Rozwódka na do domu, a nie na salony :) - Wizaz.pl

Wróć   Wizaz.pl > Kobieta > Intymnie

Notka

Intymnie Forum intymnie, to wyjątkowe miejsce, w którym podzielisz się emocjami, uczuciami, związkami oraz uzyskasz wsparcie i porady społeczności.

Odpowiedz
 
Narzędzia
Stary 2014-09-27, 19:54   #1
zielona_swieczka
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2014-09
Wiadomości: 11

Rozwódka na do domu, a nie na salony :)


Cześć

zakładam ten wątek, bo już troszkę zgłupiałam

Przechodząc od razu do rzeczy - 2 lata temu rozwiodłam się. Nie chcę drążyć długo teraz tego tematu, ale - spłycając - jestem dda, które dzielnie walczy ze swoim syndromem, ale klasycznie nie zauważyło, że jej kochany narzeczony popija ciut za dużo. Wiedząc, że nie jestem obiektywna, podpytałam znajomych, co sądzą - każdy jeden mówił, że jestem przewrażliwiona, bo -no może i pije sporo, ale generalnie nie jest źle, bo facet, bo zmęczony był etc.

Ba, mało tego - rozmawiałam z jego rodzicami - obydwoje mnie przekonywali, że M. nigdy problemów nie miał. Dopiero po rozwodzie się okazało, że kłamali, bo poprzedni związek położony został z tej samej przyczyny, no ale oni chcieli, żeby synek miał w końcu żonę. Walczyłam więc ze sobą myśląc, że mam naprawdę coś nie po kolei w łepetynie, utwierdzana przez znajomych, męża i jego rodzinę. Po ślubie, po wielu rozmowach, mąż oznajmił, że pić będzie, bo to ja mam problem z odbiorem tej sytuacji. Że nie pije przecież codziennie i do lustra etc. Że ludzie piją więcej. I tak się męczyłam bez sensu, próbując sobie wmówić, że wszystko pieknie.

Ryczałam po kątach, no nonsens całkowity, dziś to widzę i dziś wiem, że powinnam się od niego wynieść od razu. Mniejsza z tym, fakty są takie, że próbowałam się przekonac, że to ja, dda, tylko ja mam problem, dopóki mąż nie padł nieprzytomny na kanapę po raz enty. Dalszych szczegółów fizjologicznych tego padania Wam oszczędzę.

Wściekłam się płakałam, histeryzowałam, odczekałam do rana i powiedziałam, że tak żyć nie będę. Mąż, na kacu będąc, zwyzywał mnie na czym świat stoi, wprawiając w niemałe osłupienie, bo w życiu się tak do mnie nie odzywał. Rozpoczeła się nie tyle kłótnia, co awantura, mąż w rezultacie mnie popchnął na ścianę. Spakowałam się i wyprowadziłam natychmiast. Najpierw do siostry, potem wynajęłam coś.

Maż się naturalnie od razu "zmienił", dzwonił, przepraszał, ale ja, siedząc sobie spokojnie w wynajmowanym mieszkanku poczułam, jak jest mi cholernie dobrze bez tego ciągłego strachu, bez napięcia i codziennego uczucia, że muszę sobie wkręcać, że jestem przerważliwiona. Smutna nie byłam w ogóle, powiem więcej - po tylu latach traumy bycia blisko z kimś, kto nadużywa alkoholu (rodzina, potem mąż) po raz pierwszy poczułam, że jest mi dobrze. Samej ze sobą. I ten błogi spokój...

Zaczęłam przesypiać noce, po raz pierwszy wyszłam na ulicę i chłonęłam całe miasto sobą (wiem, brzmi egzaltowanie, ale tak się własnie czułam , chodziłam po lesie z absolutnym zachwytem, ponadrabiałam braki literackie, towarzyskie etc. Zdecydowanie był to przełom w moim życiu.

Mąz poprosił o spotkanie, zgodziłam się, chciałam porozmawiać o rozwodzie. Zaskoczył mnie niezmiernie - powiedział, że chce być ze mną, ale...on będzie dalej pił. Tylko "spróbuje mniej". Zazwyczaj alkoholicy obiecują poprawę, a on...no szczery był chłop na tym spotkaniu wypił 3 piwa, upijając się nieco zresztą. Oczywiście niezbyt miałam ochotę na takie rozrywki, dodatkowo w pracy dostałam awans na fajne stanowisko, czułam sie w końcu piękna, bystra i pewna siebie, a nie przerażona i zakompleksiona. Rozstaliśmy się, on bardzo szybko poznał inną dziewczynę, z którą sobie jest (wiem o tym, bo wysłał mi maila z ich zdjęciem ) , ja natomiast po kilku WSPANIAŁYCH miesiącach bycia w pojedynkę też kogoś poznałam, jestem w stałym, naprawdę dobrym związku.

Ok, to powyższe to był przydługi wstęp O co mi chodzi ?


Otóż - jak mówiłam- moje życie zmieniło się na lepsze i to diametralnie. Nikt tu nie jest stratny, więc chyba wszystko powinno pasować.

Pierwsze moje - choć jeszcze małe - zetknięcie z rzeczywistością, to jakiś artykuł opisujący rozwód jako bolesną traumę, najgorszą porażkę etc. Był mocno przekonujący, ale potrafiłam przeciwstawić go moim losom- dla mnie rozwód to wyrwanie się ze świata alkoholu, decyzja o pójściu na terapię, odnalezienie siebie i megafajnego faceta. Ok.

Potem usłyszałam kilka prawd objawionych (od osób, które nie wiedziały o mojej sytuacji, przypadkowo znalazłam się w dyskusji - dodam, że to osoby młode i wykształcone, no i w związkach małżeńskich) - że "dzisiejsze pary od razu się poddają i rozwodzą się niedojrzali, rozpieszczenie gówniarze, który nie potrafią dojść do kompromisu". Ok, przypomniały mi się wówczas wszystkie krzyki, awantury u mnie w domu, płacz, policja, nieprzespane noce, brak jedzenia i wstyd w szkole. Dziś wiem, po terapii, że od tego chciałam uciec w związek, który początkowo dawał mi poczucie ciepła i bezpieczeństwa, dlatego też zagłuszałam swoje obawy. Ale ok. Nazwanie - choć nie wprost- "rozpieszczoną" mnie w tej sytuacji zabolało.

Idźmy dalej. Świeżo po rozstaniu, kiedy nie byliśmy jeszcze rozwiedzeni, miałam wielką ochotę korzystać z życia. Umówiłam się z koleżankami na imprezę. Zachowywały się..dziwnie. Jakby mi ktoś umarł. Wiem, rozumiem, im też trudno sie w tym odnaleźć, ale patrzyły na mnie ze współczuciem. W końcu jedna mi powiedziała, że nie musze nic nikomu udowadniać, bo na Facebooku wstawiłam sobie - naprawdę fajne - zdjęcie z kolorowej sesji, która była dla mnie niesamowitą zabawą. Według nich chcę sama zagłuszyć mój ból, a ja po prostu w końcu byłam szczęśliwa. Wieczór był zły, ale postanowiłam im dać trochę czasu.

Parę miesięcy później spotkałyśmy sie w podobnym gronie. Byłam po rozwodzie, mój nowy związek mocno nabierał tempa, moje małżeństwo było dla mnie czymś niemalże abstrakcyjnym, niebyłym. Zaczęłam opowiadać, że w końcu jestem naprawdę szczęśliwa. I usłyszałam opinię, która mocno mnie zabolała: "no wiesz...ale nawet jak się pobierzecie...to nie będziesz miała poczucia, że to już nie to samo?" dopytałam o co chodzi i usłyszałam "bo to takie trochę na siłe, nie obraź się, ale to już nie jest ta pierwsza, piękna miłość, tylko takie raczej z rozsądku, żeby mieć spokój...?"

Zabolało jak cholera. Nie chciałam się już spotykać z nimi, poradziłam się więc bliskiego znajomego, co o tym myśli. Odparl, choć bardzo delikatnie: "wiesz...normalnie ludzie jakoś trwają w tych małżeństwach...ja się ciesze, że jesteś szczęśliwa, ale to już wiadomo, że taka jesteś po przejściach i nie wiem, czy powinnas się tak obnosić z tym szczęściem..bo to jakies takie..nienaturalne, że jesteś taka usmiechnięta, a jesteś po rozwodzie, więc to już zawsze będzie takie odgrzewane, to daje rade tylko u gwiazd w Hollywood, nie w normalnym zyciu".

Oczywiście się poryczałam Powyższa rozmowa miała miejsce bardzo niedawno, więc ją aktualnie przeżywam i błagam wręcz Was o obiektywne spojrzenie.

