|
Notka |
|
Wizażowe wyliczanki Wizażowe wyliczanki, to miejsce gdzie porozmawiasz o pogodzie, jedzeniu, twoim samopoczuciu lub o tym co ostatnio dostałaś od swojego ukochanego. |
![]() |
|
Narzędzia |
![]() |
#4261 | ||
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
Zadzwonilam do Harrego ;D i powiedzial ze twoj Ed bedzie jutro ;P A cytaty mmm bossskie uwielbiam je ![]() ![]() ![]() ![]() Cytat:
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Aaaa no wiadomo ze pomysl z klonowaniem jest E x t r a bo w koncu zostal wymyslony w naszym psychiatryku ;D nooom mozna w sumie zagadac z Harrym zeby kazdemu sklonowal tak rodzine Cullenow ;D i Blackow i ogolnie no ;D Mmmmm a Avatar Boooooosssssski ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Kurde bylismy w tym parku rozrywki ;O ooooo masakra jak kozacko ;O normalnie te rolercostery mmm i ta predkosc ;O oczywiscie to nic w porownaniu z bieganiem naszych Wampirkow ale i tak bylo kozacko ;D biegalam z Emmetem po szynach jakiejs kolejki ;D a z Edwardem poszlismy na diabelski mlyn .. tzn kazdy z nas poszedl do innego wagonika .. Ja z Edwardem ![]() |
||
![]() ![]() |
![]() |
#4262 | |
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2009-05
Lokalizacja: somewhere over the rainbow :)
Wiadomości: 157
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
![]() ![]() ![]() 'Po stosie moich popiołów.' - chyba jeszcze nie było ![]() 'Miał jakąś obsesję z tymi łapówkami.' ![]() 'Darkness is so predictable, don't you think?' ![]()
__________________
''Its fun to lose And to pretend.'' |
|
![]() ![]() |
![]() |
#4263 | ||
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
Rooooooogoooooooooooogooo oooooon ! Jak fajnie, że powracają "starsze" ![]() ![]() ![]() Wszystkie "nowe" witam równie serdecznie co Rogogon ![]() ![]() Cytat:
![]() ![]() ![]() Ale ja miałam tak ładnie pogrupowane cytaty ![]() ![]() ![]() ![]() Były tam moje ulubione ![]() ![]() Hej ![]() ![]() ![]()
__________________
|
||
![]() ![]() |
![]() |
#4264 | |
Użytkownik ma kliknąć w link aktywujący (mail)
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 216
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
![]() ![]() ![]() ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#4265 |
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2009-05
Lokalizacja: somewhere over the rainbow :)
Wiadomości: 157
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
a tu i tam
![]() 'I’m really glad Edward didn’t kill you. Everything’s so much more fun with you around.'
__________________
''Its fun to lose And to pretend.'' |
![]() ![]() |
![]() |
#4266 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
no to uwaga: ZALICZYŁAM
![]() ![]() normalnie do tego jeszcze Rogogon i Evasive wróciły! szczyt marzeń ![]() ![]() ![]() a egzamin mialam z Socjologii ![]() i ostatnio doszlam do wniosku ze bardzo odpowiedznia jestem do tego towarzystwa nawet ze wzgledu na to że ide na PSYHOpedagogike ![]() ![]() no nic milej nocki moje intruzki para nienormalne ![]() kocham was!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ---------- Dopisano o 22:24 ---------- Poprzedni post napisano o 22:21 ---------- i dziekuje za trzymanie kciuków ![]() ![]()
__________________
"Przywykłam już, że władające mną emocje nie kierują się powszechnie przyjętymi prawami logiki."
![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4267 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
BloodType, powiedz że będziesz Nas leczyć !
__________________
|
![]() ![]() |
![]() |
#4268 | |||
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
![]() ![]() Cytat:
![]() Cytat:
![]() hm... ![]() gratulacje, BloodType ![]() ![]() oj tak Aleksis, nas TRZEBA leczyć ![]() "Od spojrzenia, które jej posłał przebiegły mnie ciarki. Przez moment widać było, że naprawdę jest wampirem." lecę, Cullenowych, laski ![]() ![]()
__________________
"Sexuality is universal. If something's attractive to you, it's attractive. Sexy is sexy." ~AL Adam & Kris & Robbie |
|||
![]() ![]() |
![]() |
#4269 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
nie bede
![]() bo poprostu uwielbiam waszą (naszą ![]() ![]() moje psychopatki ![]() ![]() Edward: ![]() ![]() Intruzki: ![]() ![]()
__________________
"Przywykłam już, że władające mną emocje nie kierują się powszechnie przyjętymi prawami logiki."
![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4270 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
mam wielką proźbę
![]() no bo wiecie ten format... i teraz nie mam żadnego e-booka ![]() ![]() czy mogłaby mi któraś wysłać: ~Zmierzch ~KwN ~Zaćmienie ~By Edward 12 rozdziałów, ~i wycięte sceny? Błagam ![]() Edit: email to już chyba znacie...podawałam go tyle razy, ale podam go jeszcze raz: ola-git@o2.pl ![]()
__________________
Edytowane przez AleksisM Czas edycji: 2009-07-05 o 21:58 |
![]() ![]() |
![]() |
#4271 |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
do mnie jeszcze nie dozli Cullenowie a tak czekłam;/
Witam wszystkie nowe Intruzki ![]() oraz nasze starsze Evasive ![]() ![]() i założycielke (razem zakładałyśmy z innymi psychopatkami naszą sfore ![]() ![]() ![]() i wszystkich o których zapomniałam ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4272 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Kochaam wiesz jaki mam opis na GG?
nie zgadniesz :P never ![]() No to Ci powiem, nie będziesz się męczyć <przytul> ![]() Czas nie leczy ran....
On przyzwyczaja je do bólu...
__________________
|
![]() ![]() |
![]() |
#4273 | |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
![]() śliczny opis ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#4274 |
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2009-05
Lokalizacja: somewhere over the rainbow :)
Wiadomości: 157
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
lecę, Cullenowych
![]() 'If I could dream at all, it would be about you. And I'm not ashamed of it.' ![]()
__________________
''Its fun to lose And to pretend.'' |
![]() ![]() |
![]() |
#4275 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Ja też lecę....Cullenowych Intruzy
![]()
__________________
|
![]() ![]() |
![]() |
#4276 | |
Wtajemniczenie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Cytat:
Edwardowych moje psychopatki ![]() |
|
![]() ![]() |
![]() |
#4277 |
Konto usunięte
Zarejestrowany: 2008-07
Wiadomości: 6 625
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
ojoj.coś za długo grałam w kalambury.
![]() dobranoc kochane Intruzki. ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4278 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Witam Intruzeczki - laseczki
![]() Mam dobrą wiadomość...od dziś zbieram ponownie moje cytaciki i te z forum i z książek ( ale to później ) te najfajniejsze dodam tutaj ![]() Ponawiam moją proźbę z e-bookami, bo nikt nie przesłał ![]() ![]()
__________________
|
![]() ![]() |
![]() |
#4279 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Ogień i Lód
Jedni mówią, że świat zniszczy ogień. Inni, że lód. Iż poznałem pożądania srogie, Jestem z tymi, którzy mówią: ogień Gdyby świat zaś dwakroć ginąć mógł, Myślę, że wiem o nienawiści Dość, by rzec: równie dobry lód Jest, by niszczyć, jest go w bród. Robert Frost (1874 - 1963), przeł. Ludmiła Marjańska Bello, Nie wiem, czemu każesz Charliemu zanosić te karteczki do Billy'ego, jak gdybyśmy byli w drugiej klasie podstawówki - gdybym miał ochotę z tobą pogadać, to odbierałbym Pamiętaj, że to był twój wybór. Nie możesz mieć jednego i drugiego, bo Tak, to nasi śmiertelni wrogowie, koniec kropka. Czy to tak trudno? Wiem, że zachowuję się jak skończony dureń, ale w tej sytuacji po prostu nie da się inaczej Jak możemy być dłużej przyjaciółmi, skoro spędzasz całe dnie w towarzystwie bandy Proszę, nie pisz już więcej, bo tylko się gorzej czuję, kiedy za dużo o tobie myślę. Też za tobą tęsknię. Nawet bardzo. Ale to niczego nie zmienia. Wybacz. Jacob Siostra mojego ukochanego nie miała limitowanych godzin dostępu do mojej osoby i była w naszym domu częstym gościem. Charlie nie potrafił jej niczego odmówić, a ona zręcznie to wykorzystywała. - No, byłem dzisiaj u Billy'ego i tak sobie... - Plotkujecie o nas z Billym jak jakieś dwie stare baby - pożaliłam się, wbijając widelec w tężejący na makaronie sos. Charlie uśmiechnął się tajemniczo. Obróciłam kopertę i posłałam mu oburzone spojrzenie. - Jest otwarty. - Byłem ciekawy. - Komendant policji czytający cudzą korespondencję? Jestem w szoku. Według prawa federalnego to przestępstwo. - Nie gadaj tyle, tylko czytaj.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4280 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
heej kochane
![]() dlugo mnie nie było, wiec mogła by mi któraś strescic o czym gadałyscie? ;>
__________________
'Forbidden to remember,
terrified to forget' <33 |
![]() ![]() |
![]() |
#4281 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Otworzyłam drzwi, jakby się paliło - moja ekscytacja była wręcz dziecinna - i oto stał przede mną: moje cudo, mój młody bóg.
Czas nie osłabił dotąd wrażenia, jakie wywierała na mnie uroda Edwarda - byłam zresztą przekonana, że nigdy to się nie zmieni. Syciłam oczy każdym detalem jego bladej twarzy: kwadratową męską szczęką, wystającymi kośćmi policzkowymi, gładkim jak marmur czołem przesłoniętym częściowo przez mokre kasztanowe włosy, łagodnym łukiem pełnych warg wykrzywionych teraz dla mnie w uśmiechu... Jego oczy zostawiłam sobie na koniec, wiedząc, że kiedy już w nich utonę, jak nie zapomnę o całym świecie. Były obramowane gęstym wachlarzem czarnych rzęs i miały kolor ciepłego płynnego złota. Kiedy się w nie wpatrywałam, czułam się niesamowicie - jak gdyby moje kości zmieniały się w gąbkę. Spojrzenie Edwarda uderzyło mi do głowy niczym szampan - a może był to raczej efekt tego, że przestałam oddychać? Że znowu przestałam oddychać? . Dałabym głowę, że zmusił mnie już do zgłoszenia się do wszystkich uczelni w kraju. Gdzie on wynalazł te nowe? I jakim cudem można było do nich jeszcze wysyłać podania? Moim zdaniem wszędzie było już dawno po terminie. Uśmiechnął się, jakby potrafił jednak czytać mi w myślach - moje pytania musiałam mieć wypisane na twarzy. - W paru miejscach nie skończyli jeszcze rekrutacji, a kilka innych zgodziło się zrobić dla ciebie wyjątek. Wyjątek, dobre sobie! Wiedziałam doskonale, skąd się brały te wyjątki. I ile musiały go kosztować. Widząc moją minę, parsknął śmiechem. - Gdzie cię przyjęto, jeśli można wiedzieć? - drążył Charlie. - Do Syracuse... na Harvard... do Dartmouth... a dzisiaj dostałem potwierdzenie z University of Alaska Southest. Edward mrugnął do mnie po kryjomu. Musiałam się powstrzymać, żeby nie zachichotać. „ - Harvard? Dartmouth? - wykrztusił Charlie, nie kryjąc, jaki respekt wzbudzają w nim te dwie nazwy. - Cóż, to całkiem... To naprawdę duże osiągnięcie. Tylko ten Univeristy of Alaska... Nie będziesz go chyba brał pod uwagę, mogąc studiować na jednej z uczelni Ivy League*, prawda? Twój ojciec byłby niepocieszony, gdybyś zmarnował taką szansę. - Carlisle zawsze szanuje moje wybory, niezależnie od tego, czy mu odpowiadają - oświadczył Edward pogodnie. - Ach tak. - Edward, a zgadnij, skąd ja dzisiaj dostałam potwierdzenie przyjęcia - przerwałam wesoło obu panom. - No, skąd? Wskazałam na grubą kopertę leżącą na blacie. - Też z University of Alaska, tak jak ty! - Moje gratulacje! - Edward wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Co za zbieg okoliczności. Oczywiście odegraliśmy oboje to krótkie przedstawienie, żeby podrażnić się z Charliem. ---------- Dopisano o 10:21 ---------- Poprzedni post napisano o 10:21 ---------- - Co jest? - spytał Edward. - Nabijasz się ze mnie. Ja i Dartmouth? Podniósł odrzucone przeze mnie dokumenty i położył je z powrotem przede mną. - Sądzę, że spodobałoby ci się w New Hampshire. A dla mnie mają tam szeroką ofertę kursów wieczorowych i dużo bogatych w zwierzynę lasów w okolicy. To idealne miejsce dla takiego miłośnika przyrody jak ja. Nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnął się łobuzersko. Wzięłam głęboki wdech przez nos. - Jeśli tak bardzo ci przeszkadza to, że chcę ci zafundować studia, to pozwolę ci mnie spłacić - obiecał. - Mogę nawet policzyć odsetki. - Mniejsza o czesne. Przecież, żebym się tam dostała, musiałbyś zapłacić gigantyczną łapówkę! A może sfinansujesz im w zamian nowe skrzydło biblioteki czy coś podobnego? Ohyda. Po co w ogóle znowu wracamy do tego tematu? - Proszę, wypełnij tylko formularz, nic więcej. Zgłosić się może każdy, prawda? Przygryzłam wargę. - Ale nie jest to obowiązkowe. Sięgnęłam po papiery, żeby zgnieść je i wyrzucić do kosza, ale blat przede mną okazał się pusty. Zgłupiałam na moment, a potem zerknęłam na Edwarda. Z pozoru nawet nie drgnął, ale formularz był już pewnie schowany w kieszeni jego kurtki. - Co ty najlepszego wyprawiasz? - zaprotestowałam. - Oszczędzam twój czas. Potrafię świetnie fałszować twój podpis, a wypracowania są już przecież napisane. - Ale też nie możemy odwlekać mojej przemiany w nieskończoność. Lada chwila mogę znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. - Jeszcze się nie pali. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem. Tak, tak, oczywiście, miałam masę czasu. Kto by się tam przejmował sadystyczną wampirzycą, która chciała mnie dorwać, żeby wymyślnymi torturami pomścić śmierć swojego partnera? Ach, byłabym zapomniała, byli jeszcze Volturi - wampirza rodzina królewska z własną armią oddanych zabójców, której przyrzekliśmy, że w niedalekiej przyszłości stanę się jedną z nich, bo żaden człowiek nie miał prawa wiedzieć o ich istnieniu. Chyba nie zamierzali się na nas gniewać, gdybyśmy opóźnili moją przemianę o kilka lat? Nie, skąd. Nie miałam żadnych powodów do niepokoju. - Ze mną będzie inaczej - powiedziałam cicho. - Już o to za dbamy. Wyprowadzimy się na Antarktydę. Edward prychnął, rozładowując nieco napięcie. - Nie szkoda ci słodkich pingwinków? Tak, co jak co, ale Cullenowie nie jadali nic słodkiego i malutkiego - jako że ich „wegetariańskość” polegała jedynie na tym, że nie zabijali ludzi, preferowali opierać swoją dietę na dużych drapieżnikach. - Nie znasz ich - powiedziałam szeptem. - Bello, znam ich lepiej, niż ci się wydaje. Byłem tu ostatnim razem. - Jakim ostatnim razem? Nasze ścieżki skrzyżowały się po raz pierwszy około siedemdziesięciu lat temu, gdy dopiero, co osiedliliśmy się w pobliżu Hoquiam. Było to jeszcze, zanim dołączyli do nas Alice i Jasper. Mimo że i tak mieliśmy nad watahą przewagę liczebną, nie wystraszyli się nas i chcieli się bić. Gdyby nie Carlisle, nie wiem, jak by się to skończyło. Udało mu się jednak przekonać Ephraima Blacka, że koegzystencja naszych ras jest możliwa, i w końcu zawarliśmy słynny pakt. Dziwnie było mi słuchać o tym, że Edward znał osobiście pradziadka Jacoba. - Sądziliśmy, że Ephraim był ostatni z rodu. - Edward ściszył głos, jakby mówił teraz tylko sam do siebie. - Wydawało nam się, że nikomu nie przekazał w genach tej dziwnej mutacji, przez którą dorastający chłopcy zmieniali się w wilki. - Przerwał, żeby rzucić mi oskarżycielskie spojrzenie. - Twój pech rośnie chyba z dnia na dzień. Czy zdajesz sobie sprawę, że przyciągasz potwory do tego stopnia, że aktywowałaś na odległość geny Ephraima, ochroniwszy tym samym miejscową sforę przed wyginięciem? Gdybyśmy tylko potrafili koncentrować tego twojego pecha w butelkach, uzyskalibyśmy nową broń masowego rażenia!
