|
Notka |
|
Poczekalnia - będę mamą Forum dla przyszłych rodziców. Poczekalnia - będę mamą to miejsce, w którym podzielisz się tematami związanymi z oczekiwaniem na potomstwo. |
![]() |
|
Narzędzia |
![]() |
#3661 | |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2008-06
Lokalizacja: Wielkopolska/Podlasie
Wiadomości: 4 688
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
Byle nie zapeszyć, cśśś ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#3662 | |
Wtajemniczenie
Zarejestrowany: 2015-11
Wiadomości: 2 670
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
Wysłane z aplikacji Forum Wizaz
__________________
"Kiedy decydujesz się na dziecko, zgadzasz się, że od tej chwili twoje serce będzie przebywało poza twoim ciałem." Katharine Hadley |
|
![]() ![]() |
![]() |
#3663 | ||||||
Wtajemniczenie
Zarejestrowany: 2010-11
Wiadomości: 2 333
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
![]() Cytat:
Cytat:
O matko padlam :/ fee Cytat:
Boże co z tymi ludźmi jest i tymiu szpitalami. Oni myślą że człowiek ten chce siedzieć. U mnie opieka super - położne na zawolanie dzień i noc, rano lekarze, laktacyjna też była. Nie mogę narzekac. Dla odmiany to moje śniadanie Cytat:
mój przecinal przy samym pepku. Cytat:
My się witamy porannie z kp!!!! ![]() Miłego dnia laski ![]() |
||||||
![]() ![]() |
![]() |
#3664 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 11 818
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Ale mnie cycki bolą
![]() ![]() A już było tak fajnie. Teraz próbujemy sprawić jakimś magicznym sposobem aby zasnął :/
__________________
![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3665 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2014-07
Wiadomości: 22 625
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
http://www.babytula.pl/products/soul...onomiczne-tula
Do tego nosidla mozn dokupic wkladke dla niemowlaka od 3.5kg. Wysłane z mojego ALE-L21 przy użyciu Tapatalka |
![]() ![]() |
![]() |
#3666 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 11 818
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Śpiiii! Na mojej klacie <3
__________________
![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3667 |
Zadomowienie
Zarejestrowany: 2015-11
Wiadomości: 1 751
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Jupi,na mojej spał rano godz.wiedziałam że jak go odloze sie obudzi,a tak dał i mnie pospac
Wysłane z aplikacji Forum Wizaz |
![]() ![]() |
![]() |
#3668 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 11 818
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Mój też rano tak dospal prawie godzinę i teraz tez. Kręgosłup mi pęka ale boję się ruszyć
![]()
__________________
![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3669 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2005-05
Lokalizacja: małopolska
Wiadomości: 6 187
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Eska espumisan po skończonym miesiącu
![]()
__________________
M ![]() M ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3670 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2014-07
Wiadomości: 22 625
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Moj jak go odkladam do lozeczka itp to ani drgnie. Jak nie spi to jak nic go nie denerwuje ani niczego sie nie domaga to sobie spokojnie lezy w lezaczku
![]() Czas kurze posprzatac w domu a pozniej nalesniki smaze na obiad ![]() Wysłane z mojego ALE-L21 przy użyciu Tapatalka |
![]() ![]() |
![]() |
#3671 |
Rozeznanie
Zarejestrowany: 2009-12
Wiadomości: 988
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Dzień dobry, wita się zombie-mama
![]() Odnośnie porodu. WRESZCIE udało mi się skończyć opis! Jest bardzo długi, więc zrozumiem, jeśli nie będzie się Wam chciało czytać. Ale może pokuszą się jakieś podczytujące nas ciężarówki, które mają dla siebie tyyyle czasu ![]() Będzie ze szczegółami. Tekst jest podzielony na trzy części: przed, w trakcie i po porodzie. Każdą część umieszczam w osobnym poście. Gwoli wstępu: Myślę, że nie tylko opis porodu, ale też czasu okołoporodowego przed i po jest istotny. Wszystkie się nastawiamy na to, że poród jest trudny, zanim go nie doświadczymy. Ale jakoś żadna z nas chyba dopóki tego nie przejdzie, to nie myśli za bardzo o tym, co jest po porodzie. A to też jest trudny czas (pierwsze parę dni, powiedzmy 7) i należy się do niego psychicznie, ale też praktycznie przygotować. W opisie zawarłam bardzo dużo szczegółów, bo zależało mi, żeby w pamięci zachować jak najwięcej z tego szczególnego czasu. Napisałam to bardziej dla siebie, w formie pamiętnika, czy wspomnienia i dzielę się tym z Wami. Wybaczcie drastyczne, momentami niemal turpistyczne detale, ale chciałam oddać realizm sytuacji możliwie dokładnie. 