Rozumiem, że najlepsze wyjście to olać, bo tylko ja wiem jak jest..ale napawa mnie to kolosalnym smutkiem - czy rzeczywiście rozwódka jest widziana jako kobieta z traumą, nieszczęśliwa i łapiąca się szczęścia na siłę? Mam chaos w myślach Proszę o Wasze opinie
zielona_swieczka jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 19:58   #2
201607110949
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2006-02
Wiadomości: 16 803
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez zielona_swieczka Pokaż wiadomość
czy rzeczywiście rozwódka jest widziana jako kobieta z traumą, nieszczęśliwa i łapiąca się szczęścia na siłę?
Nie. W moich oczach kobieta taka jak Ty, zasługuje na szacunek, że zdobyła się na podobny krok. Nie słuchaj głupich ludzi i ich bajek o wyśnionym księciu i pierwszej miłości.
201607110949 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 20:05   #3
201803290936
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2006-10
Wiadomości: 43 642
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez zielona_swieczka Pokaż wiadomość
Cześć

zakładam ten wątek, bo już troszkę zgłupiałam

Przechodząc od razu do rzeczy - 2 lata temu rozwiodłam się. Nie chcę drążyć długo teraz tego tematu, ale - spłycając - jestem dda, które dzielnie walczy ze swoim syndromem, ale klasycznie nie zauważyło, że jej kochany narzeczony popija ciut za dużo. Wiedząc, że nie jestem obiektywna, podpytałam znajomych, co sądzą - każdy jeden mówił, że jestem przewrażliwiona, bo -no może i pije sporo, ale generalnie nie jest źle, bo facet, bo zmęczony był etc.

Ba, mało tego - rozmawiałam z jego rodzicami - obydwoje mnie przekonywali, że M. nigdy problemów nie miał. Dopiero po rozwodzie się okazało, że kłamali, bo poprzedni związek położony został z tej samej przyczyny, no ale oni chcieli, żeby synek miał w końcu żonę. Walczyłam więc ze sobą myśląc, że mam naprawdę coś nie po kolei w łepetynie, utwierdzana przez znajomych, męża i jego rodzinę. Po ślubie, po wielu rozmowach, mąż oznajmił, że pić będzie, bo to ja mam problem z odbiorem tej sytuacji. Że nie pije przecież codziennie i do lustra etc. Że ludzie piją więcej. I tak się męczyłam bez sensu, próbując sobie wmówić, że wszystko pieknie.

Ryczałam po kątach, no nonsens całkowity, dziś to widzę i dziś wiem, że powinnam się od niego wynieść od razu. Mniejsza z tym, fakty są takie, że próbowałam się przekonac, że to ja, dda, tylko ja mam problem, dopóki mąż nie padł nieprzytomny na kanapę po raz enty. Dalszych szczegółów fizjologicznych tego padania Wam oszczędzę.

Wściekłam się płakałam, histeryzowałam, odczekałam do rana i powiedziałam, że tak żyć nie będę. Mąż, na kacu będąc, zwyzywał mnie na czym świat stoi, wprawiając w niemałe osłupienie, bo w życiu się tak do mnie nie odzywał. Rozpoczeła się nie tyle kłótnia, co awantura, mąż w rezultacie mnie popchnął na ścianę. Spakowałam się i wyprowadziłam natychmiast. Najpierw do siostry, potem wynajęłam coś.

Maż się naturalnie od razu "zmienił", dzwonił, przepraszał, ale ja, siedząc sobie spokojnie w wynajmowanym mieszkanku poczułam, jak jest mi cholernie dobrze bez tego ciągłego strachu, bez napięcia i codziennego uczucia, że muszę sobie wkręcać, że jestem przerważliwiona. Smutna nie byłam w ogóle, powiem więcej - po tylu latach traumy bycia blisko z kimś, kto nadużywa alkoholu (rodzina, potem mąż) po raz pierwszy poczułam, że jest mi dobrze. Samej ze sobą. I ten błogi spokój...

Zaczęłam przesypiać noce, po raz pierwszy wyszłam na ulicę i chłonęłam całe miasto sobą (wiem, brzmi egzaltowanie, ale tak się własnie czułam , chodziłam po lesie z absolutnym zachwytem, ponadrabiałam braki literackie, towarzyskie etc. Zdecydowanie był to przełom w moim życiu.

Mąz poprosił o spotkanie, zgodziłam się, chciałam porozmawiać o rozwodzie. Zaskoczył mnie niezmiernie - powiedział, że chce być ze mną, ale...on będzie dalej pił. Tylko "spróbuje mniej". Zazwyczaj alkoholicy obiecują poprawę, a on...no szczery był chłop na tym spotkaniu wypił 3 piwa, upijając się nieco zresztą. Oczywiście niezbyt miałam ochotę na takie rozrywki, dodatkowo w pracy dostałam awans na fajne stanowisko, czułam sie w końcu piękna, bystra i pewna siebie, a nie przerażona i zakompleksiona. Rozstaliśmy się, on bardzo szybko poznał inną dziewczynę, z którą sobie jest (wiem o tym, bo wysłał mi maila z ich zdjęciem ) , ja natomiast po kilku WSPANIAŁYCH miesiącach bycia w pojedynkę też kogoś poznałam, jestem w stałym, naprawdę dobrym związku.

Ok, to powyższe to był przydługi wstęp O co mi chodzi ?


Otóż - jak mówiłam- moje życie zmieniło się na lepsze i to diametralnie. Nikt tu nie jest stratny, więc chyba wszystko powinno pasować.

Pierwsze moje - choć jeszcze małe - zetknięcie z rzeczywistością, to jakiś artykuł opisujący rozwód jako bolesną traumę, najgorszą porażkę etc. Był mocno przekonujący, ale potrafiłam przeciwstawić go moim losom- dla mnie rozwód to wyrwanie się ze świata alkoholu, decyzja o pójściu na terapię, odnalezienie siebie i megafajnego faceta. Ok.

Potem usłyszałam kilka prawd objawionych (od osób, które nie wiedziały o mojej sytuacji, przypadkowo znalazłam się w dyskusji - dodam, że to osoby młode i wykształcone, no i w związkach małżeńskich) - że "dzisiejsze pary od razu się poddają i rozwodzą się niedojrzali, rozpieszczenie gówniarze, który nie potrafią dojść do kompromisu". Ok, przypomniały mi się wówczas wszystkie krzyki, awantury u mnie w domu, płacz, policja, nieprzespane noce, brak jedzenia i wstyd w szkole. Dziś wiem, po terapii, że od tego chciałam uciec w związek, który początkowo dawał mi poczucie ciepła i bezpieczeństwa, dlatego też zagłuszałam swoje obawy. Ale ok. Nazwanie - choć nie wprost- "rozpieszczoną" mnie w tej sytuacji zabolało.

Idźmy dalej. Świeżo po rozstaniu, kiedy nie byliśmy jeszcze rozwiedzeni, miałam wielką ochotę korzystać z życia. Umówiłam się z koleżankami na imprezę. Zachowywały się..dziwnie. Jakby mi ktoś umarł. Wiem, rozumiem, im też trudno sie w tym odnaleźć, ale patrzyły na mnie ze współczuciem. W końcu jedna mi powiedziała, że nie musze nic nikomu udowadniać, bo na Facebooku wstawiłam sobie - naprawdę fajne - zdjęcie z kolorowej sesji, która była dla mnie niesamowitą zabawą. Według nich chcę sama zagłuszyć mój ból, a ja po prostu w końcu byłam szczęśliwa. Wieczór był zły, ale postanowiłam im dać trochę czasu.

Parę miesięcy później spotkałyśmy sie w podobnym gronie. Byłam po rozwodzie, mój nowy związek mocno nabierał tempa, moje małżeństwo było dla mnie czymś niemalże abstrakcyjnym, niebyłym. Zaczęłam opowiadać, że w końcu jestem naprawdę szczęśliwa. I usłyszałam opinię, która mocno mnie zabolała: "no wiesz...ale nawet jak się pobierzecie...to nie będziesz miała poczucia, że to już nie to samo?" dopytałam o co chodzi i usłyszałam "bo to takie trochę na siłe, nie obraź się, ale to już nie jest ta pierwsza, piękna miłość, tylko takie raczej z rozsądku, żeby mieć spokój...?"

Zabolało jak cholera. Nie chciałam się już spotykać z nimi, poradziłam się więc bliskiego znajomego, co o tym myśli. Odparl, choć bardzo delikatnie: "wiesz...normalnie ludzie jakoś trwają w tych małżeństwach...ja się ciesze, że jesteś szczęśliwa, ale to już wiadomo, że taka jesteś po przejściach i nie wiem, czy powinnas się tak obnosić z tym szczęściem..bo to jakies takie..nienaturalne, że jesteś taka usmiechnięta, a jesteś po rozwodzie, więc to już zawsze będzie takie odgrzewane, to daje rade tylko u gwiazd w Hollywood, nie w normalnym zyciu".

Oczywiście się poryczałam Powyższa rozmowa miała miejsce bardzo niedawno, więc ją aktualnie przeżywam i błagam wręcz Was o obiektywne spojrzenie.

Rozumiem, że najlepsze wyjście to olać, bo tylko ja wiem jak jest..ale napawa mnie to kolosalnym smutkiem - czy rzeczywiście rozwódka jest widziana jako kobieta z traumą, nieszczęśliwa i łapiąca się szczęścia na siłę? Mam chaos w myślach Proszę o Wasze opinie
Czemu aż tak przeżywasz to, że ludzie są głupi, nieżyciowi i wtrącają się w nie swoje sprawy? Świata nie zbawisz. Za to zmień towarzystwo. Najwidoczniej te panny, które brałaś za swoje koleżanki, za najwyższą wartość i osiągnięcie życiowe uważają złapanie faceta, hajtnięcie się z nim i trwanie w związku "nieważne co", inaczej obciach i spadek pozycji społecznej. Cóż, tak jak już pisałam: na głupotę innych nic nie poradzisz. I tak poza tym: jak człowiek sam jest w szczęśliwym związku, to szczęście innych (u Ciebie szczęście polegające na tym, że się wyrwałaś z patologicznego, toksycznego związku oraz to, że obecnie masz normalnego partnera) go nie boli. Je Twoje szczęście najwyraźniej kłuje w oczy. Czyli możliwe, że za fasadą wcale tak dobrze się u nich nie dzieje. Pewnie same "kompromisy" sprawiające, że paniom gorzko w ustach i na językach.