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4282 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Tak... - odezwał się po dłuższej chwili. - To interesujące, ale do naszego sporu nie wprowadza nic nowego.
Czytaj: żadnych wizyt w La Push. Zawahałam się. Edward ściskał mnie mocniej, niż powinien, a przez skórę jego dłoni prześwitywały napięte ścięgna. - Gdyby mi nie pomógł... Nie wiem, co byś tu zastał po powrocie. Jestem mu winna lepsze traktowanie. Ostrożnie podniosłam wzrok. Miał zamknięte oczy i zaciśnięte usta. - Nigdy sobie nie wybaczę tego, że cię zostawiłem - wyszeptał. - Nawet gdybym miał żyć sto tysięcy łat. Przytuliłam czule dłoń do jego zimnego policzka. Westchnąwszy, otworzył oczy. - Chciałeś tylko postąpić szlachetnie i rozsądnie. Jestem pewna, że z kimś bardziej pozbieranym niż ja twój plan by się powiódł. Poza tym, wróciłeś. To dla mnie najważniejsze. - Gdybym nigdy nie wyjechał, nie musiałabyś ryzykować życiem, żeby szukać pocieszenia u psa. Wzdrygnęłam się. Do tego, że Jacob używa względem Cullenów obraźliwych określeń, byłam przyzwyczajona, ale vice versa... Wypowiedziana aksamitnym barytonem obelga zabrzmiała w moich uszach wyjątkowo obrzydliwie. - Nie wiem, jak to sformułować - kontynuował Edward smutno. - Pewnie wyjdę na skończonego tyrana. Wszystko dlatego, że już kilka razy o mało cię nie straciłem. I wiem, jak to jest wierzyć, że cię utraciłem naprawdę. Powiem tak: nie zamierzam narażać cię na nawet najmniejsze ryzyko. - Musisz mi zaufać. Nic mi nie będzie. Jego twarz wykrzywił ból. - Bello, błagam. Spojrzałam prosto w jego złote oczy. - O co dokładnie mnie błagasz? - Błagam cię, żebyś w sposób świadomy unikała niebezpieczeństwa. Przez wzgląd na mnie. Będę dokładał wszelkich starań, żeby cię chronić, ale przydałaby mi się twoja pomoc. - Popracuję nad tym - przyrzekłam. - Czy ty w ogóle wiesz, jaka jesteś dla mnie ważna? Czy masz choćby mgliste pojęcie, jak bardzo cię kocham? Przycisnął moją głowę do swojej piersi. - Wiem, jak bardzo kocham ciebie - odpowiedziałam. - Porównujesz jedno mizerne drzewko z całym lasem. Wywróciłam oczami, ale nie mógł tego zobaczyć. - To niemożliwe. Pocałował mnie we włosy i znowu westchnął. - Żadnych wilkołaków. - Nie składam broni. Muszę się z nim spotkać. - W takim razie będę musiał cię powstrzymać. - Jakieś propozycje? - zachęciła Alice. Podejrzewałam, że jej pytanie jest tylko grzecznościowe, bo to ona była zawsze skarbnicą pomysłów - i to pomysłów tak ekstrawaganckich, że nawet ja, w gorącej wodzie kąpana, wolałam większości z nich nie wcielać w życie. - Alice? Alice! Z zadumy wyrwał mnie głos Angeli. Machała Alice ręką przed nosem, bo siostra Edwarda siedziała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami i nieobecnym wzrokiem. Znałam dobrze tę minę i przeraziłam się nie na żarty. Oznaczała, że Alice przyglądała się w tej chwili czemuś zupełnie innemu niż szkolnej stołówce - czemuś, co dotyczyło jednego z nas i co mogło się już niedługo wydarzyć, miało się już niedługo wydarzyć... Krew odpłynęła mi z twarzy. Edward parsknął śmiechem - był świetnym aktorem, więc zabrzmiało to bardzo naturalnie. Angela i Ben zerknęli w jego stronę, ale ja nie odrywałam wzroku od Alice. Podskoczyła nagle na krześle, jakby ktoś kopnął ją pod stołem. - Co, zdrzemnęło się babuleńce? - spytał Edward, udając, że naigrywa się z jej zachowania. Była już w pełni przytomna. - Przepraszam. Coś się zamyśliłam. - Świetny sposób na przetrwanie lekcji - skomentował Ben. - Jak byś chciał, mogę w nim trochę pogrzebać - zaoferował się Edward. - Kiedyś interesowałem się silnikami. Musiałbym tylko odwieźć najpierw Alice i Bellę. Mike i ja stanęliśmy jak wryci. Edward miły dla Mike'a? Byliśmy w szoku. - Ee... dzięki - wybąkał Mike, kiedy już doszedł do siebie - ale jadę teraz prosto do pracy. Może innym razem. - Jak by co, daj mi znać. - Jasne. Do jutra! Mike zajął miejsce za kierownicą. Zerknąwszy przez ramię, zauważyłam, że kręci z niedowierzaniem głową. Volvo Cullenów stało kilka metrów dalej. Alice siedziała już w środku. - A to co miało być? - spytałam Edwarda szeptem, kiedy otworzył przede mną drzwiczki. - Pokaz dobrych manier - odparł wymijająco. Gdy tylko oboje znaleźliśmy się w aucie, Alice zaczęła gadać jak nakręcona: - Edward, nie przesadzaj z tą swoją wiedzą na temat silników, bo się jeszcze zbłaźnisz. Lepiej poproś Rosalie, żeby dziś w nocy zakradła się do garażu Newtonów i zdała ci relację, będziesz wtedy chociaż wiedział, gdzie szukać usterki. Jeśli, oczywiście, Mike zdecyduje się poprosić cię o pomoc, co przecież nie jest takie pewne. Ale by się zdziwił, gdyby to Rose naprawiła mu samochód! Eh, jaka szkoda, że niby studiuje na drugim końcu Stanów... Byłby niezły ubaw. Zresztą, z takim wozem jak Mike'a to sobie akurat poradzisz - to nie jakieś sportowe cudeńko z Włoch. A propos cudeniek z Włoch, pamiętasz to żółte porsche, które tam ukradłam? Wiem, że obiecałeś mi takie samo w prezencie, ale nie wiem, czy wytrzymam do Gwiazdki... Po minucie przestałam słuchać jej paplaniny, postanawiając uzbroić się w cierpliwość. Czekając, aż mój rzęch będzie gotowy do pracy, wybijałam palcami na blacie biurka nerwowe staccato. Nagle Edward położył na nich swoją chłodną dłoń. Znieruchomiały. - Ktoś tu jest dzisiaj bardzo niecierpliwy - stwierdził. Odwróciłam głowę, gotowa mu się odszczeknąć, ale jego twarz okazała się być bliżej mojej, niż myślałam. Zobaczyłam dokładnie wszystkie cętki w jego złotych oczach, a na policzkach poczułam powiew jego oddechu. Dowcipna riposta, którą miałam na końcu języka, wyleciała mi z głowy. Ba, nie pamiętałem nawet, jak się nazywam. Nie dał mi szansy na wyjście z tego stanu. Gdybym tylko mogła, całowanie Edwarda zajmowałoby mi większą cześć dnia. Niczego innego, czego doświadczyłam w życiu, nie dawało się z tym porównać. Miał takie cudowne wargi: twarde i zimne jak marmur, ale jednocześnie niesłychanie delikatne. Nieczęsto miałam okazję oddawać się swojej ulubionej czynności, więc Edward nieco mnie zaskoczył, wplatając mi palce we włosy, i przyciągnął moją twarz do swojej. Objęłam go za szyję, żałując, że nie jestem silniejsza - dość silna, by nie był w stanie mi się wyrwać. Jedna z jego rąk powędrowała w dół i zatrzymawszy się na moich łopatkach, przycisnęła mnie jeszcze mocniej do jego kamiennej piersi. Bił od niego taki chłód, że czułam go nawet przez gruby sweter, który miał na sobie. Zadrżałam, ale nie z zimna, tylko z zadowolenia, ze szczęścia - niestety, Edward źle to zinterpretował i mięśnie otaczających mnie ramion zaczęły się rozluźniać. Wiedziałam, że mam tylko kilka sekund, zanim, wzdychając, odepchnie mnie delikatnie od siebie, a potem powie coś w rodzaju, że starczy już tego ryzyka jak na jedno popołudnie. Starając się jak najlepiej wykorzystać te resztki pieszczoty, przywarłam do niego całym ciałem, wypełniając sobą szczelnie dzielącą nas przestrzeń. Koniuszkiem języka przesunęłam po łuku jego dolnej wargi. Była idealnie gładka, a w smaku... Edward z łatwością odsunął mnie od siebie jednym zdecydowanym ruchem - pewnie nawet się nie zorientował, że trzymałam go z całej siły. Zaśmiał się - krótko i gardłowo. Oczy błyszczały mu z podniecenia, którego sobie tak zdyscyplinowanie odmawiał. - Ach, Bello, Bello... - Powinnam cię przeprosić, ale wcale nie jest mi przykro. - A mi powinno być przykro, że tobie nie jest przykro, ale też nie jest mi przykro. Chyba lepiej usiądę na łóżku. - Skoro musisz... - stwierdziłam w rozmarzeniu. Kręciło mi się w głowie.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4283 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Przyglądał się trzymanemu przez siebie płaskiemu czarnemu pudelku, z którego pod dziwnymi kątami wystawała plątanina przewodów. Każdy domyśliłby się, że urządzenie jest zepsute.