1. OPIS CZASU PRZED PORODEM: Mój termin porodu wyliczono z USG na 10.07. Zgłosiłam się do szpitala 3.07 z podejrzeniem cholestazy, którą niestety potwierdzono. Podjęto decyzję o wcześniejszym wywołaniu porodu ze względu na zagrożenie dla płodu. Okazuje się, że cholestaza może wywołać przedwczesny poród, bądź też spowodować komplikacje podczas porodu, jak na przykład krwawienie. Ponoć może prowadzić do obumarcia płodu w wyniku zdaje się obniżenia tętna płodu. Natomiast mój przypadek to była "lekka" cholestaza i w zasadzie komentowano, że nie powinna już na tym ostatnim etapie ciąży nieść zagrożenia. Ale procedury to procedury, także lekarze podjęli decyzję o wcześniejszym wywołaniu. Byłam potwornie rozżalona i wściekła, że trafiłam do szpitala. Żałowałam nawet, że się zgłosiłam. Jednak gdyby cokolwiek się stało, cokolwiek dosłownie w wyniku tej cholestazy, to do końca życia nie wybaczyłabym sobie, że nie poszłam do szpitala. Zamiast luzu w domu w ostatnim tygodniu ciąży kisiłam się na sali 6-osobowej w szpitalu przez bity tydzień. Teraz sobie mówię, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło z 3 powodów: 1) mój spokój ducha, że byłam pod opieką i gdyby coś się zaczęło złego dziać to można było reagować natychmiast 2) spotkałam Lazurową, z którą wylądowałyśmy na jednej sali. To był jeden z momentow w życiu, w których nie wierzę jak bardzo mały jest świat. Mam wrażenie w takich chwilach, że nic nie dzieje się bez powodu ![]() ---------- Dopisano o 11:52 ---------- Poprzedni post napisano o 11:51 ---------- 2. OPIS PORODU: Mojemu dziecku niestety nadal się nie spieszyło, dlatego gdy zgłosiłam się do szpitala ponownie podjęto decyzję o wywoływaniu porodu: 3 dni zastrzyki z polstygminy i na czwarty 5 % oxy z glukozą. Tak też było, po 3-dniowej serii zastrzyków dnia 18.07 o 5 rano dokonano na mnie lewatywy, po czym wzięłam prysznic, zwinęłam swoje manatki wszystkie i ubrana w nową koszulę oraz uczesana w wysoki koczek zjechałam windą na porodówkę. Tam wprowadzono mnie na salę porodową, podpięto pod KTG, założono wenflon. Tym razem poprosiłam w lewą dłoń a nie w prawą, ponieważ za pierwszym razem miałam w prawej ręce i bardzo utrudniało mi to funkcjonowanie: miałam problem, żeby się uczesać, wysikać, sięgnąć po coś do torebki, żeby nie zahaczyć tym ciulstwem plastikowym. Tak więc położna troszkę niechętnie, ale uprzejmie spełniła moją prośbę o lewą dłoń. Podpięto mnie pod KTG i podano kroplówkę. Mimo, że bałam się oksytocyny, bardzo liczyłam na to, że ta próba wypali. Martwiłam się już co z moim maleństwem, czemu nie chce wychodzić i miałam dosyć czekania. Za wszelką cenę chciałam mieć już moją małą na rękach. Nauczona doświadczeniem nie dzwoniłam do męża, póki nic nie zaczęło się dziać. W ręce miałam telefon z aplikacją do liczenia skurczy i czekałam na rozwój akcji. Podpięto mnie pod oxy około godz. 6:30. Niestety nie pamiętam dokładnie jak to wszystko godzinowo później wyglądało. Nie pamiętam dobrze ile mniej-więcej trwał każdy z etapów porodu. Pierwsze skurcze pojawiły się koło godz. 7:30-8:30. Nie czułam ich na brzuchu, raczej takie skurcze jakby pochwy/tyłka. Jak się pojawiły, to na początku dość słabe, KTG ich nawet nie wyłapywało za bardzo. Widać było, że był jeden wyraźny skurczyk, ale o małym nasileniu. Mimo to, były nieprzyjemne i czułam, że tym razem się uda. Podczas KTG pojawiła się moja położna, z którą byłam umówiona. Zauważyła, że tętno małej spadło do progowej wartości, ok. 100. Pobrała mi krew pod kątem sprawdzenia, czy mogę mieć znieczulenie do CC, mówiła, że jest spore prawdopodobieństwo, że przez to tętno tak się zakończy mój poród. Na szczęście po zmianie pozycji z leżącej na plecach na leżącą na boku tętno wróciło do normy. Chociaż w tym momencie skurcze były już dość bolesne i nawet przemknęło mi przez myśl "tak, tak może być CC, bo jak ma jeszcze bardziej boleć, to sobie tego nie wyobrażam...". Położna zbadała mi rozwarcie- szyjka miękka ale wygięta do tyłu, rozwarcie 2 cm...słabizna. Odpięła mnie od KTG, poleciła pochodzić po korytarzu i zadzwonić po męża, bo już widziała, że chyba się uda. Wzięłam telefon z aplikacją do liczenia skurczy i poszłam na spacer. Skurcze przychodziły od samego początku co około 2 min, potem już co 1. Były coraz bardziej bolesne. Znosiłam je opierając ciężar ciała na poręczy przywierconej do ściany i głowę opierałam o ścianę. Tak stałam i kołysałam biodrami, jak poleciła mi położna. Pochodziłam tak z 30 min. Coraz bardziej bolało...Potem znowu kazała mi wrócić na łóżko, podpięła do KTG...w międzyczasie mój mąż przyjechał. Było już źle. Zdjęłam okulary, mimo, że niewiele widziałam, bo podczas skurczu twarz przytulałam do łóżka. Łapałam się barierek z łóżka i strasznie mi przeszkadzało, że były luźne. Zbadała mnie, bolało potwornie. Rozwarcie 3 cm. Po jakimś czasie kazała znowu pochodzić. Dobrze było mieć męża przy sobie, w momencie skurczu stawałam przodem do niego i obejmowałam za kark, ciężar ciała na nim wtedy spoczywał, a ja kołysałam biodrami. Poszłam się też wysikać. Skurcz podczas sikania to nic przyjemnego. Ja się przygotowałam do szpitala i miałam te nakładki na kibel, ale powiem szczerze, że podczas porodu nie potrafiłam się skupić na rozkładaniu tego, siadałam tak na klopie bez niczego, bo z bólu było mi już to obojętne. Pochodziliśmy jeszcze, potem położna kazała usiąść na piłce, ale na takiej, na którą się siada okrakiem jak na siodło. Bardzo mi to ulgę przynosiło jak tak na niej sprężynowałam. Potem położna znowu kazała wejść na łóżko i mnie zbadała...bardzo już wtedy skurcze bolały, miałam