Edytowane przez 201803290936
Czas edycji: 2014-09-27 o 20:10
201803290936 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 20:11   #4
ZamyslonaRoztargniona
Zakorzenienie
 
Zarejestrowany: 2013-07
Wiadomości: 5 580
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez zielona_swieczka Pokaż wiadomość
Cześć

zakładam ten wątek, bo już troszkę zgłupiałam

Przechodząc od razu do rzeczy - 2 lata temu rozwiodłam się. Nie chcę drążyć długo teraz tego tematu, ale - spłycając - jestem dda, które dzielnie walczy ze swoim syndromem, ale klasycznie nie zauważyło, że jej kochany narzeczony popija ciut za dużo. Wiedząc, że nie jestem obiektywna, podpytałam znajomych, co sądzą - każdy jeden mówił, że jestem przewrażliwiona, bo -no może i pije sporo, ale generalnie nie jest źle, bo facet, bo zmęczony był etc.

Ba, mało tego - rozmawiałam z jego rodzicami - obydwoje mnie przekonywali, że M. nigdy problemów nie miał. Dopiero po rozwodzie się okazało, że kłamali, bo poprzedni związek położony został z tej samej przyczyny, no ale oni chcieli, żeby synek miał w końcu żonę. Walczyłam więc ze sobą myśląc, że mam naprawdę coś nie po kolei w łepetynie, utwierdzana przez znajomych, męża i jego rodzinę. Po ślubie, po wielu rozmowach, mąż oznajmił, że pić będzie, bo to ja mam problem z odbiorem tej sytuacji. Że nie pije przecież codziennie i do lustra etc. Że ludzie piją więcej. I tak się męczyłam bez sensu, próbując sobie wmówić, że wszystko pieknie.

Ryczałam po kątach, no nonsens całkowity, dziś to widzę i dziś wiem, że powinnam się od niego wynieść od razu. Mniejsza z tym, fakty są takie, że próbowałam się przekonac, że to ja, dda, tylko ja mam problem, dopóki mąż nie padł nieprzytomny na kanapę po raz enty. Dalszych szczegółów fizjologicznych tego padania Wam oszczędzę.

Wściekłam się płakałam, histeryzowałam, odczekałam do rana i powiedziałam, że tak żyć nie będę. Mąż, na kacu będąc, zwyzywał mnie na czym świat stoi, wprawiając w niemałe osłupienie, bo w życiu się tak do mnie nie odzywał. Rozpoczeła się nie tyle kłótnia, co awantura, mąż w rezultacie mnie popchnął na ścianę. Spakowałam się i wyprowadziłam natychmiast. Najpierw do siostry, potem wynajęłam coś.

Maż się naturalnie od razu "zmienił", dzwonił, przepraszał, ale ja, siedząc sobie spokojnie w wynajmowanym mieszkanku poczułam, jak jest mi cholernie dobrze bez tego ciągłego strachu, bez napięcia i codziennego uczucia, że muszę sobie wkręcać, że jestem przerważliwiona. Smutna nie byłam w ogóle, powiem więcej - po tylu latach traumy bycia blisko z kimś, kto nadużywa alkoholu (rodzina, potem mąż) po raz pierwszy poczułam, że jest mi dobrze. Samej ze sobą. I ten błogi spokój...

Zaczęłam przesypiać noce, po raz pierwszy wyszłam na ulicę i chłonęłam całe miasto sobą (wiem, brzmi egzaltowanie, ale tak się własnie czułam , chodziłam po lesie z absolutnym zachwytem, ponadrabiałam braki literackie, towarzyskie etc. Zdecydowanie był to przełom w moim życiu.

Mąz poprosił o spotkanie, zgodziłam się, chciałam porozmawiać o rozwodzie. Zaskoczył mnie niezmiernie - powiedział, że chce być ze mną, ale...on będzie dalej pił. Tylko "spróbuje mniej". Zazwyczaj alkoholicy obiecują poprawę, a on...no szczery był chłop na tym spotkaniu wypił 3 piwa, upijając się nieco zresztą. Oczywiście niezbyt miałam ochotę na takie rozrywki, dodatkowo w pracy dostałam awans na fajne stanowisko, czułam sie w końcu piękna, bystra i pewna siebie, a nie przerażona i zakompleksiona. Rozstaliśmy się, on bardzo szybko poznał inną dziewczynę, z którą sobie jest (wiem o tym, bo wysłał mi maila z ich zdjęciem ) , ja natomiast po kilku WSPANIAŁYCH miesiącach bycia w pojedynkę też kogoś poznałam, jestem w stałym, naprawdę dobrym związku.

Ok, to powyższe to był przydługi wstęp O co mi chodzi ?


Otóż - jak mówiłam- moje życie zmieniło się na lepsze i to diametralnie. Nikt tu nie jest stratny, więc chyba wszystko powinno pasować.

Pierwsze moje - choć jeszcze małe - zetknięcie z rzeczywistością, to jakiś artykuł opisujący rozwód jako bolesną traumę, najgorszą porażkę etc. Był mocno przekonujący, ale potrafiłam przeciwstawić go moim losom- dla mnie rozwód to wyrwanie się ze świata alkoholu, decyzja o pójściu na terapię, odnalezienie siebie i megafajnego faceta. Ok.

Potem usłyszałam kilka prawd objawionych (od osób, które nie wiedziały o mojej sytuacji, przypadkowo znalazłam się w dyskusji - dodam, że to osoby młode i wykształcone, no i w związkach małżeńskich) - że "dzisiejsze pary od razu się poddają i rozwodzą się niedojrzali, rozpieszczenie gówniarze, który nie potrafią dojść do kompromisu". Ok, przypomniały mi się wówczas wszystkie krzyki, awantury u mnie w domu, płacz, policja, nieprzespane noce, brak jedzenia i wstyd w szkole. Dziś wiem, po terapii, że od tego chciałam uciec w związek, który początkowo dawał mi poczucie ciepła i bezpieczeństwa, dlatego też zagłuszałam swoje obawy. Ale ok. Nazwanie - choć nie wprost- "rozpieszczoną" mnie w tej sytuacji zabolało.

Idźmy dalej. Świeżo po rozstaniu, kiedy nie byliśmy jeszcze rozwiedzeni, miałam wielką ochotę korzystać z życia. Umówiłam się z koleżankami na imprezę. Zachowywały się..dziwnie. Jakby mi ktoś umarł. Wiem, rozumiem, im też trudno sie w tym odnaleźć, ale patrzyły na mnie ze współczuciem. W końcu jedna mi powiedziała, że nie musze nic nikomu udowadniać, bo na Facebooku wstawiłam sobie - naprawdę fajne - zdjęcie z kolorowej sesji, która była dla mnie niesamowitą zabawą. Według nich chcę sama zagłuszyć mój ból, a ja po prostu w końcu byłam szczęśliwa. Wieczór był zły, ale postanowiłam im dać trochę czasu.

Parę miesięcy później spotkałyśmy sie w podobnym gronie. Byłam po rozwodzie, mój nowy związek mocno nabierał tempa, moje małżeństwo było dla mnie czymś niemalże abstrakcyjnym, niebyłym. Zaczęłam opowiadać, że w końcu jestem naprawdę szczęśliwa. I usłyszałam opinię, która mocno mnie zabolała: "no wiesz...ale nawet jak się pobierzecie...to nie będziesz miała poczucia, że to już nie to samo?" dopytałam o co chodzi i usłyszałam "bo to takie trochę na siłe, nie obraź się, ale to już nie jest ta pierwsza, piękna miłość, tylko takie raczej z rozsądku, żeby mieć spokój...?"

Zabolało jak cholera. Nie chciałam się już spotykać z nimi, poradziłam się więc bliskiego znajomego, co o tym myśli. Odparl, choć bardzo delikatnie: "wiesz...normalnie ludzie jakoś trwają w tych małżeństwach...ja się ciesze, że jesteś szczęśliwa, ale to już wiadomo, że taka jesteś po przejściach i nie wiem, czy powinnas się tak obnosić z tym szczęściem..bo to jakies takie..nienaturalne, że jesteś taka usmiechnięta, a jesteś po rozwodzie, więc to już zawsze będzie takie odgrzewane, to daje rade tylko u gwiazd w Hollywood, nie w normalnym zyciu".

Oczywiście się poryczałam Powyższa rozmowa miała miejsce bardzo niedawno, więc ją aktualnie przeżywam i błagam wręcz Was o obiektywne spojrzenie.

