|
Notka |
|
Wizażowe wyliczanki Wizażowe wyliczanki, to miejsce gdzie porozmawiasz o pogodzie, jedzeniu, twoim samopoczuciu lub o tym co ostatnio dostałaś od swojego ukochanego. |
![]() |
|
Narzędzia |
![]() |
#4201 |
Konto usunięte
Zarejestrowany: 2008-07
Wiadomości: 6 625
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
|
![]() ![]() |
![]() |
#4202 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Aro będzie niepocieszony - westchną! Demetri. - Jakoś to przeżyje - stwierdził Edward. - Jane! - Alec. Pocałowali się w oba policzki. - Hm. - Alec przyjrzał nam się ciekawie. - Nieźle się spisałaś. Wysłali cię po jednego, a wracasz z dwoma, z dwoma i pół. To pół to byłam ja. - A nie mówiłem? Nie cieszysz się, że nie dałem ci tego, czego wczoraj ode mnie tak buńczucznie żądałeś? - Cieszę się - przyznał niechętnie Edward, ściskając mnie mocniej w tali. - Och - rozmarzył się Aro. - Jak ja uwielbiam szczęśliwe zakończenia! Są takie rzadkie. Ale powiedzcie, co tak właściwie się wydarzyło? Chcę znać wszystkie szczegóły. Alice? - Przeniósł zamglony wzrok na dziewczynę. - Czyżby twój brat przeceniał twoje możliwości? - Trafność moich przepowiedni jest daleka ideału - żachnęła się z udawaną swobodą. Była dobrą aktorką: zdradzały ją jedynie zaciśnięte pięści. - Jak sam miałeś okazję się dziś przekonać, wpędzam najbliższych w tarapaty równie często, jak ich z nich ratuję. - Jesteś zbyt skromna - złajał ją Aro. - Zapoznałem się z niektórymi z twoich dokonań i muszę przyznać, że nigdy nie spotkałem kogoś tak utalentowanego. To wspaniały dar! -Marku, Kajuszu, spójrzcie tylko - zachwycił się Aro - Bella jednak żyje i przyjechała do nas z Alice. Czy to nie cudowne? Wyraźnie żaden z przybyłych wampirów nie podzielał jego zdania. Białowłosy z prawej zrobił kwaśną minę, brunet z lewej wydawał się być z kolei śmiertelnie znudzony, jakby o tysiąclecie długo musiał znosić nadmierny entuzjazm swojego brata. - Po prostu tak trudno to pojąć - ciągnął Aro, wpatrując się w ramię Edwarda owinięte czule wkoło mojej talii. Nie łatwo było nadążać za jego chaotycznym tokiem myślenia. - Jak to możliwe, że potrafisz stać koło niej, jak gdyby nigdy nic? - Kosztuje mnie to sporo wysiłku - odparł Edward spokojnie. - Ale mimo wszystko, przy la tua cantante! Co za marnotrawstwo! Edward zaśmiał się ponuro. - Ja traktuję to raczej jak cenę, którą przyszło mi zapłacić. - Bardzo wysoką cenę - zauważył Volturi sceptycznie. - Szczęście kosztuje. Aro rozbawiła ta uwaga. - Gdybym nie poznał jej woni poprzez twoje wspomnienia - stwierdził - nie uwierzyłbym, że zapach czyjeś krwi może być tak kuszący. Sam nigdy nic podobnego nie czułem. Większość z nas wiele by dala za taki dar, a ty... - A ja go marnuję - dokończył Edward, tym razem z sarkazmem. - Na samo wspomnienie tego, jak ta mała na ciebie działa - dodał Aro - robię się głodny. Edward najeżył się. - Nie masz powodów do niepokoju - zapewnił go Volturi. - Nie zamierzam jej skrzywdzić. Jestem tylko taki zaintrygowany całą tą sprawą, a w szczególności jedną rzeczą... - Jego oczy rozbłysły. - Pozwolisz? - Wyciągnął ku chłopakowi rękę. - Spytaj Bellę - zaproponował Edward obojętnym tonem. -Oczywiście, co za gafę palnąłem - zreflektował się Aro. - widzisz, Bello - zwrócił się do mnie - fascynuje mnie fakt, iż jesteś jedyną osobą, przy której na nic zdają się umiejętności twoje go lubego. Jak już mówiłem, nasze talenty są podobnej natury, ciekaw więc jestem, czy i mnie nie ulegniesz. Czy miałabyś przeciwko, żebym to sprawdził? Przerażona, zerknęłam na Edwarda. Aro grzecznie pytał mnie o pozwolenie, ale podejrzewałam, że tak naprawdę nie mam wyboru. Drżałam ze strachu na samą myśl o tym, że miałby mnie do tknąć. Z drugiej jednak strony byłaby to jedyna szansa, by poznać fakturę jego dziwnej skóry. Edward skinął głową, dając mi swoje przyzwolenie. - Pierwsza - powiedział do siebie. - Ciekawe, czy jest odporna i na inne nasze talenty... Jane, skarbie? - Nie! - krzyknął Edward. Alice złapała go za ramię, żeby powstrzymać przed popełnieniem głupstwa. Strzepnął jej dłoń. - Cii, cii, już dobrze, już dobrze - powtarzał Edward, prowadząc mnie ku najbardziej oddalonej od Gianny kanapie. - To chyba atak histerii. Może powinieneś dać jej w twarz - zasugerowała Alice. Chłopak popatrzył na nią jak na morderczynię. - Już dobrze - ciągnął Edward swoją mantrę. - Jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi. Posadziwszy mnie sobie na kolanach, owinął mnie peleryną żebym nie cierpiała z powodu bijącego od jego ciała chłodu. ---------- Dopisano o 19:48 ---------- Poprzedni post napisano o 19:47 ---------- - Czy to chore - spytałam łamiącym się głosem - że tam giną ludzie, a ja jestem taka szczęśliwa? Nie odepchnął mnie, wręcz przeciwnie - przycisnął mnie do siebie tak mocno, że trudno mi było oddychać. - Doskonale cię rozumiem - wyznał cicho - ale mamy wiele powodów do tego, żeby tak się czuć. Przede wszystkim żyjemy. - Tak - zgodziłam się. - To dobry powód. - I jesteśmy razem. Od zapachu jego słodkiego oddechu zakręciło mi się w głowie. Cóż, ten drugi powód wymienił tylko ze względu na mnie. Dla niego nie miało to na pewno większego znaczenia. Przesunął opuszkami palców po moich skroniach. - Wyglądasz na zmęczoną - stwierdził. - A ty na głodnego. Oczy miał czarne jak dwa węgielki i sino podkrążone. Wzruszył ramionami. - To nic takiego. - Jesteś pewien? Mogę usiąść za Alice. Tak naprawdę wolałabym, żeby mnie zagryzł, niż się przesunąć. - Nie gadaj bzdur. - Westchnął. Jego oddech pieścił moje nozdrza. - Nigdy w życiu nie kontrolowałem tej części mojej natury tak dobrze jak teraz. Trafiłam do nieba - w samym środku pieklą. - Wybaczcie - przeprosiła nas Alice, wskazując na deskę rozdzielczą. - Nie było zbyt wielkiego wyboru. - Nie ma sprawy. - Edward wyszczerzył zęby w ironicznym uśmiechu. - Ten jeden raz możemy przejechać się czymś dla tatusiów. Dziewczyna westchnęła. - Ach, to porsche 911... Muszę sobie chyba takie sprawić. - Kupię ci na Gwiazdkę - obiecał jej brat. Odwróciła się, żeby odwzajemnić uśmiech. - Żółte - podpowiedziała. - Możesz się wreszcie zdrzemnąć - szepnął. - Game over. Wiedziałam, że chodzi mu o rozgrywkę z Volturi, ale mimowolnie przypomniałam sobie naszą konfrontację w lesie, kiedy zakończył coś zupełnie innego. Cóż, miałam w sobie dość energii, żeby jeszcze trochę poudawać, że tamto zdarzenie nie miało miejsca. - Nie chce mi się spać - skłamałam. - Może później. Byłam gotowa podeprzeć sobie powieki zapałkami, byle tylko nie stracić ukochanego z oczu. Kontrolki deski rozdzielczej dawały dość światła, by umożliwić mi dalsze napawanie się jego urodą. Przycisnął wargi do zagłębienia pod moim lewym uchem. - Chociaż spróbuj - zachęcił. Pokręciłam głową. - Ech. Cała ty. Uparta jak zwykle.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4203 | |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
![]() pozdrów Cullenów ![]() ja tez dodam kilka cytatów ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#4204 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Nie wiem, jak ci dziękować - szepnęła mi do ucha. - Edward! - Teraz to jemu z kolei rzuciła się na szyję. Była bliska łez. - Nigdy więcej mi tego nie rób! - zawołała z wyrzutem. - Przepraszam, mamo. Chłopak uśmiechnął się, zakłopotany. - Bello, dziękuję - powiedział Carlisle. - Jesteśmy twoimi dłużnikami. - Bez przesady - bąknęłam sennie. Jako że wreszcie przestałam się kontrolować, zmęczenie dawało mi się we znaki ze zdwojoną siłą. Miałam wrażenie, że moja głowa odłączyła się od ciała i dryfuje gdzieś na bok. - Przecież ona ledwo żyje! - skarciła Esme syna. - Odwieźmy ją szybko do domu. Nie byłam pewna, czy tam właśnie chcę trafić, ale nie miałam siły protestować. Nie sprawdziłam nawet, czy Alice i Jasper idą za nami. Esme przejęła moją torbę, a Edward wziął mnie na ręce. Przespałam całą drogę do lotniskowego parkingu. Ocknęłam się, kiedy dochodziliśmy do samochodów Cullenów, przy których czekała mnie kolejna niespodzianka w postaci Rosalie i Emmetta. Na widok siostry Edward zesztywniał. - Przestań - upomniała go Esme. - Przeżywała katusze. - I bardzo dobrze - stwierdził Edward, dostatecznie głośno, by dziewczyna go usłyszała. - To nie jej wina - wymamrotałam. - Pozwól jej się przeprosić - poprosiła Esme. - Ja i Carlisle pojedziemy z Jasperem i Alice. Edward rzucił Rosalie spojrzenie pełne niechęci. - Edward, proszę cię, tak nie można - jęknęłam. Piękna blondynka była ostatnią osobą, z którą miałam ochotę dzielić jedno auto, ale uważałam, że to ja sama w dużej mierze ponoszę winę za ten rodzinny rozłam. Chłopak westchnął i ruszył w stronę samochodu. Emmett i Rosalie bez słowa wsiedli do środka. Edward pomógł mi wgramolić się na tylne siedzenie. Nie miałam najmniejszego zamiaru dłużej walczyć z sennością. Oparłam się o jego chłodny tors i przymknęłam powieki. Emmett odpalił silnik. - Edward... - zaczęła Rosalie. - Wiem, wiem - przerwał jej nieuprzejmie. - Bella, śpisz? - spytała słodko dziewczyna. Natychmiast otworzyłam oczy. Po raz pierwszy, odkąd się poznałyśmy, zwróciła się bezpośrednio do mnie. - Nie, a co? - odezwałam się z wahaniem. - Ciebie też chciałabym przeprosić. - Rosalie unikała mojego wzroku. - Jest mi strasznie głupio. Bardzo to przeżywałam. Gdyby nie to, że jesteś taka dzielna... Przyczyniłabym się do śmierci własnego brata, a ty go uratowałaś. Dziękuję i jeszcze raz przepraszam. Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Była to nieco chaotyczna przemowa, ale przez to nieuporządkowanie zabrzmiała tym bardziej szczerze. - Oczywiście, że ci wybaczam - zapewniłam ją, chwytając się szansy na osłabienie nienawiści, jaką wampirzyca od zawsze mnie darzyła. - To nie twoja wina. To ja skoczyłam z tego durnego klifu. - Każ jej to powtórzyć, jak będzie przytomna, Rosalie - zażartował Emmett. - Bella! - zawołał, pewnie z ganku. - Charlie? Moje oczy nie chciały się otworzyć. - Cii! - szepnął Edward. - Spij, skarbie, śpij. Wszystko w porządku. Jesteś już w domu. Jesteś bezpieczna. - Jak śmiesz pokazywać się tutaj po tym wszystkim, co nam zrobiłeś! - zagrzmiał Charlie. Był coraz bliżej. - Tato, daj spokój - jęknęłam, ale mnie nie słuchał. - Co jej jest?! Jest chora?! - Tylko bardzo zmęczona - wytłumaczył Edward cicho. - Niech pan od razu położy ją do łóżka. - Nie będziesz mi rozkazywał! - wydarł się ojciec. - Puszczaj ją, potworze! Weź te brudne łapy! Edward spróbował mnie mu podać, ale wtuliłam się w niego jak mała małpka. Charlie pociągnął mnie nerwowo za rękaw. - Daj spokój, tato - powtórzyłam, otwierając wreszcie oczy. - Krzycz na mnie, nie na niego. Staliśmy na naszym podjeździe. Drzwi frontowe były otwarte. Wiszące na niebie gęste chmury uniemożliwiały trafne określenie pory dnia. - Jeszcze dam ci do wiwatu! - obiecał ojciec. - A teraz właź do domu! - Okej, okej. Edward, postaw mnie - poprosiłam. Pewnie to zrobił, bo moja głowa znalazła się na odpowiednim poziomie, ale nie czułam, żeby moje stopy czegokolwiek dotykały. Mimo to zrobiłam kilka kroków. Nagle chodnik podskoczył. Edward złapał mnie w ostatnim momencie - padłabym twarzą na beton. - Wniosę ją tylko na górę - powiedział Edward Charliemu - potem grzecznie się oddalę. - Nie! Nie odchodź! Spanikowałam. Nie poznałam jeszcze odpowiedzi na moje pytania! Musiał zostać w Forks przynajmniej na jedną sesję. - Nigdzie się nie wybieram - szepnął mi Edward na ucho, żeby Charlie nie mógł go podsłuchać.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4205 |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
,,- Basta! - krzyknęłam, podrywając się z pnia. To siedzenie było jeszcze gorsze od chodzenia w tę i z powrotem. Naprawdę liczyłam na to, że usłyszę Edwarda tego ranka. Nastawiłam się na to i teraz nie dawałam sobie rady. Rana w moim ciele znowu piekła przy brzegach. Ostatnio często się odzywała jakby mściła się na mnie za to, że wcześniej ujarzmiałam ją obecnością Jacoba. Morze wzburzyło się nieco, ale wiatr wciąż się nie pojawiał. Ciśnienie nadchodzącej burzy wciskało mnie w ziemię. Wszystko wokół mnie zdawało się wirować, ale tam, gdzie stałam, powietrze było nieruchome - gęste i ciężkie. Od przesycających je ładunków elektrycznych unosiły się kosmyki moich włosów. Pod klifem fale biły z większą zaciekłością niż wzdłuż brzegu zatoki, bryzgając strzępami piany. Zerknęłam na niebo. Chmury zaczęły się kłębić, krążyć po spirali niczym w maselnicy. Nie było wciąż wiatru, odnosiło się, więc wrażenie, że są żywe. Zadrżałam, choć wiedziałam, że to efekt różnicy ciśnień. Klify odcinały się od nieba ciemną plamą. Wpatrując się w nie, przypomniałam sobie dzień, w którym Jacob opowiedział mi o Samie i jego „gangu”. Członkowie sfory po kolei wystrzeliwali pustkę, by zgrabnym korkociągiem wbić się w taflę wody. Wyobraziłam sobie, że lecąc, człowiek musi czuć się wolny jak ptak... Do tego głos Edwarda - miękki, aksamitny, wściekły... Rana na sercu zapiekła ze wzmożoną intensywnością. Musiał istnieć jakiś sposób, by ukoić ten ból. Nasilał się z każdą sekundą. Nie odrywałam oczu od skal i fal. Hm... Czemu nie? Czemu nie miałabym sobie ulżyć? Jacob obiecał mi, że dzisiaj skoczymy. Czy tylko, dlatego, że jednak nie miał dla mnie czasu, powinnam była rezygnować z tak potrzebnej odrobiny rozrywki?''
Edytowane przez kochaam Czas edycji: 2009-07-04 o 18:54 |
![]() ![]() |
![]() |
#4206 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Pomyślałam, że im dłużej będę się mamić, tym gorzej na tym wyjdę, i wzdychając z rezygnacją, otworzyłam oczy, żeby wrócić do realnego świata. - O, nie! - wyrwało mi się. Zakryłam oczy dłońmi. Stało się. Przesadziłam. Moja wyobraźnia wymknęła mi się spod kontroli. Wymknęła się? Raczej to ja sama zrezygnowałam z jej kontrolowania. Tak długo z uporem maniaka wymuszałam na swoim umyśle halucynacje, że doigrałam się - coś w moim mózgu się przestawiło. Zwariowałam. Hm... Skoro sprawy zaszły tak daleko, nie byłam już sobie w stanie pomóc, ale... ale mogłam chociaż napawać się własnym szaleństwem. Przynajmniej dopóty, dopóki jego efekty byty równie przyjemne. Otworzyłam oczy po raz drugi. Nie, Edward nie zniknął. Jego twarz dzieliło od mojej zaledwie kilka centymetrów. - Przestraszyłem cię? - spytał z troską w glosie. Co jak co, ale tak doskonałych omamów jeszcze nie miałam. Nawet tonąc. Ta twarz, ten glos, ten zapach - wszystko idealnie się zgadzało. Chłopak przyglądał mi się z niepokojem. Jego tęczówki były czarne jak smoła, a pod oczami miał sine cienie. Bardzo mnie to zdziwiło, bo do tej pory zawsze objawiał mi się najedzony. Zamrugałam kilkakrotnie, starając sobie przypomnieć, co wydarzyło się w moim życiu, zanim poszłam spać. Czy wizyta Alice śniła mi się na samym początku tego dziwnego nocnego maratonu, czy też moja przyjaciółka rzeczywiście wróciła do Forks? Wydawało mi się, że jednak wróciła. Tego samego dnia, w którym skoczyłam z klifu... - Cholera jasna! - jęknęłam ochryple. Zbyt długo nic nie piłam. - Coś cię boli, kochanie? Skrzywiłam się. Jeszcze bardziej go to zmartwiło. - Nie żyję, prawda? Utonęłam pod tym pioruńskim klifem. A niech to szlag! Biedny Charlie! Jak on się po tym pozbiera?! Edward zacisnął usta. - Uratowałaś się. Żyjesz. - Tak? To czemu nie mogę się obudzić? - Właśnie się obudziłaś, Bello. Spojrzałam na niego z sarkazmem. - Jasne. A ty sobie tu siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Ech... Za raz się obudzę i znów mnie będzie bolało... Nie, nie obudzę się. Przecież nie żyję. Kurczę, to straszne. Biedny Charlie. I Renee, i Jake... Co ja narobiłam! Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Rozumiem, że możesz mylić mnie z kolejnym koszmarem - oświadczył Edward, uśmiechając się kwaśno - ale nie pojmuję, dlaczego uważasz, że zasługiwałabyś na to, żeby trafić do piekła. Czyżbyś od mojego wyjazdu zabita paru ludzi? - Skąd. Zresztą wcale nie twierdzę, że trafiłam do pieklą. W piekle nie nagrodziliby mnie twoją obecnością. Chłopak westchnął ciężko. Oderwałam wzrok od twarzy Edwarda (niechętnie, choć tylko na sekundę) i zerknęłam w bok, na otwarte, ciemne okno. Powoli trzeźwiałam. Fragmenty wspomnień zaczęły się stopniowo układać w moim umyśle w logiczną całość. Edward... Edward wszedł przez okno! To był naprawdę on! A ja marnowałam czas na dyrdymały! Poczułam, że się rumienię - krew rozgrzała mi policzki. - Co z Charliem? Edward zmarszczył czoło. - Śpi. Wcześniej odbyliśmy poważną rozmowę i musisz wiedzieć, że łamię właśnie jedną z ustanowionych przez niego reguł. No, może nie do końca, bo zakazał mi przekraczać próg swojego domu, nie parapet, ale mimo wszystko... Jego intencje były jasne. - Charlie zabronił ci wchodzić do naszego domu? - Najpierw się zdziwiłam, a zaraz potem zdenerwowałam. - A spodziewałaś się czegoś innego? - spytał Edward ze smutkiem. Wściekłam się. Co ten Charlie najlepszego wyprawiał?! Niech no tylko wstanie, pomyślałam, a powiem mu, gdzie mam jego zakazy. - Czemu się tak krzywisz? - Jeślibyś mi się jednak tylko śnił, tak właśnie byś odpowiedział. Moja wyobraźnia jest już trochę nadwerężona. Edward znowu westchnął. - Czy jeśli powiem ci prawdę, uwierzysz wreszcie, że to nie koszmar? - Koszmar? Jaki koszmar? Co ty wygadujesz? - Opanowałam się, widząc, że czeka na moją odpowiedź. - Nie wiem. Chyba ci uwierzę. - Zajmowałem się... polowaniem. - Na nic lepszego cię nie stać? - zaszydziłam. - To żaden dowód na to, że nie śpię. ---------- Dopisano o 19:54 ---------- Poprzedni post napisano o 19:53 ---------- Był rozdarty. Przez dłuższą chwilę bił się z myślami. - Jestem... - Wziął głęboki wdech. - Jestem ci winien przeprosiny. Nie, jestem ci winien o wiele, wiele więcej. Będę wobec ciebie zupełnie szczery. Dostał słowotoku. Zawsze, gdy był podekscytowany, mówił dużo i szybko, tak szybko, że zrozumienie go wymagało nie lada skupienia. - Po pierwsze, uwierz mi, że wyjeżdżając, nie miałem pojęcia, co ci grozi. Sądziłem, że będziesz w Forks bezpieczna. Nie przypuszczałem, że Victoria postanowi cię zabić. - Wymawiając jej imię, obnażył na moment zęby. - Przyznaję bez bicia, że kiedy spotkaliśmy się ten jeden jedyny raz, tam na polanie, zwracałem większą uwagę na Jamesa niż na nią. Wychwyciłem kilka jej myśli, ale nic, co wzbudziłoby moje podejrzenia. Nie wiedziałem nawet że łączą ich takie silne więzi. Zupełnie się o niego nie bała. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, dlaczego - była pewna jego przewagi. Do głowy jej nie przyszło, że mogłoby mu się coś stać. I to mnie zmyliło. Nie bała się o niego, więc z pozoru o niego nie dbała, a skoro był jej w gruncie rzeczy obojętny, nie miała powodu się mścić. Nie żeby mnie to usprawiedliwiało. Zostawiłem cię bez opieki na pastwę wampirzycy! Kiedy usłyszałem w myślach Alice, co jej mówisz i co sama widzi - kiedy uświadomiłem sobie, że musiałaś złożyć swoje życie w ręce wilkołaków, w dodatku młodych i niedoświadczonych w poskramianiu własnej agresji, poniekąd niemal tak samo niebezpiecznych, co sama Victoria... - Wzdrygnął się. Na kilka sekund glos uwiązł mu w gardle. - Błagam cię, uwierz mi, że nie miałem o tym wszystkim pojęcia. Jest mi wstyd, gorzej, czuję do siebie obrzydzenie, nawet teraz, kiedy tak ufnie się do mnie przytulasz. Co ze mnie za... - Przestań! - przerwałam. Popatrzył na mnie z bólem. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć, jakimi słowami zwolnić go z odpowiedzialności, jaką na siebie wziął, choć wcale tego od niego nie oczekiwałam. A może inaczej - wiedziałam, jak mu to zakomunikować, ale obawiałam się, że wybuchnę przy tym płaczem. Musiałam jednak spróbować. Nie chciałam, żeby się niepotrzebnie zadręczał. Powinien być szczęśliwy, bez względu na to, ile miało mnie to kosztować. Miałam wcześniej nadzieję, że sprytnymi unikami odsunę w czasie tę część naszej rozmowy, podejrzewałam, bowiem, że będzie stanowić jej ostatni akt. Cóż, nie udało się. Nie ma róży bez kolców. Czerpiąc z doświadczenia nabytego w ciągu minionych miesięcy, kiedy to ustawicznie grałam przed Charliem, nie dałam po sobie poznać, co przeżywam. - Edwardzie - zaczęłam. Jego imię wydobyło się z głębin mojej krtani, kalecząc gardło niczym spory, kanciasty przedmiot. Na piersi, w miejscu, gdzie niegdyś dokuczała mi wirtualna rana, poczułam zapowiadające jej powrót mrowienie. Ból miał pojawić się, gdy tylko Edward by mnie opuścił. Nie wiedziałam, jak przetrwam ponowne ataki agonii. - Edwardzie, musimy coś sobie wyjaśnić. Nie możesz tak tego odbierać. Nie możesz pozwolić na to, żeby twoim życiem rządziły wyrzuty sumienia. W żadnym wypadku nie odpowiadałeś za to, co działo się w Forks podczas twojej nieobecności. To nie twoja wina że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. To... to już są moje problemy, a nie nasze. Jeśli jutro poślizgnę się na przejściu dla pieszych przed nadjeżdżającym autobusem, czy co tam znowu wymyślę, nie musisz brać tego do siebie. Nie wolno ci brać tego do siebie. Dobra, nie uratowałbyś mnie, czułbyś się fatalnie, ale, po co od razu lecieć do Volturi? Nawet gdybym skakała wtedy z klifu, żeby się za bić, nic ci do tego. To byłaby moja suwerenna decyzja. Powtarzam: nie możesz się za nic obwiniać. Wiem, taki już jesteś - wrażliwy, honorowy - ale, na Boga, bez przesady! Jadąc do Włoch, postąpiłeś bardzo nieodpowiedzialnie. Pomyśl, co przeżywali Carlisle i Esme... Widząc, że jestem o krok od utracenia nad sobą panowania, przerwałam, żeby zaczerpnąć powietrza. Musiałam dać ukochanemu do zrozumienia, że niczego od niego nie wymagam. I zyskać pewność, że już nigdy nie odwiedzi siedziby Volturi. - Isabello Marie Swan - wyszeptał Edward z bardzo tajemniczą miną. Sprawiał wrażenie bliskiego obłędu. - Czy naprawdę wierzysz, że poprosiłem Volturi o śmierć, ponieważ gryzło mnie sumienie? Swoim pytaniem zupełnie zbił mnie z pantałyku. - A nie? - wykrztusiłam zdezorientowana. - Owszem, miałem wyrzuty sumienia. Ogromne. Tak ogromne, że nie potrafiłabyś wyobrazić sobie ich mocy. - No to, co się nie zgadza? Nie rozumiem. - Bello. - W oczach Edwarda płonął ogień, ale zachowywał spokój. - Pojechałem do Volterry, ponieważ sądziłem, że nie żyjesz. To, czy przyczyniłem się do twojej śmierci, czy nie, nie było najistotniejsze. Oczywiście, popełniłem poważny błąd, nie potwierdzając u Alice tego, co przekazała mi Rosalie, ale przecież zadzwoniłem do was do domu i Jacob powiedział, że Charlie jest na pogrzebie. Wszystko pasowało. Kto jeszcze mógł mu umrzeć? Jak wysokie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności? Ach... - Wydawał się o czymś sobie przypomnieć. - No tak. Zniżył głos do tego stopnia, że nie byłam pewna, czy trafnie odgaduję, co mówi. - Los zawsze przeciwko kochankom. Nieporozumienie za nieporozumieniem. Już nigdy nie będę krytykował Romea. - Ale nadal nic z tego nie rozumiem - przyznałam. - Co jedno ma z drugim wspólnego? - Co, z czym? - Moja ewentualna śmierć z twoim samobójstwem. Zanim mi odpowiedział, wpatrywał się we mnie przez dobrą minutę. - Czy nic nie pamiętasz z tego, co ci kiedyś wyłożyłem? - Pamiętam każde słowo, które padło z twoich ust. W tym te, które zaprzeczały wcześniejszym. Edward przejechał mi chłodnym palcem po dolnej wardze. - Najwyraźniej coś opacznie zrozumiałaś. Przymknąwszy powieki, zaczął potrząsać głową w przód i w tył. Na jego twarzy malował się smutny półuśmiech. - Myślałem, że wszystko ci szczegółowo wyjaśniłem. Bello, życie w świecie, którego nie byłabyś częścią, nie miałoby dla mnie najmniejszego sensu. - Chyba... - Nie wiedziałam, jak określić to, co czułam. Byłam bliska omdlenia. - Coś... - powiedziałam wolno. - Coś mi się tu nie zgadza. Edward spojrzał mi prosto w oczy. W jego własnych nie dopatrzyłam się ani grama zakłamania. - Nic dziwnego. Jestem utalentowanym kłamcą. Muszę nim być. Zamarłam. Napięłam mięśnie, jakbym szykowała się na cios. Obrąb mojej niewidzialnej rany zapulsował kilkakrotnie. Z bólu zaparło mi dech w piersiach. Edward pogłaskał mnie po ramieniu, żebym choć odrobinę się rozluźniła. - Pozwól mi skończyć! Wiem, że jestem utalentowanym kłamcą, ale nie spodziewałem się, że ty z kolei jesteś aż tak łatwowierna. - Skrzywił się. - Omal mi serce nie pękło. Sparaliżowana, czekałam na to, co miał mi do zakomunikowana. - Wtedy, w lesie, kiedy się z tobą żegnałem... To był temat tabu. Z wysiłkiem zablokowałam wspomnieniom drogę do swojej świadomości. Walczyłam z całych sił, żeby nie odrywać się myślami od tu i teraz. Mój ukochany zniżył glos do szeptu. - Byłaś głucha na zdroworozsądkowe argumenty, to ustaliliśmy już dawno temu, więc nie miałem wyboru. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Lepiej! Wydawało mi się, że umrę z żalu! Ale czy była jakaś alternatywa? Gdybym cię nie przekonał, że cię już nie kocham, cierpiałabyś znacznie dłużej - a przynajmniej tak zakładałem. Po co tęsknić za kimś, kto tobą gardzi? Skoro mi niby przeszło, mogłaś sądzić, że przejdzie i tobie. I zostawić przeszłość za sobą. - „Złamania proste zrastają się szybciej i bez komplikacji” - zacytowałam mojego lekarza. - Właśnie. Tyle, że nie podejrzewałem, że pójdzie mi tak łatwo! Myślałem, że porywam się z motyką na słońce - że jesteś tak pewna moich uczuć, że będę musiał kłamać jak z nut przez kilka godzin tylko po to, by zasiać w tobie, choć ziarenko zwątpienia. Ale ty mi uwierzyłaś, uwierzyłaś od razu. A cala ta mistyfikacja i tak na nic się nie zdała. Nie udało mi się uchronić ciebie przed konsekwencjami kontaktowania się z rodziną wampirów. Co gorsza, zadałem ci ból. Tak bardzo mi przykro. Mogę cię jedynie błagać o wybaczenie. Jednego tylko nie pojmuję - dlaczego twoja wiara w moją miłość była taka krucha? Jak mogłaś we mnie zwątpić? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, po wszystkich moich zapewnieniach... Milczałam. Byłam zbyt zszokowana, by sformułować logiczną wypowiedź. - Zobaczyłem w twoich oczach, że przyjmujesz moje straszne wyznanie bez zastrzeżeń. A poinformowałem cię przecież, że cię nie chcę! Czy mogłem powiedzieć coś bardziej nieprawdopodobnego, coś bardziej absurdalnego! Potrzebowała cię każda komórka mojego ciała!
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4207 |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
[1=7a1f522eb83de308935e9eb 654607f24bf1b13c1_6401389 3eb394;13089854]mogę się z Tobą podzielić prawdziwym Jacobem.
![]() ![]() no to dawaj go ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4208 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Wiedziałam - wyszlochałam. - Od początku wiedziałam, że śnię.