Z opóźnieniem rozpoznałam w pudełku radio samochodowe, które Emmett, Rosalie i Jasper sprezentowali mi na ostatnie urodziny. Na śmierć zapomniałam, że wszystkie prezenty, jakie otrzymałam tamtego feralnego dnia, zalegały pod warstwą kurzu na dnie mojej szafy. - Co ty z nim najlepszego zrobiłaś? - spytał Edward z udawanym przerażeniem. - Nie chciało dać się wyjąć z deski rozdzielczej - wyjaśniłam. - Więc musiałaś je ukarać? - Wiesz, że mam dwie lewe ręce do takich rzeczy. Tak jako samo wyszło. Edward nadal grał. - Takie drogie radio! Wzruszyłam ramionami. - Moje rodzeństwo poczułoby się bardzo urażone, gdyby zobaczyło, jak potraktowałaś ich prezent. Dobrze, że miałaś ten szlaban, bo zyskaliśmy trochę czasu. Zanim zauważą brak tamtego, zdążę ci kupić nowe. - Dzięki za dobre chęci, ale nie potrzebuję takiego wypasionego radia. - To nie przez wzgląd na ciebie je wymienię. Westchnęłam. - Oj, nie było ci dane nacieszyć się swoimi prezentami urodzinowymi w zeszłym roku - powiedział Edward. - Nie, na pewno nie w ten weekend - zadecydowałam. - Czemu nie? - Nie chcę się znowu szarpać z ojcem. Dopiero co mi przebaczył poprzednią eskapadę. Edward nachmurzył się. - Skoro ci przebaczył, to ci przebaczył. Pokręciłam głową. - Może innym razem. - Nie tylko ty byłaś ostatnio uwięziona w tym domu - wypomniał mi. Moje podejrzenia powróciły. To nie było do niego podobne. Nigdy się na nic nie skarżył. - Nie trzymam cię na smyczy. Możesz jeździć, dokąd chcesz. - Świat bez ciebie jest pozbawiony wszelkiego uroku. Wywróciłam oczami. To już była przesada! - Mówię serio - upierał się. - Świat może poczekać. Na początek pojedźmy może w weekend do kina w Port Angeles albo... Edward jęknął. - Nie udawaj, że chodzi tylko o to. Gdybym miała pojechać z Jacobem, też byś się tak wściekał? Wybrałam to imię tylko dlatego, że Charlie miał do młodego Blacka słabość, ale szybko pożałowałam swojego wyboru, bo Edward zazgrzytał głośno zębami. Ojciec postarał się trochę ochłonąć, zanim mi odpowiedział. - Tak. Też bym zaprotestował - oświadczył nieprzekonywująco. - Kiepski z ciebie aktor. - Bella... - zaczął, ale mu przerwałam. - Gdybym wybierała się do Vegas pracować w klubie nocnym, to rozumiem, ale, na miłość boską, chcę tylko odwiedzić mamę! - przypomniałam mu. - Renee ma nade mną taką samą władzę, co ty. Prychnął. - Czyżbyś był zdania, że mama nie jest w stanie się mną za opiekować? - spytałam sprytnie. Drgnął. - Nie byłaby zadowolona, gdyby się o tym dowiedziała - ciągnęłam. - Od ciebie niech się lepiej niczego nie dowie - pogroził mi. - Po prostu się martwię, Bello - dodał. - Nie masz powodu do niepokoju. Zaparkowaliśmy na podjeździe. - Lepiej nie wchodź do środka - doradziłam Edwardowi. - Tylko pogorszysz sytuację. - Podsłuchuję jego myśli i zapewniam cię, że bywało gorzej. Jego mina dała mi do myślenia. Czyżby bawiło go coś jeszcze, coś, czego nie dostrzegałam? Kąciki jego ust zadrgały - walczył ze sobą, żeby się nie uśmiechnąć. - Do zobaczenia - powiedziałam w zamyśleniu. Pocałował mnie w czubek głowy. - Pojawię się, jak tylko Charlie zacznie chrapać. (...) - Słuchaj, muszę z tobą o czymś porozmawiać. Podrapał się po skroni. Przysiadłam na brzegu kanapy. Zerknął na mnie raz, ale, zmieszany, zaraz uciekł wzrokiem w kąt. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. - No co, tato? - zachęciłam go. Westchnął ciężko. - Nie jestem dobry w tych sprawach. Nie wiem, od czego zacząć. Znowu zapadła cisza. - Powiem tak, Bello... - Wstał i zaczął krążyć w tę i z powrotem po pokoju, nadal unikając mojego wzroku. - Jesteś z Edwardem na tyle długo, że można to uznać za coś poważnego, a jak się jest z kimś tak na poważnie, trzeba zachowywać ostrożność. Może i osiągnęłaś już pełnoletniość, ale jesteś jeszcze bardzo młoda i możesz nie wiedzieć, jak o siebie zadbać, kiedy już... kiedy nawiążesz... kiedy zaczniecie... - O nie, tylko nie to! - zaprotestowałam, zrywając się na równe nogi. - Tylko mi nie mów, że chcesz mi dać wykład o antykoncepcji, Charlie! Zwiesił głowę. - Jestem twoim ojcem. To mój obowiązek. Pamiętaj, że jestem równie zawstydzony, co ty. - Nie żartuj, bardziej ode mnie się nie da, zresztą mniejsza o to - spóźniłeś się o jakieś dziesięć lat. Ubiegła cię mama. - Dziesięć lat temu nie miałaś jeszcze chłopaka - mruknął pod nosem. Wyczułam, że mimo wszystko zastanawia się, czy w takim razie sobie nie odpuścić. Staliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu, nie patrząc sobie w oczy. - Nie sądzę, żeby podstawy bardzo się przez ten czas zmieniły - wykrztusiłam. Oboje musieliśmy być tak samo zarumienieni. To było gorsze niż siódmy krąg piekielny! Zdałam sobie sprawę, że Edward dobrze wiedział, co Charliemu chodzi po głowie. To, dlatego był taki rozbawiony w samochodzie. - Chcę tylko usłyszeć, że oboje zachowujecie się odpowiedzialnie - oznajmił ojciec głosem człowieka, który pragnie zapaść się pod ziemię. - Nie martw się o nas, tato. My nie z tych. - Nie żebym ci nie ufał, Bello, ale wiem, że nie masz ochoty zdradzić mi żadnych szczegółów, a ty wiesz, że i ja nie mam ochoty ich poznać. Mimo wszystko, postaram się podejść do tego jak na światłą osobę przystało. Wiem, że czasy się zmieniły. Zaśmiałam się nerwowo. - Może czasy tak, ale Edward jest bardzo staroświecki. Zaręczam ci, że nic mi przy nim nie grozi. Charlie znowu westchnął. - Tak się mówi, ale... - Czemu zmuszasz mnie, żebym powiedziała to głośno?! - jęknęłam. - Jak na razie, jestem jeszcze... dziewicą i w najbliższej przyszłości nie mam zamiaru tego zmieniać. Zadowolony? Skrzywiliśmy się oboje, ale moje wyznanie chyba mu pomogło. Najwyraźniej mi uwierzył. ---------- Dopisano o 10:26 ---------- Poprzedni post napisano o 10:22 ---------- Moje oczy zaczęły się powoli przyzwyczajać do mroku dopiero, kiedy wsadziłam kluczyki do stacyjki. Przekręciłam je nerwowym ruchem, ale silnik, zamiast ryknąć, tylko kliknął. Ponowiłam próbę - bez rezultatu. A potem dostrzegłam coś kątem oka i aż podskoczyłam. - Boże święty! O mało nie dostałam zawału. Nie byłam w szoferce sama! Edward siedział zupełnie nieruchomo. W ciemnościach migały jego blade dłonie, w których obracał jakiś tajemniczy ciemny przedmiot. Odezwał się, nie odrywając od niego wzroku. - Zadzwoniła do mnie Alice. Alice? Cholera, o tym nie pomyślałam. Pewnie kazał jej mieć mnie na oku, kiedy zaczął polować. - Bardzo się zdenerwowała, kiedy parę minut temu twoja przyszłość znikła z jej wizji. Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. - Jak wiesz, nie widzi wilków - ciągnął cicho, monotonnym głosem. - A kiedy podjęłaś decyzję o spleceniu swojego losu z losem sfory, i ty stałaś się dla niej niewidzialna. To coś dla ciebie nowego, prawda? Ale chyba rozumiesz, że bardzo się przestraszyłem. Alice zobaczyła tylko, jak znikasz, i nie potrafiła mi nawet powiedzieć, czy wrócisz po wszystkim do domu, czy nie. Twoja przyszłość zgubiła się, podobnie jak przyszłość twoich znajomych z La Push. Nie jesteśmy pewni, dlaczego tak się dzieje. Kto wie, może to jakiś mechanizm obronny, z którym przychodzą na świat? Brzmiało to coraz bardziej tak, jakby Edward mówił sam do siebie. Nadal wpatrywał się w część silnika mojej furgonetki, którą się bawił. - To nie do końca dobre wytłumaczenie, bo przecież nie mam najmniejszego problemu z czytaniem im w myślach, przynajmniej Blackom. Carlisle wysnuł teorię, że to z powodu tych ciągłych transformacji. To u nich bardziej odruchowe niż celowe, a moment przemiany jest zupełnie nieprzewidywalny. W dodatku, kiedy ją przechodzą, na ułamek sekundy po prostu przestają istnieć. Ich przyszłość jest równie ulotna, co ich natura. Słuchałam tego wywodu w milczeniu, zastanawiając się nad postawionymi w nim tezami. - W razie gdybyś chciała jutro jechać do szkoły sama, do rana doprowadzę twoje auto do porządku - dodał Edward po chwili. Z zaciśniętymi ustami wyjęłam kluczyki ze stacyjki i wygramoliłam się na zewnątrz. - Zamknij okno w swoim pokoju, jeśli nie chcesz, żebym cię dzisiaj odwiedził - powiedział cicho, zanim zatrzasnęłam drzwiczki. - Zrozumiem. Drzwi frontowe do domu też zatrzasnęłam z hukiem. (...) Znalazłszy się w swoim pokoju, natychmiast podeszłam do okna i z całej siły pchnęłam otwartą na oścież ramę. Wskoczyła na miejsce z takim impetem, że rozedrgała się szyba. Wpatrywałam się w szkło przez dłuższą chwilę, aż wreszcie znieruchomiało. Z westchnieniem otworzyłam okno z powrotem, najszerzej jak się dało. - Zachowujecie się... jakoś dziwnie - wyznała Renee przepraszającym tonem, - On ci się tak... przygląda. Tak intensywnie. Jakby był twoim ochroniarzem, gotowym w każdej chwili osłonić cię własnym ciałem przed strzałem, czy coś w tym rodzaju. Zaśmiałam się sztucznie, patrząc na piasek. - Czy to coś złego? - Nie, jasne, że nie. - Z trudem dobierała słowa. - Ale... po prostu... to takie niezwykłe. Nie tak postępują chłopcy w jego wieku. Jest taki... ostrożny. Odnoszę wrażenie, że nie rozumiem do końca, o co chodzi w tym waszym związku. Jest tak, jakby łączyła was tajemnica, którą ukrywacie przed światem. - Nie tylko Edwarda to dotyczy - wyznała, zakładając sobie ręce na piersi. - Żałuj, że nie możesz zobaczyć, jak sama się z nim obchodzisz. - A jak się z nim niby obchodzę? - Bezustannie dostosowujesz się do jego ruchów, najwyraźniej zupełnie automatycznie. Wystarczy, że odrobinę się przesunie, a ty dosuwasz się zaraz do niego, odpowiednio dopasowujesz swoją pozycję. Jesteście jak dwa magnesy... albo nie, nie jak magnesy - jak ciało niebieskie z satelitą. Jesteś jego satelitą. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Staliśmy pod domem Charliego. Edward pochylił się nade mną i pocałował mnie w czoło. - Pobudka, Śpiąca Królewno. Jesteśmy już na miejscu. - Mogłeś do nas zadzwonić - wypomniał szorstko Jacobowi. Jake uśmiechnął się szyderczo. - Sorry, ale nie znalazłem żadnych pijawek w książce telefonicznej. - Mogłeś skontaktować się ze mną przez Bellę. - Wiem już, o co chodzi. - Edward przypomniał Jacobowi o swoich zdolnościach głosem tak cichym, że nawet ja miałam kłopoty z wychwyceniem jego słów. - Wiadomość przekazana. Ostrzeżenie przyjęte. Mimowolnie rzucił mi zmartwione spojrzenie. - Ostrzeżenie? - spytałam zbita z tropu. - O czym wy mówicie? - Nie powiedziałeś jej? - Jake szczerze się zdziwił. - Co, bałeś się, że stanie po naszej stronie? - Nie drążmy tego - poprosił Edward spokojnie. - To czemu jej nie powiedziałeś? - Edward, czy ja o czymś nie wiem? - wtrąciłam podenerwowana. Zignorował moje pytanie, wpatrywał się tylko gniewnie w swojego rozmówcę. - Jake? - zwróciłam się do Jacoba. - Nie powiedział ci, że w nocy z soboty na niedzielę jego... braciszek przekroczył wyznaczoną w pakcie granicę? - Przeniósł wzrok ze mnie na Edwarda. - Paul miał pełne prawo... - To był pas ziemi niczyjej! - syknął Edward. - Wcale nie! Jacobowi już trzęsły się ręce. Zamknął oczy i zaczął powoli głęboko oddychać. - Emmett i Paul? - wyszeptałam ze zgrozą. Paul był najbardziej porywczym członkiem sfory - to on stracił nad sobą kontrolę wtedy w lesie. Przed oczami znowu stanął mi olbrzymi szary wilk z obnażonymi kłami. - Co się stało? Bili się? - zawołałam piskliwie. - Dlaczego? Czy Paul jest ranny? - Nie martw się - powiedział mi Edward do ucha. - Nikt się z nikim nie bił. Nikt nikogo nie zranił. Jacob pokręcił głową z niedowierzaniem.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4284 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- A ciebie nie znam. Jesteś nowy?
Zobaczyłam, że jeszcze zanim skończył mówić, doszedł do tego samego wniosku, co inni - że ma przed sobą młodocianego kryminalistę. - Nie - odpowiedział Jacob z pogardliwym uśmieszkiem. - W takim razie sugeruję, młody człowieku, żebyś opuścił teren tej placówki, zanim będę zmuszony wezwać policję. Uśmieszek Jacoba przeszedł w pełny uśmiech. Wiedziałam, co sobie wyobraża - minę Charliego na wieść, że ma aresztować syna swojego najlepszego kumpla za to, że ten rozmawia z jego córką. Był to jednak uśmiech zbyt zgorzkniały i ironiczny, abym odczuła satysfakcję. Nie za taką jego odmianą się stęskniłam. - Tak jest! Jacob zasalutował, po czym dosiadł swojego motoru i odpalił go jeszcze na chodniku. Silnik zaskoczył z głośnym warknięciem. Chłopak skręcił tak ostro, że opony pojazdu wydały przeraźliwy pisk, i w kilka sekund zniknął z pola widzenia. Pan Greene zacisnął wargi, zdegustowany tym popisem. - Cullen, proszę doradzić swojemu koledze, żeby nas więcej nie odwiedzał, dobrze? - Nie koleguję się z tym osobnikiem, proszę pana, ale nie ma problemu, mogę mu przekazać, co trzeba. To nie twój kolega? No tak... - Dyrektorowi przypomniało się chyba, że Edward świetnie się uczy i nie było na niego nigdy żadnych skarg, przez co zaczął nagle inaczej interpretować całe zajście. - Gdybyś się bał o swoje bezpieczeństwo, Cullen, to, oczywiście, mogę... - To nie będzie konieczne - wszedł mu w słowo Edward. - Sądzę, że jest już po sprawie. - Obyś miał rację. Wyrwałam ze swojego zeszytu pustą kartkę. Z nadmiaru emocji mój charakter pisma był jeszcze bardziej niechlujny niż zwykle. Co się dokładnie wydarzyło? Chcę znać wszystkie szczegóły. Tylko bez „to dla twojego dobra”, błagam. Podsunęłam liścik Edwardowi. Westchnął, ale zaczął pisać odpowiedź. Mimo że zajęło mu to mniej czasu niż mnie, zdołał pokryć całą resztę kartki wyrafinowaną kaligrafią. Alice zobaczyła w swojej wizji, że Victoria wraca. Wywiozłem cię z Forks tylko tak, na wszelki wypadek - nie miała najmniejszych szans przedrzeć się aż do twojego domu. Emmett i Jasper już prawie wytropili, ale im się wymknęła - być może jest szczególnie uzdolniona w tej dziedzinie. Uciekała dokładnie wzdłuż granicy wyznaczonej paktem ze sforą, jakby miała przy sobie jej mapę. Niestety, zainteresowali się też nią Quileuci i ustalenia Alice diabli wzięli. Gdybyśmy na nich nie wpadli, pewnie sami by ją złapali, a tak ten duży szary stwierdził, że Emmett przekroczył granicę, i zaczął się stawiać. Rosalie stanęła w obronie Emmetta, zrobiło się gorąco i w rezultacie wszyscy przerwali pogoń, żeby nie dopuścić do bójki. Carlisle i Jasper z trudem jej zaradzili, a kiedy można było już podjąć pościg, po Victorii ślad zaginął. To wszystko, co wiem. Czytając tę relację, zmarszczyłam czoło. A więc szukali jej wszyscy: i Emmett, i Jasper, i Alice, i Rosalie, i Carlisle... Pewnie nawet Esme, chociaż o niej Edward nie wspominał. A po przeciwnej stronie granicy Paul i reszta sfory. Mało brakowało, a pomiędzy moją przyszłą rodziną a moją paczką znajomych rozpętałaby się krwawa bitwa. Nie obyłoby się bez poważnych obrażeń. Przypuszczałam, że to wilki znalazłyby się w większym niebezpieczeństwie niż wampiry, ale kiedy wyobraziłam sobie drobniutką Alice walczącą z jednym z basiorów... Zadrżałam. Wymazałam starannie własne bazgroły i kaligrafię Edwarda, a potem napisałam na samej górze: A co z Charliem? Mogła chcieć dorwać i jego. Edward pokręcił przecząco głową. Najwyraźniej zamierzał utrzymywać, że ojcu nic nie grozi, byle tylko mnie uspokoić. Sięgnął po kartkę, ale odepchnęłam jego rękę i dopisałam jeszcze dwie linijki. Co do tego, nie możesz mieć pewności. Nie miałeś jak czytać jej w myślach, bo cię tu przecież nie było. Z tą Florydą to był jednak zły pomysł. Zabrał mi kartkę, zanim jeszcze oderwałam od niej ołówek. Nie mogłem pozwolić ci wyjechać samej. Z twoim pechem nawet czarna skrzynka samolotu by się nie zachowała. Nie to miałam na myśli - nawet mi do głowy nie przyszło, że mogłabym jechać sama. Chodziło mi o to, że powinniśmy byli zostać razem w Forks. Ale