wrażenie, że minęło bardzo dużo czasu od poprzedniego badania. Oczywiście badanie bolało jak cholera, a tam tylko 4 cm...myślałam, że się załamię. Tyle męki, a ja miałam rozwarcie jak niektóre dziewczyny, które nawet skurczów nie czują...Do tego było mi niedobrze, miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję. Położna dała mi plastikowy pojemnik, który przy sobie trzymałam na taką ewentualność. Przy okazji badania odeszły mi wody. Położna twierdzi, że to chyba nie przez nią ten pęcherz pęknął, chociaż stało się to w momencie badania. Nie poczułam wtedy jakiejś ulgi, tylko to, że dużo ciepłego płynu ze mnie wypłynęło. Wtedy już wiedziałam na 100 %, że moje dziecko musi przyjść na świat w przeciągu max 24 h. Bardzo mnie to ucieszyło. Dostałam dwa czopki na rozwarcie. Błagałam o zzo. Położna powiedziała, że porozmawia z anestezjologiem, tylko na razie go niby nie było. Czułam, że to ściema, ale co miałam powiedzieć, byłam tak bezbronna w tym bólu. Za to przyniosła mi gaz rozweselający. Na początku mnie denerwował, ale potem nauczyłam się go wdychać i wydychać. Czasami się nim tak zaciągałam, że kręciło mi się w głowie. Nie wiem, czy to przez to, że tak się skupiłam na wdychaniu i wydychaniu tego gazu, czy on naprawdę działa, ale czułam, że mi pomagał i łagodził skurcze. Skurcze były coraz bardziej nieznośne...a KTG ich nie wyłapywało. Dodam, że to nie było takie uczucie na całym brzuchu. Ja to czułam tylko w dole brzucha, w pochwie, tyłku, całym podwoziu. Ale nie na brzuchu. Skurcze miały charakter narastający, z wyraźnym momentem kulminacji. Zaciągałam się bardzo łapczywie gazem. Jak czułam, że jest kulminacja to dodawałam sobie otuchy w głowie, czas jeszcze skurczu ale już wyciszającego się też wykorzystywałam na odpoczynek. Niestety nie miałam go wiele, bo skurcze przychodziły w odstępach mniej niż minutowych. Byłam coraz słabsza, nawet raz chyba prawie zasnęłam w przerwie pomiędzy. Po jakiejś godzinie położna znowu mnie zbadała...ja sobie pomyślałam najpierw, no ciekawe ile będzie, 5 cm...max 6? A tu się okazało, że 8! Zrozumiałam, że na zzo nie mam już co liczyć. Ale położna pocieszyła mnie, że poród już nie będzie długo trwał, byłyśmy o krok od partych. Pamiętam, że na tym 8 centymetrze pomyślałam sobie dwie rzeczy: "no to kryzys 7 cm mam już zdaje się za sobą, jest nieźle" i "boli jak jasny pieron, jak nigdy w życiu jeszcze, ale to się da przeżyć!". Ta druga myśl we mnie zakiełkowała chyba na przypadek gdybym jeszcze kiedyś chciała rodzić. Bo wszystkie kobiety mówią PO porodzie, że to jest do przejścia. A ja sobie chciałam udowodnić, że tak uważam jeszcze W TRAKCIE porodu. Powoli zaczęłam odczuwać chęć parcia. Położna stwierdziła 9 cm. Pozwoliła mi już lekko popierać. Kazała mi się położyć na lewym boku, unieść, zgiąć i przyciągnąć do siebie prawą ręką prawą nogę. No to sobie parłam, jak był skurcz. Potwornie chciałam iść do łazienki, bo miałam wrażenie, że idzie dwójka. Ale pamiętałam z opisów porodów, że to ponoć normalne, a z resztą było już za późno, nie ma szans żebym doszła z takimi bólami do łazienki. No i jak już te początkowe parte były, to się najpierw posikałam, a potem, niestety delikatnie poszło z drugiej rury. Strasznie mi z tym źle było, bo wiadomo, mąż obok, ale na szczęśćie położna szybciutko posprzątała, a nie było tego bardzo dużo. Pocieszała mnie, że to nic takiego i że to normalne. Mąż niezrażony, nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Położna założyła mi jeszcze cewnik, żeby do końca opróżnić pęcherz. Nie pamiętam, żeby mnie to bolało, chyba nie. No i tak sobie popierałam, jak położna przy mnie była. Nie pamiętam, czy to już był etap krzyków, chyba powoli zaczynałam jęczeć. Pamiętam, że zaczęłam mówić, że "moje biedne dziecko się teraz męczy, moja malutka Hania się męczy...". Myślałam o tym, żeby dać z siebie wszystko, bo poród to ogromny wysiłek dla dziecka i trzeba mu pomóc jak tylko się da. Położna mnie uspokajała, że z dzieckiem na pewno wszystko dobrze. Zaczął mnie boleć krzyż. Mój mąż podczas skurczów mnie po nim masował, to przynosiło ogromną ulgę. Po jakimś czasie położna kazała mi zmienić pozycję. Oparcie fotela kazała mężowi ustawić na wysoko, prawie że pionowo, a ja miałam usiąść jak w przysiadzie z piętami na wysokości pośladków. I przeć. Co jakiś czas musiała gdzieś odejść po jakiś sprzęt. Wtedy się bardzo niecierpliwiłam, bo nie wiedziałam co robić, a chęć parcia była ogromna. Wołałam wtedy "gdzie jest Halina, gdzie jest Halina??" (imię położnej zmieniłam ze względu na publiczny charakter mojej wypowiedzi pisemnej :P). A jak przychodziła to wołałam "ja chcę przeć, co mam robić???" a ona mi na to "to przyj jak chcesz!". No i czasem parłam, ale to było takie...no miałam wrażenie, że to nic nie dawało. Po jakimś czasie zauważyłam, że "Halina" zaczęła się w fartuch ubierać. Czekałam bardzo długo na ten moment. Wiedziałam, że jak się położna przebiera to znaczy, że nadchodzi koniec porodu...tak chyba Miqesi kiedyś napisała. Położna kazała mi nogi opuścić i oprzeć stopy o podpórki, które domontowała do łożka. Zaczął się ostatni etap. Zaczęłam się już drzeć z bólu. Ona mnie uspokajała i