- Ach! Jesteś niemożliwa! - Edward zaśmiał się krótko, sfrustrowany. - Jak mam ci to przekazać, żebyś i tym razem mi uwierzyła? Nie śpisz i nie umarłaś. Jestem przy tobie. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochał. Odkąd cię porzuciłem, nie było sekundy, żebym o tobie nie myślał. To, co powiedziałem w lesie, było świętokradztwem. Pokręciłam głową, jakbym nie chciała przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. Łzy wciąż ciekły mi ciurkiem. - Nie wierzysz mi, prawda? - Chłopak pobladł. Dało się to zauważyć nawet w nikłym świetle cyferblatu budzika. - Dlaczego uwierzyłaś w kłamstwa, a nie wierzysz w prawdę? - Zawsze trudno mi było uwierzyć w to, że kocha mnie ktoś taki jak ty. Edward zmrużył oczy i zacisnął zęby. - Dobrze. W takim razie udowodnię cię, że to nie sen. Ujął stanowczo moją twarz w obie dłonie, ignorując to, że usiłuję mu się wyrwać. - Przestań! Znieruchomiał. Nasze usta dzieliły milimetry. - Dlaczego mam przestać? Od woni jego oddechu zakręciło mi się w głowie. - Kiedy się obudzę... Otworzył usta, żeby zaprotestować. - Okej - poddałam się. - Niech ci będzie, nie śnię. Ale zrozum, kiedy znowu wyjedziesz, i bez tego będzie mi ciężko. Odsunął się o centymetr, żeby móc ogarnąć wzrokiem moją minę. - Wczoraj, kiedy cię dotykałem, reagowałaś z taką... ostrożnością. Miałaś się na baczności. Chciałbym cię spytać, dlaczego. Czy dlatego, że się spóźniłem? Że za bardzo cię zraniłem? Ze zostawiłaś przeszłość za sobą, tak jak o tym marzyłem? Ja... Ja nie miałbym ci tego za złe. Nie podważałbym słuszności twojej decyzji. Jeśli mnie już nie kochasz, po prostu mi to powiedz. Nie oszczędzaj mnie, proszę. A może kochasz mnie jeszcze, mimo wszystko? - Co za głupie pytanie. - Głupie czy nie, chciałbym usłyszeć na nie odpowiedź. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego niemal ze złością. - To, co czuję do ciebie, nigdy się nie zmieni - oświadczyłam z powagą. - Oczywiście, że cię kocham. Nawet gdybyś chciał, nie mógłbyś nic na to poradzić! - To mi wystarczy - szepnął i wpił się w moje wargi. Tym razem się nie opierałam - nie, dlatego, że był ode mnie o stokroć silniejszy, ale dlatego, że zabrakło mi silnej woli. Gdy tylko nasze usta się zetknęły, nie pozostało po niej ani śladu. Edward całował mnie z taką pasją, jakby zapomniał o wyznawanych wcześniej zasadach. Nie miałam nic przeciwko. Skoro swoim wybuchem namiętności i tak skazywał mnie na większe cierpienia po swoim wyjeździe, nie pozostawało mi nic innego, jak nacieszyć się życiem na zapas. Nie miałam nic do stracenia. Zaczęłam na niego napierać, wic się, głaskać go po policzkach. Czułam pod sobą chłodny tors, twardy brzuch, umięśnione uda. Z nadmiaru emocji serce bilo mi nie równym, przyspieszonym rytmem, a płytkie dotąd oddechy przeszły w ciche dyszenie. Byłam wdzięczna Edwardowi, że mnie nie posłuchał - taką sesję pieszczot byłam gotowa przypłacić największą nawet agonią. Gładził mnie po włosach, po skroniach, po szyi, łapczywie uczył się mnie na pamięć, a od czasu do czasu szeptał czule moje imię. - A tak przy okazji - oznajmił Edward swobodnym tonem - nigdzie się nie wybieram. Nic nie powiedziałam, ale moje milczenie wziął widocznie za przejaw sceptycyzmu, bo uniósł się na łokciu i spojrzał mi głęboko w oczy. - Zostaję w Forks - powtórzył. - Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Widzisz, opuściłem cię po to, żebyś mogła prowadzić zwykłe, szczęśliwe, ludzkie życie. Przy mnie, przy nas, zbyt wiele ryzykowałaś, a w dodatku oddalałaś się od ludzi, od świata, do którego przecież należałaś. Nie mogłem czekać bezczynnie na kolejny wypadek. Wydawało mi się, że nasz wyjazd będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Gdybym w to nie wierzył, nigdy bym cię nie zostawił. Nigdy nie zdołałbym się do tego zmusić. Twoje dobro było dla mnie ważniejsze od własnego, ważniejsze od tego, czego chciałem i czego potrzebowałem. A prawda jest taka, że to ciebie chcę i ciebie potrzebuję. Teraz, kiedy wróciłem, nie zdobędę się na to, żeby znowu wyjechać. Dzięki Bogu, mam też dobrą wymówkę! I beze mnie pakujesz się notorycznie w tarapaty. I beze mnie otaczasz się istotami z legend. Nawet gdybym wyniósł się do Australii, nic by to nie pomogło. - Niczego mi nie obiecuj - szepnęłam. Snucie nadziei, które miałyby się nigdy nie ziścić, mogłoby mnie zabić. To nadzieja, obok obcych wampirów, stanowiła dla mnie największe zagrożenie. W czarnych tęczówkach chłopaka zalśnił gniew. - Uważasz, że znowu kłamię? - Nie, nie, ja tylko... To, co mówisz, niekoniecznie mija się z prawdą. (...) - Może... może teraz jesteś wobec mnie szczery. Ale co będzie jutro, kiedy przypomnisz sobie inne powody, dla których ze mną zerwałeś? Albo za miesiąc, kiedy Jasper znowu się na mnie rzuci? Edward wzdrygnął się mimowolnie. (...) - Dokładnie to wtedy przemyślałeś, prawda? - odgadłam. - Następnym razem też tak będzie. Odejdziesz, jeśli uznasz taki ruch za słuszny. - Masz mnie za silniejszego, niż jestem w istocie. Słuszne, niesłuszne - to już nic dla mnie nie znaczy. I tak bym wrócił. Kiedy Rosalie do mnie zadzwoniła, byłem u kresu wytrzymałości. Nie żyłem już z tygodnia na tydzień, czy z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. To była tylko kwestia czasu, być może paru dni. Zjawiłbym się w Forks tak czy owak, padł ci do stóp i błagał o wybaczenie. Może mam zrobić to teraz? Czy poczułabyś się lepiej? - Proszę, bądź poważny. - Ależ jestem. - Prawie się zdenerwował. - Czy wysłuchasz wreszcie, co mam ci do powiedzenia? Czy pozwolisz mi wyjaśnić sobie, ile dla mnie znaczysz? Odczekał kilka sekund, żeby upewnić się, że go naprawdę słucham. - Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło, poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens. Chciałam mu wierzyć. Tyle, że opisał, jak wyglądał mój świat bez niego, a nie na odwrót. - Kiedyś twoje oczy przyzwyczają się do ciemności - wymamrotałam. - W tym cały problem - jakoś im to nie wychodzi. - A kto twierdził, że wampiry łatwo skupiają uwagę na czymś zupełnie innym? - wypomniałam mu jego własne słowa. - Podróżowałeś po Ameryce Południowej... Zaśmiał się gorzko. - To kolejne kłamstwo. Nic nie było w stanie pomóc mi o tobie zapomnieć. Miałem zresztą takie straszne ataki bólu... To bardzo dziwne - moje serce nie bije od niemal dziewięćdziesięciu lat, ale kiedy wyjechałem, nagle przypomniałem sobie o jego istnieniu, a raczej uświadomiłem sobie, że go nie ma. Poczułem się tak, jakby mi je wyrwano. Jakbym zostawił je tu, przy tobie. - To zabawne. - Zabawne? - Edward uniósł jedną brew ku górze. - To znaczy, dziwne. Myślałam, że tylko ja mam podobne objawy. Rozpadłam się na tysiące kawałków i wiele z nich zaginęło - serce, płuca. Dopiero teraz się odnalazły. Od tak dawna nie oddychałam pełną piersią! Wzięłam głęboki wdech, rozkoszując się odzyskaną sprawnością. Edward zamknął oczy i przyłożył mi ucho do klatki piersiowej. Przytuliłam się policzkiem do jego kasztanowej czupryny, napawając się jej zapachem.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4209 |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Bello!
Wypuściłam powietrze z płuc z triumfalnym uśmiechem. - Tak, Edwardzie? No, co masz mi do powiedzenia? Nie odezwałam się, bojąc się, że dźwięk własnego głosu rozproszy mnie i przegoni omamy. Były takie piękne, takie realistyczne. Biły o głowę wyblakłe wspomnienia przyjemnych epizodów naszej znajomości. Dopiero, gdy, niby to sprowokowany moim zachowaniem, Edward gniewał się na mnie w zwidach, mój mózg odtwarzał jego baryton w najdrobniejszych szczegółach - najcudowniejszych szczegółach pod słońcem. - Przestań, błagam! Chciałeś, żebym pozostała człowiekiem, przypomniałam w myślach. Cóż, tacy są ludzie. Szaleni. - Proszę, nie skacz! Zrób to dla mnie! Ale tylko w takich okolicznościach do mnie wracasz. - Proszę! - Szept mojego ukochanego ledwie przebił się przez deszcz. Byłam tak mokra, jakbym już raz dziś skakała. Przeniosłam ciężar ciała na pięty. - Bello! - Edward już nie błagał, ale żądał. Jego gniew był taki uroczy! Nie przestając się uśmiechać, uniosłam złączone ręce wysoko do góry, śmiało wypychając podbródek w deszcz. A może jednak nie na główkę? W Phoenix często chodziłam na publiczny basen, a tam podobne ekscesy były zakazane. Opuściłam ręce, za to ugięłam nogi w kolanach, żeby lepiej się wybić. Jeszcze ostatni wdech... I rzuciłam się z klifu. Darłam się na całe gardło, nie krzyczałam jednak ze strachu, ale z radości. Wiatr stawiał mi opór, walcząc daremnie z grawitacją, dzwonił mi w uszach, nadymał bluzkę. Przecinałam powietrze niczym meteoryt, wirowałam jak pędząca ku ziemi, zepsuta rakieta. Tak! To z tym okrzykiem na ustach przebiłam taflę wody. Była lodowata, o wiele zimniejsza, niż przypuszczałam, ale szok, jaki przeżyłam w zetknięciu z nią, tylko spotęgował moją euforię. Strach nie towarzyszył mi nawet przez ułamek sekundy. W moich żyłach szumiała czysta adrenalina. Skoczyłam! Skoczyłam! Byłam z siebie taka dumna. Doprawdy, cóż było w tym takiego strasznego? I wtedy porwał mnie prąd. (....) - Bello! Nie zdziwiłam się, że Edward nadal jest przy mnie. Na motorze czy przy roztrzęsionym Jacobie ryzyko było jedynie potencjalne, a mimo to mnie nie opuszczał, więc co dopiero teraz, kiedy umierałam. Zaskoczyło mnie raczej to drugie, to, że miałam pewność że umieram. Zaraz miałam zacząć się dusić. - Nie przestawaj płynąć! - nakazał mój niewidzialny opiekun. Dobre sobie! Dokąd? W tę ciemność, czy w tamtą? Fale nie wyrywały mnie już sobie tak brutalnie, przynajmniej z pozoru - to od chłodnej wody cierpły mi kończyny. Powoli stawałam się obojętna na to, co się ze mną działo. Bezwolna, zapadałam się w odrętwieniu. - Ruszaj się! Ruszaj! Nie poddawaj się, do cholery! Rozkaz mnie otrzeźwił. Zmusiłam nogi do wierzgania, rękami macałam na ślepo w mroku. Trudno było powiedzieć, czego szukałam - co sekundę lądowałam w innej pozycji. Nie wiedziałam, po co właściwie się tak staram. Jaki miało to jeszcze sens? - Walcz! - dopingował mnie Edward. - Walcz, Bello. Nie przestawaj! Po co? Nie chciałam dłużej walczyć. Nie przeszkadzało mi ani zimno, ani to, że moje wyczerpane mięśnie nie miały już siły wprawiać w ruch moich ramion. Byłam poniekąd zadowolona, że to już koniec. I że przyszło mi umierać właśnie w ten sposób. Moje wcześniejsze spotkania ze śmiercią były dużo gwałtowniejsze. Podobało mi się, że jest tak ciemno, tak spokojnie. Przypomniało mi się, że powinno przemykać mi teraz przed oczami cale moje życie. Dzięki Bogu, oszczędzono mi tego przykrego seansu. Zobaczyłam za to, co było mi najdroższe na świecie. Moja podświadomość przechowywała zapewne ten widok na taką okazję. Nie spodziewałam się, że zatrzyma w swoich zakamarkach nie tylko głos Edwarda, ale i jego postać. Jego idealna twarz pojawiła się nagle tuż przede mną, zawisła w przestrzeni na wyciągnięcie ręki. Zgadzało się wszystko: odcień skóry, kształt warg, linia szczęki, połyskujące w tęczówkach złoto. Co zrozumiałe, był na mnie bardzo zły - zęby miał zaciśnięte, a nos zmarszczony. - Bello, opamiętaj się! - zawołał. - Musisz się ratować! Słyszałam wszystko wyraźnie, chociaż moje uszy wypełniała lodowata woda. Treść błagań tym razem zignorowałam, wolałam skupić się na tembrze barytonu. Po co miałam się męczyć i walczyć, skoro byłam taka szczęśliwa? Wnętrzności paliły mnie z braku powietrza, kończyny siniały z zimna, ale byłam zachwycona. Zapomniałam już, czym jest prawdziwa radość. Najpierw spokój, teraz radość - w takich warunkach umieranie nie było takie złe. Prąd przejął nade mną kontrolę, ciskając w stronę niewidzialnej w mroku skały. Twardy występ trafił mnie prosto w klatkę piersiową. Impet uderzenia nie połamał mi żeber, ale wycisnął z płuc resztki powietrza - uleciało chmarą srebrnych baniek. Jego miejsce natychmiast zajęła żrąca woda. Zaczęłam się krztusić, dusić, oddalać od Edwarda. Coś mnie od niego odciągało. Nareszcie poczułam, że opadam na dno, ale było już za późno, żeby przeć w odwrotnym kierunku. Żegnaj, kocham cię - gdybym mogła mówić, tak brzmiałyby ostatnie słowa. Edytowane przez kochaam Czas edycji: 2009-07-04 o 19:02 |
![]() ![]() |
![]() |
#4210 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Nie masz czego się obawiać - pocieszył mnie Edward, mylnie interpretując moje zachowanie. - Nie pozwolę im cię skrzywdzić.