Rozumiem, że najlepsze wyjście to olać, bo tylko ja wiem jak jest..ale napawa mnie to kolosalnym smutkiem - czy rzeczywiście rozwódka jest widziana jako kobieta z traumą, nieszczęśliwa i łapiąca się szczęścia na siłę? Mam chaos w myślach Proszę o Wasze opinie
STEREOTYPOWO tak.
Stereotypowo rozwódka to kobieta porzucona przez faceta.
Stereotypowo: ona mu dzieci rodzi, obiadki pod nos podstawia, pierze skarpetki, a niewdzięcznik znajduje sobie młodszą czy bardziej zadbaną, nieumęczoną domowym życiem kobietę i żonę wymienia na lepszy model. A ta biedna żona zostaje z dziećmi na utrzymaniu, którym nie ma co jeść dać, więc musi sobie kogoś znaleźć żeby utrzymał ją i dzieci.
ZamyslonaRoztargniona jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 20:11   #5
mpt
Zakorzenienie
 
Avatar mpt
 
Zarejestrowany: 2007-11
Wiadomości: 7 346
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez Doris1981 Pokaż wiadomość
Czemu aż tak przeżywasz to, że ludzie są głupi, nieżyciowi i wtrącają się w nie swoje sprawy? Świata nie zbawisz. Za to zmień towarzystwo. Najwidoczniej te panny, które brałaś za swoje koleżanki, za najwyższą wartość i osiągnięcie życiowe uważają złapanie faceta, hajtnięcie się z nim i trwanie w związku "nieważne co", inaczej obciach i spadek pozycji społecznej. Cóż, tak jak już pisałam: na głupotę innych nic nie poradzisz. I tak poza tym: jak człowiek sam jest w szczęśliwym związku, to szczęście innych (u Ciebie szczęście polegające na tym, że się wyrwałaś z patologicznego, toksycznego związku oraz to, że obecnie masz normalnego partnera) go nie boli. Je Twoje szczęście najwyraźniej kłuje w oczy. Czyli możliwe, że za fasadą wcale tak dobrze się u nich nie dzieje. Pewnie same "kompromisy" sprawiające, że panią gorzko w ustach i na językach.
Jak wyżej. Poza tym tylko straszni zawistnicy nie potrafią cieszyć się szczęściem przyjaciół i jeśli ktoś tak idiotycznie (bo to jednak idiotyzm uważać, że pierwsze małżeństwo to coś wyjątkowego, a po rozwodzie to tylko byle co nas czeka) sprowadza Cię do parteru, to możesz podejrzewać, że coś jest nie tak w Waszych relacjach.
__________________
Tu wyjaśniam w prostych słowach trening, dietę i głowę: instagram.com/prostym_slowem
mpt jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 20:11   #6
Mevianne
Raczkowanie
 
Avatar Mevianne
 
Zarejestrowany: 2013-10
Wiadomości: 342
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Eee... Dziwnych tych znajomych masz.

Nie przejmuj się i ciesz się swoim szczęściem
__________________
Jestę aplikantę

Mevianne jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 20:16   #7
zielona_swieczka
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2014-09
Wiadomości: 11
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez Doris1981 Pokaż wiadomość
Czemu aż tak przeżywasz to, że ludzie są głupi, nieżyciowi i wtrącają się w nie swoje sprawy? Świata nie zbawisz. Za to zmień towarzystwo. Najwidoczniej te panny, które brałaś za swoje koleżanki, za najwyższą wartość i osiągnięcie życiowe uważają złapanie faceta, hajtnięcie się z nim i trwanie w związku "nieważne co", inaczej obciach i spadek pozycji społecznej. Cóż, tak jak już pisałam: na głupotę innych nic nie poradzisz. I tak poza tym: jak człowiek sam jest w szczęśliwym związku, to szczęście innych (u Ciebie szczęście polegające na tym, że się wyrwałaś z patologicznego, toksycznego związku oraz to, że obecnie masz normalnego partnera) go nie boli. Je Twoje szczęście najwyraźniej kłuje w oczy. Czyli możliwe, że za fasadą wcale tak dobrze się u nich nie dzieje. Pewnie same "kompromisy" sprawiające, że panią gorzko w ustach i na językach.
Dziękuję Wam za opinie

To, że przeżywam to jedno - znamy się iks lat i kiedy byłam w związku to wszystko pięknie i wesoło, a kiedy powiedziałam, że chcę inaczej to zweryfikowało wiele lat znajomości - no boli trochę, ale okej, poboli, poboli i przestanie, ja nie o tym

Mnie raczej zaniepokoiło, że dziś anno domini 2014 słowo "rozwódka" dla wielu wciąż znaczy "gorsza" "nikt jej nie chciał" "wyrzutek". Ponieważ z tą opinią się nijak zgodzić nie mogę, założyłam wątek.

Mi nie chodzi nawet o powód mojego rozstania, choć oczywiście w moim przypadku był on kluczowy - chciałam zapytać czy Wy, dowiadując się, że ktoś jest po rozwodzie i ma drugi związek (a może i trzeci?) i nie wiedząc nic o przyczynie rozpadu poprzedniego widziany jest przez Was z miejsca jako przegrany, ktoś po porażce? Tyle razy już przeczytałam, że "rozwód jest zawsze porażką", że zastanawiam się, czy tylko ja jestem wyjątkiem od reguły? Stąd też pomysł na wątek, cieszę się z każdej odpowiedzi
zielona_swieczka jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Najlepsze Promocje i Wyprzedaże

REKLAMA
Stary 2014-09-27, 20:35   #8
Rena
Zakorzenienie
 
Avatar Rena
 
Zarejestrowany: 2004-07
Lokalizacja: Paris
Wiadomości: 29 331
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Znajomi sa toksyczni, poznaj nowych ludzi, ale nie opowiadaj im tyle az o rozwodzie i tak niewiele o nowym partnerze. Tamten to przeszlosc, skup sie na obecnym misiu. Poza tym moze jakies hobby?
Rena jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 20:36   #9
MissChievousTess
Zakorzenienie
 
Zarejestrowany: 2012-04
Wiadomości: 12 916
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Bardzo mocno przeżywasz to wszystko i chyba dlatego bierzesz tak wszystko do siebie.
Nie uważam, żeby rozwód wpływał jakoś na mój odbiór danej osoby, na moje zachowania wobec tej osoby. Każdy związek jest jedyny i niepowtarzalny, każdy może wyjść albo może nie wyjść.
Dla mnie rozwodnik to ktoś komu jakiś związek nie wyszedł, ale nie wnikam w to dlaczego. Prywatne życie ludzi to prywatne życie ludzi. Może analizowałabym gdybym miała się sama z rozwodnikiem związać- wtedy warto wiedzieć dlaczego doszło do rozwodu w życiu tej osoby. Ale poza tym uważam, że taka osoba nie jest wcale gorsza niż osoba w pierwszym związku.
__________________
Proszę zajrzyj do tego wątku i wypełnij ankietę:
https://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=733894
MissChievousTess jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 20:52   #10
ARAKSJEL
Hrodebert
 
Zarejestrowany: 2012-05
Wiadomości: 4 441
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez zielona_swieczka Pokaż wiadomość


Mi nie chodzi nawet o powód mojego rozstania, choć oczywiście w moim przypadku był on kluczowy - chciałam zapytać czy Wy, dowiadując się, że ktoś jest po rozwodzie i ma drugi związek (a może i trzeci?) i nie wiedząc nic o przyczynie rozpadu poprzedniego widziany jest przez Was z miejsca jako przegrany, ktoś po porażce? Tyle razy już przeczytałam, że "rozwód jest zawsze porażką", że zastanawiam się, czy tylko ja jestem wyjątkiem od reguły? Stąd też pomysł na wątek, cieszę się z każdej odpowiedzi
Czy rozwód jest porażką ? dwojako można na to spojrzeć ,generalnie tak ,dokonaliśmy w gruncie złego wyboru ,tudzież nie potrafiliśmy rozwiązać problemów po drodze ,wiadomo rozwód nie jest decyzją chwili ,tylko stopniowego nawarstwiania się nierozwiązanych rzeczy.Tak więc patrząc z odległości można uznać to za życiową porażkę ,z drugiej strony ,jeżeli się przybliżyć ,zawęzić okres czasowo ,czy też zmienić punkt widzenia ,można traktować to jako małe zwycięstwo [jak w twoim wypadku] .Co się tyczy wstępu ,osoba trzeci raz wchodząca w związek małżeński z mojego punktu widzenia ,jest osobą niepoważną ,nie umiejącą wyciągać wniosków z pożytkiem dla siebie >czyt. głupia .A czy rozwódka jest gorsza ..hmm opinia rodem z głębokiego Prl-u .
ARAKSJEL jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 21:00   #11
201607040940
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2013-09
Wiadomości: 6 562
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez zielona_swieczka Pokaż wiadomość
Dziękuję Wam za opinie

To, że przeżywam to jedno - znamy się iks lat i kiedy byłam w związku to wszystko pięknie i wesoło, a kiedy powiedziałam, że chcę inaczej to zweryfikowało wiele lat znajomości - no boli trochę, ale okej, poboli, poboli i przestanie, ja nie o tym

Mnie raczej zaniepokoiło, że dziś anno domini 2014 słowo "rozwódka" dla wielu wciąż znaczy "gorsza" "nikt jej nie chciał" "wyrzutek". Ponieważ z tą opinią się nijak zgodzić nie mogę, założyłam wątek.