mówiła "tracisz energię, zamiast wykorzysać skurcz. Zamiast krzyczeć przyj efektywnie". Bardzo się starałam nie wrzeszczeć. Ale i tak najpierw wydałam z siebie całą serię zwierzęcych okrzyków, których nie mogłam opanować. Teraz już miałam cały czas zaciśnięte oczy, wsłuchiwałam się tylko w głos położnej. A ona mówiła "oddychaj oddychaj oddychaj, przyj, przyj, dalej, jeszcze, jeszcze troszeczkę, ok odpocznij". I tak parę razy, nie wiem ile tych parć było. Ale na pewno z 5, tak myślę. Były takie, że skurcz był za słaby. Ahaaa i właśnie, zaraz przed partymi skończyła się oxy i skurcze wyraźnie osłabły. Dopiero jak mi kolejną podali, to znowu się skur*esyny wznowiły. Położna cały czas pod koniec masowała mi krocze. Pamiętam, że mówiła, że ją kusi, żeby ochronić krocze przed nacięciem. A ja mówiłam, że może ciąć jak trzeba, bylebym nie pękła. A ona mi na to, że widzi spore szanse, że nie pęknie. Tak więc nie nacinała mnie, ale o tym się dowiedziałam dopiero po porodzie, bo myślałam, że na którymś skurczu mnie jednak nacięła. Pamiętam, że w najgorszych momentach porodu miałam takie poczucie beznadzieji. Że jestem w trudnej sytuacji, której nie da się przerwać. Nie da się wcisnąć guzika „pauza”. Zaczynałam myśleć, że nie dam rady, że czemu to się jeszcze nie kończy (szczególnie te parte). Po którymś tam partym jak już myślałam, że to się nigdy nie skończy to powiedziała, że mogę już dotknąć główki! Byłam bardzo zaskoczona, dotknęłam, poczułam włoski Hani i dostałam powera, żeby zakończyć sprawę. Słuchałam bardzo uważnie położnej, wykonywałam jej polecenia. Bolało strasznie, potwornie bolało! Czułam palenie w kanale rodnym, chęć na dwójkę i do tego te skurcze...i w pewnym momencie wyszła ze mnie Hania. Była 14:27. Nie pamiętam tej chwili. Nie pamiętam ostatniego partego skurczu, ani co czułam jak młoda wychodziła. Tylko sekundę po wyjściu, jak położna miała ją już w rękach i jak podała mi ją na brzuch. Ten moment był przepiękny. Czekałam na niego tyle miesięcy! Mimo to, byłam w szoku, że się udało, że właśnie dostaję do rąk moje maleństwo, tyle razy sobie ten moment wyobrażałam, jeszcze zanim byłam w ciąży...Zaczęłam do małej mówić, bo oczywiście sobie płakała, z niedowierzaniem się na nią patrzyłam...Chciałam pocałować męża, ale niestety nie był w stanie się do mnie nachylić przez barierkę z łóżka, haha. Mała była umazana krwią, ale cała różowiutka, nie fioletowa ani sina, albo umazana tym białym paskudztwem z wód płodowych. Poosuszali małą, mąż odciął pępowinę, potem małą wzięli na badanie i mąż też poleciał robić zdjęcia. A ja musiałam jeszcze urodzić łożysko. Położna kazała mi przeć, ale nie pamiętam, czy to bolało, chyba nie...nie pamiętam też, żebym czuła, że wyszło. Jak już wyszło, to położna dokładnie je pooglądała, powiedziała, że bardzo duże było. Wyszło w jednym kawałku. Potem było szycie, które troszkę tam kłuło, ale bez tragedii. W porównaniu do porodu to nic. Zrobiła mi cztery małe szewki, delikatnie pęknęłam w dwóch miejscach w pochwie i w dwóch poza. Także nie było źle. Bo mała ważyła prawie 4 kg! Położna potem powiedziała, że gdyby wiedziała, że takie duże dziecko będzie, to by mnie na pewno nacięła i nie ryzykowałaby pęknięcia. Na USG przy przyjęciu do szpitala wyszło, że dziecko ma 3300 g ;P Także mój przypadek jest dowodem na to, jak ważne jest, aby mieć dobrą położną. Uważam, że to dzięki niej się udało, że wyszłam z tego tak mało okaleczona, a moje dzieciątko się urodziło całe i zdrowe. Nie wiem, jak niektóre kobiety rodzą bez pomocy kogoś doświadczonego. Ja totalnie nie wiedziałabym, co i kiedy robić. W sensie, kiedy przeć, kiedy oddychać... Zeszłam z łóżka i kazano mi położyć się na moim docelowym łóżku szpitalnym, na którym przewieziono mnie do sali poporodowej. Tam przyniesiono mi malutką i od razu przystawiono do piersi na dwie godziny. Młoda chwyciła cyca bez problemu i ciągnęła równo. Położna przyniosła okład z lodu, który nałożyła mi na krocze. Mój mąż był z córcią i ze mną. Oglądaliśmy ją sobie i dzwoniliśmy do rodziców i najbliższej rodziny. Wszyscy byli zaskoczeni, że udało się tak szybko. W sali obok której rodziłam równolegle przebiegał inny poród, ale nie na oxy. Jak ja tam przyjechałam rano, to już słyszałam, jak dziewczyna płakała z bólu. A potem i tak urodziłam po tych 6-7 godzinach z oxy szybciej niż ona. Tak więc byłam zdziwiona, że tak szybko się to udało. Tylko byłam zaskoczona, że same parte trwały aż 1 h. Po niecałych dwóch godzinach w sali poporodowej przyniesiono mi obiad. To były najpyszniejsze pierogi z mięsem jakie jadłam w życiu! |
![]() ![]() |
Okazje i pomysĹy na prezent
![]() |
#3672 |
Rozeznanie
Zarejestrowany: 2009-12
Wiadomości: 988
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
3. OPIS CZASU PO PORODZIE: Przewieziono mnie do sali na położnictwie. Na szczęście udało się dostać salę jednoosobową. Była płatna, ale cieszę się, że miałam jedynkę. Ja byłam tak zmęczona i niezorganizowana po tym porodzie, że komfort tego, że mogłam mieć swoje rzeczy porozwalane po całym pokoju nie miał swojej ceny. Ponadto miałam do dyspozycji łazienkę dzieloną tylko z jednym pokojem jednoosobowym, parę kroków od łóżka.