- A jeśli przyjadą, kiedy ciebie tu nie będzie? Chciałam się tylko upewnić. Nie dbałam o to, co się ze mną stanie po jego wyjeździe. Znowu ujął moją twarz w swoje kamienne dłonie. Atramentowe tęczówki głodnego wampira przyciągały niczym magnesy. - Bello, zawsze już będę przy tobie. - Przecież wspomniałeś coś o trzydziestce - wyjąkałam. Po policzkach spłynęły mi pierwsze łzy. - Zostaniesz i pozwolisz mi się zestarzeć? Spojrzał na mnie czule, ale wykrzywił usta. - Właśnie tak zamierzam postąpić. Czy mam inny wybór? Nie mogę bez ciebie żyć, ale nie unicestwię twojej duszy. - Czy to naprawdę... Urwałam. To pytanie nie chciało przejść mi przez gardło. Sam Aro niemal błagał go o rozważenie zmienienia mnie w istotę nieśmiertelną, i co? Doskonale pamiętałam wyraz twarzy Edwarda w tamtej chwili, to malujące się na niej obrzydzenie. Czy pragnął nie dopuścić do mojej przemiany za wszelką cenę ze względu na moją duszę, czy może przez wzgląd na siebie? Może wiedział, ze po kilku dekadach mu się znudzę? - Tak? - zachęcił mnie Edward. W zamian zadałam inne pytanie - choć równie trudne. - Ale co będzie, kiedy zrobię się taka stara, że ludzie zaczną myśleć, że jestem twoją matką? Twoją babcią? Wzdrygnęłam się ze wstrętem. Przed oczami stanęło mi nasze odbicie w lustrze z mojego wrześniowego snu. Edward rozczulił się. Otarł moje łzy wargami. - Niech sobie mówią, co chcą. Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza. - Nagle posmutniał. - Oczywiście, jeśli w jakiś sposób się z czasem zmienisz... Jeśli będziesz chciała od życia czegoś więcej... Uszanuję każdą twoją decyzję, Bello. Przyrzekam, że nie stanę na drodze twojemu szczęściu. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że kiedyś umrę? - spytałam. Odpowiedział bez chwili namysłu. Tak, wszystko miał starannie przemyślane. - Pójdę w twoje ślady tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. - Wiesz, co? W życiu nie słyszałam większej bzdury. - Ależ Bello, to jedyne słuszne wyjście... - Chcesz, żebym już sobie poszedł? Zraniłam go tym gestem odrzucenia, chociaż starał się nie dać tego po sobie poznać. Moje serce zadrżało. -Nie - poinformowałam go. - To ja wychodzę. - Dziękuję - powiedział. - Czy to oznacza, że wierzysz już, że nie śnisz? Wybuchłam śmiechem. Nie było w nim nic sztucznego, nic wysilonego. Śmiałam się ot tak, po prostu. Jak ktoś normalny i zdrowy. - Nie za bardzo - odpowiedziałam. - Raczej, że nie planuję się obudzić. Nie w taki momencie. - Muszę zrobić wszystko, żebyś na nowo mi zaufała - szepnął, właściwie tylko do siebie. - Choćby miało to być moje ostatnie życiowe osiągnięcie. - Ależ ja ci ufam - zapewniłam go. - Nie ufam sobie. - Wyjaśnij mi to, proszę. Zwolnił. Nie domyśliłabym się tego, gdyby nie znikł wiatr. Byliśmy już pewnie niedaleko. Chyba nawet słyszałam w oddali szemranie rzeki. - Jak by ci to... - Nie wiedziałam, jak to dobrze wyrazić. - Nie ufam sobie, bo nie mam pewności, że jestem dostatecznie... dostatecznie wszystko: ładna, inteligentna... Myślę, że na ciebie nie zasługuję. Nie ma we mnie nic takiego, co mogłoby cię przy mnie zatrzymać. Edward zatrzymał się i ściągnął mnie sobie z pleców. Postawiwszy mnie na ziemi, nie cofnął rąk, tylko przytulił mnie do swojej piersi. - Urok, który na mnie rzuciłaś, nigdy nie osłabnie - szepnął. - Więź, która nas łączy, jest niezniszczalna. Nigdy nie trać w nie wiary. Łatwo mu było mówić! - Tamci czy Victoria mogą mnie co najwyżej zabić. Ty możesz mnie zostawić. To gorsze niż śmierć. Mimo panujących wkoło ciemności, dostrzegłam, że twarz chłopaka wykrzywił grymas bólu. ---------- Dopisano o 20:01 ---------- Poprzedni post napisano o 20:01 ---------- - Tak sobie myślę... - zaczęłam jak najbardziej swobodnym tonem. - Skoro zostajesz na dobre, to może oddałbyś mi moje rzeczy? Ta próba się powiodła - Edward parsknął śmiechem. Smutek nie zniknął tylko z jego oczu. - Och, zachowałem się jak głupek. To było z mojej strony takie dziecinne. Obiecałem, że będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali, ale jednocześnie chciałem zostawić ci jakiś symbol siebie. Więc nic tak naprawdę nie wziąłem. Wszystko jest w twoim pokoju - i płyta CD, i zdjęcia, i bilety - wszystko. Schowałem je pod deskami podłogi. - Żartujesz?! Rozbawiony, pokręcił przecząco głową. Może i nie zapominał o tym, jak bardzo mnie zranił, ale widząc moją entuzjastyczną reakcję, wyraźnie się rozchmurzył. - Wydaje mi się... No, może do pewnego stopnia... Chyba cały czas o tym wiedziałam. - O czym? - Widzisz, jakaś część mnie, być może moja podświadomość, nigdy nie przestała wierzyć, że wciąż ci na mnie zależy. Ze obchodzi cię to, czy żyję, czy umarłam. Naciągałam fakty - pragnęłam jedynie, żeby tak nie cierpiał - ale moje słowa zabrzmiały bardziej szczerze, niż się tego spodziewałam. - To chyba, dlatego słyszałam głosy - dodałam. Na moment zapadła cisza. - Jakie głosy? - Tak właściwie to tylko jeden. Twój. - Zmieszałam się. - Długo by opowiadać... Po co poruszyłam ten temat?! Edward przyglądał mi się tak uważnie, że się przestraszyłam. Czy dochodził właśnie do wniosku że jednak zwariowałam? W szkole myśleli tak już chyba wszyscy. A może mieli rację? Cóż, przynajmniej nareszcie odwróciłam jego uwagę od porzucenia - gorszego od śmierci. - Nigdzie mi się nie spieszy - stwierdził, zachęcając mnie tym samym do zwierzeń. - Byłam żałosna - jęknęłam. Czekał cierpliwie. Nie wiedziałam, od czego zacząć. - Pamiętasz, w Volterze Alice powiedziała ci, że stałam się miłośniczką sportów ekstremalnych... - Skoczyłaś z klifu dla frajdy - uściślił, zarazem mnie cytując. - Eee... no tak. A przedtem... eksperymentowałam z motorami. - Z motorami, mówisz? Zachowywał spokój, ale znałam go na tyle dobrze, żeby wyczuć, że to tylko przykrywka. Gdzieś tam, w jego wnętrzu, stopniowo narastał gniew. - Widzę, że nie wspominałam o tym Alice? - Nie. - Hm... Wybrałam motocykle, bo odkryłam... odkryłam, że kiedy robię coś niebezpiecznego lub głupiego, to... to łatwiej mi się ciebie wspomina. Pięknie! Nadawałam się do czubków! - Przypominało mi się - ciągnęłam nieśmiało - jak brzmiał twój głos, kiedy byłeś na mnie zły. Więcej, ja po prostu cię słyszałam! Jakbyś stał koło mnie i łajał za to, co wyprawiam! Zwykle starałam się o tobie nie myśleć, ale w takich chwilach... jakoś lepiej to znosiłam. Bez bólu. Wyobrażałam sobie, że mnie chronisz. Ze wciąż przy mnie jesteś i troszczysz się o mnie. Więc tak sobie myślę, że powodem, dla którego słyszałam cię tak wyraźnie, mogło być to, że nie przestałam wierzyć... w twoją miłość. I znów moje słowa zabrzmiały sensowniej, niż tego oczekiwałam. Sformułowawszy na glos swoją hipotezę, odkryłam, że jest całkiem przekonująca. Edward był w szoku. - Ryzykowałaś... życiem... żeby móc usłyszeć... - Cii! - przerwałam mu. - Czekaj no. Chyba już rozumiem... Wróciłam myślami do tamtego wieczoru w Port Angeles, kiedy to doznałam halucynacji po raz pierwszy. Znalazłam wówczas dwa wytłumaczenia na to, co się ze mną działo - albo oszalałam, albo kojące dźwięki podsuwał mi mój usłużny mózg. A co, jeśli istniało trzecie rozwiązanie zagadki? Co, jeśli byłam o czymś święcie przekonana, ale w rzeczywistości straszliwie się myliłam? Co, jeśli byłam tak zachłyśnięta swoją błędną wizją, że prawdy nawet nie brałam pod uwagę? Czy w takim wypadku siedziałaby cicho w zakamarkach mojej świadomości, czy też próbowałaby dać o sobie znać? Trzecia opcja w skrócie: Edward mnie kochał. Łącząca nas więź była silna i żywa bez względu na to, ile dzieliło nas kilometrów. A Edward, podobnie jak ja, na zawsze już miał być naznaczony piętnem naszej miłości. Należał do mnie, tak jak ja należałam do niego, i to, że przewyższał mnie urodą czy inteligencją, nie miało żadnego znaczenia. Czy to właśnie usiłował mi przekazać tamten aksamitny baryton? - Boże! - wykrzyknęłam. - Co? - Och... Nic. Wszystko. - Co dokładnie? - spytał, spięty. - Ty mnie kochasz! Nie mogłam się temu odkryciu nadziwić. Nagle wszystko stało się jasne. W oczach Edwarda malowało się jeszcze zatroskanie, ale jego usta wygięły się w tak uwielbianym przeze mnie łobuzerskim uśmiechu. - Oczywiście, że cię kocham. Kocham jak wariat. ---------- Dopisano o 20:05 ---------- Poprzedni post napisano o 20:01 ---------- - Carlisle? - powiedział Edward. Nie musiał podnosić głosu. - Esme? Rosalie? Emmett? Jasper? Alice? Pierwszy pojawił się Carlisle. Zmaterializował się u mojego boku. - Witaj na powrót w naszych skromnych progach, Bello. Co cię sprowadza o tak wczesnej porze? Podejrzewam, że nie wpadłaś przejazdem? Przytaknęłam. - Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałabym zwołać małą rodzinną naradę. To dla mnie bardzo ważne. Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam na Edwarda. Przyglądał mi się sceptycznie, ale z rezygnacją. Kiedy przeniosłam wzrok na Carlisle'a, też patrzył na syna. - Nie ma sprawy. Może przejdziemy do drugiego pokoju? - zaproponował. - Co z tego, że nie namierzą mnie, skoro namierzą ciebie. - Ach. Już ja potrafię o siebie zadbać. Emmett zaśmiał się i wyciągnął ku bratu dłoń. - Superplan. Przybili piątkę. - Wcale nie - syknęła Rosalie. - Wcale nie - powtórzyłam. - A mi się podoba - wyznał Jasper. - Co za idioci - mruknęła Alice. Esme milczała, ale jej oczy miotały błyskawice. - W porządku - stwierdziłam opanowanym tonem. - Edward zaproponował alternatywny plan, który możecie wziąć pod rozwagę. A teraz czas na glosowanie. Edwardzie - Chciałam mieć go jak najszybciej z głowy. - Czy chcesz, żebym stała się członkiem waszej rodziny? Zacisnął usta. Jego czarne tęczówki błyszczały jak dwa krzemienie. - Tak, ale nie dosłownie. Masz pozostać człowiekiem. Nie skomentowałam tego w żaden sposób, nie chcąc zakłócać powagi chwili. - Alice? - Ja jestem za. - Jasper? - Za. Zaskoczył mnie - nie byłam pewna jego poglądów na tę sprawę - powstrzymałam się jednak od wyrażenia zdumienia i kontynuowałam procedurę. - Rosalie? Dziewczyna zawahała się. Przygryzła idealnie pełną dolną wargę. - Przeciw. Z twarzą pokerzysty przeniosłam wzrok na siedzącego koło Rosalie Emmetta, ale wyciągnęła ku mnie ręce w błagalnym geście. - Nie zrozum mnie źle - powiedziała. - Nie mam nic przeciwko tobie jako siostrze, ale... nie takie życie bym sobie wybrała. Żałuję, że w moim przypadku nie miał kto przeprowadzić głosowania. Pokiwałam głową. - Emmett? - Za, jak najbardziej za! - uśmiechnął się szeroko. - Jeszcze nadarzy się okazja, żeby dokopać temu całemu Demetriemu. Skrzywiwszy się, spojrzałam na Esme. - Ja oczywiście jestem za, Bello. Już cię uważam za jedną z nas. - Dziękuję, Esme - szepnęłam, obracając się w kierunku Carlisle'a. Poczułam się nagle nieswojo. Powinnam była zacząć od niego - autorytetu moralnego, głowy rodziny. Bez względu na rezultat, to jego głos miał być decydujący. Carlisle nie patrzył w moją stronę, tylko na swojego syna. - Edwardzie... - Nie! - warknął chłopak, napinając mięśnie szczęki i obnażając zęby. - To jedyne sensowne wyjście z sytuacji - usprawiedliwił się Carlisle. - Kiedy Bella umrze, zamierzasz popełnić samobójstwo, i tym samym nie dajesz mi wyboru. Edward puścił moją dłoń, którą nadal ściskał pod stołem, i wyszedł szybko z pokoju, gniewnie coś mamrocząc. Carlisle westchnął. - Chyba znasz moją odpowiedź, Bello. - Dziękuję ci - bąknęłam, nie odrywając wzroku od drzwi jadalni.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4211 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- To jak, Alice - odezwałam się, kiedy Esme już mnie zostawiła. - Gdzie planujesz przeprowadzić operację?
Moja przyjaciółka rozdziawiła usta. - Nie, nie i jeszcze raz nie! - ryknął Edward, wpadając do jadalni. Nachylił się nade mną, opierając się rękami o stół. - Odbiło ci?! - wrzasnął. - Postradałaś zmysły?! Odsunęłam się od niego, zatykając sobie uszy. - Ehm, Bello - przerwała nam Alice. - Nie sądzę, żebym była gotowa... Potrzebuję czasu, żeby się przygotować... - Obiecałaś! - przypomniałam jej, zerkając na nią z wyrzutem spod ramienia jej brata. - Wiem, ale widzisz... Tak bez owijania w bawełnę, nie mam zielonego pojęcia, jak cię nie zabić! - Uda ci się - zachęciłam ją. - Ufam ci. Edward warknął głośno, rozwścieczony. Alice pokręciła przecząco głową. Wyglądała na spanikowaną. - Carlisle? - zwróciłam się do najstarszego z wampirów. Edward wziął mnie pod brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Wolną rękę wyciągnął w stronę ojca z dłonią postawioną na sztorc, jakby mógł tym zablokować mu do mnie dostęp. Carlisle całkowicie zignorował jego zachowanie. - Mogę się tym zająć - odpowiedział na moje nieme pytanie. Żałowałam, że nie widzę wyrazu jego twarzy. - Możesz być pewna, że nie stracę nad sobą kontroli. - Szwetnie - wymamrotałam, mając nadzieję, że mówię dostatecznie wyraźnie. Nie było to łatwe w kleszczach palców Edwarda. - Nie tak szybko - wycedził. - To nie musi stać się dziś. - Nie muszy, ale mosze - odparowałam. - Znam kilka powodów, dla których powinnaś się wstrzymać. - Oczywyszcze, że znasz. A terasz mnie puszcz! Posłuchał mnie, po czym splótł sobie ręce na piersiach. - Za około dwie godziny Charlie zacznie cię szukać. Nie wątpię, że jest zdolny postawić na nogi całą policję. - Tak, tak, i FBI - dodałam z sarkazmem. W głębi ducha wiedziałam jednak, że Edward ma rację. Przewróciłam się na plecy i zakryłam sobie głowę kołdrą. Nagle znalazł się tuż przy mnie - leżał koło mnie na łóżku, podnosząc kołdrę tak, żeby móc mi się przyglądać. Odgarnął mi z policzka zbłąkany kosmyk. - Jeśli nie masz nic przeciwko, wolałbym, żebyś się przede mną nie chowała. Dość się za tobą stęskniłem. Mam do ciebie jedno pytanie... - Tak? - spytałam znużonym głosem. - Powiedz mi, jakie jest twoje największe marzenie? - Zostać wampirem i spędzić z tobą wieczność. Edward pokręcił głową, zniecierpliwiony. - Nie, nie. Chodzi mi o coś, czego nie masz zaklepanego. Nie byłam pewna, do czego zmierza, więc starannie przemyślałam swoją odpowiedź. - Chciałabym... żeby to nie Carlisle mnie zmienił. Żebyś zmienił mnie ty. Spodziewałam się jeszcze gwałtowniejszej reakcji niż w jadalni Cullenów, ale Edward nawet nie mrugnął. Wciąż coś kalkulował. - A co byś za to dała? Nie wierzyłam własnym uszom! - Wszystko - palnęłam bez namysłu. Edward uśmiechnął się blado, a zaraz potem zacisnął usta. - Pięć lat? Moją twarz wykrzywiły strach i rozżalenie. - Powiedziałaś, że wszystko - przypomniał mi. - Tak, ale... wykorzystasz ten czas, żeby się z tego jakoś wykręcić. Muszę kuć żelazo, póki gorące. Poza tym, bycie człowiekiem jest niebezpieczne - przynajmniej dla mnie. Więc wszystko, tylko nie te pięć lat. Edward uniósł do góry jedną brew. - Trzy lata? - Nie ma mowy! - Zależy ci na tym czy nie? Zamyśliłam się. Tak, naprawdę o tym marzyłam. Tylko jak się skutecznie potargować? Postawiłam na nie zdradzanie emocji. - Pół roku? - zaproponowałam. Mój ukochany wywrócił oczami. - Chyba żartujesz. - Jeden rok. Ale to moje ostatnie słowo. - Zgódź się chociaż na dwa. - Nigdy w życiu. Dziewiętnaście lat mogę skończyć, proszę bardzo, ale nie mam zamiaru zbliżyć się do dwudziestki. Chcę być wieczną nastolatką, tak jak ty. Edward milczał przez chwilę. - Wiesz co? Zapomnijmy o tych limitach czasowych. Mam dość kłótni. Jeśli chcesz, żebym to ja cię zmienił, musisz po prostu spełnić pewien warunek. - Warunek? - powtórzyłam zbita z tropu. - Co znowu za warunek? Wypowiedział swoją prośbę z taką ostrożnością, jakby spodziewał się z mojej strony gwałtownego wybuchu. - Przed całą operacją... wyjdź za mnie. Czekałam na jakiś ciąg dalszy, ale się nie pojawił. - Czy ten dowcip ma jakąś puentę? Edward westchnął. - Ranisz moje ego, Bello. Proszę cię o rękę, a ty myślisz, że to żart. - No bo to niepoważne. - Jestem poważny w stu procentach. Potwierdził to odpowiednim wyrazem twarzy. - Bez przesady. - W moim głosie pobrzmiewały nutki histerii. - Przecież ja mam tylko osiemnaście lat! - A ja prawie sto dziesięć. Pora się ustatkować.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4212 |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
,,Nigdy w życiu nie widziałam nikogo i niczego piękniejszego - mego zachwytu nie tłumiło ani zmęczenie, ani wyziębienie. - Siedem miesięcy rozłąki okazało się nic dla mnie nie znaczyć. Nie dbałam o to, co powiedział mi wtedy w lesie. Nie dbałam o to, że mnie nie chciał. Byłam gotowa zrobić dla niego wszystko, nawet poświęcić własne życie.