Mi nie chodzi nawet o powód mojego rozstania, choć oczywiście w moim przypadku był on kluczowy - chciałam zapytać czy Wy, dowiadując się, że ktoś jest po rozwodzie i ma drugi związek (a może i trzeci?) i nie wiedząc nic o przyczynie rozpadu poprzedniego widziany jest przez Was z miejsca jako przegrany, ktoś po porażce? Tyle razy już przeczytałam, że "rozwód jest zawsze porażką", że zastanawiam się, czy tylko ja jestem wyjątkiem od reguły? Stąd też pomysł na wątek, cieszę się z każdej odpowiedzi
wydaje mi się że z jednej strony rozwód jest klęską - bo młodzi weszli w związek i im się nie udał. Ale z drugiej strony rozwód jest uśmiechem losu i szansą na nowe, lepsze życie. Więc jest też sukcesem. Zamiast grzęznąć coraz głębiej w toksyczny związek, płodzić dzieci i mieć w ustach gorzki smak porażki , miałaś siłę wyrwać się z niego.

I nie ma dla mnie znaczenia że ktoś jest rozwiedziony - co najwyżej pomyśle że mu się tym razem nie udało, ze następnym razem będzie lepiej.
201607040940 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Okazje i pomysły na prezent

REKLAMA
Stary 2014-09-27, 21:02   #12
zielona_swieczka
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2014-09
Wiadomości: 11
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez ARAKSJEL Pokaż wiadomość
,osoba trzeci raz wchodząca w związek małżeński z mojego punktu widzenia ,jest osobą niepoważną ,nie umiejącą wyciągać wniosków z pożytkiem dla siebie >czyt. głupia ..
Ano właśnie o takich opiniach mówiłam...czyli bez zweryfikowania faktycznej sytuacji, bez jakiejkolwiek wiedzy o życiu drugiej osoby - ocena "na zaś" "Trzeci mąż-----> GŁUPIA" Wśród moich znajomych "Drugi mąż- przegrane życie".

No i to tak :P fajnie jednak, że - przynajmniej wg forum - nie każdy myśli w ten sposób D

Dzięki tez za opinie, że zbyt mocno przeżywam - macie rację, poważnie mnie uspokoiłyście
zielona_swieczka jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 21:29   #13
201604220918
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2013-12
Wiadomości: 412
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez zielona_swieczka Pokaż wiadomość

Mi nie chodzi nawet o powód mojego rozstania, choć oczywiście w moim przypadku był on kluczowy - chciałam zapytać czy Wy, dowiadując się, że ktoś jest po rozwodzie i ma drugi związek (a może i trzeci?) i nie wiedząc nic o przyczynie rozpadu poprzedniego widziany jest przez Was z miejsca jako przegrany, ktoś po porażce?

Nie. Gdybym tak myślała, nie byłabym dziś żoną swojego męża - rozwodnika A co się nasłuchałam jaka to ja jestem głupia, że z kimś takim zaczynam to moje. Były też natrętne pytania w stylu "A dlaczego on się rozwiódł?", "A ile ma dzieci i jakie płaci alimenty?', "A nie boisz się że ci ucieknie?". Wszystko powyższe ignorowałam, najbardziej drastyczne upierdliwce dostawały solidną reprymendę.

Moja mama była rozwódką w latach 70. i jak nietrudno się domyślić wzbudzała sporą sensację Niektóre panie wręcz obawiały się, że skoro ona taka "wyzwolona", to z pewnością będzie chciała zapolować na męża którejś z nich. Dziś się z tych szeptów za plecami i dziwnych spojrzeń śmieje Najzabawniejsze jest to, że gdy ponownie wyszła za mąż wszystkie "podejrzliwe" nagle zaczęły znowu jej mówić "dzień dobry", i to tak głośno, że pół ulicy słyszało

Jakkolwiek to banalnie nie zabrzmi: staraj się ignorować takie docinki i "dobre rady". Postąpiłaś słusznie, ja ci z tego miejsca szczerze gratuluję teraz może być już tylko lepiej.
201604220918 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 21:34   #14
201605021613
Konto usunięte
 
Zarejestrowany: 2010-11
Wiadomości: 3 629
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez zielona_swieczka Pokaż wiadomość
Cześć

zakładam ten wątek, bo już troszkę zgłupiałam

Przechodząc od razu do rzeczy - 2 lata temu rozwiodłam się. Nie chcę drążyć długo teraz tego tematu, ale - spłycając - jestem dda, które dzielnie walczy ze swoim syndromem, ale klasycznie nie zauważyło, że jej kochany narzeczony popija ciut za dużo. Wiedząc, że nie jestem obiektywna, podpytałam znajomych, co sądzą - każdy jeden mówił, że jestem przewrażliwiona, bo -no może i pije sporo, ale generalnie nie jest źle, bo facet, bo zmęczony był etc.

Ba, mało tego - rozmawiałam z jego rodzicami - obydwoje mnie przekonywali, że M. nigdy problemów nie miał. Dopiero po rozwodzie się okazało, że kłamali, bo poprzedni związek położony został z tej samej przyczyny, no ale oni chcieli, żeby synek miał w końcu żonę. Walczyłam więc ze sobą myśląc, że mam naprawdę coś nie po kolei w łepetynie, utwierdzana przez znajomych, męża i jego rodzinę. Po ślubie, po wielu rozmowach, mąż oznajmił, że pić będzie, bo to ja mam problem z odbiorem tej sytuacji. Że nie pije przecież codziennie i do lustra etc. Że ludzie piją więcej. I tak się męczyłam bez sensu, próbując sobie wmówić, że wszystko pieknie.

Ryczałam po kątach, no nonsens całkowity, dziś to widzę i dziś wiem, że powinnam się od niego wynieść od razu. Mniejsza z tym, fakty są takie, że próbowałam się przekonac, że to ja, dda, tylko ja mam problem, dopóki mąż nie padł nieprzytomny na kanapę po raz enty. Dalszych szczegółów fizjologicznych tego padania Wam oszczędzę.

Wściekłam się płakałam, histeryzowałam, odczekałam do rana i powiedziałam, że tak żyć nie będę. Mąż, na kacu będąc, zwyzywał mnie na czym świat stoi, wprawiając w niemałe osłupienie, bo w życiu się tak do mnie nie odzywał. Rozpoczeła się nie tyle kłótnia, co awantura, mąż w rezultacie mnie popchnął na ścianę. Spakowałam się i wyprowadziłam natychmiast. Najpierw do siostry, potem wynajęłam coś.

Maż się naturalnie od razu "zmienił", dzwonił, przepraszał, ale ja, siedząc sobie spokojnie w wynajmowanym mieszkanku poczułam, jak jest mi cholernie dobrze bez tego ciągłego strachu, bez napięcia i codziennego uczucia, że muszę sobie wkręcać, że jestem przerważliwiona. Smutna nie byłam w ogóle, powiem więcej - po tylu latach traumy bycia blisko z kimś, kto nadużywa alkoholu (rodzina, potem mąż) po raz pierwszy poczułam, że jest mi dobrze. Samej ze sobą. I ten błogi spokój...

Zaczęłam przesypiać noce, po raz pierwszy wyszłam na ulicę i chłonęłam całe miasto sobą (wiem, brzmi egzaltowanie, ale tak się własnie czułam , chodziłam po lesie z absolutnym zachwytem, ponadrabiałam braki literackie, towarzyskie etc. Zdecydowanie był to przełom w moim życiu.

Mąz poprosił o spotkanie, zgodziłam się, chciałam porozmawiać o rozwodzie. Zaskoczył mnie niezmiernie - powiedział, że chce być ze mną, ale...on będzie dalej pił. Tylko "spróbuje mniej". Zazwyczaj alkoholicy obiecują poprawę, a on...no szczery był chłop na tym spotkaniu wypił 3 piwa, upijając się nieco zresztą. Oczywiście niezbyt miałam ochotę na takie rozrywki, dodatkowo w pracy dostałam awans na fajne stanowisko, czułam sie w końcu piękna, bystra i pewna siebie, a nie przerażona i zakompleksiona. Rozstaliśmy się, on bardzo szybko poznał inną dziewczynę, z którą sobie jest (wiem o tym, bo wysłał mi maila z ich zdjęciem ) , ja natomiast po kilku WSPANIAŁYCH miesiącach bycia w pojedynkę też kogoś poznałam, jestem w stałym, naprawdę dobrym związku.

Ok, to powyższe to był przydługi wstęp O co mi chodzi ?


Otóż - jak mówiłam- moje życie zmieniło się na lepsze i to diametralnie. Nikt tu nie jest stratny, więc chyba wszystko powinno pasować.

Pierwsze moje - choć jeszcze małe - zetknięcie z rzeczywistością, to jakiś artykuł opisujący rozwód jako bolesną traumę, najgorszą porażkę etc. Był mocno przekonujący, ale potrafiłam przeciwstawić go moim losom- dla mnie rozwód to wyrwanie się ze świata alkoholu, decyzja o pójściu na terapię, odnalezienie siebie i megafajnego faceta. Ok.