Mój mąż posiedział ze mną jeszcze trochę po porodzie a potem się zwinął do domu. Niestety, nieświadoma tego, jak bardzo będzie mi ciężko wstać z łóżka nie poprosiłam go o wyciągnięcie mi z toreb najważniejszych rzeczy. Przyznam szczerze, że pierwszą dobę po porodzie pamiętam jak przez mgłę. Nie spodziewałam się tego, że będę tak masakrycznie słaba. Nie pamiętam też, czy miałam przy sobie w tych pierwszych godzinach po porodzie jak już nie było męża małą przy sobie. Jeśli tak, to spała, bo nie pamiętam żadnego płaczu. Po jakimś dość krótkim czasie jak byłam już sama przyszła położna i zaproponowała mi, że pomoże mi wstać, pójść się wysikać i umyć. Ja się czułam okropnie zmęczona, ale dopiero jak próbowałam wstać, to zrozumiałam jak bardzo byłam wykończona. Usiadłam na brzegu łóżka i powolutku stanęłam na nogi. Zakręciło mi się w głowie i miałam mroczki przed oczami. Pierwszy raz w życiu poczułam, że niewiele brakuje, żebym zemdlała. Poprosiłam położną, żeby przyszła ponownie za jakiś czas, bo na razie nie dam rady. No i przyszła ponownie po jakimś czasie. Nie wiem, czy to ona, czy jakaś inna osoba pomogła mi też wyjąć z torby podkłady na łóżko, kosmetyczkę i rzeczy dla małej: chusteczki do pupy i pieluszki tetrowe. W prezencie od szpitala otrzymałam paczkę pieluszek Pampers i pudełko z różnymi próbkami kosmetyków dla dzieci. Położna pomogła mi wstać, doprowadziła mnie do łazienki. Poszłam się wysikać, wzięłam bardzo pobieżny prysznic, w zasadzie tylko ranę umyłam. Czułam się bardzo słabo i bałam się, że za chwilę zemdleję. Nawet włosów nie rozczesałam i nie ubrałam innej koszuli do spania niż porodowa, bo nie mogłam sobie przypomnieć gdzie była schowana koszula na zmianę. Ubrałam jednorazowe majtki. Miałam takie siateczkowe z Canpolu. Bardzo ich nie polecam. Położna jak je zobaczyła, to powiedziała, żeby takich nie nosić, bo to jest sztuczny materiał, który nie oddycha. W dodatku okazały się za małe i rozerwały mi się na tyłku :/ ale pas startowy nadal trzymały, więc je zostawiłam. Dostałam paracetamol. Przyszedł obchód noworodkowy wieczorny, okazało się, że mała miała sporą kupkę...położna się na mnie spojrzała trochę karcącym wzrokiem, że młoda nieprzewinięta, ale uprzejmie ją przewinęła a ja się przyglądałam, bo w sumie jeszcze nigdy wcześniej tego nie robiłam. Obchód ginekologiczny też spoko, zapytali tylko jak się czuję i sobie poszli. Położne zaproponowały, że zabiorą mi na noc małą. Zgodziłam się, ale poprosiłam, żeby na karmienie mi ją przywoziły. W przerwach pomiędzy karmieniami próbowałam zasnąć, ale pomimo gigantycznego zmęczenia nie potrafiłam. Bardzo żałuję, że nie udało mi się wtedy zasnąć, bo w zasadzie do teraz ani razu nie spałam łącznie dłużej niż 5 h w nocy (jest już 18 dni po porodzie). Za dużo emocji jeszcze mną targało. W głowie pojawiały się migawki z porodu. Chciałam przeanalizować każdy moment tego, co się wydarzyło, żeby nic nie zapomnieć. Po kolei przypominałam sobie, co się działo...no i tak jakoś noc przeleciała. Rano postanowiłam się ogarnąć i poszłam pod prysznic, tym razem już cała się umyłam. Przebrałam wreszcie koszulę. Rozbroiłam też koczek na głowie, który nieprzerwanie od porodu na niej się trzymał, chociaż mocno nadszarpnięty. Chciałam na obchód się dobrze prezentować. Czułam się fatalnie i bardzo słabo. Nadal chodzenie sprawiało mi trudność, bo ciągle czułam, jakbym miała zaraz zemdleć. Bardzo bolały mnie plecy, miałam zakwasy. To pewnie od tego napinania mięśni jak się kurczowo barierek łapałam. Przyszedł poranny obchód noworodkowy, kazali dziecię rozebrać. Coś tam przy małej porobili, już nie pamiętam co. Chyba jej temperaturę zmierzyli i jakimś urządzeniem sprawdzili zażółcenie ciała, wyszło 4, ale nie wiem w jakich jednostkach. Faktycznie, miałam wrażenie, że skóra jej się lekko zażółciła. Zważono ją i wyszło, że straciła 200 g od porodu. W jedną noc! Kazano mi ją dostawiać co 2 h i wybudzać na karmienie. Obchód ginekologiczny kazał tylko pokazać co mam między nogami, żeby sprawdzić jak się goję. Kazano