pociągnęłam ten wątek, bo odpowiedź Edwarda nieco mnie zirytowała. To już nawet nie mogłam wsiąść do samolotu bez narażania życia pozostałych pasażerów? Bardzo zabawne. Powiedzmy, że z powodu mojego pecha nasz lot naprawdę miałby zakończyć się tragicznie. Ciekawe, jak byś temu zaradził, gdybyś mi towarzyszył? A jaka byłaby przyczyna katastrofy? Starał się teraz maskować to, że chce mu się śmiać. Piloci upili się do nieprzytomności. Łatwizna. Przejąłbym stery. No tak, a czego się spodziewałam? Spróbowałam inaczej. Oba silniki eksplodowały i spadamy już korkociągiem ku ziemi. Zaczekałbym, aż znaleźlibyśmy się dostatecznie nisko, a potem zrobiłbym dziurę w ścianie kadłuba i wyskoczył na zewnątrz, mocno cię trzymając. Po wszystkim podkradlibyśmy się do wraku i udawali dwójkę największych szczęściarzy w historii lotnictwa. Zatkało mnie. - Co jest? - szepnął. - Nic, nic - wymamrotałam oszołomiona. Wymazawszy naszą dziwaczną wymianę zdań, dopisałam jeszcze: Następnym razem nie będziesz nic przede mną ukrywał, okej? Wiedziałam, że ten następny raz prędzej czy później nastąpi. Schemat miał się powtarzać tak długo, aż jedna ze stron przegra. Mój ukochany przez dłuższą chwilę patrzył mi prosto w oczy. Zastanowiłam się nad tym, jak wyglądam - rzęsy miałam wciąż wilgotne od łez, a policzki chłodne, więc krew jeszcze do nich nie napłynęła. Westchnął i skinął głową. -Dzięki. Moja kartka rozpłynęła się nagle w powietrzu. Rozejrzałam się zdezorientowana, ale zauważyłam tylko, że zbliża się do nas nauczyciel. ---------- Dopisano o 10:29 ---------- Poprzedni post napisano o 10:27 ---------- - Ja tam stawiam na Indianina - szepnął ktoś za moimi plecami. Odwróciłam się dyskretnie. Tyler, Mike, Austin i Ben pochylali ku sobie głowy, pogrążeni w rozmowie. - Jacob rządzi - zgodził się szeptem Mike. - Widzieliście jego klatę? Położyłby Cullena jedną ręką. Odnosiło się wrażenie, że dałby wiele, żeby to zobaczyć. - Nie sądzę - stwierdził Ben. - W Edwardzie jest coś takiego... Jest zawsze taki... pewny siebie. Coś mi się wydaje, że umiałby o siebie zadbać. - Ben ma rację - odezwał się Tyler. - Poza tym każdy, kto mu dołoży, musi liczyć się z tym, że dorwą go jego dwaj starsi bracia. - Bracia to nie problem - powiedział Mike. - Chyba nie byliście już dawno w La Push. Ze dwa tygodnie temu byłem tam na plaży z Lauren i wierzcie mi, ten cały Jacob trzyma się z takimi samymi mięśniakami jak on sam. Tyler zacmokał głośno, kręcąc głową. - Jaka szkoda, że przylazł Greene. Teraz już nigdy się nie dowiemy, który by wygrał. - Nie byłbym taki pewny - pocieszył go Austin. - Nie wyglądało na to, żeby wyrównali już z sobą rachunki. Mike uśmiechnął się zawadiacko. - Ktoś z was ma ochotę to obstawić? - Dziesięć na Jacoba - zaoferował od razu Austin. - Dziesięć na Cullena - oświadczył Tyler. - Tak, dziesięć na Edwarda - dodał Ben. - A ja dziesięć na Jacoba - zakończył Mike. - Hej, a wie któryś z was, o co tak w ogóle poszło? - spytał Austin. - To też może wpłynąć na wynik. - To chyba oczywiste - powiedział Mike. Razem z Benem i Tylerem jednocześnie spojrzeli w moją stronę. Odwróciłam szybko wzrok. Żaden z nich nie zdawał sobie najwyraźniej sprawy, że ich słyszę. - I tak jestem za Jacobem - mruknął Mike. - Jest nas siedmioro - powiedział mi Carlisle na naradzie rodzinnej. - No i mamy Alice. Nie sądzę, żeby Victoria była w stanie nas przechytrzyć. Chociażby przez wzgląd na Charliego, powinniśmy trzymać się pierwotnego planu. - Nie pozwolimy, żeby stało ci się cokolwiek złego, skarbie - przyrzekła mi Esme. - Proszę, nie zamartwiaj się tym tak bardzo. A potem pocałowała mnie w czoło. - Naprawdę się cieszę, że Edward cię nie zabił - wyznał mi Emmett. - Dzięki tobie zawsze się coś dzieje. Rosalie rzuciła mu gniewne spojrzenie, a Alice wywróciła oczami. - Obrażasz mnie swoim brakiem zaufania, Bello. Nie mów mi, że naprawdę tak się boisz? - Jeśli nie było realnego zagrożenia - zaprotestowałam - to czemu Edward zaciągnął mnie aż na Florydę? - Jeszcze nie zauważyłaś, że nasz braciszek często trochę przesadza? Do akcji wkroczył Jasper. Korzystając ze swoich paranormalnych umiejętności, zmniejszył mój niepokój i pozwolił rozluźnić się moim mięśniom. Tak zmanipulowania, przyznałam w końcu Cullenom rację. Chyba mnie jednak przejrzał - no, może tylko się czegoś domyślał - bo rano znalazłam na swojej poduszce liścik następującej treści: Nie martw się, już niedługo wrócę, żebyś za bardzo się nie stęskniła. Zaopiekuj się moim sercem - zostawiłem je przy tobie. I tak oto czekała mnie nieskończenie długa sobota, której jedyną wątpliwą atrakcją było te kilka godzin, jakie miałam spędzić przed południem za ladą sklepu Newtonów. Ach, byłabym zapomniała - miałam jeszcze na pociechę obietnicę Alice. - Będę polować w pobliżu i mieć na wszystko oko - oznajmiła mi w piątek. - W razie czego, w piętnaście minut jestem z powrotem. Czyli, w wolnym tłumaczeniu: „Nie próbuj ze mną żadnych numerów. To, że Edward wyjechał, nie oznacza, że możesz wymknąć się do La Push”. - To dobrze. To znaczy, zachowaliście się jak buce, ale cieszę się, że pohamowaliście Emmetta. On za bardzo lubi ryzykować. Mogło mu się coś stać.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4285 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Nie cierpi, kiedy robię coś... kiedy narażam się na niebezpieczeństwo.
- Na przykład zadając się z wilkołakami? - Na przykład. Wzruszył ramionami. - To nie wracaj. Będę spał na kanapie. - Świetny pomysł - powiedziałam. - Edward na pewno nie przyjedzie mnie szukać. Jacob zesztywniał, a potem znowu się uśmiechnął, ale inaczej. - Przyjechałby? - Gdyby bardzo się o mnie bał... Tak, to prawdopodobne. - Tym bardziej powinnaś zostać. - Błagam, Jake. Naprawdę się tym stresuję. - Czym się stresujesz? - Tym, że każdy z was jest taki chętny zabić drugiego! - pożaliłam się. - Zwariuję od tego niedługo. Dlaczego nie możecie zachowywać się jak ludzie cywilizowani? - Edzio ma ochotę mnie zabić? - powtórzył Jacob zadowolonym tonem, ignorując moją prośbę. - Na pewno mniejszą niż ty! - Uświadomiłam sobie, że krzyczę. - Przynajmniej on podchodzi do tego jak na dojrzałą osobę przystało. Wie, że gdyby ci coś zrobił, to tak, jakby to mi coś zrobił, więc nie podniesie na ciebie ręki. Ale ty wcale się tym nie przejmujesz! - Jasne - mruknął. - Co innego nasz pan pacyfista. - Ech! - jęknęłam, wyrywając swoją dłoń z jego uścisku. - Wiesz co? Dorośnij. Zamilkł na chwilę. - Chciałbym - powiedział cicho. Kiedy dotarło do mnie, co ma na myśli, otworzyłam szeroko oczy. - Co takiego?! Zachichotał. - Już mówiłem, że bycie wilkołakiem jest bardzo dziwne. - Nie dorośniesz? - wykrztusiłam. - Czyli się nie zestarzejesz, tak? Jacob, czy to jakiś głupi dowcip? - Nie - odparł, zadowolony, że zdołał czymś tak mnie wyprowadzić z równowagi. - Jak Edward znowu wyjedzie w góry, przyjadę na pewno - i. zdeklarowałam się pod wpływem impulsu. - Jak wyjedzie w góry? - powtórzył drwiącym tonem. - Co za urocze określenie jego odrażających praktyk. - Jeśli będziesz tak dalej gadał, to nie przyjadę! - zagroziłam. Cały czas usiłowałam wyswobodzić dłoń z jego uścisku. - Nie wściekaj się, Bella. To już u mnie odruchowe. - Słuchaj, jeśli mam się męczyć, główkując, jak tu się wymknąć, to musimy postawić pewną sprawę jasno, dobra? Czekał na to, co powiem. - Mnie nie interesuje to, kto jest wampirem, a kto wilkołakiem. To nie ma znaczenia. Ty jesteś Jacob, ja jestem Bella, a Edward to Edward. Koniec, kropka. Zmarszczył czoło. - Ale ja jestem wilkołakiem - oświadczył hardo. - A on wampirem - dodał z widocznym obrzydzeniem. - A ja jestem Panną! - krzyknęłam, tracąc cierpliwość. ---------- Dopisano o 10:32 ---------- Poprzedni post napisano o 10:31 ---------- Zerknęłam w boczne lusterko. Nic. Szosa za mną była zupełnie pusta. Kilka sekund później zerknęłam w nie od niechcenia po raz w drugi i aż podskoczyłam. Srebrne volvo pojawiło się znikąd. Jechało tuż za mną. - Cholera - mruknęłam. Mogłam po prostu zaparkować na poboczu, ale zabrakło mi odwagi. Liczyłam na to, że będę miała trochę czasu na obmyślenie argumentów i że do konfrontacji dojdzie w moim pokoju, a więc zaledwie parę metrów od Charliego, przez co Edward nie mógłby przynajmniej podnosić na mnie głosu, ale tak... Moją furgonetkę dzieliły od volvo centymetry. Jak na tchórza przystało, pojechałam prosto do Angeli. Po drodze ani razu nie zerknęłam w lusterko. Odbijające się w nim spojrzenie było w stanie topić szkło. Edward śledził mnie aż do domu Weberów. Nie zatrzymał się, gdy wyhamowałam, a ja nie odwróciłam głowy, nie chcąc widzieć wyrazu jego twarzy. Gdy tylko zniknął za zakrętem, podbiegłam do drzwi. Wszedłszy do pokoju, starannie zamknęłam za sobą drzwi i dopiero wtedy odwróciłam się przodem do okna. Edward, oczywiście, już tam był. Stał w cieniu naprzeciwko drzwi. Wyglądał na spiętego i świdrował mnie wzrokiem. Skuliłam się w oczekiwaniu na potok słów, ale nic nie przerwało ciszy. Był chyba zbyt zdenerwowany, by przemówić - patrzył i patrzył. - Cześć - powiedziałam nieśmiało. Jego twarz mogłaby być wyrzeźbiona z kamienia. Policzyłam w myślach do stu, ale nie doczekałam się reakcji. - Jak widać, jeszcze żyję - zaczęłam. Z głębi gardła Edwarda dobyło się ciche warknięcie, ale jego mina się nie zmieniła. - Nic mi nie jest - dodałam, rozkładając ręce. Poruszył się wreszcie. Zamknął oczy i przyłożył sobie dłoń do czoła. - Bello - szepnął - nie masz pojęcia, co dziś przeżywałem. Mało brakowało, a w poszukiwaniu ciebie przekroczyłbym granicę i złamał postanowienia paktu. Czy wiesz, czym mogło się to skończyć? - Och - wyrwało mi się. Otworzył oczy. Były zimne i nieprzyjazne jak noc. - Zwariowałeś?! - Za bardzo podniosłam głos. Szybko się opanowałam, żeby Charlie mnie nie usłyszał, ale miałam wielką ochotę to wszystko wykrzyczeć. - Nie wolno ci tam jeździć, i basta. Dla nich dobry będzie każdy pretekst. Każdy z nich rwie się do bitki. - Może nie tylko członkowie sfory rwą się do bitki? - Nie zaczynaj - warknęłam. - Sami ustanowiliście to prawo, to go teraz przestrzegajcie. - Gdyby ci zrobił krzywdę... - Dosyć tego! - ucięłam. - Nie masz się o co martwić. Jacob nie jest dla mnie żadnym zagrożeniem. - Bello... - Edward wywrócił oczami. - Sama dobrze wiesz, że nie należysz do osób, które są w stanie ocenić, co jest dla nich bezpieczne, a co nie. - Jeśli coś wiem na pewno, to to, że nie muszę się obawiać ataku ze strony Jake'a. I ty też nie musisz. Zazgrzytał zębami. Dłonie miał zaciśnięte w pięści. Nadal stał pod ścianą i dzielące nas metry wydawały mi się nieprzyjemnie symboliczne. Wziąwszy głęboki wdech, przeszłam przez pokój. Mój ukochany nawet nie drgnął, kiedy oplotłam go rękoma. Był taki zimny w porównaniu z wlewającymi się przez okno promieniami słońca - miałam wrażenie, że przytulam się do lodowego posągu. - Przepraszam, że musiałeś się przeze mnie tak denerwować - szepnęłam. Westchnął, ale odrobinę się rozluźnił. Objął mnie w talii. - Nazywanie mojego stanu zdenerwowaniem byłoby niedomówieniem - mruknął. - Mam za sobą bardzo długi dzień... - Myślałam, że się o niczym nie dowiesz - usprawiedliwiłam się. - Miałeś wrócić z polowania dopiero jutro. Podniosłam głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. Nie były już takie nieprzeniknione, co jeszcze chwilę temu, ale nie spodobało mi się, że są takie ciemne. I te sine cienie pod nimi... Pokręciłam głową z dezaprobatą. - Wróciłem, gdy tylko Alice przestała cię widzieć - wyjaśnił. - Nie powinieneś tego robić. Teraz znowu będziesz musiał wyjechać. - Mogę trochę odczekać. ---------- Dopisano o 10:33 ---------- Poprzedni post napisano o 10:32 ---------- - Czy aby na pewno chodzi ci tylko o moje bezpieczeństwo? - palnęłam bezmyślnie. - Do czego zmierzasz? - Nie jesteś czasem... - Teoria Angeli wydała mi się w tym momencie głupsza niż kiedykolwiek przedtem. Zawahałam się na kilka sekund. - Jesteś zbyt mądrym facetem, żeby być o mnie zazdrosnym, prawda? Uniósł jedną brew. - Jesteś tego pewna? - Nie żartuj, proszę. - Nic prostszego. W twoim stwierdzeniu nie ma nic zabawnego. Zmarszczyłam czoło. - A może... a może tu chodzi o coś jeszcze? Może to tak bzdurna waśń z cyklu „wampiry i wilkołaki to odwieczni wrogowie, koniec, kropka”? Testosteron was nakręca i tyle. Edward spiorunował mnie spojrzeniem. - Tu chodzi wyłącznie o twoje dobro. O twoje bezpieczeństwo Widząc płonący w jego czarnych oczach ogień, nie sposób było mu nie wierzyć. - Okej, niech ci będzie - poddałam się - ale chcę, żebyś wiedział jedno: nigdy, przenigdy nie uznam Jacoba za swojego wroga. Ja w tym konflikcie nie będę brać udziału. Jestem państwem neutralnym. Jestem Szwajcarią. Wasze pakty, wasze spory mnie niedotyczą, zrozumiano? Jacob jest dla mnie członkiem rodziny, a ty... ty jesteś miłością mojego życia, i to życia, które zamierzam przedłużyć w nieskończoność. Nie obchodzi mnie, kto z moich najbliższych jest wampirem, a kto wilkołakiem. Jeśli o mnie chodzi, Angela może okazać się czarownicą. Przypatrywał mi się w milczeniu, ściągając brwi. - Jestem Szwajcarią - powtórzyłam z naciskiem. Prychnął, a potem westchnął. - Bello... - zaczął, ale nagle coś odwróciło jego uwag i zmarszczył z obrzydzeniem nos. - Co znowu? - spytałam. - Nie miej mi tego za złe, ale cuchniesz jak mokry pies. - Mamy dom wolny od mężczyzn, więc urządzamy dziś wieczorem piżama - party - zakomunikowała. - Oczywiście jesteś zaproszona. - Piżama - party? - powtórzyłam podejrzliwie. Już wyraźnie wyczuwałam w tym wszystkim jakiś podstęp. - Nie cieszysz się? - zdziwiła się. - Przyjechałaś po mnie, żeby mnie uprowadzić, prawda? Parsknęła śmiechem i kiwnęła głową. - Do soboty. Esme ustaliła już wszystko z Charliem. Będziesz u nas nocować dzisiaj i z piątku na sobotę, a jutro rano odwiozę cię i przywiozę ze szkoły. Odwróciłam się w stronę okna, żeby nie widziała mojego wyrazu twarzy. - Wybacz - dodała Alice bez cienia poczucia winy w głosie. - Widzisz, Edward mnie przekupił. - Jak? - syknęłam przez zaciśnięte zęby. - Kupił mi w końcu to porsche. Dokładnie takie samo jak to, które ukradłam we Włoszech. - Wyrwało jej się rozmarzone westchnienie. - Mam zakaz jeżdżenia nim po okolicy, ale jeśli jesteś zainteresowana, możemy wypróbować razem, ile jedzie się stąd do Los Angeles*. Założę się, że zdążyłabym cię odwieźć przed północą, Kopciuszku. (...) Kanarkowe cudo stało pomiędzy masywnym jeepem Emmetta a czerwonym kabrioletem Rosalie. Wyskoczyła zwinnie z szoferki i podeszła do porsche, żeby je pogłaskać. - Śliczne, prawda? - Śliczne czy nie, uważam, że Edward przesadził - stwierdziłam. - Luksusowy samochód za dwa dni zabawy w kidnapera? Spojrzała na mnie znacząco. Nagle wszystko zrozumiałam. - O nie! - jęknęłam. - Masz mnie porywać za każdym razem, kiedy wyjedzie, tak? Potwierdziła. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku domu. Pobiegła za mną, nadal ani trochę nie okazując skruchy. - To już przegięcie! - zaburczałam gniewnie. - Mam dość cudzych nakazów! Edward dostał chyba obsesji! - Ja tam się z nim zgadzam - przyznała. - Wilkołaki potrafią być naprawdę groźne, a ty uparcie nie przyjmujesz tego do wiadomości. W dodatku nie widzę ich w wizjach, więc nie możemy niczemu zapobiegać. Jesteś w La Push zdana tylko na siebie. To bardzo ryzykowne. - Tak - wycedziłam z sarkazmem. - Za to twoim zdaniem, zachowuję się rozważnie, idąc na piżama - party do wampirzyc. Znowu się zaśmiała.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4286 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- No to, czy mogę wykonać jeden telefon?