Potem usłyszałam kilka prawd objawionych (od osób, które nie wiedziały o mojej sytuacji, przypadkowo znalazłam się w dyskusji - dodam, że to osoby młode i wykształcone, no i w związkach małżeńskich) - że "dzisiejsze pary od razu się poddają i rozwodzą się niedojrzali, rozpieszczenie gówniarze, który nie potrafią dojść do kompromisu". Ok, przypomniały mi się wówczas wszystkie krzyki, awantury u mnie w domu, płacz, policja, nieprzespane noce, brak jedzenia i wstyd w szkole. Dziś wiem, po terapii, że od tego chciałam uciec w związek, który początkowo dawał mi poczucie ciepła i bezpieczeństwa, dlatego też zagłuszałam swoje obawy. Ale ok. Nazwanie - choć nie wprost- "rozpieszczoną" mnie w tej sytuacji zabolało.

Idźmy dalej. Świeżo po rozstaniu, kiedy nie byliśmy jeszcze rozwiedzeni, miałam wielką ochotę korzystać z życia. Umówiłam się z koleżankami na imprezę. Zachowywały się..dziwnie. Jakby mi ktoś umarł. Wiem, rozumiem, im też trudno sie w tym odnaleźć, ale patrzyły na mnie ze współczuciem. W końcu jedna mi powiedziała, że nie musze nic nikomu udowadniać, bo na Facebooku wstawiłam sobie - naprawdę fajne - zdjęcie z kolorowej sesji, która była dla mnie niesamowitą zabawą. Według nich chcę sama zagłuszyć mój ból, a ja po prostu w końcu byłam szczęśliwa. Wieczór był zły, ale postanowiłam im dać trochę czasu.

Parę miesięcy później spotkałyśmy sie w podobnym gronie. Byłam po rozwodzie, mój nowy związek mocno nabierał tempa, moje małżeństwo było dla mnie czymś niemalże abstrakcyjnym, niebyłym. Zaczęłam opowiadać, że w końcu jestem naprawdę szczęśliwa. I usłyszałam opinię, która mocno mnie zabolała: "no wiesz...ale nawet jak się pobierzecie...to nie będziesz miała poczucia, że to już nie to samo?" dopytałam o co chodzi i usłyszałam "bo to takie trochę na siłe, nie obraź się, ale to już nie jest ta pierwsza, piękna miłość, tylko takie raczej z rozsądku, żeby mieć spokój...?"

Zabolało jak cholera. Nie chciałam się już spotykać z nimi, poradziłam się więc bliskiego znajomego, co o tym myśli. Odparl, choć bardzo delikatnie: "wiesz...normalnie ludzie jakoś trwają w tych małżeństwach...ja się ciesze, że jesteś szczęśliwa, ale to już wiadomo, że taka jesteś po przejściach i nie wiem, czy powinnas się tak obnosić z tym szczęściem..bo to jakies takie..nienaturalne, że jesteś taka usmiechnięta, a jesteś po rozwodzie, więc to już zawsze będzie takie odgrzewane, to daje rade tylko u gwiazd w Hollywood, nie w normalnym zyciu".

Oczywiście się poryczałam Powyższa rozmowa miała miejsce bardzo niedawno, więc ją aktualnie przeżywam i błagam wręcz Was o obiektywne spojrzenie.

Rozumiem, że najlepsze wyjście to olać, bo tylko ja wiem jak jest..ale napawa mnie to kolosalnym smutkiem - czy rzeczywiście rozwódka jest widziana jako kobieta z traumą, nieszczęśliwa i łapiąca się szczęścia na siłę? Mam chaos w myślach Proszę o Wasze opinie

Jesteś mną? To jest prawie historia mojego życia i krótkiego małżeństwa, tyle, że mój były nie popchnął mnie nigdy na ścianę, ale reszta bardzo się zgadza.

Nie przejmuj się gadaniem innych! To twoje życie! Nie słuchaj bzdur, moim znaniem jesteśmy silne kobiety, bo nie każda by się rozwiodła, bojąc się ,,co ludzie powiedzą''.

Kiedyś też mówiłam o tym wszystkim z uśmiechem, to moja kuzynka stwierdziła, że nie jedna by się załamała.

Aha rózni nas to, że ja nie jestem DDA , ale łączy to, że mamusia mojego byłego, chciała by miał zonę, bo może nie będzie pił i również ściemniała mnie, że jest wszystko ok, raz jednak sie wygadała o jego problemie i to mi wystarczyło.

Poza tym myślała, że ,,taka grzeczna i spokojna dziewczyna jak ja'' będzie tolerowała jego ewentualne wyskoki i ani piśnie o problemie nikomu, a tu takie rozczarowanie, bo nie zamierzałam niczego ukrywać i grać farsy.

jestem w szoku, bo mimo kilku różnic moja historia bardzo przypomina twoją.

Edytowane przez 201605021613
Czas edycji: 2014-09-27 o 21:46
201605021613 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 21:50   #15
dzustam
Zakorzenienie
 
Avatar dzustam
 
Zarejestrowany: 2005-06
Lokalizacja: Przylądek Zieleni
Wiadomości: 6 764
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Odpuść sobie, ilu ludzi, tyle prawd. Wszystkich nie dasz rady usatysfakcjonować swoimi wyborami życiowymi.

Rozwód, w jakimś sensie, zawsze będzie porażką. Nieważna jest przyczyna rozpadu związku. Ale w wielu przypadkach rozwód jest też zwycięstwem, bo skoro do niego dochodzi, to znaczy, że były ku temu (większe lub mniejsze) przesłanki i tak musiało się stać. To od Ciebie zależy, czy dasz sobie wmówić, czy jesteś zwycięzcą czy przegraną...

A znajomi niezbyt fajni, ale cóż poradzisz? I szczerze mówiąc statystyki rozwodowe wskazują, że znaczna część tak naprawdę nie wie, co je czeka w przyszłości, bo nawet te osoby, które nie myślą o rozwodzie, nie są w stanie zagwarantować, że ich małżonek o tym nie pomyśli .

A wtedy, z własnej perspektywy, wszelkie zawirowania matrymonialne traktuje się po prostu jako... życie, z jego lepszymi i gorszymi aspektami.
__________________


Edytowane przez dzustam
Czas edycji: 2014-09-27 o 21:52
dzustam jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 22:36   #16
mary_poppins
sissy that walk
 
Avatar mary_poppins
 
Zarejestrowany: 2010-08
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 10 668
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

W pewien sposób rozwód jest porażką, to oczywiste - nie bierze się ślubu z myślą o rozwodzie, nie ma do niego dojść, inaczej nikt by nie ślubował tylu ważnych rzeczy. To przykre, gdy coś się buduje, w coś angażuje, a to się rozpada. Jednak zupełnie inaczej patrzę na rozwód spowodowany starą jak świat "różnicą charakterów", bo to brzmi trochę śmiesznie w kontekście związku zawartego świadomie i po dłuższej znajomości z drugą osobą, a zupełnie inaczej na rozwód spowodowany takimi patologicznymi sytuacjami - alkoholizmem, przemocą, hazardem i tak dalej. Myślę, że opinia znajomych może wynikać z tego, że spotykają się na co dzień głównie z pierwszym przykładem, i stąd te komentarze odnośnie poddawania się i kompromisów - śmieszy któryś z kolei przykład związku, który ślub miał "uleczyć", śmieszy natychmiastowa rezygnacja mimo, że wcześniej było "póki śmierć nas nie rozłączy". Patologie wszelkiego rodzaju dla człowieka, który ich nie doświadczył, pozostają często tematem nieistniejącym i niebranym pod uwagę. Aczkolwiek absolutnie nikogo to nie tłumaczy, bo elementarna empatia obowiązuje każdego.

Dobrze, że jesteś szczęśliwa, że podjęłaś taką a nie inną decyzję (i szkoda, że jednak niewielu ludzi jest tak odważnych), że uciekłaś z kontynuacji piekła alkoholowego a nie poddałaś mu się. Ludźmi się nie przejmuj, najważniejsze jest to że TY wiesz jak było i wiesz, czego uniknęłaś poprzez ten rozwód. Na jednym facecie życie się nie kończy, nawet jeśli brałaś z nim ślub.
__________________
Cytat:
Napisane przez dombro
Nie chcę być niedelikatna, ale wymyślasz problemy z dupy.
mary_poppins jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 22:49   #17
Verri
Raczkowanie
 
Avatar Verri
 
Zarejestrowany: 2012-03
Lokalizacja: Inny Świat
Wiadomości: 289
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

powiem tak, kujesz w oczy co poniektórych i jak dla mnie są po prostu zazdrośni. koniec, kropka. Zazdroszczą Ci, że w końcu odnalazłaś szczęście, zazdroszczą odwagi na którą niewielu stać. Olej i ciesz się życiem
ja od siebie chcę Ci bardzo pogratulować i życzę szczęścia w dalszym życiu
Verri jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 22:58   #18
mary_poppins
sissy that walk
 