mi wietrzyć ranę. Ale niestety nie było jak, bo ciągle coś się działo. O odespaniu też nie było mowy. Ja byłam tak wykończona, robiłam wszystko tak wolno...wizyta w łazience zawsze połączona z podmyciem rany, obiad, karmienie...Dzień jakoś leciał, przyszedł pan fizjoterapeuta pogadać jak się czuję i zapowiedzieć wizytę na następny dzień. Była moja mama. Robiła mi strasznie dużo zdjęć jak karmiłam małą. Jak pojechała to przyjechał mój mąż i posiedzieliśmy razem, potem przyjechał mój tata z siostą, potem była kolacja, sikanie, przebieranie młodej, karmienie....kiedy tu znaleźć czas na wietrzenie rany, albo jeszcze spanie...w pokoju miałam bajzel bo ciężko mi się było schylać na podłogę do toreb. Babka co rozwoziła posiłki opierdzieliła mnie, że nie odniosłam talerzy po obiedzie do kuchni...a ja z tego wszystkiego nawet nie zdążyłam zjeść. Co za babsko wredne. Może inne kobiety się lepiej czuły po porodzie, nie wiem....ja byłam zupełnie rozbita fizycznie. Psychicznie spoko, byłam bardzo szczęśliwa i nie mogłam się napatrzeć na moje maleństwo. Obchód noworodkowy wieczorny orzekł, że dziecko dalej leci na wadze i że mam po każdym karmieniu piersią dokarmić dziecko 20 ml mm. Przyniosły mi w strzykawce ze smoczkiem, pokazały jak karmić....i tak co 2 h miałam robić. Trochę się wahałam, bo wiadomo, ja niedoświadczona, zawsze myślałam o dokarmianiu jak o czymś złym...ale jak zobaczyłam, że młoda ciągnęła to mleko, mimo, że ją najpierw sama pokarmiłam, to zrozumiałam, że dobrze robię. Na drugi dzień po porodzie obchód gin i noworodkowy orzekły, że mogę wyjść już do domu. U małej wskaźnik źółtaczki wyniósł 6.4, waga spadła do minus 300 g w porównaniu do wagi urodzeniowej. Kazali mi kąpiele słoneczne u dzidzi uskiteczniać po 10 min z każdej strony na plecki i brzuszek. Akurat był bardzo słoneczny dzień. Nadal denerwowało mnie, że ciągle ktoś do mnie przychodził i nie było czasu na spanie i gojenie się. Szczytem było, jak do pokoju przyszedł sobie nagle pan fotograf. Akurat przebierałam małą, która darła się w niebogłosy, a ja dosłownie na sekundę zanim facet przyszedł zorientowałam się, że z przodu mi się robi plama ze krwi na koszuli. Zdążyłam to miejsce tylko szybko złapać, tak, że nie widział. No i dziecko mi się drze, a on na spokojnie wszystkie moje dane sobie spisuje, ja z tą koszulą w ręku :P no ale poszedł sobie i powiedział, że wróci w bardziej dogodnym momencie zrobić zdjęcia do gazety. Potem wystawiłam małą do słońca, uprałam koszulę, wrócił pan fotograf...potem już dalej nie pamiętam. Znowu opieprz od babki od talerzy, jakoś dotrwałam do popołudnia, przyjechał mój mąż po nas. Pomógł mi się spakować, małą jeszcze wzięli na pobranie krwi na fenyloketonurię. Malutka bardzo płakała, a mój mąż stał cały przejęty w drzwiach z pokoju i się martwił, że młoda tak płacze, co było słychać aż z pokoju zabiegowego. Potem ją przebrałam w ciuszki na wyjście, mąż nawet kręcił telefonem. Zabraliśmy się wreszcie ze szpitala. Mieliśmy trochę problem z zamontowaniem fotelika w aucie, ja też z resztą cała przejęta byłam, czy młodą dobrze ubrałam, żeby jej nie przeziębić. Ruszyliśmy do domu, ja z młodą z tyłu siedziałam i pilnowałam, żeby jej smoczek nie wypadł. Martwiło mnie, że jej główka strasznie latała w tym foteliku na boki. Po 40 min byliśmy w domciu cali i zdrowi. Od razu teściowa i sąsiadka się na nas rzuciły i zaczęły piać z zachwytu nad młodą. Potem teściówka poszła za nami do domu i jak ja się wypakowywałam to łaziła i ciągle tylko mówiła, że nie trzeba czapeczki, czy nie lepiej ją jeszcze jednym kocykiem przykryć, a to a tamto....oooo miałam nerwy ale co zrobić, przecież to jest babcia i też trzeba było jej dać się na młodą napatrzeć...Wieczorem przyjechała do nas moja ciocia, która jest pediatrą i u niej zarejestrowaliśmy młodą. Zrobiła normalny wywiad środowiskowy, odpowiedziała na wszystkie nasze wątpliwości, powiedziała jak się mamy młodą zajmować pod różnymi względami i pokazała nam, jak wykąpać małą. Niby to było na szkole rodzenia, ale nie miałabym