Zegar zadźwięczał po raz dziewiąty. Edward drgnął. _ Nie! - krzyknęłam. - Edward, otwórz oczy! Spójrz na mnie! Nie słuchał mnie albo nie słyszał. Uśmiechając się delikatnie, uniósł powoli stopę. Wiedział doskonale, że jeden duży krok starczy by znaleźć się na słońcu. Skoczyłam na niego jak tygrysica. Zderzyliśmy się. Był twardy jak marmur. Gdyby mnie nie złapał i nie przytrzymał, jak nic bym się przewróciła. I tak zabolało. Mój ukochany otworzył oczy. Zegar zabił po raz dziesiąty. - Niesamowite - powiedział Edward zadziwiony i nieco rozbawiony. - Carlisle miał rację. - Edwardzie! - Siła uderzenia pozbawiła mnie głosu, ale nie kapitulowałam. - Musisz się cofnąć! Musisz schować się w cieniu! Spoglądał na mnie oczarowany, wręcz zahipnotyzowany. Zamiast zareagować na moje słowa, pogłaskał mnie po policzku. Zupełnie nie zwracał uwagi na to, że usiłuję go wepchnąć z powrotem w głąb zaułka. Równie dobrze mogłabym pchać pobliską ścianę. Zegar zabił po raz jedenasty. To wszystko było bardzo dziwne. Chociaż obojgu nam groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, czułam się świetnie. Nareszcie nie rozpadałam się na tysiące kawałeczków. Moje rany się zagoiły, moje organy wróciły na swoje miejsce. Płuca wypełniały się energicznie powietrzem przesyconym słodką wonią wampira. Serce pracowało jak oszalałe, pompując gorącą krew. Byłam wyleczona. Lepiej - przysięgłabym, że nigdy nic mi nie dolegało. - Nie mogę uwierzyć, że uwinęli się tak szybko - mruknął Edward w zamyśleniu. - Nic nie poczułem. Mają jednak wprawę. Zamknąwszy znowu oczy, przycisnął wargi do mojej skroni. Jego aksamitny baryton pieścił moje uszy. ~ „Śmierć, co wyssała miód twego tchnienia, wdzięków twoich otrzeć nie zdołała jeszcze”* - wyszeptał. Rozpoznałam kwestię Romea wypowiedzianą nad ciałem Julii. Zegar zabił po raz dwunasty i ostatni. - Pachniesz dokładnie tak jak za życia - ciągnął Edward więc może rzeczywiście trafiłem do piekła. Wszystko mi jedno. Niech będzie i tak. - Jeszcze żyję! - przerwałam mu, szamocząc się w jego ramionach. - I ty również! Błagam, cofnij się! Zaraz cię któryś zauważy. Edward zmarszczył czoło, zdezorientowany. - Czy możesz powtórzyć to, co powiedziałaś? - odezwał się uprzejmie. - To nie piekło! Żyjemy, przynajmniej na razie! Ale musimy się stąd wynieść, zanim Volturi...'' ,,Znowu się rozszlochałam i znowu się na siebie rozzłościłam. Łzy zamazywały obraz jego anielskiej twarzy, a czasu było coraz mniej. Moim skarbem było mi dane cieszyć się tylko do zachodu słońca - jak w baśni. - Co, Bello? - zaniepokoił się. Pogłaskał mnie po plecach. Owinęłam mu ręce wokół szyi. Nie miałam nic do stracenia. Co najwyżej mógł mnie odepchnąć. - Czy to chore - spytałam łamiącym się głosem - że tam giną ludzie, a ja jestem taka szczęśliwa? Nie odepchnął mnie, wręcz przeciwnie - przycisnął mnie do siebie tak mocno, że trudno mi było oddychać. - Doskonale cię rozumiem - wyznał cicho - ale mamy wiele powodów do tego, żeby tak się czuć. Przede wszystkim żyjemy. - Tak - zgodziłam się. - To dobry powód. - I jesteśmy razem. Od zapachu jego słodkiego oddechu zakręciło mi się w głowie. Cóż, ten drugi powód wymienił tylko ze względu na mnie. Dla niego nie miało to na pewno większego znaczenia. - A jeśli szczęście nam dopisze, dożyjemy i jutra - ciągnął. - Miejmy nadzieję - wymamrotałam. - Będzie dobrze - pocieszyła mnie Alice. Nie zabrała głosu od tak dawna, że prawie zapomniałam o jej obecności. - Za niecałą dobę zobaczę się z Jasperem - dodała z satysfakcją. W tę wizję wierzyła bez zastrzeżeń. Mogła śmiało spoglądać w przyszłość. Nie to, co ja. Szybko przeniosłam wzrok na Edwarda. Jeśli o mnie chodziło, przyszłość mogłaby nie istnieć. Marzyłam o tym żeby ta chwila trwała wiecznie. Życie po kolejnym rozstaniu z ukochanym nie miało dla mnie najmniejszego sensu. Edward także mi się przyglądał, więc udawanie, że odwzajemnia moje uczucia, przychodziło mi z łatwością. Popuściłam wodze wyobraźni. A co mi tam, pomyślałam, raz się żyje. Przesunął opuszkami palców po moich skroniach. - Wyglądasz na zmęczoną - stwierdził. - A ty na głodnego. Oczy miał czarne jak dwa węgielki i sino podkrążone. Wzruszył ramionami. - To nic takiego. - Jesteś pewien? Mogę usiąść za Alice. Tak naprawdę wolałabym, żeby mnie zagryzł, niż się przesunąć. - Nie gadaj bzdur. - Westchnął. Jego oddech pieścił moje nozdrza. - Nigdy w życiu nie kontrolowałem tej części mojej natury tak dobrze jak teraz." |
![]() ![]() |
![]() |
#4213 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- A co, jeśli się zgodzę? - przerwałam mu. - Co, jeśli każę ci się zawieźć zaraz do Vegas? Czy za trzy dni będę już jedną z was?
Uśmiechnął się. W mroku zalśniły jego białe zęby. - Jasne - potwierdził, podejmując pałeczkę. - Tylko skoczę po auto. - Cholera - mruknęłam. - Dam ci półtora roku. - O, nie, nie. Ten warunek z małżeństwem bardziej mi się podoba. - Bello - zamruczał - błagam, wyjdź za mnie. Na moment zapomniałam, jak się oddycha. Kiedy doszłam do siebie, potrząsnęłam głową, usiłując się na powrót skoncentrować. O czym to my właściwie mówiliśmy? - Czy odmawiasz mi uparcie dlatego, że nie kupiłem ci pierścionka zaręczynowego? – spytał. - Nie! - wydarłam się. - Żadnych pierścionków! - No i masz babo placek - skwitował cicho. - Obudziłaś Charliego. - Ups. - Zaraz przyjdzie sprawdzić, co to za hałasy. Ech... - Edward posmutniał. - Lepiej już sobie pójdę. Serce zamarło mi w piersi. Nie uszło to jego uwadze. - Co, mam się schować w szafie, jak nakryty na gorącym uczynku kochanek? - Cokolwiek, tylko zostań - szepnęłam. - Proszę. Uśmiechnął się i zniknął. - Tato, ja wcale nie chcę się wyprowadzać - dodałam szybko łagodniejszym tonem. - Kocham cię. Wiem, że się o mnie martwisz, ale w tym przypadku musisz mi zaufać. I zmienić trochę swój stosunek do Edwarda, jeśli chcesz, żebym dalej mieszkała tobą pod jednym dachem. Bo chcesz tego, prawda? - To nie fair, Bello. Dobrze wiesz, że tego chcę. - Więc odnoś się do Edwarda uprzejmie, ponieważ będzie mi bezustannie towarzyszył. To nowo odkryta wiara, że Edward mnie kocha, pomagała mi być nieugiętym negocjatorem. - Wprowadziłabyś się do domu pełnego wampirów? - To chyba najbezpieczniejsze miejsce dla kogoś takiego jak ja. A poza tym - uśmiechnęłam się - jeśli Charlie naprawdę mnie wyrzuci, czekanie aż do wakacji straci sens, prawda? Edward zacisnął zęby. - Że też tak ci spieszno stracić duszę - mruknął. - Nie przesadzaj. Tak naprawdę wcale nie wierzysz w tę gadkę o potępieniu. - Co takiego?! - oburzył się. Tylko tak sobie wmawiasz. Zdenerwowany, chciał mi coś wyłożyć, ale go uprzedziłam. - Gdybyś naprawdę wierzył w to, że nie masz duszy, to, kiedy znalazłam cię w zaułku w Volterze, natychmiast zorientowałbyś się, co jest grane, a ty tymczasem sądziłeś, że oboje nie żyjemy. Powiedziałeś: „Niesamowite. Carlisle miał rację” - wypomniałam mu triumfalnie. - Ciągle tli się w tobie nadzieja. Nareszcie udało mi się zapędzić go w kozi róg. Nie wiedział, jak się bronić. - I niech się w nas tli dalej - zasugerowałam. - Zresztą to nie ma znaczenia. Jeśli mamy być razem, niebo mi niepotrzebne. Edward wstał powoli, podszedł do mnie i ujął moją twarz obiema dłońmi. Wciąż był nieco oszołomiony moim wywodem. - Na zawsze razem - przyrzekł uroczyście. - O nic więcej nie proszę. To powiedziawszy, wspięłam się na palce, by złożyć na jego ustach gorący pocałunek. ---------- Dopisano o 20:15 ---------- Poprzedni post napisano o 20:15 ---------- - Edwardzie - wyszeptałam - czy przed sekundą o mało, co nie powiedziałeś: „a wtedy musiałbym go zabić”? Przeniósł wzrok ze mnie na światła uliczne. Czerwone zgasło, a rozbłysło zielone. Ruszyliśmy, ale bardzo wolno, w niepodobnym do Edwarda tempie. - Zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby tego uniknąć - odpowiedział z powagą po dłuższej chwili. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta. Edward patrzył wciąż prosto przed siebie, chociaż staliśmy akurat przed znakiem stopu. Znów sobie coś przypomniałam - tym razem nie z własnego życia, ale z literatury. Co stało się z Parysem, kiedy wrócił Romeo? Didaskalia dramatu objaśniały to wyraźnie: „Walczą.”, „Parys pada.”, „Parys umiera.” - Ach, Jake! A jak myślisz, dlaczego nie złożyłam ci jeszcze wizyty, żeby skopać ci tyłek za to, że nie podchodzisz do telefonu? Przecież ja już mam szlaban! Od kilku tygodni! Zaskoczyłam go tą informacją. - To dlatego nie przyjeżdżałaś? - spytał i zaraz zacisnął usta, jakby pożałował, że się odezwał. - Był przekonany, że to ja cię nie puszczam, a nie Charlie - wtrącił Edward. - Przestań - warknął Jacob. Edward się nie odszczeknął. Jacobem wstrząsnął pojedynczy dreszcz. - Bella nie przesadzała, mówiąc, że posiadasz nadprzyrodzone zdolności - wycedził. - W takim razie wiesz już zapewne, co mnie sprowadza. - Owszem - przyznał Edward bez cienia wrogości. - Ale, zanim zaczniesz, chciałbym coś powiedzieć. Jacob nie zaoponował, za to na dobre się rozdygotał. Próbował się uspokoić, na przemian zginając i prostując palce. Edward odchrząknął, szykując się do dłuższej przemowy. - Widzisz... nie wiem, jak ci dziękować. Jestem tobie niewysłowienie wdzięczny - dozgonnie wdzięczny, jeśli w moim przypadku takie wyznanie ma sens. Jacob był w takim szoku, że z wrażenia niemal przestał się trząść. Zerknął na mnie pytająco, ale ja także nie wiedziałam, co jest grane. - Za uratowanie Belli życia - wyjaśnił Edward, szczerze wzruszony. - Za opiekowanie się nią, kiedy mnie przy niej nie było. - Edwardzie... - zaczęłam, ale gestem nakazał mi milczeć, nie spuszczając przy tym oczu z Jacoba. Ten już rozumiał i ze zdziwionego chłopca przeobraził się na powrót w wyniosłego wojownika. - Nie chroniłem Belli ze względu na ciebie. - Oczywiście, że nie. Ale nie umniejsza to twoich zasług, jestem twoim dłużnikiem. Jeśli tylko mógłbym coś dla ciebie zrobić... Jacob skrzywił się. Edward pokręcił przecząco głową. - To akurat nie leży w mojej mocy. - Doprawdy? - żachnął się Indianin. - To w czyjej? - W jej. - Edward cofnął się i położył mi ręce na ramionach. - Wierz mi, nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Nie wyjadę chyba że sama mnie o to poprosi. Zatonęłam w jego miodowym spojrzeniu. I bez umiejętności czytania w myślach nie trudno było odgadnąć, o czym marzy Jacob - o tym, by pozbyć się rywala raz na zawsze. - Nigdy - szepnęłam z uczuciem. Jacob wydał z siebie taki odgłos, jakby zbierało mu się na