkanaście minut, ale moje ślamazarne tempo ani razu go nie zniecierpliwiło.
W drodze powrotnej musiał mnie, co jakiś czas naprowadzać, żebym nie zeszła z trasy. Mnie wszystkie te skały i paprocie wydawały się jednakowe.
Byliśmy już prawie na polanie, kiedy potknęłam się i upadłam. Widząc przed sobą rzedniejące drzewa, chyba zbytnio się rozochociłam i zapomniałam patrzeć pod nogi. Podparłam się, zanim uderzyłam czołem w najbliższy pień, ale spod mojej lewej dłoni wyślizgnęła się drobna gałązka i wbiła mi się w jej wnętrze.
- Auć! Och, pięknie - mruknęłam.
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak, zostań na miejscu. Leci mi krew, ale zaraz przestanie.
Nie posłuchał. Nie skończyłam jeszcze zdania, a już był przy mnie.
- Mam tu apteczkę - poinformował mnie, ściągając plecak. - Tak sobie myślałem, że możesz jej potrzebować.
- To nic takiego. Sama się tym zajmę. Nie rób sobie kłopotu.
- To dla mnie żaden kłopot - powiedział spokojnie. - Przeczyść tym miejsce skaleczenia.
- Czekaj, mam lepszy pomysł.
Nie patrząc na krew i oddychając przez usta, żeby mnie nie zemdliło, przycisnęłam dłoń do powierzchni najbliższego głazu.
- Co ty wyprawiasz?
- Jasper będzie wniebowzięty. - Ruszyłam w stronę polany, z rozmysłem pocierając wnętrzem dłoni o wszystko, co mijałam. - To dopiero ich rozkręci.
Edward westchnął.
- Wstrzymaj oddech - doradziłam mu.
- Nic mi nie jest. Uważam tylko, że przesadzasz.
- To moje jedyne zadanie, więc chcę je wykonać jak najlepiej.
Przejechałam dłonią po ostatniej kępie paproci i wyszliśmy na łąkę.
- I udało ci się - zapewnił mnie Edward. - Jasper na pewno będzie pod wrażeniem, a nowonarodzeni stracą głowę. A teraz pozwól mi się tym zająć - zobacz, ile tam teraz brudu.
- No co ty, sama to zrobię.
Ujął moją dłoń i badając ją, uśmiechnął się z zadowoleniem.
- To już zupełnie na mnie na działa.
Przyglądałam mu się uważnie, jak oczyszcza skaleczenie, wypatrując u niego jakichkolwiek oznak podenerwowania, ale oddychał cały czas miarowo i nie przestawał się uśmiechać.
- Dlaczego nie? - spytałam w końcu, kiedy wygładzał już za wiązany przez siebie bandaż.
Wzruszył ramionami.
- Przeszło mi.
- Przeszło ci? Tak po prostu? Kiedy? Jak? Spróbowałam przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni musiał przestać przy mnie oddychać, ale nie przychodziło mi do głowy nic prócz mojego nieszczęsnego przyjęcia urodzinowego we wrześniu.
Edward zacisnął usta, starając się chyba dobrać słowa jak najlepiej.
- Przez całe dwadzieścia cztery godziny byłem przekonany, że nie żyjesz. Po czymś takim zaczyna się inaczej patrzeć na pewne sprawy.
- I zmieniło się to, jak dla ciebie pachnę?
- Nie, nie, ale ta doba wymuszonej żałoby bardzo wpłynęła na moje reakcje. Całe moje jestestwo wzdraga się teraz przed podejmowaniem działań, które mogłyby wywołać u mnie podobny atak bólu.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Uśmiechnął się, widząc moją minę.

---------- Dopisano o 13:06 ---------- Poprzedni post napisano o 13:02 ----------

''Pochylił się i jednym ruchem podciął mi nogi na wysokości kolan, po czym złapał mnie drugą ręką, zanim uderzyłam głową o ziemię.
- Kretyn - mruknęłam.
Kiedy w odpowiedzi zachichotał, biegł już wśród drzew.''

''Poklepałam palcem materiał jego kurtki. Składała się z kilku grubych warstw.
- Myślałam, że niepotrzebne ci teraz takie rzeczy.
- I dobrze myślałaś. To dla ciebie ją przyniosłem, w razie gdybyś nie była przygotowana. - Zerknął na tę, którą miałam na sobie, niemalże zawiedziony, że już mnie zaopatrzono. - Nie podoba mi się ta pogoda. To nie jest normalne. Zauważyłaś, że w lesie nie ma żadnych zwierząt?
- Nie, nie za bardzo.
- No tak. Masz takie przytępione zmysły. Puściłam tę uwagę mimo uszu.
- Alice ostrzegała nas, że zbiera się na burzę.
- Pierwsza lepsza burza nie wywołałaby w lesie takiego popłochu. Wybrałaś sobie na biwak najgorszą noc z możliwych.
- To nie był do końca mój pomysł.
- Co to za dodatkowa zawieszka na twojej bransoletce? - spytał.
Spojrzawszy w dół, uświadomiłam sobie, że spod rękawa wystaje mi kryształowe serduszko. Poczułam wyrzuty sumienia. Zęby zbagatelizować sprawę, wzruszyłam ramionami.
- Kolejny prezent z okazji ukończenia liceum. Prychnął.
- Twardy jak skała, tak? Pasuje.
Twardy jak skala? Nagle przypomniało mi się zdanie, którego Alice nie dane było dokończyć pod garażem. Wpatrywałam się w lśniący jasny kryształ, starając się przypomnieć sobie, co mówiła wcześniej... o diamentach. Czy naprawdę chciała powiedzieć: „Przecież Edward ma już jeden na koncie”? Bo nosiłam jeden diament od niego? Nie, niemożliwe. Gdyby serduszko było diamentem, musiałoby mieć z pięć karatów, czy ile tam miewały te kosztowności opisywane w gazetach. A ile by kosztowało! Nie, Edward nie zrobiłby mi czegoś....''