Avatar mary_poppins
 
Zarejestrowany: 2010-08
Lokalizacja: Wrocław
Wiadomości: 10 668
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Według mnie to niekoniecznie zazdrość, zresztą tłumaczenie wszystkiego zazdrością jest ryzykowne i szkodliwe. To po prostu zaburzone priorytety, złe podejście do ról w związku, złe podejście do ról w życiu w ogóle, przywiązanie do instytucji życia na pokaz sąsiadom. Wątpię by ktoś zazdrościł autorce jej szczęścia, bardziej jestem skłonna uznać że nikt w to szczęście nie wierzy, bo rozwód = w życiu mi nie wyszło, więc jak się z tego cieszy to znaczy, że oszukuje i gra. Ile jest ludzi którzy nawet w szczęśliwych singli nie wierzą, bo przecież nikt nie może chcieć nie być w związku, nikt nie może dobrowolnie wystawiać się na kpiny ze swojego "staropanieństwa" itd. Nie ma faceta = nikt jej nie chce, nie ma innej opcji. No a rozwód to już w ogóle - miała męża i już nie ma, już nigdy nic nie będzie takie samo, miało być jak w bajce i już nie będzie, koniec życia, wszystko co potem już się nie liczy/jest gorsze. To nie zazdrość, to skrzywiony i niebezpieczny światopogląd.
__________________
Cytat:
Napisane przez dombro
Nie chcę być niedelikatna, ale wymyślasz problemy z dupy.
mary_poppins jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 23:16   #19
Lexie
Przyjaciel wizaz.pl
 
Avatar Lexie
 
Zarejestrowany: 2004-06
Lokalizacja: Warszawa
Wiadomości: 33 873
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Nie obraź się, ale ci Twoi znajomi to jacyś, hm, dziwni i jakby głupi.
Na Twoim miejscu to chyba bym im zaczęła odpowiadać dość dobitnie i ostro jak trzeba, co sądzę o tych ich głoszonych prawdach. Gdyby nie pomogło, to bym wprost rzekła, że nie życzę sobie takich głupich komentarzy, że za szczęśliwa chodzę po tym rozwodzie.
Choć w sumie najbardziej prawdopodobne, że bym się zdystansowała od nich. Chyba by mnie odpychało od nich to dziwne ograniczenie, które prezentują i jeszcze głośno głoszą. Może spróbuj nieco zmienić towarzystwo, może masz nieco dalszych znajomych, z którymi można by zacieśnić kontakty, a z nimi poluzować

Poza tym nie przejmuj się oczywiście ich gadaniem, bo nic nie poradzisz na to, że ludzie nader często są ograniczeni, myślą stereotypami, wtykają nos w nie swoje sprawy i lubią sobie głosić tego typu prawdy objawione. Na pewno część z nich sobie w ten sposób poprawia samopoczucie, bo wbiją szpilę koleżance po rozwodzie, a same poczują zadowolenie, że nie są na jej miejscu. Cóż. Przemyśl te znajomości. Prawdziwi przyjaciele by Cię wspierali, albo wykazali jakieś zrozumienie sytuacji, zamiast walić tekstami typu "teraz to już nie będzie to samo, zamiast romantycznego porywu serca czeka cię tylko związek z rozsądku" ( )
Lexie jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Okazje i pomysły na prezent

REKLAMA
Stary 2014-09-27, 23:31   #20
kaledonia
zielony stworek
 
Avatar kaledonia
 
Zarejestrowany: 2006-01
Lokalizacja: z miasta Łodzi kot pochodzi :D
Wiadomości: 16 999
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Autorko, jeśli mąż i jego rodzina zataili przed Tobą chorobę alkoholową to na Twoim miejscu walczyłabym o stwierdzenie nieważności małżeństwa,o ile ślub był w kościele. Nie wiem czy chcesz przez to przechodzić,ale ja bym nie odpuściła.
Cytat:
Napisane przez SALIX Pokaż wiadomość
Nie. W moich oczach kobieta taka jak Ty, zasługuje na szacunek, że zdobyła się na podobny krok. Nie słuchaj głupich ludzi i ich bajek o wyśnionym księciu i pierwszej miłości.
Zgadzam się.
__________________
19 lat z Wizażem


Moda przemija, styl pozostaje

Jestem
tutaj
kaledonia jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 23:40   #21
liselotta
lise-kotta
 
Avatar liselotta
 
Zarejestrowany: 2009-11
Wiadomości: 10 219
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

żenujące jest to że bliskie ci osoby zamiast cieszyć się twoim szczęściem i gratulować mądrej decyzji, starają ci się odebrać prawo do radości. przecież to tak naprawdę twoja druga szansa na normalne życie, na przełamanie toksycznego cyklu! tylko szacunek ci się należy, niejedna z dziewczyn zakładających tutaj tematy o swoich misiaczkach powinna wziąć cię za wzór.

a, no i - słuchaj się terapeuty i zmień znajomych.
__________________
Cytat:
Napisane przez cukier_bialy2 Pokaż wiadomość
W skrócie: jeśli są jakieś granice desperacji, to już je przekroczyłaś i jesteś zagranico.
liselotta jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-27, 23:49   #22
green way
Zadomowienie
 
Avatar green way
 
Zarejestrowany: 2013-09
Lokalizacja: Łóżeczko - moje ulbione miejsce
Wiadomości: 1 003
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Brawo, uratowałaś swoje życie! I tylko tak powinnaś myśleć o Waszym rozwodzie. W sumie to jesteś nawet bohaterką, a jako taka nie musisz się nikomu tłumaczyć. Jeżeli spotykasz się z takimi "niedzisiejszymi" opiniami, to staraj się odwracać kota ogonem zadając trudne pytania swoim koleżankom na temat tego jak wygląda ich życie i pożycie, i czy chciałyby coś zmienić na lepsze. A przede wszystkim nie musisz odpowiadać na żadne pytania zadawane przez kogokolwiek. To Twoje życie i Twoja przyszłość i nikomu nic do tego. Oczywiście jeżeli Ty sama nie bierzesz sobie tego wszystkiego do serca i przedstawiając się komuś nowo poznanemu nie krzyczysz głośno: "To ja, ta rozwódka!" A co rozwodu jako porażki... Nie ma dymu bez ognia, co oznacza, że już Twoje małżeństwo było kompletną pomyłką, skoro związałaś się z facetem, który "lubi sobie wypić" mając takie, a nie inne doświadczenia z alkoholem w domu. Poza tym pewnie już się nauczyłaś, że nie można polegać na opinii innych, tylko trzeba samemu mieć oczy otwarte i kierować się własnymi preferencjami, a nie cudzymi. Skoro teraz jesteś pewna, że człowiek z którym związałaś się aktualnie jest Ciebie wart i nie ma problemu z alkoholem i agresją, to ciesz się tym i bądź szczęśliwa. A na pocieszenie to Ci powiem, że wciąż pokutuje jeszcze w starszym pokoleniu i urobionym na ten cel jego gorliwym następczyniom, że lepiej być rozwódką niż starą panną

Edytowane przez green way
Czas edycji: 2014-09-27 o 23:54
green way jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-28, 00:10   #23
laisla
Zakorzenienie
 
Avatar laisla
 
Zarejestrowany: 2010-01
Wiadomości: 21 825
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Tak, rozwód jest porażką ponieważ ściśle wynika z naszego złego wyboru, błędu w przeszłości. Z drugiej strony jest wygraną ponieważ znaczy, że zrozumieliśmy błąd i podjęliśmy decyzję o zmianie swojego życia. Ja tam nie rozważam w ogóle tej kwestii, pewnie dziwna ze mnie rozwódka. Wystarczająco kłopotu było z zamknięciem wszystkich spraw po eksiu, zajęciem się dzieckiem na tyle aby mu nic nie zabrakło i miało to, co rówieśnicy z pełnych rodzin aby zawracać sobie głowę co tam kto myśli i jaki jest mój status.

Edytowane przez laisla
Czas edycji: 2014-09-28 o 00:11
laisla jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując

Najlepsze Promocje i WyprzedaĹźe

REKLAMA
Stary 2014-09-28, 00:46   #24
takbonie
Raczkowanie
 
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 457
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Rozwód to szansa na nowe lepsze życie nie wiem po co nazywać i pamiętać to jako porażkę. Tak to nazywając to w życiu mamy wiele porażek.
takbonie jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-28, 01:09   #25
Mick
Rozeznanie
 
Avatar Mick
 
Zarejestrowany: 2010-10
Wiadomości: 954
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Zakładam, że gdyby koleżankom przytrafiło się zostanie wdową w młodym wieku (odpukać!), to już nie ułożyłyby sobie z nikim życia, tylko nosiły czerń i wzdychały do starych zdjęć? Bo następny związek to już nie to samo, zero romantyzmu, jedynie rozsądna decyzja?

Też myślę, że te durne zachowania są efektem ograniczonego światopoglądu. Większość ludzi woli zmarnować sobie życie niż przyznać się do złej decyzji bo uważają, że trwanie przy swoim to oznaka silnego charakteru - nieważne, że są przy tym nieszczęśliwi. Jeśli mają do tego niską samoocenę, takie rozwiązania nie mieszczą im się w głowie: "przecież wszyscy zobaczą, że jestem głupia i nie potrafię nawet męża utrzymać przy sobie, co za wstyd".