wymioty. Z niechęcią przerwałam romantyczną sesję, by zgromić go wzrokiem. - Czy to już wszystko? Jeśli chciałeś tylko napuścić na mnie Charliego, możesz już wracać do domu - ojciec jest w takim stanie, że wyśle mnie pewnie do szkoły wojskowej z internatem. Ale miej świadomość, że mnie i Edwarda nie rozdzieli żadna intryga. Nic nas nie rozdzieli. To jak, co cię jeszcze tu trzyma? - Chciałbym tylko przypomnieć twoim znajomym, Bello, o pewnym punkcie paktu, jaki niegdyś z nami zawarli. Tylko to, że przestrzegam tej umowy, powstrzymuje mnie przed rzuceniem się twojemu towarzyszowi do gardła. - My też go przestrzegamy - oświadczył Edward. - O jakim znowu punkcie?! - zawołałam w tym samym momencie. - Zawarte w pakcie sformułowanie - ciągnął Jacob oschle. - Nie pozostawia żadnych wątpliwości. Wampiry złamią umowę, jeśli jedno z nich ukąsi człowieka. Ukąsi, a nie zabije - podkreślił patrząc na mnie znacząco. Kiedy zrozumiałam, co ma na myśli, też przybrałam oschły ton. - To nie twój interes. - Jasne, że m... Więcej nie zdołał wykrztusić, bo przeszedł go silny dreszcz, a potem kolejny i kolejny. Same poważne problemy, kwestie życia i śmierci. Więc dlaczego wydały mi się tak mało istotne, kiedy wyszliśmy z lasu na podjazd i dostrzegłam wyraz twarzy swojego roztrzęsionego ojca? Edward ścisnął moją dłoń. - Jestem przy tobie. Wzięłam głęboki wdech. Tak, tego powinnam była się uczepić. Tak długo, jak był przy mnie, jak tulił mnie do siebie, byłam gotowa stawić czoła każdemu i wszystkiemu. Ściągnąwszy łopatki, wyszłam naprzeciw przeznaczenia z przeznaczonym sobie mężczyzną u boku. ---------- Dopisano o 20:19 ---------- Poprzedni post napisano o 20:15 ---------- Dziewczyny zabijcie mnie jak chcecie, ale skończyłam "KwN". I planuję jutro zacząć Zaćmienie, ma któraś coś przeciwko???;> A teraz lecę na spacerek z Edwardem, Alice, Jasperem i Emmettem. Do zobaczenia wieczorkiem ![]()
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4214 |
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2009-05
Wiadomości: 121
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Maaarcia, ale jak będziesz wstawiała cytaty z Zaćmienia proszę omiń ten w którym Bella całowała się z Jacobem i potem jak o tym rozmawiała z Edwardem w namiocie. Przy tym zawsze becze
![]()
__________________
"Bylam niczym osamotniony księżyc - satelita, którego planeta wyparowala w wyniku jakiegos kataklizmu. Mimo jej braku, ignorując prawo grawitacji, uparcie krążylam wokół pustki po swojej dawnej orbicie"
|
![]() ![]() |
![]() |
#4215 |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
a ja zawsze becze jak Bella na końcu rozmawia zJacobem i jak przeżywa wszystko a Ed na to patrzy
---------- Dopisano o 21:38 ---------- Poprzedni post napisano o 21:11 ---------- http://www.egoisci.pl/6691/zdjecia_d...za_w_sierpniu/ Edytowane przez kochaam Czas edycji: 2009-07-04 o 20:14 |
![]() ![]() |
Najlepsze Promocje i WyprzedaĹźe
![]() |
#4216 | |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Ktoś musi się udzielać ![]() Jutro się udzielę z cytatami z Zaćmienia... I nawet mi się nie ważcie zaczynać beze mnie bo Was pogryzę, potem naślę na Was Edwarda, Emmetta, Jaspera, Carlisle'a, Alice, Esme, nawet tą Blond Psychopejszyn.... No a na deser całą Sforę ![]() A na koniec postraszę Was Charliem. Więc siedźcie spokojnie jak mnie nie będzie ;* ---------- Dopisano o 21:46 ---------- Poprzedni post napisano o 21:45 ---------- Cytat:
To.. jak nie zapomnę to dam je na biało ;*, żebyś nie musiała na nie patrzeć, ok? ---------- Dopisano o 21:53 ---------- Poprzedni post napisano o 21:46 ---------- Kochane ja spadam czytać Zaćmienie... muszę na jutro przeczytać, żeby Wam cytaty wstawić ![]() Przez Was mam manie... połowę cytatów znam już na pamięć ![]() Ej bo się jeszcze samoczynnie zmienie z wampira, i co wtedy będzie? Ojciec mnie z domu siłą ^^ wyrzuci... ^^hihi Uciekam. Edwardowych ![]() ![]() ![]()
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#4217 |
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Kochaam nie ma sprawy
![]() ![]() Maaarcia no nie gniewaj sie patrz ile Ty cytatow dodalas ;P i beze mnie skonczlas KwN ;( jak moglas ;( i nie nasylaj na mnie tej Psychopatki bo niechce jej zabic ;D Okeeej pozdrowilam Nooo to fajnie ze Ci sie tam podobalo ;D musze namowic mojego zebysmy sie tam wybrali skoro mowisz ze nie jest tak zle ;D Wgllll jakie akcje ;D biegalam dzisiaj z Emmetem ;D tzn on biegal a ja na nim ;O po drzewach skakalismy i wgl ;O a Rose jaka wsciekla byla masakra ;D albo sie wydurnialismy i glupie dowcipy gadalismy nawet o blondynkach ale w tym przypadku smial sie tez ze mnie xD i wgl troche mi slodzil ;D oojjjj to chyba nie oslodzi moich kontaktow z Rose ;D a niech sie wali ;D Dobra kochane ja jeszcze ide troche pobiegac z Edwardem i Emmetem, Jasperem i Alice ;D i polezec troche na dworze ;D tu i tak nie mam co robic bo mi Maaarcia zabronila dodawac cytaty z Zacmienia ;( i jeszcze skonczyla cale KwN .... ;( buuuu ;(;(;( baaaajooooos Edwardowo Emmetowo Cullenowo Jacobowych [bez Psychopatycznie blondynowych] baj baj baaaj xd pozdrowcie swoich Kochankow, moj tez Was pozdrawia tak samo jak reszta tu zebranych ;D ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4218 |
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
Zarejestrowany: 2009-07
Lokalizacja: Woj. Podkarpackie
Wiadomości: 113
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Dobra, to ja mam taką propozycję: niech Harry sklonuje Edwarda i da go Belli a ja chcę orginał
![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4219 | |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
![]() jesteście niemożliwe ![]() ---------- Dopisano o 23:20 ---------- Poprzedni post napisano o 23:17 ---------- Cytat:
![]() bląd psychotke też bede miała sie z kogo śmać ![]() i też Jasperka jeśli można??? ![]() Edytowane przez kochaam Czas edycji: 2009-07-04 o 22:30 |
|
![]() ![]() |
Okazje i pomysĹy na prezent
![]() |
#4220 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
och dziewczyny czlowiek sie ciezko uczy, nie śpi w nocy(to akurat nie przez nauke:P)a tu tyle stron
![]() kochane wy moje wariaty ![]() ![]() piszcie piszcie, po sesji bede miala co czytać ![]() ![]()
__________________
"Przywykłam już, że władające mną emocje nie kierują się powszechnie przyjętymi prawami logiki."
![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4221 | |
Wtajemniczenie
Zarejestrowany: 2008-04
Wiadomości: 2 286
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
ratujcie ![]() wróciłam. idę spać, bo po 8 godzinach w pociągu mam problemy nawet z siedzeniem na krześle. mam nadzieję, że wybaczycie, ale nie będę nadrabiać tylu stron ![]() ![]()
__________________
I will never forget. I will never regret. Łódź, 8.11.2011 - 30 Seconds to Mars ![]() 23.11.2012 - MUSE ![]() ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#4222 | ||
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
Kochana nie zabijaj blond psychopejszyn... pomyśl jak Emmett się poczuje, on ja mimo wszystko kocha! Skarbie sorki, że bez Ciebie skończyłam New Moon, ale jak się rozkręcę, a jak zobaczę coś związanego ze Zmierzchem to się od razu rozkręcam, to trudno jest mi przestać.. ;* Poza tym, po co Ty masz się męczyć, skoro możesz ten czas spędzić ze swoim kochanym Edwardem...?? Niech Cię weźmie na spacer, albo gdzieś... idźcie do zoo.... ;p A ja dzisiaj wracam z nim do rezydencji Cullen’ów... będzie miło.. potem Wam wszystko opisze, jeśli chcecie... aha... i nie tykać mi moich cytatów ;* A teraz uciekam, bo Alice nade mną siedzi.. znowu ma jakiś głupi pomysł.. mówię Wam, gdyby nie Jasper i jego szachrajstwa z moimi emocjami już dawno wyszłabym z siebie i stanęła obok... Ale nie dość, że mam przy sobie Edwarda, zdolności Jaspera, to jeszcze całą kochaną rodzinkę wampirków + jedną wielką, wredną, psychopatyczną, nienormalną, porąbaną, pustą, próżną, blond małpiatkę. Tak więc miłego dzionka, i piszcie co tam u Was ;* ---------- Dopisano o 09:26 ---------- Poprzedni post napisano o 09:24 ---------- Cytat:
Kochana nie przemęczaj się, ja się tu wszystkim zajmę. ![]() ![]() Powodzenia na egzaminie ![]() papa ![]() ![]()
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() Edytowane przez Maaarcia Czas edycji: 2009-07-05 o 08:30 |
||
![]() ![]() |
![]() |
#4223 |
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
Zarejestrowany: 2009-07
Lokalizacja: Woj. Podkarpackie
Wiadomości: 113
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Właśnie! Trzymamy za Ciebie kciuki, a Edward koło Ciebie siądzie i będzie Ci podpowiadał
![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4224 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
BloodType, właśnie.. popieram...3mamy kciuki...
A ten egzamin to z sagi?? To się nie martw, znasz ją przecież.. a jak nie to pisz mi eski, to Ci chętnie pomogę; ) Poza tym, zgadzam się też z tym, że Edward na pewno Ci pomoże ![]() Z czego ten egzamin jeśli wolno zapytać?? ;> Nie martw się!!! Będzie dobrze ![]()
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4225 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2009-04
Wiadomości: 4 917
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Dziewuszki w was ostatnia moja nadzieja!
słuchajcie, ściągnełam kiedyś skądś ebooka zaćmienie, i ktoś mi chyba z laptopa wczoraj skasował,bo go nie mam:/.. a teraz w necie nie mogę znaleźć, macie jakieś namiary, albo prześle mi któraś z was na pocztę??? Plis!;*
__________________
Nie stój.Drogę wytycza się idąc. |
![]() ![]() |
![]() |
#4226 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Jak dostanę Twojego meila to coś zaraz się pomyśli
![]()
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4227 | |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
![]() |
|
![]() ![]() |
Najlepsze Promocje i WyprzedaĹźe
![]() |
#4228 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2009-04
Wiadomości: 4 917
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
8154789@wp.pl
ale tłumaczenie Joanny Urban? bo fanów to nie za bardzo..
__________________
Nie stój.Drogę wytycza się idąc. |
![]() ![]() |
![]() |
#4229 |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
ja mam z jej tłumaczeniem
![]() |
![]() ![]() |
![]() |
![]() |
|



Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości) | |
|
|
Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 01:44.