- Mówiłam ci już, że Charlie wie o wszystkim. - Nie do Charliego chcę zadzwonić. Muszę odwołać to, co miałam zaplanowane na weekend. - Hm... - Zawahała się. - No nie wiem... - Alice! - jęknęłam. - Przestań! - Okej, okej. Wyszła z pokoju. Wróciła ułamek sekundy później z telefonem komórkowym w dłoni. - O telefonach Edward nic nie wspominał - mruknęła sama do siebie. Wystukałam numer Blacków, modląc się, żeby Jacob nie był akurat na patrolu. Moje prośby zostały wysłuchane - to on właśnie odebrał. - Halo? - Cześć, Jake, to ja. Alice przyglądała mi się przez chwilę nieprzeniknionym wzrokiem, po czym poszła usiąść na kanapie pomiędzy Rosalie a Esme. - Cześć, Bella. Coś nie tak? Miał niesamowity instynkt. - Mam złą wiadomość. Z soboty nici. W słuchawce na moment zapadła cisza. - Cholerna pijawka! - zaklął Jacob. - Myślałem, że wyjeżdża na ten weekend. I co wykombinował, żebyś tylko nie mogła się ruszyć bez niego z domu? Zamknął cię w swojej trumnie? Zachichotałam. - To wcale nie jest zabawne. - Śmieję się tylko dlatego, że prawie trafiłeś - powiedziałam. - Mniejsza o to, on i tak będzie w sobotę na miejscu. - Będzie polował w lasach wokół Forks? - oburzył się. - Nie. - Postanowiłam nie dać się zirytować. Starczyło, że mój rozmówca był wściekły. - Wyjechał już dziś. - Nie ma go? - ożywił się. - No to na co czekasz? Wsiadaj w auto i przyjeżdżaj. Jeszcze wcześnie. A może mam po ciebie podskoczyć? - Dzięki za zaproszenie, ale, widzisz, nie jestem u siebie. Culenowie mnie uprowadzili i przetrzymują u siebie w domu. Jacob warknął gniewnie. - A to świnie! Nie martw się, zaraz cię odbijemy. Na myśl o takiej akcji przeszedł mnie zimny dreszcz, ale odpowiedziałam żartobliwym tonem: - To kusząca propozycja. Wiesz, że nawet mnie torturowano? Alice pomalowała mi siłą paznokcie u stóp. - Mówię poważnie. - A nie ma potrzeby. Cullenowie robią to dla mojego dobra. Znowu warknął. - Wiem, że to głupota z ich strony chronić mnie przed tobą, ale, wierz mi, to naprawdę dobrzy ludzie. - Ładni mi ludzie! - Przepraszam za tę sobotę. Za to, obiecuję, że już niedługo znowu zadzwonię. - Jesteś pewna, że ci pozwolą? - zadrwił. - Nie do końca - przyznałam. - Ech... Dobranoc, Jake. - Do zobaczenia. Alice znalazła się przy moim boku, jeszcze zanim się rozłączyłam. Wyciągnęła rękę po telefon, ale nie oddałam go jej, tylko wybrałam kolejny numer. Zauważyła jaki. - Nie sądzę, żeby miał przy sobie komórkę. - No to nagram się mu na pocztę. Włączyła się już po czterech sygnałach. Nie usłyszałam nagranego powitania. - Doigrałeś się - powiedziałam w słuchawkę, starannie wymawiając każde słowo. - Miarka się przebrała. To, co zastaniesz po powrocie do domu, da ci bardziej w kość niż całe stado niedźwiedzi grizzly. Zamknęłam telefon i wręczyłam jego właścicielce. Łóżko i leżącą na nim pościel dopasowano do wystroju: kapa była koloru matowego złota, a rama z kutego w misterne wzory czarnego żelaza. Nad posłaniem górował oparty na czterech palikach ażurowy baldachim z żelaznych pnących róż. Moja piżama, złożona w schludną kostkę, leżała na kapie, a kosmetyczka tuż obok niej. - Co to ma być, do cholery? - wykrztusiłam. - Naprawdę sądziłaś, że masz spać na kanapie? Mruknęłam coś pod nosem. Podniosłam szybkim ruchem swoje rzeczy i przycisnęłam do piersi. - Zostawię cię już samą - powiedziała Alice z uśmiechem. - Do zobaczenia rano! (...) Nagle ktoś zapukał cicho do drzwi. - Co znowu, Alice? - syknęłam, gotowa jej odpyskować, gdyby miała zamiar naigrywać się z mojego prowizorycznego posłania. - To nie Alice, to ja. - W szparze uchylanych drzwi ukazała się zabójczo piękna twarz Rosalie. - Mogę wejść?
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4287 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Edward tak rzadko zostawia cię samą. Pomyślałam, że skorzystam z okazji.
Chciała mi przekazać coś, czego nie mogła mi powiedzieć w obecności Edwarda? Zachodziłam w głowę, co by to mogło być. To zaciskałam palce na brzegu kołdry, to je rozluźniałam. - Proszę, nie myśl, że chodzi mi tylko o to, żeby sprawić ci przykrość. - Ton głosu dziewczyny był niemal błagalny. Wpatrywała się w swoje dłonie. - Dość ci nadokuczałam w przeszłości i nie chcę cię już nigdy świadomie zranić. - Nie przejmuj się, jakoś to przeżyję. Tylko o co chodzi? Wyglądała na szczerze zakłopotaną. - Przyszłam spróbować ci wyjaśnić, dlaczego uważam, że powinnaś zostać człowiekiem. Dlaczego ja na twoim miejscu zostałabym człowiekiem. - Och. Byłam w szoku. Wyczula to i ciężko westchnęła. - Czy Edward opowiadał ci kiedyś, jak zostałam tym, czym jestem? - spytała, wskazując na swoje piękne, nieśmiertelne ciało. Skinęłam głową z powagą. - Mówił, że przytrafiło ci się to, co mogło mi się przytrafić w Port Angeles - odpowiedziałam cicho - tyle że ciebie nie miał kto uratować. Mimowolnie zadrżałam. - Tylko tyle ci powiedział? - Tak. Oszczędził mi szczegółów, Uśmiechnęła się gorzko. - Nawet nie wiesz, jak wiele ci oszczędził. Nic nie powiedziałam. Rosalie przeniosła wzrok na ciemne okno. Wydało mi się, że próbuje się uspokoić. - Czy chciałabyś poznać moją historię? - odezwała się po chwili. - Nie ma szczęśliwego zakończenia, ale czy historia któregokolwiek z moich bliskich kończy się dobrze? Gdyby tak było, wszyscy leżelibyśmy teraz na cmentarzu. Skinęłam głową, chociaż ton jej głosu mnie przerażał. - Żyłam w zupełnie innym świecie niż ty, Bello, w świecie o wiele prostszym. Moja historia zaczyna się w roku 1933. Miałam wtedy osiemnaście lat i byłam zjawiskowo piękna. Niczego mi nie brakowało. - Moi rodzice byli typowymi przedstawicielami klasy średniej. Ojciec miał stabilną pracę w banku, z czego, co dopiero teraz widzę, był śmiesznie dumny. Uważał, bowiem, że dobrze mu się powodziło, ponieważ był utalentowany i ciężko pracował, a nie dlatego, że zwyczajnie miał szczęście. Życie w dobrobycie było dla mnie czymś oczywistym - w moim domu rodzinnym Wielki Kryzys jawił się jako przejaskrawiona przez prasę plotka. Rzecz jasna, widywałam na ulicach nędzarzy - tych, którym się nie poszczęściło - ale ojciec wpoił mi przekonanie, że ich bieda jest efektem ich własnego lenistwa i niezaradności. Moja matka zajmowała się domem i dziećmi, i to w tych dwóch sferach życia ulokowała swoje ambicje. Miałam dwóch młodszych braci, ale matka nie ukrywała, że to o mój byt należy zadbać w pierwszej kolejności. Nie wiedziałam dokładnie, co przez to rozumie, byłam jednak do pewnego stopnia świadoma faktu, że rodzice nie są usatysfakcjonowani tym, co w życiu osiągnęli. Chociaż w hierarchii społecznej stali dość wysoko, chcieli zajść jeszcze wyżej, i to z moją pomocą. Moja uroda była dla nich jak prezent od losu. Doceniali ukryty w niej potencjał o wiele bardziej ode mnie. Jak już mówiłam, mnie samej nic do szczęścia nie brakowało. Wystarczało mi aż nadto to, że jestem sobą - piękną Rosalie Hale. Odkąd skończyłam dwanaście lat, dokądkolwiek bym nie szła, oglądali się za mną mężczyźni, a koleżanki wzdychały z zazdrości, kiedy dotykały moich gęstych włosów. Wszystko to sprawiało mi ogromną przyjemność. Byłam szczęśliwa, że matka się mną chwali, a ojciec kupuje mi drogie sukienki. Wiedziałam, czego chcę od życia, i do głowy mi nie przychodziło, że któreś z moich marzeń mogłoby się nie spełnić. Pragnęłam być wielbiona i adorowana. Marzyłam o tym, żeby mój ślub był wydarzeniem towarzyskim roku: wyobrażałam sobie, jak wszyscy ważniejsi mieszkańcy miasta przyglądają mi się kroczącej nawą u boku ojca i myślą, że nigdy w życiu nie widzieli tak pięknej panny młodej. Zachwyt w cudzych oczach był mi równie potrzebny, co powietrze. Byłam młoda i głupia, ale taka szczęśliwa! - Rodzice mieli jednak na mnie duży wpływ, więc marzyłam też o dobrach materialnych: chciałam mieć duży dom pełen eleganckich mebli, które kto inny by odkurzał, i nowocześnie wyposażoną kuchnię, w której kto inny by gotował. Tak, byłam głupia - taka pusta laleczka. I nie widziałam powodu, dla którego miałabym tych wszystkich rzeczy nie dostać. Kilka moich marzeń było poważniejszych, a zwłaszcza jedno, związane z moją najlepszą przyjaciółką, Vera. Vera wyszła za mąż bardzo młodo, miała zaledwie siedemnaście lat. Jej mąż był stolarzem - moi rodzice nigdy nie pozwoliliby mi poślubić kogoś takiego. Rok po ślubie urodziła synka, uroczego, z czarnymi loczkami i rozkosznymi dołeczkami w policzkach i bródce. Kędy go zobaczyłam, po raz pierwszy w życiu ukłuła mnie zazdrość. Po raz pierwszy ktoś miał coś, czego ja nie miałam. Rosalie przeniosła wzrok z okna na mnie. - To były inne czasy, Bello. Miałam wtedy tyle lat, co ty teraz, ale czułam się gotowa do macierzyństwa. Nie mogłam się już doczekać, kiedy wreszcie będę mieć własne dzieciątko. Kiedy wreszcie będę mieć męża, który całowałby mnie po powrocie z pracy, jak mąż Very. Moja wizja różniła się od ich codzienności tylko tym, że dom moich marzeń miał być dziesięć razy większy niż ich... - Najbogatszą i najbardziej wpływową rodziną w moim rodzinnym Rochester byli, nomen omen, Kingowie. Royce King był nie tylko właścicielem banku, w którym pracował mój ojciec, ale i większości najważniejszych firm w mieście. Jego syn też miał na imię Royce, Royce King II. - Rosalie wycedziła te ostatnie kilka słów, jakby się ich brzydziła. - Ponieważ miał przejąć bank, zaczął spędzać w nim dużo czasu, przyglądając się pracy na po szczególnych stanowiskach. Dwa dni po tym, jak przyszedł do banku po raz pierwszy, moja matka „przypadkowo” zapomniała zapakować ojcu drugie śniadanie i poprosiła mnie, żebym to ja zaniosła mu kanapki. Zdziwiłam się, że kazała mi przed wyjściem ubrać białą sukienkę i zakręcić włosy, ale, naiwna, nawet nie podejrzewałam podstępu. Nie zwróciłam uwagi, czy Royce mi się jakoś szczególnie przygląda - wszyscy zawsze to robili - ale jeszcze tego wieczora posłaniec przyniósł mi bukiet róż. Tak to się zaczęło. Odtąd, co wieczór dostawałam róże, aż wreszcie nie miałam ich już gdzie stawiać. Doszło do tego, że gdy wychodziłam z domu, ciągnęła się za mną ich słodkawa woń. Royce był bardzo przystojny: niebieskie oczy, włosy jeszcze jaśniejsze od moich. Mówił mi, że mam oczy jak fiołki, i wkrótce właśnie fiołki zaczął mi przysyłać. Moi rodzice patrzyli na jego zaloty przychylnym okiem - delikatnie mówiąc. Royce był ucieleśnieniem ich marzeń. Wydawało mi się, że jest także ucieleśnieniem moich marzeń. Był jak książę z bajki, który przybył na białym koniu, żeby uczynić mnie swoją księżniczką. Właśnie czegoś takiego się spodziewałam. Nie minęły dwa miesiące, a ogłoszono nasze zaręczyny. Nie spędzaliśmy zbyt dużo czasu tylko we dwoje, właściwie się to nie zdarzało. Royce wyjaśnił mi, że ma dużo obowiązków, więc jeśli już chodziliśmy gdzieś razem, to na odczyty, bankiety albo na bale. Przed każdym z rodu Kingów wszystkie drzwi stały otworem, więc bez przerwy gdzieś go zapraszano i przyjmowano z honorami. Dostawałam od niego piękne stroje. Lubił pokazywać się ze mną w towarzystwie, a ja lubiłam być pokazywana. Ślub miał się odbyć jak najszybciej. Zaplanowano bardzo wystawną ceremonię i jeszcze bardziej wystawne wesele. Kolejne z moich marzeń miało się spełnić. Byłam taka szczęśliwa! Kiedy odwiedzałam Verę, nie dręczyła mnie już zazdrość. Wyobrażałam sobie jasnowłose dzieci biegające po trawnikach rezydencji Kingów i patrząc na skromny domek mojej przyjaciółki, czułam tylko litość. Przerwała niespodziewanie i zacisnęła zęby. Cisza mnie ocuciła. Wróciwszy do rzeczywistości, uświadomiłam sobie, że już niedługo opowie mi o najpotworniejszej rzeczy, jaka ją w życiu spotkała. Zgodnie z obietnicą, jej historia nie kończyła się happy endem. Za stanowiłam się, czy to właśnie, dlatego była taka zgorzkniała - dla tego, że kiedy jej ludzkie życie dobiegło końca, była tak bliska spełnienia wszystkich marzeń? - Owego feralnego wieczoru wybrałam się z wizytą do Very - wyszeptała z twarzą wypraną z wszelkich emocji. - Jej mały Henry tak słodko się uśmiechał! Nadal miał swoje dołeczki i dopiero co nauczył się samodzielnie siadać. Kiedy zaczęłam zbierać się do wyjścia, Vera odprowadziła mnie do drzwi z dzieckiem na ręku i mężem u boku. Obejmował ją w talii, a w pewnym momencie, kiedy myślał, że nie patrzę, pocałował ją w policzek. Coś w tym pocałunku mnie zaniepokoiło. Royce też mnie całował, ale jakoś tak inaczej - nie tak czule... Odgoniłam tę nieprzyjemną myśl. Royce był moim księciem z bajki. Już za parę dni miałam zostać jego księżniczką. Czy to światło księżyca mnie zwodziło, czy Rosalie naprawdę pobladła? - Ulice były bardzo ciemne - ciągnęła cicho - paliły się już latarnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że zrobiło się tak późno. Na domiar złego, jak na koniec kwietnia było też bardzo zimno. Do ślubu pozostał tylko tydzień, więc idąc do domu, martwiłam się, czy pogoda zdąży się poprawić - dobrze to pamiętam. Pamiętam zresztą każdy szczegół z tamtego wieczoru, bo tak bardzo się go czepiałam... na samym początku. Nie myślałam o niczym innym. I tak, pamiętam, że myślałam o pogodzie, choć z innych, radośniejszych wspomnień nic już w mojej głowie nie zostało... Westchnęła. - Zatem myślałam o pogodzie - nie chciałam przenosić uroczystości pod dach. Byłam zaledwie kilka przecznic od domu, kiedy ich usłyszałam - stali pod zepsutą latarnią i głośno się śmiali. Byli pijani. Zaczęłam żałować, że nie zadzwoniłam od Very po ojca, ale mieszkała tak blisko, że wydawało się głupotą prosić go o podobną przysługę. I wtedy jeden z mężczyzn wykrzyknął moje imię. „Rose!”, zawołał. Pozostali zarechotali, jakby powiedział coś śmiesznego. Przyjrzałam im się uważniej i zdziwiłam się, że mają na sobie takie drogie ubrania. A zaraz potem rozpoznałam Royce'a i jego kolegów. Wszyscy byli synami miejscowych bogaczy. „Oto moja Rose!”, zawołał Royce bełkotliwie. „Nieźle się za*siedziałaś u Very. Czekamy tu na ciebie od wieków”. Nigdy przedtem nie widziałam go w takim stanie. Nigdy przy mnie nie pił, co najwyżej wznosił z kurtuazji jakiś toast. Powiedział mi nawet, że nie lubi szampana. Nie podejrzewałam, że gustuje za to w czymś o wiele mocniejszym. Był z nim też jego nowy znajomy, kolega kolegi. Miał na imię John i pochodził z Atlanty. „A nie mówiłem, John?”