Zalecam ochłodzenie kontaktów i poszukanie nowych znajomych.
Mick jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-28, 04:13   #26
Verri
Raczkowanie
 
Avatar Verri
 
Zarejestrowany: 2012-03
Lokalizacja: Inny Świat
Wiadomości: 289
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Cytat:
Napisane przez mary_poppins Pokaż wiadomość
Według mnie to niekoniecznie zazdrość, zresztą tłumaczenie wszystkiego zazdrością jest ryzykowne i szkodliwe. To po prostu zaburzone priorytety, złe podejście do ról w związku, złe podejście do ról w życiu w ogóle, przywiązanie do instytucji życia na pokaz sąsiadom. Wątpię by ktoś zazdrościł autorce jej szczęścia, bardziej jestem skłonna uznać że nikt w to szczęście nie wierzy, bo rozwód = w życiu mi nie wyszło, więc jak się z tego cieszy to znaczy, że oszukuje i gra. Ile jest ludzi którzy nawet w szczęśliwych singli nie wierzą, bo przecież nikt nie może chcieć nie być w związku, nikt nie może dobrowolnie wystawiać się na kpiny ze swojego "staropanieństwa" itd. Nie ma faceta = nikt jej nie chce, nie ma innej opcji. No a rozwód to już w ogóle - miała męża i już nie ma, już nigdy nic nie będzie takie samo, miało być jak w bajce i już nie będzie, koniec życia, wszystko co potem już się nie liczy/jest gorsze. To nie zazdrość, to skrzywiony i niebezpieczny światopogląd.
masz bardzo dużo racji, ale ja zostanę przy mojej opinij bo czego jak czego, ale prawdziwego szczęścia ludzie zazdroszczą najczęściej. Przynajmniej ja mam takie doświadczenia Ale skłaniam się i to bardzo do Twojej Mary opinij, takie szuflatkowanie, że jak rozwódka to życie na pewno przegrała a teraz uśmiech na pokaz.
Co by w ich (znajomych autorki) ciasnych główkach nie siedziało, popieram koleżanki, ochłódź kontakty i poszukaj innych znajomych, tudzież szczerze porozmawiaj z tymi i poproś o zaprzestanie pierniczenia trzy po trzy jak nie wiedza o czym bredzą
Verri jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-28, 08:09   #27
szampejn
Raczkowanie
 
Avatar szampejn
 
Zarejestrowany: 2014-02
Lokalizacja: Trójmiasto
Wiadomości: 246
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Podziwiam Cię, że się wyrwałaś z tego wszystkiego, że miałaś na tyle odwagi! Aż miło się czytało kiedy pisałaś, jaka jesteś teraz szczęśliwa i właśnie to jest teraz najważniejsze. Naprawdę z całego serca życzę Ci byś była dalej taka szczęśliwa, bo zasługujesz na to. Jak już ktoś pisał ślubu się nie bierze z myślą, że i tak się weźmie rozwód, ale Ty przecież wcale tak nie myślałaś, tylko nagle później wyszło, że Cie wszyscy okłamali w sprawie problemu partnera z alkoholem. (swoją drogą to co zrobili to bardzo poważne kłamstwo, które przecież później odbiło się też na Twoim życiu)
W dzisiejszych czasach się bierze tyle rozwodów, że nie uważam tego za jakąś ujmę dla kogoś, więc w ogóle nie słuchaj tych bzdrur co Ci mówią znajomi tylko szalej. Przecież sama widzisz, że było warto.
szampejn jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-28, 10:17   #28
Mija62
uparta chmura
 
Avatar Mija62
 
Zarejestrowany: 2012-03
Lokalizacja: Miasto Portowe
Wiadomości: 8 661
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Wsród moich dalszych i bliższych znajomych to więcej jest rozwiedzionych, rozwodzących sie i przed rozwodem, niż par które przetrwają, ot takie czasy. Kiedyś taka kobieta jak Autorka tkwiła by z alkoholikiem, którego przetrawiony alkoholem mózg męża 'kazałby' ją w końcu bić itp i kiedyś te bidne kobiety, bez pracy i wiary w siebie i bez szansy gdzie sie podziać i bez kasy , były stłamszone przez meżów,więc tkwiły w małżeństwach.BO NIE MIAŁY WYJŚCIA.

Teraz czasy sie zmieniły, jesteśmy niezależne i świadome. I brawo Ci Autorko za to, cały wizaż Cie podziwia, bo nie zmarnowałaś życia. Bądż szczęśliwa !
__________________
In a rainbow
Now our rainbow is gone
I am lost in a rainbow
Now our rainbow is gone

Edytowane przez Mija62
Czas edycji: 2014-09-28 o 10:19
Mija62 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-28, 10:25   #29
_Supernova_
Zadomowienie
 
Avatar _Supernova_
 
Zarejestrowany: 2014-01
Wiadomości: 1 472
Dot.: Rozwódka na do domu, a nie na salony :)

Tacy znajomi są toksyczni, olej ich. Ktos, kto działa na Ciebie niekorzystnie nie powinien byc w Twoim otoczeniu. Ciesz sie zyciem, serio bzdury opowiadają, takie poglady odchodza do lamusa, mnostwo ludzi sie rozstaje, maja prawo do szczescia, a otoczenie moze sie ugryzc
_Supernova_ jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Stary 2014-09-28, 11:31   #30
miszokienka
BAN stały
 
Zarejestrowany: 2014-09
Wiadomości: 8
[/COLOR]Witam wszystkich i pozdrawiam. Co kilka miesiecy mam faze zeby poczytac o problemach kobiet. Niezle mi cisnienie podnosicie W koncu nie wytrzymalem i sie zarejestrowalem.

Chcialbym sie zapytac jak mozna zyc w takim zaklamaniu, jakiejs licencjonowanej hipokryzji i z jawnym olewaniem prostej logiki. Ehh...

Rozwod jest wielka porazka. Korepetycje dla kobiet z logicznego myslenia: zdecydowala sie autorka zyc z facetem, pokladala jakies nadzieje w zwiazku, przysiegala mu, co z tego wyszlo? Nie udalo sie. Czyli co? Porazka. I prosze mi tu nie mowic, ze to sukces, no blagam. W zadnym wypadku nie zycze autorce zeby byla nieszczesliwa z tego powodu ale zauwazam, ze jednak jest. Po czym? Po tym, ze ludzie tak ja traktuja i po tym, ze o tym pisze na forum. Hello! Ona po prostu przezywa porazke, nie rozumiem rad typu: oni sa glupi, to moze byc sukces, nie rozumieja... Oni to wlasnie rozumieja i autorce tez radze to zrozumiec. Jesli sie rozwiodla zgodnie ze swoim sumieniem to sie pogodzi z porazka szybko.
Teraz taka obserwacja. Rozwodke poznaje z kilometra po twarzy. Jak myslicie, dlaczego? Ano dlatego, ze ma nawet inne miesnie napiete z powodu tej porazki ktora przezyla. Domniemuje, ze nikt ze znajomych autorki nie podnieca sie magicznym "rozwodem" tylko reaguja na zachowanie autorki. Najbardziej typowe to udawanie, ze jest sie szczesliwym. Taki smiech przez lzy bywa zalosny i zwykle jest odbierany przez ludzi zle. Proponuje autorce spokojnie sie zastanowic nad swoim zyciem. Nie wiem skad tendencja zeby najpierw sie oszukiwac a pozniej terapiowac u psychologa. No ok, zartowalem, wiem

Zaoszczedze niektorym czasu. Jestem rozwodnikiem, uwazam to za najwieksza porazke w zyciu. Mialem tez kobiete rozwodke. Wiec mi nie mowcie, ze sie nie znam. Malo tego, wiem jaki jestem walniety przez to i jestem pewien, ze widac to w moich oczach. Zachowowania autorki sa dla mnie zrozumiale.

Edytowane przez miszokienka
Czas edycji: 2014-09-28 o 11:41
miszokienka jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując
Odpowiedz

Nowe wątki na forum Intymnie


Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości)
 
Narzędzia

Zasady wysyłania wiadomości
Nie możesz zakładać nowych wątków
Nie możesz pisać odpowiedzi
Nie możesz dodawać zdjęć i plików
Nie możesz edytować swoich postów

BB code is Włączono
Emotikonki: Włączono
Kod [IMG]: Włączono
Kod HTML: Wyłączono

Gorące linki


Data ostatniego posta: 2014-10-01 23:21:10


Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 19:07.






© 2000 - 2025 Wizaz.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Jakiekolwiek aktywności, w szczególności: pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie, lub inne wykorzystywanie treści, danych lub informacji dostępnych w ramach niniejszego serwisu oraz wszystkich jego podstron, w szczególności w celu ich eksploracji, zmierzającej do tworzenia, rozwoju, modyfikacji i szkolenia systemów uczenia maszynowego, algorytmów lub sztucznej inteligencji Obowiązek uzyskania wyraźnej i jednoznacznej zgody wymagany jest bez względu sposób pobierania, zwielokrotniania, przechowywania lub innego wykorzystywania treści, danych lub informacji dostępnych w ramach niniejszego serwisu oraz wszystkich jego podstron, jak również bez względu na charakter tych treści, danych i informacji.

Powyższe nie dotyczy wyłącznie przypadków wykorzystywania treści, danych i informacji w celu umożliwienia i ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz umożliwienia pozycjonowania stron internetowych zawierających serwisy internetowe w ramach indeksowania wyników wyszukiwania wyszukiwarek internetowych

Więcej informacji znajdziesz tutaj.