odwagi tego bez jej asysty zrobić. Potem już jakoś dni leciały, mąż miał urlop na opiekę 14 dni i bardzo o nas dbał. Moja mama i teściowa gotowały nam obiady. A ja byłam jak we mgle, cały czas jeszcze zmęczona, zgarbiona, szwy ciągnęły. Ale z dnia na dzień było mi fizycznie łatwiej, także powoli doszłam do siebie. Obecnie jest niecałe 3 tygodnie po porodzie i jest nieźle. Co prawda mała nie przybiera tyle co powinna, bo ja mam mało pokarmu, ale walczę cały czas o laktację. Psychicznie uważam nieźle ze mną, moja kuzynka mnie nastawiła, że będzie o wiele gorzej. Nie miałam chyba baby blues. Nie miałam humorków, czasem w ciąży się zachowywałam mniej stabilnie. Za to odczuwałam potworny niepokój o życie. Taki strach przed wyjściem z domu, przed załatwianiem czegokolwiek wśród ludzi. Panicznie bałam się sytuacji, że będę musiała kiedyś z małą sama pojechać do lekarza...W głowie miałam myśli, że życie jest straszne, że jak ja uchronię moje dziecko przed różnymi nieszczęściami, które na nie czyhają...Bałam się o szczęście naszej rodziny, o to czy mąż jest bezpieczny, za każdym razem jak jechał gdzieś samochodem to się bardzo martwiłam. Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze. Siedziałam z małą na rękach, patrzałam na ten mój mały cud i zamartwiałam się, czy jej krzywdy nie robię przez złe noszenie, ubieranie, przykrywanie, karmienie, pielęgnację...Czułam się winna, że nie zapewniam jej wszystkiego, co potrzebuje i płakałam...to może to była właśnie forma tych baby blues? Na szczęście to bardzo szybko minęło, tak po 2-3 dniach bycia w domu. Teraz już bardziej na lajcie do wszystkiego podchodzę, czuję się pewniej z małą, nie mam problemów z noszeniem jej, ubieraniem i kąpaniem. Teraz to się wszystko wydaje łatwiejsze. Oby tylko zaczęła lepiej przybierać i moja laktacja wreszczie się rozwinęła. Ale czuję, że będzie dobrze. |
![]() ![]() |
![]() |
#3673 | ||
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2009-09
Lokalizacja: Kraków zazwyczaj :)
Wiadomości: 11 827
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
![]() Siedzial stabilnie jak skonczyl 6 ![]() Cytat:
![]() Wysłane z mojego GT-S6310 przy użyciu Tapatalka ---------- Dopisano o 12:03 ---------- Poprzedni post napisano o 12:03 ---------- Olutka Stasiu wie, ze Mama nie lubi wczesnie wstawac ![]() Wysłane z mojego GT-S6310 przy użyciu Tapatalka
__________________
![]() ![]() ![]() ![]() |
||
![]() ![]() |
![]() |
#3674 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 11 818
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Nutik przeczytałam z zaciekawieniem. A zaluje, że ja wszystkiego tak nie pamiętam
![]()
__________________
![]() ![]() ![]() Edytowane przez kamila_509 Czas edycji: 2016-08-05 o 11:26 |
![]() ![]() |
![]() |
#3675 |
Zadomowienie
Zarejestrowany: 2015-11
Wiadomości: 1 751
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Nutik,ale ciekawie opisalas poszczególne części 😉i dobrze,ze tak dokładnie bo mnie też wszystko wróciło.😜podobnie jak i Ty po urodzeniu główki dotknelam jej a położna ucieszona mówiła,ojej ile ma wloskow.generalnie wiele widzę podobieństw,bo chyba każda mama martwi się o swoje dziecko i chcialaby jak najlepiej się nim zajac,a wiadomo że w szpitalu to była lekka panika,czułam się jakby we snie,ze od razu dostaje dziecko na całą dobę i mam już wszystko umieć.nosić,karmić,przebi erać, kiedy to Kuba był taki malutki 3100g,ojej aż łezka w oku.
Wysłane z aplikacji Forum Wizaz |
![]() ![]() |
![]() |
#3676 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2015-10
Wiadomości: 3 658
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Nutik super opis porodu
![]() ![]() ---------- Dopisano o 11:45 ---------- Poprzedni post napisano o 11:42 ---------- Olutka moj tez fajnie pospal ![]() Od 20 pobudka o 1 a kolejna o 5 ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3677 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2014-07
Wiadomości: 22 625
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Nutik dluugi i ciekawy opis.