. Royce złapał mnie za rękę i brutalnie przyciągnął do siebie. „Twoje panienki z Georgii mogą się przy niej schować”. John zlustrował mnie wzrokiem, jakbym była klaczą na targu „Trudno powiedzieć”, stwierdził z południowym akcentem. „Jest okutana po samą szyję”. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nagle Royce zerwał mi z ramion żakiet - sam mi go dał w prezencie - aż oderwały się od niego guziki i z brzękiem potoczyły po chodniku. „No, Rose! Pokaż mu się w pełnej krasie!”, rozkazał, a potem zaśmiał się i jednym ruchem zdarł mi z głowy kapelusz. Wyrwa mi przy tym sporo włosów, bo kapelusz był przypięty szpilkami Krzyknęłam z bólu, a w oczach stanęły mi łzy. Tak... To, jak krzyczę z bólu, bardzo im się podobało... - Daruję ci całą resztę - oświadczyła. - Zostawili mnie na ulicy. Odeszli, śmiejąc się i zataczając. Myśleli, że nie żyję. Jeden zauważył, że Royce będzie musiał znaleźć sobie teraz nową narzeczoną. Odparł, że najpierw będzie musiał nauczyć się większej samokontroli. Leżałam na lodowatym chodniku, czekając na śmierć. Tak bardzo mnie bolało, że dziwiłam się, że mam jeszcze siłę zwracać uwagę na świat zewnętrzny. Zaczął padać śnieg, a ja ciągle uparcie nie umierałam. Tak bardzo pragnęłam, żeby ból wreszcie minął. Tak strasznie długo to wszystko trwało... Taką znalazł mnie Carlisle. Wyczuł z daleka zapach krwi i przyszedł sprawdzić, co się stało. Zaraz rzucił się mnie ratować. Resztkami świadomości miałam mu za złe, że to robi. Wolałabym, żeby mnie dobił. Poza tym, nigdy nie lubiłam ani doktora Cullena, ani jego żony i jego szwagra - bo Edward przedstawiał się wówczas jako brat Esme. Denerwowało mnie to, że są tacy piękni, piękniejsi ode mnie. Nie udzielali się jednak towarzysko, więc widziałam ich tylko kilka razy. Kiedy wziął mnie na ręce i zaniósł mnie do siebie do domu, sądziłam, że nareszcie skonałam - wydawało się, że lecę, a to tylko Carlisle tak szybko biegi. Przeraziłam się, że ból nie ustępuje nawet po śmierci.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4288 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
Znalazłam się w jasno oświetlonym pokoju i zrobiło mi się cieplej. Zaczęłam tracić przytomność, co powitałam z ulgą, bo nie odczuwałam już tak silnie bólu. Jednak nagle powrócił, jeszcze ostrzejszy: w gardle, w kostkach, w nadgarstkach, jakby ktoś ciął mnie nożem. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się. Pomyślałam, że Carlisle to zboczeniec - sadysta, który zabrał mnie tylko po to, żeby mnie torturować. Ale potem było mi już wszystko jedno - liczył się tylko ten ogień, który płonął w moich żyłach. Błagałam, żeby mnie dobito, błagałam o to i Carlisle'a, i Edwarda, i Esme. Carlisle trzymał mnie cały czas za rękę, powtarzał, że mnie bardzo przeprasza, i obiecywał, że moja agonia wkrótce się skończy. Opowiedział mi wszystko. Czasami go słuchałam. Kiedy wyjawił mi, czym się staję, nie uwierzyłam. Przepraszał mnie za każdym razem, kiedy przestawałam krzyczeć. Krzyczałam zresztą coraz rzadziej. Krzyk nie miał sensu.
Edward był wzburzony. Pamiętam, że spierał się z Carlislem. „Co ty najlepszego zrobiłeś? Dlaczego akurat Rosalie Hale?”. Rosalie idealnie naśladowała poirytowany ton głosu Edwarda. - Nie podobał mi się sposób, w jaki wymawiał moje imię - ciągnęła. - Jakby było ze mną coś nie tak. „Nie mogłem jej tak zostawić”, odpowiedział Carlisle. „Gdybym to zrobił, wykrwawiłaby się na śmierć... Ona jest jeszcze taka młoda”. „Rozumiem”, mruknął Edward, ale nie wyglądał na przekonanego. Rozzłościł mnie swoją postawą. „To byłoby takie straszne marnotrawstwo”, usprawiedliwiał się dalej Carlisle. „Nie mogłem...”. „Postąpiłeś słusznie”, pocieszyła go Esme. „Mało to ludzi umiera”, zdenerwował się Edward. „Dlaczego ; nie ratujesz całej reszty? Poza tym, gdzie my się teraz podziejemy? Będą jej przecież szukać. Royce i reszta bandy nigdy się nie przyznają do winy”. Ucieszyło mnie, że wiedzą, co się wydarzyło. Nie zdawałam sobie sprawy, że moja przemiana dobiegała już końca - że robię się coraz silniejsza i to dlatego właśnie jestem w stanie skoncentrować się na ich rozmowie. Ból zdawał się opuszczać moje ciało przez czubki palców. „Co z nią zrobimy?”, spytał Edward z obrzydzeniem - a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Carlisle westchnął. „Zobaczymy, co sama zadecyduje. Może nie będzie chciała się do nas przyłączyć”. Taka możliwość mnie przeraziła. Zaczynałam powoli przyjmować to, co mi wcześniej mówił, i nie czułam się na sitach zmierzyć się z moim nowym życiem w pojedynkę. Kiedy doszłam do siebie, wyjaśnili mi jeszcze raz, czym się stałam. Było to zresztą widać jak na dłoni: skóra mi stwardniała, oczy poczerwieniały, a mózg domagał się krwi. Jak na pustą lalę przystało, poczułam się znacznie lepiej, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Byłam piękniejsza niż kiedykolwiek! Nawet szkarłatne tęczówki mi tak bardzo nie przeszkadzały. - Rosalie zaśmiała się z własnej próżności. - Dopiero po pewnym czasie moja uroda staje się kłopotliwa - zaczęłam traktować ją jak przekleństwo. Zrozumiałam, że nie tego najbardziej pragnęłam - że wolałabym być zwykłą młodą kobietą, jak Vera. Kobietą, której wolno wyjść za tego, kto ją kocha, i która może urodzić mu dzieci. To o tym tak naprawdę marzyłam. Nawet teraz wydaje mi się, że prosiłam o zbyt wiele. - Wiesz, że jestem prawie tak twarda jak Carlisle? Twardsza od Esme. Tysiąc razy twardsza od Edwarda. Zgłupiałam. Czyżby mówiła o swojej skórze? - Nigdy nie poznałam smaku ludzkiej krwi - dodała Rosalie z dumą. Ach tak. Teraz już rozumiałam, pozostawało jednak pytanie, dlaczego w takim razie „prawie tak twarda jak Carlisle”. - Owszem, zabiłam pięciu ludzi - wyjaśniła, prawidłowo odczytując moją minę - ale bardzo uważałam, żeby nie uronić przy tym ich krwi. Widzisz, wiedziałam, że wówczas nie będę w stanie się powstrzymać, a zależało mi bardzo, aby żadna ich cząstka się we mnie nie znalazła. Royce'a zostawiłam sobie na sam koniec. Miałam nadzieję, że dojdą do niego wieści o brutalnej śmierci jego koleżków i zrozumie, że i on nie wymknie się mordercy, a także, kim ów morderca jest. Chciałam w ten sposób przedłużyć jego agonię o czas oczekiwania i sądzę, że mi się udało. Kiedy go namierzyłam, ukrywał się w pozbawionym okien pokoju o ścianach tak grubych, jak ściany bankowego skarbca. Strzegło go dwóch uzbrojonych po zęby mężczyzn... Siedmiu ludzi - poprawiła się. - Za pomniałam o strażnikach. I nie dziwota, bo było po nich w kilka sekund. Ubrałam się na tę okazję w suknię ślubną. Wiem, że to dziecinada, ale podziałało - już na sam mój widok Royce o mało nie wyzionął ducha. A dużo krzyczał tamtej nocy, oj dużo. To, że zostawiłam go sobie na deser, to był świetny pomysł - umiałam się już dostatecznie kontrolować, więc mogłam wszystko przedłużyć... - Wybacz - powiedziała. - Pewnie boisz się teraz koło mnie siedzieć, prawda? - Skąd - skłamałam. - Zapędziłam się. - Niczym się nie przejmuj. - Dziwię się, że Edward nie opowiedział ci mojej historii, tylko streścił ją w jednym lakonicznym zdaniu. - Unika opowiadania historii życia innych ludzi, żeby nie zdradzić niechcący cudzych sekretów. Przecież, jak ich wysłuchuje, słyszy jednocześnie ich myśli - potem trudno mu te dwie wersje rozdzielić. Uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Chyba go nie doceniam. To bardzo szlachetne z jego strony. - Też tak uważam. - Tak, to widać - wypomniała mi żartobliwie, po czym na powrót spoważniała. - Cóż, ja nie zachowuję się zbytnio szlachetnie, odkąd do nas dołączyłaś, prawda? Czy Edward powiedział ci, dlaczego? A może uznał, że to też mój sekret? - Wytłumaczył mi, że to dlatego, że jestem człowiekiem. Ze trudno ci się pogodzić z tym, że ktoś z zewnątrz wie o twoim dramacie. Rosalie wybuchnęła perlistym śmiechem. - Dobry Boże, chyba zacznie mnie dręczyć poczucie winy. Edward potraktował mnie o wiele lepiej, niż na to zasługiwałam. - Ależ z niego kłamczuch! Znowu się zaśmiała. - Skłamał? - zaniepokoiłam się. - No, może przesadzam, tak go określając. Po prostu znowu zataił przed tobą pewne fakty. To, co ci powiedział, to prawda - to, że jesteś człowiekiem, przeszkadza mi teraz nawet bardziej niż wcześniej - ale na samym początku najbardziej bolało mnie co innego. Hm... - zawahała się. - Trochę się krępuję do tego przyznać. Widzisz, na samym początku byłam zazdrosna, zazdrosna o to, że Edward chciał być z tobą, a nigdy nie chciał być ze mną. Przeszły mnie ciarki. Siedząc koło mnie w srebrzystym świetle księżyca, była piękniejsza niż kiedykolwiek. Nie miałam przy niej szans. - Ale przecież kochasz Emmetta - wymamrotałam nieśmiało. Rozbawiona, pokręciła przecząco głową. - Nie chcę być z Edwardem, Bello, i nigdy nie chciałam, ale odkąd usłyszałam, jak wypowiada się na mój temat wtedy, w domu Carlisle'a, straszliwie mnie irytował. Musisz zrozumieć, że nie byłam przyzwyczajona do tego, że nie robię na kimś wrażenia. A Edward nigdy ani trochę nie był mną zainteresowany. Frustrowało mnie to, a nawet czułam się z tego powodu urażona. Dopiero z czasem zrozumiałam, że nikt na nim nie robi wrażenia, żadna dziewczyna. Nawet, kiedy po raz pierwszy zetknęliśmy się z klanem Tanyi w Denali i miał tyle atrakcyjnych wampirzyc do wyboru, żadna nie przypadła mu do gustu. A potem spotkał ciebie... Przyjrzała mi się ciekawie, ale nie zwróciłam na to uwagi. Myślałam o Tanyi i innych „atrakcyjnych wampirzycach”. - Nie chodzi mi o to, że los poskąpił ci urody - ciągnęła, tym razem błędnie interpretując mój wyraz twarzy - ale o to, że Edward uznał cię za bardziej pociągającą ode mnie. Jestem na tyle próżna, że mnie to zabolało. - Powiedziałaś „na samym początku” - odezwałam się. - Czyli teraz ci to już nie przeszkadza? Masz przecież na pociechę to, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie, prawda? Było to tak oczywiste, że zrobiło mi się głupio. Rosalie zaśmiała się serdecznie. - Dzięki za komplement. Tak, teraz mi to już nie przeszkadza. Zresztą, Edward zawsze był wielkim dziwakiem - zażartowała. - Ale mimo to nadal mnie nie lubisz - wyszeptałam. Jej uśmiech zbladł. - Przepraszam. Nic na to nie poradzę. Przez moment siedziałyśmy w milczeniu. Upewniwszy się, że nie ma ochoty zabrać głosu, przejęłam pałeczkę. - Spróbujesz wyjaśnić mi dlaczego? Czy zrobiłam coś nie tak? Może miała mi za złe to, że już tyle razy naraziłam jej najbliższych na niebezpieczeństwo? A zwłaszcza jej ukochanego Emmetta? - Nie - odparła - niczym mi się nie naraziłaś. Jeszcze nie. Zmarszczyłam czoło. - Nie rozumiesz, Bello? - W jej głosie było teraz więcej pasji niż wtedy, kiedy opowiadała mi swoje losy. - Masz wszystko, wszystko to, czego pragnę. Całe życie przed sobą. I zamierzasz z tego dobrowolnie zrezygnować! Nie rozumiesz, że byłabym gotowa zapłacić każdą cenę, żeby tylko znaleźć się na twoim miejscu? Stoisz przed alternatywą, co mnie nie było dane, i mimo to chcesz