''- Inteligentny człowiek, podejmując decyzję, rozważa starannie wszystkie za i przeciw.
- I je rozważyłam - odburknęłam.
- Skoro wcale nie myślałaś o tym, że... o naszej ostatniej rozmowie, to kiedy to niby zrobiłaś?
- Tamta rozmowa, jak ją nazywasz, nie miała żadnego wpływu na moją decyzję.
- Kurczę, niektórzy to lubią się oszukiwać.
- Zwłaszcza wilkołaki, z tego co zauważyłam. Czy to u was genetyczne?
- Czyli on jednak całuje lepiej ode mnie? - spytał, raptownie pochmurniejąc.
- Nie mam zielonego pojęcia. Z nikim poza nim się nie całowałam.
- Oprócz mnie.
- Twój wybryk się nie liczy, Jacob. To nie był pocałunek, tylko akt fizycznej przemocy.
- No wiesz, jak możesz?
Ale ja nie miałam zamiaru odwoływać tego, co powiedziałam.
- Przecież cię przeprosiłem - przypomniał mi.
- A ja ci wybaczyłam... prawie. Tyle że to nie zmieni moich wspomnień.
Mruknął coś niezrozumiale.
Na moment zapadła cisza - słychać było tylko jego miarowy oddech i wiatr hulający ponad nami wśród wierzchołków drzew. W pobliżu naszego szlaku wyrosła ściana skalna z szorstkiego szarego kamienia, nieporośniętego żadną roślinnością. Jacob zaczął się wspinać wzdłuż niej.
- Nadal uważam, że to nieodpowiedzialne - oświadczył znienacka.
- Zaręczam ci, że się mylisz, cokolwiek masz na myśli.
- Przemyśl to sobie, Bella. Sama przyznajesz, że całowałaś się tylko z jedną osobą - która w dodatku nie jest tak do końca osobą - i to cię satysfakcjonuje? Skąd masz wiedzieć, że to jest właśnie to? Nie powinnaś najpierw zebrać trochę doświadczeń?
Zachowałam spokój.
- Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to jest właśnie to.
- Ale nie zawadzi się upewnić, prawda? Skoro to ze mną się nie liczy... Wystarczy, że dla porównania zaliczysz jeszcze jednego faceta. To mogę być znowu ja. Nie mam nic przeciwko, żebyś mnie wykorzystała.
Przycisnął mnie mocniej do swojej piersi, żeby odległość pomiędzy naszymi ustami jeszcze bardziej się zmniejszyła. Niby żartował, ale wolałam nie ryzykować.
- Tylko bez numerów, Jake. Przysięgam, że go nie powstrzymam, jeśli będzie chciał ci złamać szczękę.
Panika w moim głosie sprawiła, że uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jeśli mnie poprosisz, żebym cię pocałował, to nie będzie miał powodu mnie atakować. Sam tak powiedział.
- Tylko nie czekaj na moją prośbę ze wstrzymanym oddechem, bo się udusisz. Albo nie, zmieniłam zdanie: wstrzymuj go sobie na zdrowie.''

Edytowane przez Liquidgold
Czas edycji: 2009-07-06 o 12:03
Liquidgold jest offline Zgłoś do moderatora  
Zamknij wątek

Nowe wątki na forum Wizażowe wyliczanki


Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości)
 

Zasady wysyłania wiadomości
Nie możesz zakładać nowych wątków
Nie możesz pisać odpowiedzi
Nie możesz dodawać zdjęć i plików
Nie możesz edytować swoich postów

BB code is Włączono
Emotikonki: Włączono
Kod [IMG]: Wyłączono
Kod HTML: Wyłączono

Gorące linki


Data ostatniego posta: 2014-01-01 00:00:00


Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 15:57.






© 2000 - 2025 Wizaz.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Jakiekolwiek aktywności, w szczególności: pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie, lub inne wykorzystywanie treści, danych lub informacji dostępnych w ramach niniejszego serwisu oraz wszystkich jego podstron, w szczególności w celu ich eksploracji, zmierzającej do tworzenia, rozwoju, modyfikacji i szkolenia systemów uczenia maszynowego, algorytmów lub sztucznej inteligencji Obowiązek uzyskania wyraźnej i jednoznacznej zgody wymagany jest bez względu sposób pobierania, zwielokrotniania, przechowywania lub innego wykorzystywania treści, danych lub informacji dostępnych w ramach niniejszego serwisu oraz wszystkich jego podstron, jak również bez względu na charakter tych treści, danych i informacji.

Powyższe nie dotyczy wyłącznie przypadków wykorzystywania treści, danych i informacji w celu umożliwienia i ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz umożliwienia pozycjonowania stron internetowych zawierających serwisy internetowe w ramach indeksowania wyników wyszukiwania wyszukiwarek internetowych

Więcej informacji znajdziesz tutaj.