Mi maly przy karmieniu kapturkami schudl tylko 40g a zoltaczke moze mial na poziomie 4 Wysłane z mojego ALE-L21 przy użyciu Tapatalka |
![]() ![]() |
![]() |
#3678 |
Zadomowienie
Zarejestrowany: 2016-03
Wiadomości: 1 985
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Eska- super opis porodu
![]() ![]() Nutik- ale dokładnie wszystko opisałaś, przeczytałam z wielkim zainteresowaniem ![]() U nas dzisiaj słaba noc- mały budził się co 2 godziny ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3679 | ||
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2008-06
Lokalizacja: Wielkopolska/Podlasie
Wiadomości: 4 688
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
Nosidła są odradzane w przypadku Maluchów bo wymuszona pozycja może zrobić krzywdę dla kręgosłupa ![]() Cytat:
Staś też śpioch ![]() NUTIK, piękny opis!! Ty masz talent do pisania! Byłaś bardzo dzielna w czasie porodu, szczególnie, że przed byłaś już mocno psychicznie wymęczona! Masz rację, że mało mówi się o pierwszych trudach po porodzie. I bardzo duży wpływ na to jak się mamy ma komfort pobytu w szpitalu -i fizyczny i psychiczny. Ja miałam pokój 2-osobowy, z łazienką na nas 2. Odwiedzali nas tylko tatusiowie, w godzinach odwiedzin, i było to mega dobre rozwiązanie. Ja dopiero ostatniego dnia nałożyłam siateczkowe gacie -tak to ciągle chodziłam bez, i to nie dlatego, że ktoś kazał, ale było mi tak najwygodniej. I bardzo doceniłam szpitalne koszule - pewnie z 10 ich ubrudziłam ![]() I pomoc położnych i innych pań -u nas przed obchodem to panie nam poprawiały łożka, zmieniały podkłady te na łozko itd. Nikt się nie skrzywił jak przez pierwsze prawie 2 doby czasem co 20 min dzwoniłam o pomoc... Panie z kuchni same sprzątały talerze i jak nie miałam kubka i sztućców to też nie był problem. Jak chciałam rano i kawę i ciepłe mleko do Femaltikera to pani od razu że to ona mi po śniadaniu to mleko doniesie albo jak wolę to mogę podejść do kuchni (4 pokoje ode mnie). Ja w szpitalu beczałam jak głupia - Staś bardzo dużo krzyczał, bardzo głośno, wierzgając rękami i nogami. I do szału doprowadzało mnie to, że kto wchodził to komentował, że on musi być taki głodny i dlaczego nie chcę podać mm... A problem był z dostawianiem a nie brakiem mleka czy odruchu ssania. Poza tym z krzykiem ten typ tak czasem ma ![]() Na szczęście przed wyjściem mielismy drugą konsultację laktacyjną i problem zniknął. A, Nutik -podziwiam, że nie wywaliłaś fotografa za drzwi ![]() Ja ze szpitala nie mam żadnego zdjęcia z Młodym. Jak żywy trup wyglądałam ![]() |
||
![]() ![]() |
Okazje i pomysĹy na prezent
![]() |
#3680 |
Rozeznanie
Zarejestrowany: 2014-06
Wiadomości: 544
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Dziewczyny powiedzcie mi Wy budzicie swoje maluszki do jedzenia? Moja jak dobrze poje śpi nawet 4 godziny, ale ją wtedy budzę na kolejne jedzenie i nie wiem, czy dobrze robię? Położna mówiła, że raz na dobę może być czterogodzinna przerwa..
__________________
12.04.2013 r. ![]() 24.12.2013 r. ![]() ![]() 25.07.2015 r. ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3681 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2008-06
Lokalizacja: Wielkopolska/Podlasie
Wiadomości: 4 688
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Inka, ja też właśnie o jedzeniu myślę. Młody śpi na rękach -jak mocniej zaśnie odłożę go i pędem do kuchni
![]() U mnie syf - już teraz się przez babranie rany pogodziłam z tym, że mam odpoczywać, regenerować się i tylko Młodym zajmować. Jedynie pranie złożyłam i powiesiłam nowe. Tak w ogóle mózg mi nie wrócił do formy jeszcze - wczoraj na ip pytałam panią położną jak myśli, czy Młody może być w poczekalni czy to za dużo bakterii tam może być. Ona dopiero mi wyjaśniła, że to ja sama jestem teraz jedną wielką bakterią i największym zagrożeniem dla dziecka. Dopiero jak mi zrobiła mały wykład (ale absolutnie nie złośliwy) na temat tego jak bardzo muszę uważać, uświadomiłam sobie, że 2 dni temu do ubranek Młodego do prania dorzuciłam moje gacie i koszule, mające kontakt z raną :/ dziś więc prałam jego rzeczy 2-gi raz... Ręce szoruję po pierdyliard razy dziennie itd itp a o praniu w ogóle nie pomyślałam :/ |
![]() ![]() |
![]() |
#3682 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 11 818
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Ja nie budzę. Ale mój młody ładnie przybiera więc nie boję się, że zaglodze dziecko.
__________________
![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3683 | |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2008-06
Lokalizacja: Wielkopolska/Podlasie
Wiadomości: 4 688
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
Budzę o ile sama się obudzę ![]() I robię to z egoistycznych pobudek ![]() ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#3684 | |
Zadomowienie
Zarejestrowany: 2016-01
Wiadomości: 1 261
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
![]() Wysłane z aplikacji Forum Wizaz |
|
![]() ![]() |
![]() |
#3685 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 11 818
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Czy Wy też ciągle wachacie swoje skarby? Ja ciągle bym go wachala
![]()
__________________
![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3686 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2005-05
Lokalizacja: małopolska
Wiadomości: 6 187
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Margosia ale sam już siadał? Bo co innego dziecko posadzić, a co innego kiedy samo siada
![]() ![]() nutik piękny opis ![]() Mnie przy pierwszym dziecku nikt nie powiedział, że kp na początku tak bardzo boli ![]() ![]() ![]() ---------- Dopisano o 13:36 ---------- Poprzedni post napisano o 13:36 ---------- Ja nie budzę ![]() ![]()
__________________
M ![]() M ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3687 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2011-07
Wiadomości: 11 818
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Jaki ten maluszek jest kochany jak śpi i nie placze
![]() Ogladalam poród w serialu i się poryczalam! Czy to minie???
__________________
![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#3688 |
Zadomowienie
Zarejestrowany: 2016-01
Wiadomości: 1 261
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Kamila nie minie.
Tak, ja Jasia wacham. Tak cudowne pachnie noworodkiem ![]() Wysłane z aplikacji Forum Wizaz |
![]() ![]() |
![]() |
#3689 | |
Wtajemniczenie
Zarejestrowany: 2010-05
Wiadomości: 2 714
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Cytat:
__________________
30.04.2014 ![]() ![]() ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#3690 |
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2014-07
Wiadomości: 22 625
|
Dot.: Skurcze nas łapią, wody odchodzą- nasze dzieci się wreszcie rodzą!!! Lipcówki c
Uzywalam czarnego mydla, miodowego mydla, szamponU na lopianowym propolisie, szamponu z aleppo i teraz uzywam balsamu marokanskiego.
Wysłane z mojego ALE-L21 przy użyciu Tapatalka |
![]() ![]() |
![]() |
![]() |
|



Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości) | |
|
|
Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 16:19.