dokonać złego wyboru! Buchały od niej tak silne emocje, że odruchowo się odsunęłam. Uświadomiłam sobie, że siedzę z rozdziawionymi ustami, więc czym prędzej je zamknęłam. Przez dłuższą chwilę patrzyła mi prosto w oczy. Ferment w jej oczach stopniowo gasi. - Ech... A myślałam, że potrafię wyłożyć ci to spokojnie. - Pokręciła głową, jakby nie wierzyła, że stać ją było na taki wybuch. - O ileż łatwiej było mi to wszystko znosić, kiedy chodziło tylko o moją próżność. Przeniosła wzrok na tarczę księżyca. Dopiero po dobrej minucie odważyłam się jej przeszkodzić. - Więc polubiłabyś mnie, gdybym zdecydowała się pozostać człowiekiem? Spojrzała na mnie. Po jej wargach błądził uśmiech. - Może tak, a może nie. - Twoja historia nie jest tak do końca tragiczna - zauważyłam. - Masz Emmetta. - Mam połowę. - Uśmiechnęła się szeroko. - To, że ocaliłam go ze szponów niedźwiedzia i niosłam na rękach ponad sto mil, już wiesz. Ale czy potrafisz się domyślić, dlaczego go uratowałam? - Bo... bo ci się spodobał? - Te ciemne loki... te dołeczki, widoczne nawet wtedy, kiedy jęczał z bólu... ta dziecięca niewinność w jego twarzy, tak kontrastująca z umięśnionym ciałem młodego mężczyzny... Po prostu przypominał mi Henry'ego, synka Very. Nie chciałam, żeby umarł - nie chciałam tego do tego stopnia, że mimo obrzydzenia, jakie żywię do swojej rasy, ubłagałam Carlisle'a, żeby zmienił go w jednego z nas. Spotkało mnie szczęście większe, niż na to sobie zasłużyłam. Emmett jest wszystkim, o co prosiłabym los, gdybym znała się na tyle dobrze, by wiedzieć, o co prosić, jest dokładnie takim typem człowieka, jakiego potrzebowałam. I w dodatku on też mnie potrzebuje, właśnie mnie. Ale... nasza rodzina nigdy się nie powiększy. Nigdy nie będę głaskać go po siwej głowie, przyglądając się, jak bawią się nasze wnuki. Uśmiechnęła się ciepło. - Wnuki, powiesz, bez wnuków można się obejść. Cóż, pod wieloma względami jesteś dojrzalsza, niż ja byłam w twoim wieku, ale wielu pomysłów na życie nie brałaś jeszcze nawet pod uwagę. Jesteś za młoda, żeby wiedzieć, czego będziesz pragnąć za dziesięć, piętnaście lat - za młoda, żeby to wszystko odrzucić, nawet tego poważnie nie przemyślawszy. Z decyzjami, których nie można cofnąć, nie należy się spieszyć, Bello. - Sama pomyśl - ciągnęła. - Tego, co chcesz sobie zrobić, nie da się odwrócić, ale pewne ludzkie potrzeby w tobie pozostaną. Esme miała nas, więc może nie odczuwała tego tak silnie. Alice nie czuła nic, bo i nic nie pamięta z czasów, gdy była człowiekiem. Ale ty... ty będziesz pamiętać. Tak wiele stracisz! I tak wiele zyskam w zamian, pomyślałam, ale tę uwagę zachowałam dla siebie. - Dziękuję, Rosalie, że... że opowiedziałaś mi o tym wszystkim. Chyba lepiej cię teraz rozumiem. - Przepraszam, że byłam do tej pory taka okropna. Postaram się poprawić. Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Nie mogłam jej jeszcze nazywać swoją przyjaciółką, ale przeczuwałam, że prędzej czy później się do mnie przekona. . - Dam ci wreszcie spać. - Wskazała głową łóżko. - Wiem, jak bardzo denerwuje cię to, że Edward nadmiernie cię kontroluje, ale oszczędź go, proszę, kiedy już wróci z polowania. On tak bardzo cię kocha. Umiera ze strachu, kiedy nie ma cię przy sobie. Podniosła się bezszelestnie i podeszła do drzwi. - Dobranoc, Bello - szepnęła, wychodząc na korytarz.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4289 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Postaraj się tylko nie wyciągać pochopnych wniosków, dobra?
Skinęłam głową. - Claire ma dwa latka. Zaczęło padać. Zamrugałam gwałtownie, bo kilka kropel wpadło mi do oczu. Jacob czekał cierpliwie. Jak zwykle, nie miał na sobie żadnego swetra czy kurtki i deszcz znaczył jego czarny podkoszulek ciemnymi plamami. Przyglądał mi się nieprzeniknionym spojrzeniem. - Quil... zakochał się... w dwuletniej dziewczynce? - wykrztusiłam z trudem. - Zdarza się. - Wzruszył ramionami. Schylił się po kolejny kamień, po czym cisnął go w wody zatoki. - Według podań nie ma w tym nic dziwnego. - Przecież ona dopiero, co nauczyła się chodzić! - zaprotestowałam. Uśmiechnął się kwaśno. - Pamiętaj, że żaden z nas na razie się nie starzeje. Quil będzie musiał poczekać z piętnaście lat i tyle. - Ty chyba... to... no nie, brakuje mi słów. Starałam się, jak mogłam, pozbyć się uprzedzeń, ale w głębi duszy byłam przerażona. Od czasu, kiedy podejrzewałam członków sfory o mordowanie turystów, nic związanego z wilkołakami tak mnie nie zbulwersowało. - Masz Quila za zboczeńca - zarzucił mi Jacob. - Widać to po twojej minie. - Przepraszam - wybąkałam. - Ale to takie... niesmaczne. - To wygląda zupełnie inaczej, niż ci się wydaje. - Bronił przyjaciela z prawdziwą pasją. - Byłem w jego głowie, więc doskonale go rozumiem. On nie jest w niej zakochany w zwykłym tego słowa znaczeniu, przynajmniej na razie, fest raczej tak, jakby... Ech, trudno to opisać. Ta cała gadka o gromach z jasnego nieba to tylko uproszczenie. Tam nie ma nic romantycznego. Claire nie jest dla Quila w żaden sposób... atrakcyjna, tylko stała się nagle dla niego centrum wszechświata, taką najważniejszą istotą pod słońcem. Zrobiłby dla niej wszystko. Zawsze będzie idealnie dopasowywał się do jej potrzeb. Będzie dla niej tym, kogo będzie potrzebowała - na razie kimś w rodzaju starszego brata. Ale jakiego starszego brata! Żaden inny maluch nie miał i nie będzie miał tak dobrze, jak ta mała dziewczynka pod opieką Quila. Będzie pilnował dzień i noc, żeby włos nie spadł jej z głowy. Kiedy mała pójdzie do szkoły, stanie się jej przyjacielem i powiernikiem, na którym będzie mogła polegać bardziej niż na własnych rodzicach. A za kilkanaście lat... Sama zobaczysz - będą równie szczęśliwi, co Emily i Sam. To ostatnie zdanie wymówił tonem pełnym goryczy. - Czy Claire będzie miała coś do powiedzenia? - spytałam. - Oczywiście. Ale po co miałaby wybrać kogoś innego, skoro Quil będzie jakby robiony dla niej na zamówienie? - To bydlę zmieni cię w obrzydliwą pijawę już za parę tygodni! - syknął przez zęby. Byłam zbyt oszołomiona, żeby się na niego obrazić. Po prostu skinęłam głową. Śniada skóra na jego twarzy przybrała zielonkawy odcień. - Jacob, on ma siedemnaście lat - wyszeptałam błagalnie. - A ja po wakacjach skończę już dziewiętnaście. Poza tym, po co czekać? Edward jest miłością mojego życia. Co mogę jeszcze zrobić? Wydawało mi się, że to pytanie retoryczne, ale postanowił mi odpowiedzieć. Każde z jego słów było dla mnie jak uderzenie batem. - Cokolwiek. Cokolwiek, byle nie to. Lepiej byłoby dla ciebie, żebyś umarła. Wolałbym, żebyś umarła. Odskoczyłam, jakby mnie spoliczkował. Zabolało bardziej, niż gdyby naprawdę to zrobił. ---------- Dopisano o 10:47 ---------- Poprzedni post napisano o 10:44 ---------- Tego dnia poszłam spać wcześnie i znowu wybrałam kanapę zamiast łóżka. Kiedy się ocknęłam, było jeszcze ciemno. Wyczułam, że jest środek nocy. Nie otwierając oczu, wyprostowałam nogi, po czym obróciłam się na drugi bok. Dopiero po sekundzie uświadomiłam sobie, że wykonawszy taki manewr, powinnam była spaść na podłogę. Poza tym, było mi jakoś podejrzanie miękko. Wróciłam do poprzedniej pozycji i rozejrzałam się dookoła. W pokoju panowały egipskie ciemności - pogoda od wczoraj się popsuła i gruba warstwa chmur nie przepuszczała nic z księżycowego światła. - Wybacz - zamruczał w mroku aksamitny baryton. - Nie miałem zamiaru cię obudzić. Spięłam się w oczekiwaniu na wybuch gniewu - i jego, i swój - ale nic podobnego nie nastąpiło. Znikła za to gorycz, jaka towarzyszyła mi zawsze, kiedy Edward na jakiś czas musiał zostawić mnie samą, a której nie wyczuwałam świadomie, dopóki nie było mi dane wyzwolić się z jej oparów. Zastąpiła ją ledwie wyczuwalna słodka woń wampirzego oddechu. Przestrzeń pomiędzy nami nie gęstniała wcale od negatywnych emocji. Za ciszą krył się spokój i to nie spokój przed burzą, ale spokój bijący od tafli leśnego jeziora. Miałam być na niego wściekła, miałam być wściekła na nich wszystkich, ale nagle powody po temu przestały się dla mnie liczyć. Namacałam w ciemnościach jego ręce i przysunęłam się bliżej. Czułym gestem przytulił mnie do piersi. Moje wargi musnęły jego szyję, a potem brodę, by w końcu niezdarnie namierzyć jego usta. Pocałował mnie delikatnie i zaśmiał się cicho. - Obiecałaś mi coś gorszego od ataku stada grizzly, a fundujesz mi takie powitanie? Powinienem częściej doprowadzać cię do białej gorączki. - Daj mi minutkę, to się rozkręcę - zaproponowałam, znowu go całując. - Dam ci tyle czasu, ile tylko zażądasz. Wplótł mi palce we włosy. Mój oddech tracił stopniowo zdrowy rytm. - Może rano coś wymyślę. - Może być rano. Pocałował mnie w czoło. - Tak się cieszę, że wróciłeś. - Uwielbiam do ciebie wracać. - Uwielbiam cię witać. Zacisnęłam mocniej ręce wokół jego szyi. Jego dłoń zsunęła się z mojego łokcia i musnąwszy wpierw moje żebra, a później talię, powędrowała niżej, po krzywiźnie uda, aż za kolano. Nagle Edward jednym ruchem złapał mnie za łydkę i wciągnął sobie moją nogę pod biodro. Zaparło mi dech w piersiach. Normalnie nie pozwalał sobie na takie ekscesy. Pomimo tego, że ręce miał lodowate, poczułam, że wzbiera we mnie ogień. Jego wargi błądziły po mojej szyi. - Nie chciałbym wszczynać kłótni przedwcześnie - szepnął - ale czy mogłabyś mi powiedzieć, co ci się nie podoba w tym łóżku? Zanim zdążyłam udzielić mu odpowiedzi - ba, zanim zdążyłam się skoncentrować na tyle, by zrozumieć, co do mnie mówi - nie wypuszczając mnie z objęć, przewrócił się na plecy, co spowodowało, że znalazłam się na nim. Nie oddychałam teraz, ale po prostu rzęziłam - gdybym była przytomniejsza, pewnie by mnie to krępowało. - Czemu wolisz kanapę? - ponowił pytanie. - Ja tam uważam, że to łóżko to świetna sprawa. - Niepotrzebne nam łóżko - zdołałam wykrztusić. Ujął moją głowę obiema dłońmi, żeby znowu móc mnie pocałować. Tym razem nie odrywaliśmy się od siebie na tyle długo, że zdążył obrócić się powoli, tak żeby znaleźć się nade mną. Uważał przy tym bardzo, żeby mnie nie przygnieść, ale i tak jego marmurowe ciało napierało na mnie na całej długości. Serce waliło mi tak głośno, że prawie nie usłyszałam jego cichego śmiechu. - No nie wiem, no nie wiem. Na kanapie nie dałoby się zrobić tego i owego. Kręciło mi się w głowie. Dopływało do niej za mało tlenu. - Czyżbyś zmienił zdanie? - spytałam bezgłośnie. Może wszystko przemyślał i doszedł do wniosku, że stać go na więcej? Może pojawienie się małżeńskiego łoża w jego pokoju miało większe znaczenie, niż pierwotnie sądziłam? (...) - A łóżko bardzo mi się podoba. - To dobrze. - Wyczułam, że całując mnie w policzek, uśmiechnął się. - Bo mnie też. (...) - Powiem to po raz setny, Bello: to zbyt ryzykowne. - Lubię ryzyko. - Wiem - odparł kwaśno. (...) - Nie chce ci się spać? - Ani odrobinę. Za to chętnie porozbudzam jeszcze w sobie trochę nadziei. - To chyba nienajlepszy pomysł. Nie tylko ciebie może ponieść. - Chciałoby się - pożaliłam się. Parsknął śmiechem. - Jak mało o mnie wiesz, Bello. A to, że starasz się wystawić moją powściągliwość na próbę, bynajmniej mi nie pomaga. - Cóż, przepraszać cię za to nie będę. - A czy ja mogę przeprosić? - A to niby za to? - Byłaś na mnie zła, nie pamiętasz? - Ach, tak. Rzeczywiście. - Więc chciałbym cię przeprosić. Teraz wiem, że się myliłem. Jakoś o wiele łatwiej patrzeć mi na wszystko z właściwej perspektywy, kiedy leżysz bezpieczna w moich ramionach. - Przycisnął mnie mocniej do siebie. - Muszę być przy tobie, inaczej po prostu wariuję. Już nigdy tak daleko nie wyjadę. Nie warto. Uśmiechnęłam się. (...) - Czy teraz moja kolej? - Na co twoja kolej? - Na to, żeby przeprosić. - A masz za co mnie przepraszać? - Nie jesteś na mnie wściekły? - spytałam wprost. - Nie. Zabrzmiało to szczerze. Ściągnęłam brwi. - Nie rozmawiałeś jeszcze z Alice? - Rozmawiałem, a bo co? - Zarekwirowałeś już jej porsche? - Czemu miałbym je rekwirować? - zdziwił się, nieco urażony. - To był prezent. Żałowałam, że nie widzę jego wyrazu twarzy. - Nie jesteś ciekawy, co robiłam podczas twojej nieobecności? Czułam się coraz bardziej zdezorientowana. - Zawsze jestem ciekaw tego, co masz mi do powiedzenia - ale, jeśli nie chcesz, nie musisz mi o niczym opowiadać. - Ale ja pojechałam do La Push! - Wiem, że tam pojechałaś. - I nie poszłam wczoraj do szkoły! - Ja też wczoraj nie poszedłem do szkoły.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
#4290 |
Raczkowanie
|
Dot.: Wasze ulubione cytaty z sagi Zmierzchu
- Nie spodziewał się... że zostało tak niewiele czasu. - Ach, to.
- Powiedział mi, że wolałby, żebym umarła. Na tym ostatnim słowie głos zadrżał mi płaczliwie. Edward milczał przez chwilę, zapewne opanowując w sobie coś, co nie zgadzało się z jego najnowszymi postanowieniami, a potem czule mnie do siebie przycisnął. - Tak bardzo mi przykro. - Nie cieszysz się, że tak wyszło? - Mam się cieszyć z czegoś, przez co jest ci smutno? Pogłaskał mnie po policzku. (...) - Jestem... jestem wściekły, że tak cię potraktował. Mam ochotę tam pojechać i skręcić mu kark. - No to dobrze się składa, że jesteś mistrzem w kontrolowaniu swoich odruchów, nieprawdaż? - Nawet mistrzowi zdarzają się wpadki - zauważył. - Wiesz co, jeśli zamierzasz pozwolić sobie na odrobinę zatracenia, to mam lepszy pomysł, jak to wykorzystać. Zaczęłam zmieniać pozycję tak, by móc go pocałować w usta, ale mnie powstrzymał. - Dlaczego to zawsze ja muszę być tą stroną, która zachowuje się odpowiedzialnie? - jęknął. Uśmiechnęłam się łobuzersko. - Wcale nie musisz. Żadne z nas nie musi. Zapomnijmy o odpowiedzialności. Tylko na kilka minut... albo godzin... - Dobranoc, Bello. - Przybliżyła mi trochę... ten okres, kiedy mieszkaliście wszyscy w Denali. Zbiłam go z pantałyku. Odezwał się po kilku sekundach. - Tak? - Ponoć tamtejsze wampirzyce bardzo cię polubiły... Zamilkłam na dobrą minutę, ale nie doczekałam się komentarza. - Nie przejmuj się - dodałam, kiedy cisza zaczęła mi już ciążyć. - Rosalie powiedziała mi, że żadnej z nich... nie okazywałeś żadnych szczególnych względów. Zastanawiałam się tylko, czy któraś nie okazywała czasem takich względów tobie. Rozumiesz - czy którejś z nich nie przypadłeś do gustu. To milczenie mogło oznaczać tylko jedno. - Jak jej na imię? - spytałam z nie za dobrze udawaną swobodą. - A może spodobałeś się więcej niż jednej? Cisza. Znów żałowałam, że nie widzę jego miny. - Alice będzie wiedzieć - stwierdziłam. - Pójdę ją zapytać. Poruszyłam się, ale nie miałam szans wyswobodzić się z uścisku Edwarda. - Już późno - oznajmił. Nic dziwnego, że się nie odzywał - nawet on, mistrz samokontroli, nie potrafił ukryć, że moje pytania go... krępują. A może się przesłyszałam? - Poza tym jest chyba na przejażdżce - ciągnął. Puściłam jego uwagę mimo uszu. - Hej, to musiała być jakaś poważna afera. Narzucała ci się? A może na serio się zakochała? Wyobraziłam sobie swoją zabójczo piękną, nieśmiertelną rywalkę, z której istnienia nie zdawałam sobie do tej pory sprawy, i serce zaczęło bić mi szybciej. Ta wizja nie tylko mnie ekscytowała, ale przede wszystkim przerażała. - Uspokój się. - Pocałował mnie w czoło. - Zachowujesz się jak dziecko. - Ja zachowuję się jak dziecko? A kto unika odpowiedzi? - Nie mam co ci odpowiedzieć. Robisz z tej sprawy niewiadomo co. - Czyli jednak była jakaś sprawa! No, która to? Jak ma na imię? Westchnął z rezygnacją. - Rzeczywiście, odebrałem pewne subtelne sygnały od Tanyi, ale nie byłem zainteresowany, co też grzecznie i bez zbędnych demonstracji dałem jej do zrozumienia. Ot i cała historia. Skupiłam się, żeby mój głos nie zdradził wzbierających we mnie emocji. - Jak właściwie wygląda ta cała Tanya? - Jak każda wampirzyca: jasna cera, złote oczy. Sama wiesz. Jak na mój gust, odpowiedział mi zbyt szybko. - I oczywiście jest oszałamiająco piękna, prawda? Wzruszył ramionami. - Obiektywnie, pewnie tak. Ale ma jedną dużą wadę. - Wadę? Wampirzyca? Chyba się ze mnie nabijasz. Zbliżył usta do mojego ucha. - Preferuję brunetki - szepnął. - A Tanya jest blondynką? Teraz rozumiem. - Ma takie żółte włosy, że aż prawie pomarańczowe. Zupełnie nie w moim typie. Spróbowałam ją sobie zwizualizować, ale Edward zjechał wargami w dół wzdłuż mojej szyi, co uniemożliwiło mi należytą koncentrację. - To chyba dobrze - powiedziałam po dłuższej chwili. - Jeśli o mnie chodzi, możesz mi częściej robić sceny zazdrości. Jesteś taka urocza, kiedy mnie wypytujesz o rywalki. Nie wiedziałem, że to może być takie przyjemne. Chociaż mnie nie widział, spojrzałam na niego spode łba. - Późno już - powtórzył, tym razem bez śladu zażenowania. Jego cichy baryton pieścił moje uszy. - Spij, skarbie. Niech ci się przyśni coś miłego. I nie przejmuj się - tylko ty obudziłaś moje serce. Już zawsze będzie należeć tylko do ciebie. Śpij, moja jedyna miłości. To powiedziawszy, zaczął nucić moją kołysankę. ---------- Dopisano o 10:52 ---------- Poprzedni post napisano o 10:49 ---------- Przystanęłam przy łóżku, przekrzywiając głowę. Gdzie się podziała moja poduszka? Rozejrzałam się po pokoju. Nigdzie jej nie było, za to zauważyłam więcej niepokojących szczegółów. Czy nie zostawiłam w nogach łóżka szarej bluzy od dresu? Dałabym też sobie głowę uciąć, że za fotelem bujanym leżała para brudnych skarpetek, a na jego oparciu wisiała czerwona bluzka, którą porzuciłam tam dwa dni wcześniej, uznawszy za zbyt elegancką do szkoły. Czy ktoś to wszystko sprzątnął? Rzuciłam okiem na kosz, w którym zbierałam rzeczy przeznaczone do prania. Nie był pusty, ale i nie przepełniony, a takim go zapamiętałam. Czyżby ojciec zrobił pranie? Mało prawdopodobne, ale jednak możliwe. (...) - I jak tam, znalazłaś tę bluzkę? - zawołał ojciec. - Jeszcze nie. (...) - Ktoś dzwoni - poinformował mnie Charlie z kanapy, kiedy mijałam drzwi do saloniku. - Idę już przecież. Otworzyłam drzwi z szerokim uśmiechem. Edward miał zaciśnięte zęby i zdecydowaną minę. - Co się... - zaczęłam zszokowana, ale przyłożył mi do ust palec. - Daj mi dwie sekundy - szepnął. - Nie ruszaj się. Zamarłam, a on... zniknął. (...) - Ktoś tu był - poinformował mnie Edward zdenerwowanym głosem. - Przysięgam, że żaden wilkołak nie... - Wiem, że to żaden z nich. To jedno z nas. Nie musiał dodawać, że nie chodzi mu o członka jego własnej rodziny. Poczułam, że blednę. - Victoria? - wykrztusiłam. - Nie, to jakiś zupełnie nowy dla mnie zapach. - Ktoś od Volturi? - Tego nie wykluczam. - Kiedy? - Nie tak dawno temu - wcześnie rano, kiedy Charlie jeszcze spał. Kimkolwiek była ta istota, nie zrobiła mu krzywdy, więc nie mogła być to przypadkowa wizyta. - Szukają mnie. - Chodźmy - rzucił Edward. - Ale co z Charliem? - zaprotestowałam jękliwie. Strach spiął moją pierś żelaznym pancerzem. Edward podrapał się po brodzie, a zaraz potem w jego dłoni pojawił się telefon komórkowy. - Emmett? To ja. Zaczął mówić tak szybko, że nic więcej nie wyłapałam. Trwało to dobre trzydzieści sekund. Kiedy się rozłączył, pociągnął mnie w kierunku drzwi. - Emmett i Jasper już tu jadą - pocieszył mnie, natrafiwszy na mój opór. - Będą przeczesywać las. Charliemu nic nie grozi. - Co to ma być? - ryknął Edward, gdy tylko przekroczyliśmy próg. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że obiektem jego werbalnego ataku jest Alice. Ruszył ku niej z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Stała spokojnie z założonymi rękami. Tylko jej wargi się poruszyły. - Nie mam pojęcia, co jest grane. Nic nie widziałam. - Tak po prostu nic nie widziałaś?! - Edward... - powiedziałam z przyganą w głosie. Nie podobało mi się to, jak ją traktuje. - Wizje Alice to nie nauki ścisłe - upomniał go Carlisle. - On był w jej pokoju! Mógł wciąż tam być - i czekać na nią. - To już bym zobaczyła - stwierdziła Alice. - Naprawdę? Jesteś tego taka pewna? - Zgodnie z twoimi zaleceniami - oświadczyła chłodno - śledzę już poczynania Volturi, wyglądam powrotu Victorii i ani na moment nie spuszczam oka z Belli. Masz dla mnie jakąś nową propozycję? Czy mam obserwować tylko Charliego, tylko pokój Belli czy może cały ich dom? A może całą ulicę? Edward, nie mogę robić piętnastu rzeczy na raz. Prędzej czy później popełnię błąd. - Już go popełniłaś. - Skoro nic nie widziałam, to nic jej nie groziło. - Mówisz, że badasz, jakie decyzje zapadają na dworze Volturi. To jakim cudem przegapiłaś oddelegowanie ich wysłannika? - Myślę, że to nikt od nich. - Kto inny darowałby życie Charliemu? - Nie wiem - przyznała. - No to bomba. - Przestań - syknęłam. (..) - Masz rację, Bello. Przepraszam. Wybacz mi, Alice. Nie powinienem się na tobie wyładowywać. Nie mam żadnego usprawiedliwienia na moje zachowanie. Tajemniczy przedmiot zaczął wędrować z rąk do rąk. Okazało się, że to liść paproci. - Może oceniamy to wydarzenie ze złej perspektywy. Może to zbieg okoliczności - zasugerowała Esme. Przerwała na moment, widząc wokół siebie oburzone miny. - Nie mam na myśli tego, że jakiś nieznajomy przypadkowo wybrał dom Belli, tylko to, że ktoś mógł być po prostu zaintrygowany. Niepozorny domek, w środku śpiący spokojnie śmiertelnik, obok pusty pokój nastolatki, a dookoła pełno śladów wampirów. Ten przybysz mógł zadać sobie pytanie, po co się tam stale kręcimy. - Nie mógł po prostu nas odwiedzić, żeby zaspokoić swoją ciekawość? - spytał Emmett. - Nie wszyscy są tacy śmiali jak ty. - Esme uśmiechnęła się do niego czule. - Pamiętajcie, że nasza rodzina jest stosunkowo duża. Ten ktoś mógł się tego obawiać. ---------- Dopisano o 10:53 ---------- Poprzedni post napisano o 10:52 ---------- - Nie zostawimy cię samej ani na sekundę - przyrzekł mi Edward pod domem. - Ktoś zawsze będzie w pobliżu: Emmett, Alice, Jasper... Westchnęłam. - To idiotyczne. Tak się wynudzą, że sami mnie w końcu zabiją. - To nie jest zabawne, Bello. . Słuchaj, czy mogę dać ci do telefonu Edwarda? - spytałam ostrożnie. - Chce ci to chyba przekazać osobiście. Na kilkanaście sekund zapadła cisza. - Okej - zgodził się w końcu Jacob. - To może być ciekawe doświadczenie. - Co kombinujecie? - spytałam Jacoba lekko urażonym tonem. Wiedziałam, że to z mojej strony dziecinne, ale nie znając szczegółów rozmowy, czułam się odepchnięta. - Jak by cię tu jak najlepiej chronić, oczywiście. Wyświadczysz mi przysługę? Spróbuj przekonać swoją pijawkę, że będziesz najbezpieczniejsza - zwłaszcza podczas jego wyjazdów - tutaj, w La Push, a nie w Forks. My już o wszystko zadbamy. - Próbowałem też przekonać pijawkę, żeby pozwolił ci do mnie przyjechać, ale się stawia. Nie daj sobie wciskać kitu o kwestiach bezpieczeństwa, dobra? Gość jest uprzedzony i tyle. Dobrze wie, że w La Push nic ci nie grozi. - Będę o tym pamiętać. - No to już do was lecę. - Umówiliście się? - Tak. Musimy poznać z chłopakami ten nowy zapach, żeby wiedzieć, który to. - Jake, czy naprawdę musicie... - Boże, Bella - przerwał mi. - Dałabyś spokój. Do zobaczenia. To powiedziawszy, odłożył słuchawkę.
__________________
-Znowu to robisz.
-Co takiego? -Mącisz mi w głowie. ![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
![]() |
|



Ten wątek obecnie przeglądają: 1 (0 użytkowników i 1 gości) | |
|
|
Strefa czasowa to GMT +1. Teraz jest 14:01.